debaty / ankiety i podsumowania

Zaangazowani: wygrał PiS, ostatnie było Razem

Maja Staśko

Głos Mai Staśko w debacie "Krytyka krytyki".

strona debaty

Krytyka krytyki

Jesz­cze nigdy tak nie­wie­lu nie zro­bi­ło tak nie­wie­le dla tak nie­wie­lu – pod­su­mo­wy­wał kil­ka lat temu stan kry­ty­ki lite­rac­kiej, żwa­we­go tru­pa, Prze­my­sław Cza­pliń­ski. Kry­ty­ka lite­rac­ka według Prze­my­sła­wa Cza­pliń­skie­go to przede wszyst­kim kry­ty­ka pro­zy. W poezji wszyst­ko ule­ga dobro­tli­we­mu spię­trze­niu: jest nas mniej, robi­my mniej dla mniej, i – co wła­ści­wie naj­waż­niej­sze – za mniej, a prze­waż­nie za dar­mo. Język jest tu nie­omyl­ny, sło­wo cho­no­ru – „mniej” to jeden pod­miot, to my wła­śnie: jeste­śmy i robi­my sie­bie dla sie­bie – robi­my za sie­bie. Niko­go z zewnątrz tu nie ma, obi­ja­my się o sie­bie, odbi­ja nam się bekiem, kocha­my się ze sobą jak z mężem albo z żoną. Nasz zwią­zek z poezją to zwią­zek na całe życie, nie wypu­ści­my jej, jeste­śmy bar­dzo zazdro­śni i nie chce­my niko­go wię­cej. Póki śmierć nas nie roz­łą­czy – poezji lub nas, kry­ty­ki, zawsze ktoś musi umrzeć pierw­szy w tego typu rela­cji.

Ale nie o polia­mo­rię tu idzie, na rany chry­stu­sa, nie. Poli to nasze prze­kleń­stwo: kocha­my się ze wszyst­ki­mi, bo kocha­my się.

Gdy Janusz Sła­wiń­ski rekon­stru­ował stan poezji pol­skiej w latach 1956–1980, wyzna­czył w niej dwa okre­sy. Pierw­szy wią­zał się ści­śle z odwil­żą po wyda­rze­niach paź­dzier­ni­ko­wych 1956 roku (Gomuł­ka I sekre­ta­rzem KC PZPR po śmier­ci Bie­ru­ta, amne­stia więź­niów poli­tycz­nych, zlu­zo­wa­nie cen­zu­ry) i otwie­rał nowy okres w poezji. Nagle wszy­scy poeci sprzy­mie­rzy­li się wzglę­dem wspól­ne­go wro­ga, a imię jego socre­alizm. Każ­de pisa­nie było pisa­niem prze­ciw socre­ali­zmo­wi, każ­da poety­ka wikła­ła się w poli­tycz­ne zaan­ga­żo­wa­nie wła­śnie dla­te­go, że nie musia­ła już być poli­tycz­nie zaan­ga­żo­wa­na – i to po bar­dzo kon­kret­nej stro­nie. I prze­waż­nie nie była: wra­ca­no do spo­rów awan­gar­dy pierw­szej i dru­giej, czy „wizja”, czy „rów­na­nie” (Jerzy Kwiat­kow­ski, 1958), więc czy kon­struk­ty­wizm (Peiper, Przy­boś), czy kata­stro­fizm (Cze­cho­wicz, Miłosz); wra­ca­no do poetyk roman­ty­zmu i bar­dzo baro­ku, Jan Błoń­ski wypu­ścił książ­kę o Sępie Sza­rzyń­skim, Gro­cho­wiak, Hara­sy­mo­wicz, Sta­chu­ra prze­ko­cha­li tę dziw­ną dyk­cję, Bia­ło­szew­ski zako­pał się w pry­wat­no­ści języ­ka jako domo­we­go sprzę­tu, Her­bert umi­ło­wał dzie­dzic­two zachod­nio­eu­ro­pej­skie, Szym­bor­ska weszła w iro­nię i pogod­ny dydak­tyzm, Miłosz ach Miłosz, Róże­wicz stał się wła­snym epi­go­nem, gdy powsta­ło gro­no genial­nych Róże­wi­czów, Przy­boś nadal walił teo­ria­mi Awan­gar­dy Kra­kow­skiej, no po pro­stu dzia­ło się wszyst­ko. Wszyst­ko, czy­li prze­ci­wień­stwo Jed­ne­go, któ­re pano­wa­ło wcze­śniej.

Poezja jako nor­mal­ność – tak rozu­miał Sła­wiń­ski ówcze­sny plu­ra­lizm – ude­rza­ła w sys­te­mo­wą nor­ma­li­za­cję, któ­ra nad­cho­dzi­ła w kra­ju po odwil­ży wiel­ki­mi kro­ka­mi. Poezja była wresz­cie wol­na, poezja była wresz­cie nie­pod­po­rząd­ko­wa­na poli­ty­ce. I z tej wol­no­ści, z tej wywal­czo­nej zaja­dle auto­no­mii, korzy­sta­ła obfi­cie.

Lecz sta­ło się – nor­ma­li­za­cja zagar­nę­ła nor­mal­ność w swo­je struk­tu­ry; to nie wyma­ga­ło wiel­kie­go cha­rak­te­ru, serio. Cały ten plu­ra­lizm, cała ta boska róż­no­rod­ność poetyk i sty­lów, wyglą­dał pięk­nie na przy­kład za gra­ni­cą jako dowód zdro­we­go sys­te­mu poli­tycz­ne­go. A że poezja odzy­ska­ła swo­ją nie­pod­le­głość, że mogła wresz­cie być poezją, a nie tą wstręt­ną poli­ty­ką, to wła­dzy to było jak zna­lazł. Poezja pisa­ła dużo o sobie, pisa­ła o życiu, skar­ży­ła się na egzy­sten­cjal­ne pro­ble­my jak wal­ka czło­wie­ka z cia­łem, jed­nost­ki ze świa­tem czy kul­tu­ry z natu­rą (np. „O woj­nie naszej, któ­rą wie­dzie­my z sza­ta­nem, świa­tem i cia­łem”). Wła­dza powta­rza­ła: o, tak, wal­ka czło­wie­ka z cia­łem, jed­nost­ki ze świa­tem czy kul­tu­ry z natu­rą – to boli, to jest okrut­ne. Już Sęp Sza­rzyń­ski o tym pisał, #pamię­ta­my.

Sys­te­mo­wej koniunk­tu­rze na poezję sprzy­ja­ły jej dwie – wypra­co­wa­ne w koń­cu przez kry­ty­ków – wła­ści­wo­ści: uni­wer­sa­lizm i nie­prze­tłu­ma­czal­ność. A zatem dobra poezja to poezja, któ­ra rów­nie moc­no dzia­ła dziś, jak za sto, a i za tysiąc lat, nie­za­leż­nie od warun­ków spo­łecz­no-histo­rycz­nych – mówio­no. Wikła­nie się w szcze­gó­ły poli­tycz­ne zanie­czysz­cza poezję smrod­kiem ide­olo, ten­den­cyj­no­ści i pod­po­rząd­ko­wu­je praw­dzi­wą war­tość poetyc­ką kwe­stiom poli­tycz­nym. Jeśli zaan­ga­żo­wa­nie, to publi­cy­sty­ka, ale nie poezja. Poezja ma być wol­na i czy­sta.

Poezja ma się skła­dać ze słów (Mal­lar­mé, dra­niu). Powrót awan­gar­do­wych nur­tów umoż­li­wił usta­wie­nie poezji po stro­nie (poli­tycz­nie) nie­do­czy­ta­ne­go for­ma­li­zmu czy struk­tu­ra­li­zmu: dzię­ki osta­tecz­ne­mu zane­go­wa­niu pod­po­rząd­ko­wa­nia poezji poli­ty­ce, rze­czy­wi­sto­ści czy sen­so­wi, moż­li­we sta­ło się wresz­cie bez­piecz­ne skro­ba­nie po liter­kach pod­czas licze­nia sylab, wer­sów i budo­wa­nia ukła­dów wer­sy­fi­ka­cyj­nych. Co naj­istot­niej­sze, licze­nie sylab, wer­sów i budo­wa­nie ukła­dów wer­sy­fi­ka­cyj­nych słu­ży­ło licze­niu sylab, wer­sów i budo­wa­niu ukła­dów wer­sy­fi­ka­cyj­nych. Poezja wresz­cie słu­ży­ła samej sobie. Poezja wresz­cie nie była na niczy­ich usłu­gach, poezja sta­ła się odręb­nym języ­kiem i nie dawa­ła się prze­tłu­ma­czyć na żaden inny język. A gdy Andrzej Fra­na­szek nie doczy­tu­je naj­now­szej poezji, to nie doczy­tu­je, nie­do­ma­ga wła­śnie w tym rozu­mie­niu: nie wej­dziem do kró­le­stwa, gdzie poezja czy­sta. Nie wej­dziem, drzwi są zamknię­te.

Wła­dzy było to bar­dzo na rękę, więc wspie­ra­ła poezję, wspie­ra­ła kry­ty­ków i histo­ry­ków poezji: poezja jesz­cze nigdy nie mia­ła się tak dobrze. Poeci miesz­ka­li obok sie­bie, cho­dzi­li do tych samych knaj­pek, uczest­ni­czy­li w tych samych impre­zach, festi­wa­lach i kon­fe­ren­cjach – byli zamknię­ci i było im dobrze. Wypra­co­wa­li zło­żo­ny język mówie­nia o poezji i mówi­li tym języ­kiem tak, że nikt poza nimi go nie rozu­miał. Tam, gdzie koń­czy­ło się rozu­mie­nie, zaczy­na­ło się życie – poli­tycz­ne, spo­łecz­nie uwi­kła­ne, codzien­ne. Ci, któ­rzy rozu­mie­li, byli ponad nim, buja­li na poetyc­kim par­na­sie na peł­nym (pań­stwo­wym) wypa­sie.

Poezja była świet­na, więc nie­za­an­ga­żo­wa­na: roz­ma­itość poetyk, plu­ra­lizm dyk­cji i idio­mów, to wszyst­ko robi­ło poezji naj­le­piej na świe­cie. Byto­wa­ła gdzieś sobie w ode­rwa­nej prze­strze­ni, poeci się i kry­ty­ków rozu­mie­li, i kry­ty­cy poetów i się rozu­mie­li nawza­jem, i było faj­nie. W poezji poetyc­ko moż­na było powie­dzieć wszyst­ko, bo i tak nikt poza poetą i kry­ty­kiem nie miał dostę­pu do rozu­mie­nia. A tych było nie za wie­lu, ina­czej rozu­mie­nie nie było­by Rozu­mie­niem.

Tak na polu lite­ra­tu­ry, w prze­strze­ni poezji, zako­rze­nił się rezer­wat mowy.

Potem nade­szła Nowa Fala i wszyst­ko pozmy­wa­ła.

A teraz prze­bie­ra­my moc­no nóż­ka­mi i lądu­je­my w tutaj. Jest 28 paź­dzier­ni­ka 2015 roku, wczo­raj poja­wi­ły się ofi­cjal­ne wyni­ki wybo­rów par­la­men­tar­nych w Pol­sce: wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Ale cóż to za poli­tycz­ne bło­to się tu poja­wia w poważ­nej dys­ku­sji o kry­ty­ce lite­rac­kiej? A fe.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem, kur­wa.

Co w tym cza­sie robi­ła poezja i kry­ty­ka poezji? To, co zawsze: mia­ła się świet­nie w swo­im rezer­wa­cie, kocha­ła się i się, i sie­bie, i się. Powta­rza­ła zgod­nie i nie­zgod­nie: współ­cze­sna poezja pol­ska to naj­bar­dziej róż­no­rod­na, naj­wspa­nial­sza i naj­pięk­niej­sza poezja – są tu sta­rzy i mło­dzi, bar­ba­rzyń­cy i kla­sy­cy­ści, wizyj­ni i rów­na­nio­wi, roman­tycz­ni i kla­sy­cy­stycz­ni, nie­uf­ni i zadu­fa­ni, etycz­ni i poetycz­ni, czy­ści i zaan­ga­żo­wa­ni.

Tak, są też zaan­ga­żo­wa­ni, z tym w ogó­le nie ma tutaj pro­ble­mu: zaan­ga­żo­wa­ni piszą, że sys­tem jest zły, że zmie­nić sys­tem, że sys­tem suka i skur­wiel, że rewo­lu­cja, że pra­wo, lewo, śro­dek, tył, przód, góra, dół, spa­dać we wszyst­kich kie­run­kach jed­no­cze­śnie, hej, hej – super jest. Moż­na napi­sać abso­lut­nie wszyst­ko, wol­ność i swo­bo­da, auto­no­mia, bo nigdzie poza kil­ku­set­oso­bo­we śro­do­wi­sko to nie wyj­dzie: ta dziw­na insty­tu­cja zwa­na poezją wre, jest pięk­nie. Kry­ty­cy z entu­zja­zmem wezmą to do sie­bie, zawo­ła­ją chó­ral­ne (chór ma naj­wy­żej trzy oso­by, kocha­ją się te trzy oso­by ze sobą): „zmia­na, zmia­na!” w niszo­wym perio­dy­ku lite­rac­kim i ode­tchną z ulgą. Nie było łatwo, to wyma­ga­ło wiel­kie­go cha­rak­te­ru, podob­nie jak wyzna­nie w śro­do­wi­sku poetyc­kim, że są w polia­mo­rycz­nym związ­ku (a teraz stań­cie przed nacjo­nal­nie zorien­to­wa­ny­mi kibi­ca­mi i przy­znaj­cie to samo – tadam!).

A gdy przy­pad­kiem wiersz dotrze do oso­by spo­za zaklę­te­go rezer­wa­tu (zda­rza­ją się takie wypad­ki, zna­jo­my zna­jo­me­go zna­jo­me­go zna­jo­me­go na Face­bo­oku cza­sem zbłą­dzi w róż­ne dziw­ne rejo­ny inter­ne­tu), i wiersz będzie brzmiał na przy­kład „pier­do­lić sys­tem”, to oso­ba spo­za rezer­wa­tu zasta­no­wi się, gdzie tu burza odda­je patrio­tycz­ny stan ducha poety (gdzie burza?!), a gdy oso­ba spo­za rezer­wa­tu była czwór­ko­wym uczniem, poli­czy syla­by wier­sza (5), a gdy oso­ba spo­za rezer­wa­tu była piąt­ko­wym uczniem, zoba­czy w „pier­do­lić” pie­ra, dolę i doje­nie mu nawet prze­mknie gdzieś przed kujoń­skim nosem. I nawet jeśli wiersz spo­tkał się z nie­zwy­kłą recep­cją kry­tycz­no­po­etyc­ką, nawet jeśli zmie­nił na zawsze obli­cze zie­mi, tej poetyc­kiej zie­mi, jeśli wywo­łał praw­dzi­wie poetyc­ką rewo­lu­cję, to oso­ba spo­za rezer­wa­tu nie będzie mia­ła o tym poję­cia, bo niby skąd. Prze­cież nie z „Arte­rii” czy z „Waka­tu”, a nawet nie z tej cią­gną­cej się kulą odno­gi poetyc­kiej w mało w koń­cu istot­nym w per­spek­ty­wie wybo­rów czy dzie­ją­cych się wojen dzia­le „Kul­tu­ra” w „Gaze­cie Wybor­czej”; naj­czę­ściej zresz­tą poezja wita w „Maga­zy­nie Świą­tecz­nym”: sacrum leży na swo­im miej­scu, nie do rusze­nia.

Zaan­ga­żo­wa­nie bez wpły­wu na nic jest na wskroś nie­za­an­ga­żo­wa­ne, a sys­tem może z dumą powie­dzieć: mamy poezję zaan­ga­żo­wa­ną! mamy kry­ty­kę nasze­go sys­te­mu! jeste­śmy zdro­wym sys­te­mem, bo pozwa­la­my na swo­ją kry­ty­kę! tyl­ko w naszym sys­te­mie plu­ra­lizm poglą­dów i poetyk, nigdy u kon­ku­ren­cji (ten paskud­ny PRL)! Zwie­dza­ją­cy patrzą na rezer­wat mowy z dale­ka, widzą, że jest, widzą żyją­ce tam sobie zwie­rzę­ta, cza­sem widzą ich miłość lub zagry­za­nie się czy wygry­za­nie, i wie­dzą, że to dobry sys­tem z dobrą poezją; dobrą, róż­no­rod­ną, więc tak­że anty­sys­te­mo­wo zaan­ga­żo­wa­ną poezją. Kry­tyk opo­wia­da zwie­dza­ją­cym, że oto mamy dobrą, róż­no­rod­ną, więc tak­że anty­sys­te­mo­wo zaan­ga­żo­wa­ną poezję, i wra­ca do rezer­wa­tu, by tam sobie żyć, cza­sem kochać lub zagry­zać czy wygry­zać, by dowo­dzić cia­łem, że to dobry sys­tem z dobrą poezją; dobrą, róż­no­rod­ną, więc tak­że anty­sys­te­mo­wo zaan­ga­żo­wa­ną poezją; dobrą, róż­no­rod­ną, więc tak­że anty­sys­te­mo­wo zaan­ga­żo­wa­ną kry­ty­ką poezji. Zaan­ga­żo­wa­nie bez wpły­wu na nic jest w samym cen­trum sys­te­mu, jest jego cen­tra­lą. Powrót cen­tra­li rzą­dzi, cen­tra­la to rynek, a poezja zaan­ga­żo­wa­na i kry­ty­ka zaan­ga­żo­wa­na w niszo­wych cza­so­pi­smach lite­rac­kich, któ­re czy­ta garst­ka popa­pra­nych zapa­leń­ców z rezer­wa­tu, utrzy­mu­je go przy życiu. Pozwa­la mu się nie zmie­niać. Anty­sys­te­mo­we zaan­ga­żo­wa­nie anga­żu­je się wyłącz­nie w pod­trzy­my­wa­nie sta­tus quo sys­te­mu – witaj­cie w naszej baj­ce.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Razem mia­ło kon­kret­ny pro­gram i podej­mo­wa­ło kon­kret­ne dzia­ła­nia. Pro­gram moż­na było prze­czy­tać w sie­ci, dzia­ła­nia zoba­czyć w mie­ście. Za dar­mo, otwar­cie, demo­kra­tycz­nie. Nikt o Razem nie wie­dział – w „sta­rych” mediach (radio, tele­wi­zja, dzien­ni­ki i wyso­ko­na­kła­do­we cza­so­pi­sma) aż do chlub­nej deba­ty poświę­co­no mu 8 sekund. 8 jeba­nych, roman­tycz­nych sekund wga­pia­nia się sobie w oczę­ta. W nowych mediach Razem było 25 godzin na dobę, w świe­cie (na uli­cach, spo­tka­niach itd.) też. Face­bo­ok huczał od Razem, wzra­sta­ło pod­eks­cy­to­wa­nie – ale tyl­ko Face­bo­ok kon­kret­nej, zamknię­tej gru­py nic­ków: mło­dych i moc­no lewi­co­wo zorien­to­wa­nych.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Roz­dziel­czość Chle­ba ma kon­kret­ny poetyc­ki towar i podej­mu­je kon­kret­ne dzia­ła­nia. Poetyc­ki towar moż­na prze­czy­tać w sie­ci, dzia­ła­nia zoba­czyć w mie­ście (głów­nie Kra­ko­wie). Za dar­mo, otwar­cie (na licen­cji Cre­ati­ve Com­mons), demo­kra­tycz­nie. Nikt o Roz­dziel­czo­ści Chle­ba nie wie – w „sta­rych” mediach (radio, tele­wi­zja, dzien­ni­ki i wyso­ko­na­kła­do­we cza­so­pi­sma) poja­wił się raz nie­mra­wy wywiad z chło­pa­ka­mi w „Tygo­dni­ku Powszech­nym”, a jego naj­więk­szą war­to­ścią był opis ich fizjo­no­mii (postaw­ny bro­dacz Leszek Onak, wyso­ki, w oku­la­rach Łukasz Pod­gór­ni, drob­ny sza­tyn Piotr Pul­dzian Płu­cien­ni­czak), więc rzecz wła­ści­wie znów spro­wa­dza­ła się do roman­tycz­ne­go wga­pia­nia się sobie w oczę­ta. W nowych mediach Roz­dziel­czość jest 25 godzin na dobę. Face­bo­ok huczy od Chle­ba, wzra­sta potrze­ba – ale tyl­ko Face­bo­ok kon­kret­nej, zamknię­tej gru­py nic­ków: mło­dych i moc­no cyber­ne­tycz­nie­po­etyc­ko zorien­to­wa­nych.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Więc kłó­cą się miesz­kań­cy rezer­wa­tu, czy poezja czy­sta, czy poezja uwi­kła­na w rze­czy­wi­stość. Myślą: awan­gar­da czy nie awan­gar­da, oto jest pyta­nie. Dra­pią się po kla­wia­tu­rach, czy to dobry poeta, czy poeta zaan­ga­żo­wa­ny. Chcą łez i nie chcą łez. Chcą zmia­ny i nie chcą zmia­ny. Wpusz­czo­na przy­pad­kiem w rezer­wat oso­ba spo­za rezer­wa­tu przy­słu­chu­je się chwil­kę, myśli, że spra­wa jest god­na i poetyc­ko istot­na, bo nic nie rozu­mie. I idzie gło­so­wać na PiS, by poezja była poezją, by poezją była poezja.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Poja­wia się cza­sem w dzia­le „Kul­tu­ra” w dzien­ni­kach i wyso­ko­na­kła­do­wych cza­so­pi­smach, poja­wia się w „Maga­zy­nie Świą­tecz­nym”, więc ist­nie­je. Ist­nie­je kul­tu­ral­nie i w kulu­arach, świę­ta i nie­zro­zu­mia­ła. A sko­ro ist­nie­je, nor­ma jest ura­to­wa­na.

Bez ist­nie­nia poezji byli­by­śmy nikim: Mic­kie­wicz, Sło­wac­ki, Kra­siń­ski, Miłosz, nasi męż­czyź­ni wiel­cy (Mal­wi­na jaka? – Adrian Zand­berg it is!). Poezja ma być, a nie zna­czyć – powta­rza­ją kry­ty­cy poezji wykar­mie­ni na Sosnow­skim. Czy­tel­nik prze­la­tu­je po not­ce wzro­kiem i przy­ta­ku­je. Póki poezja jest i jest dobra – nie­waż­ne o czym i o co wal­czy, bo nie jest o czymś i o nic nie wal­czy – póty jeste­śmy kul­tu­rą. Dział „Kul­tu­ra” w „Maga­zy­nie Świą­tecz­nym” mie­ści to, co w naszej kul­tu­rze naj­chlub­niej­sze, naje­li­tar­niej­sze i naj­święt­sze – poezję. Poezja ma być, ina­czej jako Ludzie jeste­śmy stra­ce­ni. Nasze Czło­wie­czeń­stwo, nasza Pol­skość na mar­ne.

I piszą kry­ty­cy poezji w dzien­ni­kach i wyso­ko­na­kła­do­wych cza­so­pi­smach, a czy­tel­nik patrzy i wie: jestem, bo poezja jest. I idzie gło­so­wać na PiS, by poezja była poezją, by poezją była poezja.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Kisi­my się w rezer­wa­cie, a rezer­wat nie ma gra­nic. Nic z nie­go nie dosta­je­my, jakieś okrusz­ki z publicz­ne­go sen­ty­men­tu: poezja to giną­cy gatu­nek, kie­dyś dość dra­pież­ny, teraz cał­kiem oswo­jo­ny, mamy go po swo­jej stro­nie. I gdy z rezer­wa­tu Sła­wiń­skie­go ist­nia­ła jakaś uciecz­ka, bo gra­ni­ce wyzna­czo­ne zosta­ły cał­kiem wyraź­nie – wystar­czy­ło wejść pod zie­mię, w Nową Falę, w dru­gi, a potem trze­ci obieg – o tyle obec­nie rezer­wat roz­pusz­cza się w pre­kar­nej masie; nie ma już pod­zie­mia, nowych ani sta­rych fal, kolej­nych obie­gów, któ­re nie znaj­do­wa­ły­by się w samym cen­trum sys­te­mu, któ­re wycho­dzi­ły­by poza cen­tra­lę. Jedy­na moż­li­wa tu uciecz­ka to uciecz­ka z życia, z poezji w ogó­le: by poezja nie była poezją, by poezją nie była poezja.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

A sko­ro jeste­śmy ska­za­ni, sko­ro musi­my być razem póki śmierć nas nie roz­łą­czy, my, kry­ty­cy, i ona, poezja, to zabij­my ją. Niech śmierć nas roz­łą­czy.

Zabij­my poezję z pre­me­dy­ta­cją i okru­cień­stwem, jak przed nami dada­iści, futu­ry­ści, jak rze­sze zbun­to­wa­nych awan­gar­dy­stów. Zabij­my ją i znajdź­my się na pierw­szych stro­nach gazet: „Poznań­ska masa­kra piłą mecha­nicz­ną: kry­tyk zabił poezję mło­tem pneu­ma­tycz­nym”, „Nim zabił poezję, wypła­cił wszyst­kie pie­nią­dze z pol­skie­go naro­do­we­go pań­stwo­we­go ban­ku”, „Zabił poezję, by oże­nić się z Mar­tą”. Odwróć­my fotel, na któ­rym dotych­czas chlub­nie sie­dzia­ła tyłem do osób spo­za rezer­wa­tu (one nie Rozu­mie­ją) i pokaż­my, że poezja od daw­na jest już tru­pem. Że jej nawo­ły­wa­nia o posił­ki, że jej zazdrość o kochan­ki, to był nasz zmu­to­wa­ny gło­sik psy­cho­pa­ty, że tu nawet dzia­dy się nie dzia­ły, ona umar­ła i nie wra­ca wid­mem, choć tak wie­le o nim pisze­my, choć tak jest nam mod­ne. Że jej zwy­czaj­nie nie ma, że od daw­na już nie żyje na fote­lu w dostoj­nej wil­li nada­nej jej przez pań­stwo. Że to już nie PRL. Że dobra, odpo­wie­dzial­na lewi­ca nie ma nic wspól­ne­go z PRL-em. Że się od nie­go odci­na, od Mil­le­ra i całej tej szaj­ki kry­ty­ków poezji. Że teraz mło­dzi, uro­dze­ni po 89 lub wów­czas bar­dzo mło­dzi, bez baga­żu trau­my radziec­kiej, chcą budo­wać kształt poezji. Że w tej poezji będzie nam się żyło lepiej. Że ta poezja żyje, naresz­cie.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Mło­dzi poeci i kry­ty­cy mają takie pro­ble­my jak inni mło­dzi, ich rezer­wat mowy nie daje im comie­sięcz­nej kasy i miesz­ka­nia, więc muszą pra­co­wać na umo­wach śmie­cio­wych i chwy­tać się upodla­ją­cych robót doryw­czych – jak wszy­scy inni mło­dzi. Nie mają do pierw­sze­go, robią nad­go­dzi­ny, nie są ubez­pie­cze­ni, eme­ry­tu­ra to jakaś baja dla pra­cu­ją­cych w fir­mie taty, a przy­szłość to nawar­stwia­ją­ce się w ryt­mie club­bin­gu kre­dy­ty. Mło­dzi poeci i kry­ty­cy mówią o tym języ­kiem kor­po­ra­cji, sie­ci śmie­ci, plot­kar­skich por­ta­li, publi­cy­stycz­nych gówie­nek, bo w tym języ­ku, w tym sys­te­mie żyją i tym języ­kiem, tym sys­te­mem rzy­ga­ją. Chcą zmia­ny, muszą zmia­ny.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Albo­wiem bowiem: co mówił nam Peiper, nim zaczę­to przed­mio­to­wo wikłać go w spo­ry o wizję i rów­na­nie jako zago­rza­łe­go zwo­len­ni­ka for­my poetyc­kiej? Chó­ral­na odpo­wiedź (niech chór ma wię­cej niż trzy oso­by): Peiper mówił, że for­ma poetyc­ka jest zawsze poli­tycz­na. For­ma poetyc­ka jest zawsze poli­tycz­na, ale nie dla­te­go, że przej­mu­je w sie­bie ele­men­ty z rze­czy­wi­sto­ści i je repro­du­ku­je – for­ma poetyc­ka jest zawsze poli­tycz­na dla­te­go, że nie przej­mu­je w sie­bie ele­men­tów z rze­czy­wi­sto­ści i ich nie repro­du­ku­je. Że kon­stru­uje zamknię­ty sys­tem, w któ­rym rela­cje mię­dzy ele­men­ta­mi budu­ją pewien układ. Że ten sys­tem na pozio­mie wza­jem­nych powią­zań ele­men­tów i ich współ­za­leż­no­ści to tak­że sys­tem spo­łecz­ny, poli­tycz­ny, eko­no­micz­ny. Że dys­kur­syw­nie usta­wia nam kon­kret­ny układ: w for­mie ele­men­ty 1) mogą funk­cjo­no­wać wymien­nie i wią­zać się na roz­ma­ite spo­so­by, a zatem ich pod­sta­wą jest ich mate­rial­ne ist­nie­nie (znak, sło­wo, zda­nie, wers, cia­ło, wspól­no­ta wza­jem­nie zamien­ne, bez esen­cjal­nych wię­zi), bądź 2) mogą funk­cjo­no­wać na przy­pi­sa­nych sobie miej­scach i arbi­tral­nie włą­czać się w pew­ną hie­rar­chię, a zatem ich pod­sta­wą jest ich uro­dze­nie, ich pocho­dze­nie (pew­ne sło­wa są war­to­ścio­wa­ne wyżej od innych, jeśli nale­żą do języ­ka lite­rac­kie­go bądź wyso­kie­go); bądź 3) jesz­cze ina­czej. Nagle poezja czy­sta i zaan­ga­żo­wa­na w rze­czy­wi­stość, wizja i rów­na­nie, for­ma i zaan­ga­żo­wa­nie zaczy­na­ją się kochać, zespa­la­ją się w roz­wią­złym uści­sku – zaan­ga­żo­wa­nie nie dzie­je się mimo for­my, a nawet nie przez for­mę: zaan­ga­żo­wa­nie dzie­je się w for­mie. Zmia­na for­my uru­cha­mia zmia­nę rze­czy­wi­sto­ści: prze­nie­śmy się jakieś kil­ka­set kilo­me­trów stąd i spró­buj­my temu zaprze­czyć. For­ma, w któ­rej jeste­śmy, budu­je nasze rela­cje i wię­zi. Budu­je nasz język. W for­mie nigdy nie jeste­śmy sami: współ­two­rzy­my for­mę, współ­two­rzy nas for­ma i jej ele­men­ty. To jak posta­wić się w innym świe­tle, a będzie­my już inni, bo w innym świe­cie.

Trud­ne? Jasne, że trud­ne, bo w szko­łach nikt w tym mode­lu zaan­ga­żo­wa­nia nie opo­wia­da o Mic­kie­wi­czu czy Sło­wac­kim, a do Peipe­ra w ogó­le rzad­ko kie­dy się docho­dzi. Umie­my zna­leźć w wier­szu swo­je­go i wro­ga, umie­my zna­leźć w życiu swo­je­go i wro­ga, ale nie umie­my pora­dzić sobie z pre­ka­ria­tem czy bucha­ją­cym kapi­ta­li­zmem. Nikt nas tego nie uczył, to nie ta for­ma wspól­no­ty, nikt nam w Mic­kie­wi­czu nie poka­zy­wał języ­ka ludu i jego potrzeb, nikt nie zwra­cał uwa­gi na nie­rów­no­ści kla­so­we i eko­no­micz­ne, widzie­li­śmy w nim tyl­ko hero­icz­ną mat­kę polkę dzie­wi­cę mary­ję nie­po­ka­la­ną nie­zwy­cię­żo­ną pol­skę nie­pod­le­głą.

I żaden kry­tyk poezji, choć­by bar­dzo pra­gnął żywym pożą­da­niem, nie zmie­ni tego powta­rza­niem, że tak rozu­mia­ny Mic­kie­wicz to PiS, a nowa poezja daje Razem. I że tyl­ko Razem – przez współ­ist­nie­nie w kolek­tyw­nej for­mie – jeste­śmy w sta­nie coś zmie­nić. Nie nazwi­ska­mi, nie twa­rza­mi, nie arbi­tral­nym (więc medial­no-finan­so­wym) usta­wia­niem jed­nych ele­men­tów ponad dru­gi­mi, jed­nych żyć ponad dru­gi­mi (wega­nizm!), lecz we współ­pra­cy. Razem. Nie zmie­ni, bo nie jest sam na ekra­nie sel­fie z pięk­ną twa­rzą (swo­ją) i pięk­nym gło­sem (swo­im) w dzia­le wia­do­mo­ści kra­jo­wych lub codzien­nie o 19:00 w TVN. Albo na innym pudel­ku.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Gdy­by w szko­le edu­ka­cja nie koń­czy­ła się na oświe­ce­nio-roman­ty­zmie, gdy­by doszła do awan­gar­do­we­go zde­kon­stru­owa­nia moc­nych inten­cji (wspar­tych na kar­te­zjań­skiej moc­nej świa­do­mo­ści), gdy­by dobrnę­ła do awan­gar­do­we­go dowar­to­ścio­wa­nia roli kon­tek­stu i maszy­ny (medium), któ­rą się posłu­gu­je­my, gdy­by była na bie­żą­co z nową poezją, Anto­ni Macie­re­wicz nie mógł­by mówić o spi­sku smo­leń­skim. Spi­sek zakła­da, że kata­stro­fa ma swo­je­go tra­dy­cyj­nie rozu­mia­ne­go auto­ra (Rosję), nie uwzględ­nia uwi­kła­nia w kon­tekst (pogo­da i nie­wy­dol­ność pilo­tów) i nie bie­rze pod uwa­gę maszy­ny (uszko­dzo­ny samo­lot) – tyl­ko z pomi­nię­ciem osią­gnięć awan­gar­dy Macie­re­wicz może mówić o spi­sku. A to dowód na to, że nie czy­ta naj­now­szej poezji.

Wal­ka o wpły­wo­wą mło­dą kry­ty­kę poezji jest zatem spra­wą pierw­szej potrze­by. Tym­cza­sem rezer­wa­to­wość poezji i kry­ty­ki poezji pozwa­la trwać sys­te­mo­wi w swo­jej for­mie od lat, pozwa­la się kochać poetom i kry­ty­kom, poetom i poetom, kry­ty­kom i kry­ty­kom, kry­ty­kom i poetom ze sobą i tyl­ko ze sobą, w dowol­nych kom­bi­na­cjach, plu­ra­li­stycz­nie i na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by, każ­dy w swo­jej dyk­cji i w swo­jej tra­dy­cji, każ­dy ina­czej i auto­no­micz­nie, pod­czas gdy szkol­ne oświe­ce­nie ukła­da się spój­nie z libe­ra­li­zmu w neo­li­be­ra­lizm, a szkol­ny roman­tyzm daje model naro­du (czy­li patrio­tyzm). Całe śro­do­wi­sko poetyc­kie kocha się pro­gre­syw­nie i wyzwo­le­nie, kocha się i się, i się, i sie­bie, drze koty o polia­mo­rię, LGBT już daw­no prze­ro­bi­ło, a tym­cza­sem naro­dow­cy walą w uczest­ni­ków mar­szu wol­no­ści (za wol­ność naszej – pol­skiej – poezji!).

Za wol­ność naszej – pol­skiej – poezji mło­dzi oświe­ce­niow­cy gło­su­ją na Kor­win-Mik­ke­go, a mło­dzi roman­ty­cy na Kuki­za – spór oświe­ce­niow­ców z roman­ty­ka­mi nie ma koń­ca, tak jak­by for­ma wciąż była przej­rzy­sta, tak jak­by awan­gar­da nie nastą­pi­ła, a wszyst­ko to było napraw­dę kwe­stią świa­do­me­go, inten­cjo­nal­ne­go wybo­ru, wybo­rów, gdy sys­tem się nie zmie­nia, a w mediach wciąż to samo. W mediach wciąż to samo: o resz­cie nie wie­my, nie umie­my się prze­ko­pać przez inter­ne­to­wy szum ina­czej niż śro­do­wi­sko­wo – więc mło­da moc­na lewi­ca dosta­je kon­tent mło­dej moc­nej lewi­cy, prze­ko­na­ni prze­ko­nu­ją prze­ko­na­nych, i kocha­ją się i się, i się, i sie­bie. W mediach nie­zmien­nie liczą się roz­po­zna­wal­ne twa­rze i nazwi­ska, bo się sprze­da­ją, a PiS to taka syn­te­za neo­li­be­ral­no-naro­do­wa z kon­te­sta­tor­skim zacię­ciem (wzglę­dem PO), bo się sprze­da­je. Jest kasa, jest impre­za; poezja i impre­za to prze­ci­wień­stwa, nie kala się świę­to­ści, kaman (Bre­wiń­ski, do kąta!).

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Ostat­ni będą pierw­szy­mi? W sys­te­mie (języ­ko­wym, poli­tycz­nym, spo­łecz­nym), gdzie ele­men­ty dowol­nie zmie­nia­ją się miej­sca­mi zgod­nie z aktu­al­nym kon­tek­stem – jasne. W sys­te­mie (języ­ko­wym, poli­tycz­nym, spo­łecz­nym), gdzie ele­men­ty arbi­tral­nie mają przy­dzie­lo­ne miej­sca, a rosza­dy mię­dzy nimi blo­ku­je moc­na hie­rar­chia – pierw­si będą jesz­cze bar­dziej pierw­szy­mi, a ostat­ni będą doszczęt­nie ostat­ni­mi; pierw­si będą dostat­ni­mi, a ostat­ni będą ostat­niej­szy­mi.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem.

Ostat­ni będą pierw­szy­mi? NIE.

Może­my to zmie­nić? Może­my: wystar­czy deba­ta lide­rów, wystar­czy śmierć jakaś lub kata­stro­fa, wystar­czy fala (może być nowa), tsu­na­mi lub inny kata­klizm. Poezja wyj­dzie z obwó­dek dzia­łu „Kul­tu­ra” i zacznie być nie­kul­tu­ral­na: będzie pluć w twa­rze, w roz­po­zna­wal­ne w mediach twa­rze roz­po­zna­wal­nych w mediach nazwisk. Będzie pluć razem. „Zebra­ło się śli­ny”, pisał Puł­ka. „Zebra­ło się śli­ny” – to ją wypluj­my.

I się zacznie: w wia­do­mo­ściach z kra­ju poja­wi się nowy wiersz Szcze­pa­na Kopy­ta z omó­wie­niem poli­ty­ki wewnętrz­nej przez kry­ty­ka poezji; w wia­do­mo­ściach zagra­nicz­nych kil­ka wier­szy Dawi­da Mate­usza z jego tomu o Ukra­inie z kry­tycz­no­po­etyc­kim przed­sta­wie­niem debiu­tu i jego wpły­wu na poli­ty­kę zagra­nicz­ną; dalej „Liber­ty Poem” Zeno­na Faj­fe­ra i Kata­rzy­ny Bazar­nik z komen­ta­rzem kry­ty­ka poezji na temat uchodź­ców; obok Kon­rad Góra z Nie i kry­tyk poezji ana­li­zu­ją­cy życie i nie­prze­ży­cie każ­de­go z 1134 dwu­wer­sów, każ­de­go z 1134 pra­cow­ni­ków szy­ją­cych ubra­nia dla zna­nych marek odzie­żo­wych z całe­go świa­ta w walą­cym się budyn­ku Rana Pla­za w Ban­gla­de­szu; pod spodem boom#1 Macie­ja Taran­ka i komen­tarz kry­ty­ka poezji o struk­tu­rze finan­so­wej USA zwień­czo­nej wal­ką z ter­ro­ry­zmem; w wia­do­mo­ściach gospo­dar­czych wier­sze Rafa­ła Krau­se­go z wykre­sa­mi zarob­ków 90% poetów, któ­re pokry­wa­ją się z wykre­sa­mi zarob­ków 90% Pola­ków z komen­ta­rzem kry­ty­ka poezji i pro­po­zy­cja­mi roz­wią­za­nia skraj­nych nie­rów­no­ści mię­dzy sło­wa­mi, mię­dzy cia­ła­mi na pod­sta­wie Peipe­row­skie­go rów­na­nia, któ­re dąży do wyrów­na­nia; gdzieś obok Kira Pie­trek trą­bi o wyzy­sku, a kry­tyk poezji roz­pra­wia o struk­tu­rze spo­łecz­no-eko­no­micz­nej wier­sza, dzię­ki któ­rej ten wyzysk jest moż­li­wy; w dzia­le „Roz­ryw­ka” wiersz Kami­la Bre­wiń­skie­go i rela­cja kry­ty­ka poezji z impre­zy wer­sów, któ­ra skoń­czy­ła się jakąś prze­po­tęż­ną krak­są. Spor­tu nie ma, sport zastą­pi­ły spo­ry kry­tycz­no­li­te­rac­kie, sla­my, deba­ty wokół nowo­ści poetyc­kich i zbio­ro­we inter­pre­ta­cje wier­szy meto­dą Mark­sa, Der­ri­dy, Kri­ste­vej i Piketty’ego, któ­re pusz­cza­ne są w porze naj­więk­szej oglą­dal­no­ści w publicz­nej tele­wi­zji (innej nie ma, wspól­ne prze­wa­ży­ło nad pry­wat­nym). Na bakła­ża­no­wych fla­gach powie­wa­ją inter­tek­stu­al­ne mikro­utwo­ry lin­gwi­stycz­ne („inna poli­ty­ka jest moż­li­wa”), uchodź­cy recy­tu­ją geo­wier­sze, gdy opo­wia­da­ją o ukła­dzie sił w swo­ich pań­stwach, Pola­cy im odpo­wia­da­ją wier­sza­mi, że każ­de sło­wo, każ­de życie jest auto­no­micz­ne i jego war­tość imma­nent­na (to, że żyje), jest waż­niej­sza niż jego war­tość nada­na (pocho­dze­nie, naro­do­wość, reli­gia), jed­nym sło­wem: „Poezja jest, a nie zna­czy” – „Życie jest, a nie zna­czy” – i wszy­scy to rozu­mie­ją, bo nikt nie Rozu­mie, i wszy­scy to rozu­mie­ją, bo wszy­scy się poro­zu­mie­wa­ją, nikt nie jest arbi­tral­nie obcy ani nie znaj­du­je się poza wspól­no­tą, sko­ro żyje („Życie jest, a nie zna­czy”); na dole, po chod­ni­kach robacz­ki two­rzą bio­po­ezję – i nie, nie robią tego inten­cjo­nal­nie, panie Anto­ni (nie zrzu­ci­ła ich nam też Rosja. USA rów­nież nie).

Jesz­cze nigdy tak wie­lu nie zro­bi­ło tak wie­le dla tak wie­lu.

Wygrał PiS, ostat­nie było Razem. Amen.