debaty / ankiety i podsumowania

Z przemyśleń studenta

Anna Sabara

Głos Anny Sabary w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Lite­ra­tu­ra naj­now­sza, semestr pierw­szy. Wier­sze, poezja – tak ogól­nie. Lek­kie roz­cza­ro­wa­nie, bo mia­łam nadzie­ję, że prze­czy­tam w koń­cu „coś nor­mal­ne­go”. Semestr trze­ci. Zno­wu lite­ra­tu­ra naj­now­sza. Radość, bo jed­nak jest nadzie­ja. Będzie pro­za. Zaafe­ro­wa­na sie­dzę na pierw­szych zaję­ciach i słu­cham uważ­nie wypo­wie­dzi pro­wa­dzą­ce­go zaję­cia, któ­ry oma­wia listę ksią­żek. I tutaj cze­ka mnie jesz­cze więk­sze roz­cza­ro­wa­nie. Michał Wit­kow­ski, Doro­ta Masłow­ska, Andrzej Sta­siuk, Iza­be­la Fili­piak… A gdzie jest pan Andrzej Sap­kow­ski? Jakub Ćwiek? Ane­ta Jadow­ska? Zapo­mnia­ni i odrzu­ce­ni. W tym momen­cie rodzi się bar­dzo waż­ne pyta­nie: dla­cze­go? Czy wszyst­kie książ­ki i utwo­ry czy­ta­ne przez okres stu­diów muszą przez swo­ją treść prze­ka­zy­wać jakieś waż­ne „życio­we” mądro­ści? Czy moż­na mie­rzyć je tyl­ko stop­niem arcy­dziel­no­ści? Czy muszą nawią­zy­wać do spo­łecz­nych zja­wisk, któ­re się póź­niej tłu­ma­czy jako waż­ne i rewo­lu­cyj­ne? Zaj­mo­wać się homo­sek­su­ali­zmem, któ­ry jest na topie i powo­du­je mie­sza­ne odczu­cia? Odpo­wiedź jest jed­na: nie muszą. Jed­nak nie spo­tka­my się z taki­mi książ­ka­mi na zaję­ciach, a pry­wat­nie w domo­wym zaci­szu, sie­dząc na fote­lu, zawi­nię­ci w kocyk.

Ste­reo­typ stu­den­ta jest jeden: to leń, któ­ry przez trzy lata (albo i dłu­żej) nic nie robi, cią­gle uczęsz­cza na wszel­kie­go typu dzi­kie zaba­wy, cięż­ko zaro­bio­ne pie­nią­dze rodzi­ców wyda­je na alko­hol, ma na wszyst­ko czas, tyl­ko nie na naukę. Rze­czy­wi­stość jest jed­nak cał­kiem inna. Stu­dent filo­lo­gii pol­skiej musi czy­tać. Nie ma nawet jakie­goś więk­sze­go wybo­ru. Cho­ciaż z dru­giej stro­ny ma do nie­go pra­wo: może zdać wszyst­ko za pierw­szym razem albo inwe­sto­wać pie­nią­dze w zali­cze­nia warun­ko­we. Wol­na wola. Praw­da jed­nak jest taka, że mło­dy czło­wiek musi „coś” prze­czy­tać – może być to nawet ster­ta opra­co­wań, stresz­czeń i nota­tek dzień przed egza­mi­nem czy kolo­kwium. Zazwy­czaj nie jest tego mało. Same utwo­ry oma­wia­nych auto­rów mają przy­naj­mniej po sto stron. A co z lite­ra­tu­rą naj­now­szą? Czy cho­ciaż jed­ne zaję­cia mogły­by być lek­kie i przy­jem­ne? A gdzież­by. Wśród stu­den­tów utar­ło się prze­ko­na­nie, że wszyst­kim wykła­dow­com dopła­ca­ne są pre­mie za utrud­nia­nie życia uczą­cej się mło­dzie­ży. Żar­ty żar­ta­mi, jed­nak cza­sa­mi czło­wiek ma wra­że­nie, że tak chy­ba jest w rze­czy­wi­sto­ści. Zda­rza się i tak, że dana książ­ka jest jed­na na cały rok – oczy­wi­ście nie moż­na jej wypo­ży­czyć, dostęp­na tyl­ko na miej­scu. Dobrze, jeśli tako­wa jest jesz­cze w czy­tel­ni – może być rów­nież tak, że danej książ­ki nie ma w ogó­le w uczel­nia­nej biblio­te­ce. Ot, nie­spo­dzian­ka. Jak w takiej sytu­acji nie zło­rze­czyć na aka­de­mic­kich nauczy­cie­li? Jed­nak po całym dniu bie­ga­nia po róż­nych innych biblio­te­kach w koń­cu odnaj­dzie­my tę wyszu­ki­wa­ną pozy­cję. Wte­dy zaczy­na­my ją czy­tać. Zazwy­czaj oka­zu­je się, że dany utwór ma co naj­mniej dwie­ście stron. Na doda­tek może nie mieć w ogó­le dia­lo­gów lub skła­dać się z jed­ne­go wiel­kie­go mono­lo­gu. Akcja wle­cze się nie­mi­ło­sier­nie wol­no lub tak szyb­ko, że nie spo­sób jest się zorien­to­wać. Posta­cie – może być jeden głów­ny boha­ter, a może być ich milion. Oczy­wi­ście trze­ba pamię­tać kto, co, jak i gdzie. Więk­szość książ­ki mogą zaj­mo­wać prze­my­śle­nia auto­ra, jaka to Pol­ska jest zła, co jest w niej takie­go okrop­ne­go oraz jacy to my Pola­cy jeste­śmy zakła­ma­ni i ogra­ni­cze­ni w swo­ich poglą­dach. To tak w skró­cie. Przy takiej lek­tu­rze więk­szość czy­tel­ni­ków odczu­wa znie­chę­ce­nie już po paru pierw­szych stro­nach. Nie wspo­mi­nam już o ści­ga­ją­cym stu­den­tów ter­mi­nie, któ­ry zbli­ża się wiel­ki­mi kro­ka­mi – bo żeby roz­ma­wiać z aka­de­mic­kim nauczy­cie­lem to trze­ba jed­nak książ­kę prze­czy­tać. Brak zain­te­re­so­wa­nia, jakiej­kol­wiek akcji, cza­sem cał­kiem inne podej­ście do nar­ra­cji – to wszyst­ko nie poma­ga w zro­zu­mie­niu dane­go dzie­ła. Nie wspo­mnę już o bra­ku jakie­go­kol­wiek opra­co­wa­nia, któ­re pomo­gło­by w napro­wa­dze­niu na pro­ble­ma­ty­kę utwo­ru. Ile to razy moż­na było usły­szeć na kory­ta­rzu przed zaję­cia­mi narze­ka­nia innych kole­gów i kole­ża­nek. Zazwy­czaj spro­wa­dza­ły się do dwóch rze­czy. Bra­ku wspo­mnia­ne­go już wyżej zro­zu­mie­nia oraz wra­że­nia, że zmar­no­wa­ło się swój czas. W cią­gu tych wszyst­kich godzin, któ­re poświę­ci­ło się na prze­czy­ta­nie danej lek­tu­ry, moż­na było prze­czy­tać spo­koj­nie co naj­mniej jed­ną książ­kę, któ­ra jest waż­niej­szą pozy­cją potrzeb­ną do zda­nia dane­go egza­mi­nu lub napi­sać część zada­nej pra­cy zali­cze­nio­wej. Choć tak napraw­dę tyl­ko jed­na rzecz jest tutaj naj­waż­niej­sza. Jest to wła­śnie czas. Jed­nost­ka naj­bar­dziej cen­na, któ­rą my ludzie potra­fi­my naj­bar­dziej mar­no­wać. Robi­my to, co musi­my, a o ile ten czas był­by przy­jem­niej­szy, gdy­by­śmy czy­ta­li książ­ki, któ­re lubi­my i któ­re coś dla nas zna­czą… I tak wła­śnie wszyst­ko spro­wa­dzo­ne zosta­je do fan­ta­sty­ki. Bo dla wie­lu zna­czy ona dużo. Cza­sa­mi jest wręcz pod­sta­wą, któ­ra zapo­cząt­ko­wa­ła zafa­scy­no­wa­nie lite­ra­tu­rą.

O fan­ta­sty­ce sły­sze­li chy­ba wszy­scy. Jed­ni tro­chę mniej, dru­dzy ciut wię­cej. Ale jed­nak więk­szość. Fak­tem jest, że ta kon­kret­na dzie­dzi­na tra­fia do coraz więk­szej licz­by czy­tel­ni­ków. Dla­cze­go? Bo potra­fi zacie­ka­wić tak, że tra­ci­my noce i dnie żeby prze­czy­tać daną książ­kę. Korzy­sta z wyobraź­ni – naj­więk­sze­go daru i jed­no­cze­śnie prze­kleń­stwa ludz­kie­go umy­słu. Odry­wa zwy­kłych, sza­rych czy­tel­ni­ków od rze­czy­wi­ste­go świa­ta, wpro­wa­dza­jąc w cał­kiem nowe, nie zawsze przy­jem­ne realia. Pozwa­la na wszyst­ko spoj­rzeć z innej per­spek­ty­wy. Głów­ny boha­ter nie zawsze musi być prze­cież wyma­rzo­nym księ­ciem z baj­ki, któ­ry prze­mie­rza kraj na swym bia­łym ruma­ku, ratu­jąc nie­wia­sty znaj­du­ją­ce się w tara­pa­tach. O nie. Cza­sa­mi koń cią­gle nazy­wa się Płot­ka, a bia­łe nie jest jego umasz­cze­nie, a wło­sy męż­czy­zny, któ­ry ją dosia­da. Tak jest wła­śnie z Geral­tem, jed­nym z głów­nych boha­te­rów sagi o wiedź­mi­nie Andrze­ja Sap­kow­skie­go. Pisarz debiu­to­wał w roku 1986, więc nie moż­na go nazwać nowym. A szko­da. Saga tegoż pana uzna­wa­na jest przez kry­ty­kę za lite­rac­ki feno­men lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Każ­dy z jej tomów zaj­mu­je naj­wyż­sze miej­sca na listach best­sel­le­rów. Pan Sap­kow­ski nazy­wa­ny jest przez nie­któ­rych pol­skim Tol­kie­nem. Dla­cze­go więc nie oma­wia­my cho­ciaż pierw­sze­go zbio­ru opo­wia­dań? Albo cho­ciaż jed­ne­go? To krót­ki tekst, zwię­zły i przy­jem­ny do czy­ta­nia. Jest tam spo­ro nawią­zań do baśni i róż­nych wie­rzeń.  Dys­ku­sję moż­na nawet wzbo­ga­cić o inne pra­ce głę­biej opi­su­ją­ce tema­ty­kę zawar­tą w opo­wia­da­niach o Ger­la­cie, takie jak Mito­lo­gia Andrze­ja Sap­kow­skie­go Elż­bie­ty Żukow­skiej czy pra­ca dok­tor Kata­rzy­ny Kaczor Geralt, cza­row­ni­ce i wam­pir: recy­kling kul­tu­ro­wy Andrze­ja Sap­kow­skie­go. Ale ja się tutaj roz­pę­dzam, a nie zauwa­żam jed­ne­go głów­ne­go pro­ble­mu. Ach, no tak. Jest to fan­ta­sty­ka – stek bzdur, któ­re nie zawie­ra­ją nicze­go praw­dzi­we­go. Peł­na cza­row­nic, wam­pi­rów, wil­ko­ła­ków i wie­lu innych potwo­rów. Jak moż­na nawią­zać w niej do waż­nych pro­ble­mów spo­łecz­nych jak poli­ty­ka, reli­gia, orien­ta­cja sek­su­al­na? Jak żyć, gdy czy­ta się takie utwo­ry? W ogó­le jak czy­tać takie książ­ki? Odpo­wiedź jest jed­na. Jak naj­szyb­ciej. Tyl­ko tak czy­ta się dzie­ła, któ­re nas inte­re­su­ją.  Gdy się­ga­my po ulu­bio­ną pozy­cję, czas prze­sta­je ist­nieć. Czy­tel­nik zagi­na wręcz cza­so­prze­strzeń, pochła­nia­jąc utwór.

Jaką książ­kę moż­na by wpi­sać w kanon? To trud­ne pyta­nie. Każ­dy podej­dzie do tej spra­wy indy­wi­du­al­nie, wybie­ra­jąc mniej lub bar­dziej zna­nych nowych pisa­rzy. Oso­bi­ście wybra­ła­bym już wyżej wspo­mnia­ne­go Andrze­ja Sap­kow­skie­go. Jed­nak­że nie jest on nowym pisa­rzem, a wręcz moż­na go nazwać sta­rym wyja­da­czem. Kanon może zaist­nieć na nowo jedy­nie z nim lub z pustą luką, któ­rą stu­dent wypeł­nia sam. Tytu­łem, któ­rym nie narzu­ci mu się odgór­nie. Będzie to pozy­cja poka­zu­ją­ca, że my, mło­dzi ludzie, też mamy jakiś gust i chce­my się nim podzie­lić.

Na zaję­cia z lite­ra­tu­ry naj­now­szej zapro­po­no­wa­ła­bym inną książ­kę. Uwa­żam, że na chwi­lę uwa­gi zasłu­gu­je dzie­ło Jaku­ba Ćwie­ka zaty­tu­ło­wa­ne Dreszcz. Jest to pierw­sza część przy­gód Zwie­rza. Nie jest to jed­nak ogrom­ny pro­blem, któ­ry prze­szka­dzał­by w czy­ta­niu. Ogól­nie książ­kę cechu­je duża daw­ka humo­ru, szczyp­ta iro­nii, ban­da super­bo­ha­te­rów i muzy­ka. Nie taka zwy­czaj­na, a z przy­tu­pem – roc­ko­wa. Autor jest zago­rza­łym fanem tego gatun­ku – łatwo to zauwa­żyć, gdyż wszyst­kie roz­dzia­ły zosta­ły zaty­tu­ło­wa­ne nazwa­mi pio­se­nek takich zespo­łów jak AC/DC czy Guns N’ Roses. Krót­ka, przy­jem­na lek­tu­ra. Autor opi­su­je róż­ne śro­do­wi­ska, któ­re cha­rak­te­ry­zu­ją się wła­snym sty­lem bycia. Jakub Ćwiek odgrzał motyw super­bo­ha­te­rów i przed­sta­wił go bar­dziej „po nasze­mu”, po pol­sku. Nie wpi­sa­ła­bym jed­nak tej pozy­cji na sta­łe w kano­nie. Dla­cze­go? Bo wiem, że gdzieś tam krą­żą książ­ki przed­sta­wia­ją­ce lep­sze histo­rie niż ta. Na sta­łe nie, ale jako książ­kę dodat­ko­wą tak.

Ucze­pi­ła­bym się stwier­dze­nia „trwa­le”. Syno­ni­mem tego sło­wa jest „zawsze”, „wiecz­nie”. Ale co to tak napraw­dę zna­czy? Nie da się cze­goś wpi­sać na zawsze, na sta­łe, na dobre i na złe. Wszyst­ko się zmie­nia. Czas pędzi do przo­du, a ludzie razem z nim. Życie nie ist­nie­je na zawsze, miłość nie ist­nie­je na zawsze, przy­jaźń nie ist­nie­je na zawsze. Dla­cze­go? Bo czło­wiek nie jest na zawsze. Sta­rze­je się, pędzi w bez­myśl­nym bie­gu szczu­rów. I w koń­cu docie­ra do mety – umie­ra. Wte­dy moż­na już powie­dzieć, że jest stra­co­ny na zawsze. Nic już się z nie­go nowe­go nie wycią­gnie, bo nie żyje, bo go naj­zwy­czaj­niej w świe­cie już nie ma. Sta­ły kanon moż­na usta­lić w epo­ce, któ­ra się skoń­czy­ła. W któ­rej nic nie moż­na zmie­nić, bo już jej nie ma. Prze­sta­ła ist­nieć. Teraz tak nie jest. Trud­no jest wpi­sać coś w kanon, sko­ro ma się wra­że­nie, że za dwa czy trzy lata książ­ka ta może oka­zać się sła­ba w porów­na­niu do innych, now­szych, lep­szych. Rów­nie waż­nym pyta­niem jest, co zro­bić z deka­dą po 1990 roku? Ta „deka­da” będzie się zwięk­szać z roku na rok. Co zro­bić z waż­ny­mi utwo­ra­mi, któ­re powsta­ły w tam­tym okre­sie? Zapo­mnieć, gdyż liczy się tyl­ko ostat­nie dzie­sięć lat? Spa­lić za sobą wszyst­kie mosty i zosta­wić jed­ną, wiel­ką, zie­ją­cą dziu­rę w histo­rii lite­ra­tu­ry? Czy przyj­dzie czas, aby stwo­rzyć nowe zaję­cia zaty­tu­ło­wa­ne „prze­paść mię­dzy kie­dyś a dziś”? Ludzie łatwo podą­ża­ją za tren­dem, za czymś nowym. Zatra­ca­ją się w bie­gu zapo­mi­na­jąc o rze­czach star­szych, lecz rów­nie waż­nych.

Może to jed­nak czas na więk­sze zmia­ny? Nie tyl­ko w wyka­zie ksią­żek, ale i same­go podej­ścia pro­wa­dzą­ce­go zaję­cia? Zazwy­czaj na zaję­ciach docho­dzi do pro­ce­su komu­ni­ka­cji. Postać A prze­ka­zu­je infor­ma­cje posta­ci B. Nie ma jed­nak żad­ne­go prze­ka­zu zwrot­ne­go. Nie docho­dzi do pro­ce­su komu­ni­ko­wa­nia się. Wyjąt­kiem są pyta­nia – wte­dy musi (choć nie zawsze) być odpo­wiedź. I może w tym tkwi pro­blem? My, stu­den­ci, nie może­my wyra­zić swo­je­go zda­nia, nadać sygna­łu co nas inte­re­su­je, co byśmy chcie­li choć tro­chę zmie­nić. Odpo­wia­da­my jedy­nie na skon­kre­ty­zo­wa­ne pyta­nia, któ­re nie zmie­nia­ją toku zajęć. Cza­sa­mi jest tak, że cia­ło nauko­we tra­fia na mur nie­zro­zu­mie­nia i swo­ją wie­dzę prze­ka­zu­je nie­udol­nie, wręcz nie­chęt­nie, jak­by za karę. Coraz czę­ściej moż­na pomy­śleć, że jakaś część nauczy­cie­li aka­de­mic­kich jest zain­te­re­so­wa­na wyłącz­nie i tyl­ko dal­szą karie­rą nauko­wą, a nie prze­ka­zy­wa­niem swej obszer­nej wie­dzy innym. Z tym nie moż­na nic zro­bić.

Pomi­ja­jąc jed­nak kwe­stię powo­ła­nia lub jego brak, nad­szedł czas, żeby choć tro­chę ukie­run­ko­wać jed­ne zaję­cia według upodo­bań czy­tel­ni­czych stu­den­tów. Dla­cze­go jed­nych zajęć nie moż­na by poświę­cić samym stu­den­tom? Zapy­tać, co ich inte­re­su­je i spoj­rzeć przy­chyl­nie na inne, nie będą­ce arcy­dzie­łem dzie­ła? Zro­bić ankie­tę wśród mło­dzie­ży i póź­niej wybrać z dzie­sią­tek pro­po­zy­cji jed­ną książ­kę? Poznać inne zda­nie? Odpo­wiedź jest jed­na – bo to wyma­ga pra­cy, poświę­ce­nia, chę­ci i cza­su. I przy­zna­nia, że nie zawsze nauczy­ciel aka­de­mic­ki ma rację. Zmia­na kano­nu to jedy­nie szczyt góry lodo­wej, któ­ra zato­pi­ła Tita­ni­ca.

O AUTORZE

Anna Sabara

Urodzona w 1993 roku. Studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Obecnie mieszka w Tczewie. Jej docenionym dzieckiem jest opowiadanie, które znalazło się w ebooku „Podróż na Freisland” wydanym w 2014 roku przez Fabrykę Słów.