debaty / ankiety i podsumowania

Zatracić się na chwilę ‒ polemika

Aleksandra Bartelska

Głos Aleksandry Bartelskiej w debacie „Księgarnia z poezją”.

strona debaty

Księgarnia z poezją

Czy księ­gar­nia jest dzi­siaj atrak­cyj­nym miej­scem pra­cy?

Wyda­je mi się, że i tak, i nie. Odstra­sza­ją niskie zarob­ki i for­ma umo­wy – czę­sto jest to zle­ce­nie. Sta­ły etat wca­le nie jest czymś oczy­wi­stym. Pen­sja ofe­ro­wa­na może być wyż­sza po doli­cze­niu pro­cen­to­wej pre­mii od wyso­ko­ści sprze­da­ży w danym mie­sią­cu – o kil­ka­set zło­tych. Ale pod­sta­wa wyna­gro­dze­nia jest czę­sto bar­dzo niska (11‒15 zł net­to za godzi­nę pra­cy). Atu­ta­mi są – czę­sto pod­kre­śla­ny­mi przez oso­bę rekru­tu­ją­cą już w trak­cie roz­mo­wy o pra­cę – do pew­ne­go stop­nia ela­stycz­ny, zmia­no­wy czas pra­cy, pra­ca w zgra­nym zespo­le, kon­takt z książ­ka­mi. Wresz­cie –  moż­li­wość wzię­cia udzia­łu w roz­wo­ju księ­gar­ni, jeśli roz­mo­wa odby­wa się w księ­gar­ni kame­ral­nej, nie­sie­cio­wej. Na roz­mo­wach kwa­li­fi­ka­cyj­nych przy­szłych pra­cow­ni­ków kusi się raczej drob­ny­mi prze­wa­ga­mi niż wypa­sio­ny­mi bonu­sa­mi. Rabat na książ­ki. Pra­ca bez nie­dziel. Księ­gar­nia miesz­czą­ca się przy uli­cy za atut „poczy­tu­je” dostęp do natu­ral­ne­go świa­tła i brak wszę­do­byl­skie­go hała­su panu­ją­ce­go w księ­gar­ni na tere­nie gale­rii han­dlo­wej itd., itp.

Moż­li­wość roz­wo­ju zawo­do­we­go to jesz­cze inna kwe­stia. Wia­do­mo, na począ­tek war­to zatrud­nić się w naj­lep­szej naszym zda­niem księ­gar­ni w mie­ście, w miej­scu, któ­re podzi­wia­my. War­to uczyć się od doświad­czo­nych księ­ga­rzy. Pre­ten­du­ją­cy do tej zawo­do­wej roli księ­garz czy księ­gar­ka prze­czu­wa, że w pra­cy z rzut­kim, doświad­czo­nym, wyróż­nia­ją­cym się prze­ło­żo­nym może się szyb­ko i wie­le nauczyć.

Ale też nie moż­na się łudzić, spo­łecz­ny ste­reo­typ jest taki, że „pra­ca w księ­gar­ni” to nie­mal syno­nim cze­goś doraź­ne­go, pra­cy w nie­peł­nym wymia­rze podej­mo­wa­nej zwy­kle na stu­diach czy tuż po stu­diach w ocze­ki­wa­niu na szan­sę, na „praw­dzi­wą” pra­cę. Pyta­nie o atrak­cyj­ność tej pra­cy to jak pyta­nie o atrak­cyj­ność kel­ne­ro­wa­nia. Nie jest to roz­wo­jo­wa bran­ża, jak IT czy – bo ja wiem – inży­nie­ria bio­tech­no­lo­gicz­na. Zawód sprze­daw­cy to naj­bar­dziej popu­lar­ne zaję­cie na całym świe­cie. Wyma­ga­nia – niskie. Wyna­gro­dze­nia – też.

Pro­wa­dze­nie wła­snej księ­gar­ni to nie­co inna sytu­acja. Jed­nak nie będę roz­wi­jać tego wąt­ku.

Patrząc przez pry­zmat sta­ty­styk i zesta­wień czyn­ni­ków decy­du­ją­cych o poczu­ciu satys­fak­cji z życia, pra­ca księ­ga­rza powin­na pla­so­wać się wyso­ko, bo pole­ga na pra­cy „z czło­wie­kiem”, co jest czyn­ni­kiem zwięk­sza­ją­cym tę satys­fak­cję. W kon­tak­cie z dru­gim czło­wie­kiem, któ­ry przy­cho­dzi do księ­gar­ni wie­dzio­ny na ogół potrze­bą, spra­wun­kiem. Księ­gar­ka jest więc oso­bą, któ­ra doświad­cza – jeśli chce – codzien­nie małych cudów speł­nie­nia czy­je­goś życze­nia, marze­nia, wywo­ła­nia uśmie­chu, spro­wo­ko­wa­nia bar­dzo nie­for­mal­nej roz­mo­wy, wymia­ny myśli. Doświad­cza bar­dzo oso­bli­we­go i miłe­go uczu­cia, gdy obcy w zasa­dzie uczest­ni­cy spo­łecz­nej prze­strze­ni kła­nia­ją się jej na uli­cy – bo zna­ją ją z księ­gar­ni.

Pra­ca w księ­gar­ni jest pra­cą wśród pięk­nych „przed­mio­tów” sztu­ki użyt­ko­wej.

Jeśli cho­dzi o pro­ble­my, z jaki­mi bory­ka­ją się księ­ga­rze, pod­kre­ślam słusz­ność i wagę bolą­czek oraz dys­funk­cji wypunk­to­wa­nych przez Gumien­ną i Wen­der­ską w pierw­szych aka­pi­tach ich arty­ku­łu, a wspo­mnę może o jed­nym – jest to nara­sta­ją­cy pro­blem z dys­try­bu­cją. (Krót­ki kurs mar­ke­tin­gu księ­gar­skie­go: księ­gar­nia ma mieć swój pro­fil; ma być zbu­do­wa­na na wyróż­nia­ją­cym ją spo­śród innych pomy­śle; dobrze, jeśli księ­ga­rze nie­źle zna­ją oto­cze­nie, w któ­rym przyj­dzie jej funk­cjo­no­wać; poza sys­te­ma­tycz­nie roz­wi­ja­nym pomy­słem na ofer­tę księ­gar­ni – nie moż­na mieć „wszyst­kie­go”, a ofer­ta powin­na być zbu­do­wa­na tak, by każ­dy mógł zna­leźć coś dla sie­bie; mar­ża towa­rów musi zapra­co­wać na zysk; ofer­ta musi być sta­le roz­wi­ja­na). Mała księ­gar­nia bar­dzo szyb­ko potra­fi roz­po­znać potrze­by swo­ich klien­tów. To taka wraż­li­wa kwe­stia. Dobrze jest, jeśli dys­try­bu­tor jest w sta­nie dopa­so­wać się do zamó­wień księ­gar­ni, któ­re z kolei dopa­so­wa­ne są do roz­po­zna­nia tego, co jest atrak­cyj­ne dla klien­tów. Cze­go poszu­ku­ją. Nagmin­ne bywa­ją kło­po­ty z szyb­ką reali­za­cją zamó­wień –  zin­dy­wi­du­ali­zo­wa­nych, czy­li zamó­wień na wybra­ne książ­ki z ofer­ty dys­try­bu­to­ra. Szyb­ką – bo księ­gar­nia sta­cjo­nar­na nie wygra z ceną inter­ne­to­wą. „Dro­żej niż w Inter­ne­cie, ale od razu” ‒ rekla­mu­je się Księ­gar­nia Karak­ter w Kra­ko­wie. Nic dodać nic ująć. Księ­garz nie powi­nien zabie­gać kil­ka­krot­nie o dosta­wę, dopo­mi­nać się o kon­takt, wie­lo­dnio­wo ocze­ki­wać na nią bez wyraź­nej przy­czy­ny, np. dodruk wyprze­da­ne­go tytu­łu.

Chcia­ła­bym na mar­gi­ne­sie wspo­mnieć o wize­run­ku księ­gar­ni w fil­mach i książ­kach. Jest on kary­ka­tu­ral­nie wyide­ali­zo­wa­ny czy kiczo­wa­to roman­ty­zo­wa­ny. (Cho­ciaż zda­ję sobie spra­wę, że chi­rurg czy daj­my na to poli­cjant­ka pew­nie cier­pi, tak samo jak ja, na fil­mach z fabu­łą w szpi­ta­lu czy na poste­run­ku). Nie wiem, skąd się to bie­rze, ale cza­sem myślę, że im mniej mamy praw­dzi­wych doświad­czeń z danym miej­scem, zawo­dem, sytu­acją, tym łatwiej pod­da­je­my się ste­reo­ty­po­we­mu wyobra­że­niu – w tym wypad­ku księ­gar­ni jako na ogół puste­go, ciche­go, zaku­rzo­ne­go miej­sca z pra­cow­ni­kiem pogrą­żo­nym w lek­tu­rze. Miej­sca jakoś ska­za­ne­go na wymar­cie (?), ale… jak­że malow­ni­czo mity­zo­wa­ne­mu w tek­stach kul­tu­ry. Otóż księ­ga­rze nie żyją kurzem i lek­tu­rą, mają na ogół ponad­prze­cięt­ną ener­gię, wia­rę w sens tego, co robią i podziel­ność uwa­gi. Bez tru­du zdo­by­wa­ją się na oce­anicz­ne cier­pli­we ocze­ki­wa­nie. Wie­dzą, że zado­wo­lo­ny klient wró­ci.

Czę­sto wra­ca, oglą­da zawar­tość półek i mówi, że w książ­ki zaopa­tru­je się już głów­nie przez inter­net. To gorz­ka piguł­ka, któ­rą – cóż – trze­ba prze­łknąć i zaak­cep­to­wać ten stan rze­czy. Jeśli klien­ci przy­cho­dzą i nie tyl­ko patrzą, ale i roz­ma­wia­ją, dys­ku­tu­ją, księ­gar­nia jest potrzeb­na, a jeśli ma prze­trwać, musi zara­biać sprze­da­żą ksią­żek, więc może salo­mo­no­wym wer­dyk­tem jest, by co któ­ryś książ­ko­wy zakup reali­zo­wać w księ­gar­ni? Świet­nie uję­ły to Gumien­na i Wen­der­ska: „wszyst­ko w rękach czy­tel­ni­ków”. Chcia­ła­bym, żeby kame­ral­ne księ­gar­nie sta­cjo­nar­ne sta­ły się obiek­tem nowe­go (jakie­go?) ste­reo­ty­pu. Precz z kurzem.

W jed­nym aspek­cie więc nie zga­dzam się z autor­ka­mi tek­stu. Piszą one: „Jed­no­cze­śnie, co waż­ne w moim prze­ko­na­niu, księ­gar­nia powin­na być miej­scem auto­no­micz­nym, stro­nią­cym od prze­ko­nań poli­tycz­nych i spo­łecz­nych”. Księ­gar­nia jest tak samo uwi­kła­na w sys­tem spo­łecz­nych regu­la­cji, prze­ko­nań, przy­zwy­cza­jeń i dostęp­nych moż­li­wo­ści, jak inne miej­sca publicz­nej prze­strze­ni, więc jak­że mia­ła­by się od niej auto­no­mi­zo­wać? Jeśli w publicz­nej szko­le nie czy­ta się i nie ana­li­zu­je nowo­cze­snej poezji, jak może­my ocze­ki­wać, że znaj­dzie się wie­lu doro­słych czy­tel­ni­ków spra­gnio­nych z nią kon­tak­tu? Nawet to, że księ­garz dobie­rze pole­ca­ne książ­ki, kie­ru­jąc się swo­imi este­tycz­ny­mi prze­ko­na­nia­mi – wynie­sio­ny­mi prze­cież z edu­ka­cji, jest już w jakiejś mie­rze poli­tycz­nym fak­tem. (Dla­cze­go uto­pij­na wyda­je mi się sytu­acja, w któ­rej to uczest­ni­cy spo­tkań autor­skich pła­cą bilet wstę­pu w księ­gar­ni? War­to czy­tać, jak rynek dzia­ła w innych kra­jach, to posze­rza gra­ni­ce tego, co „moż­li­we”. O tra­dy­cji spo­tkań autor­skich w nie­miec­kich księ­gar­niach cie­ka­wie opo­wia­da Asia Pink­shot w roz­mo­wie z Mar­ci­nem Wil­kiem na kana­le Wyli­czan­ka. „Spo­tka­nia autor­skie ura­sta­ją [tu] do ran­gi fan­ta­stycz­nych kon­cer­tów” ‒ mówi na przy­kład ber­liń­ska księ­gar­ka).

Cie­ka­wie było­by np. dowie­dzieć się, jak i czy zmia­ny w szkol­nic­twie po 2015 roku albo i wcze­śniej oraz zauwa­żal­ny wzrost zain­te­re­so­wa­nia edu­ka­cją domo­wą prze­kła­da się na ofer­tę nie­bę­dą­cych pod­ręcz­ni­ka­mi edu­ka­cyj­nych ksią­żek dla dzie­ci. Uwa­żam, że szcze­gó­ło­wych, socjo­lo­gicz­nych badań doty­czą­cych księ­gar­ni i ich ryn­ku powin­no być wię­cej – w prze­ciw­wa­dze do, nie­ste­ty, pisa­nych czę­sto na jed­ną nutę („upa­dek księ­gar­ni”), powie­la­ją­cych jeden ste­reo­typ arty­ku­łów w pra­sie.

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

belka_1

O AUTORZE

Aleksandra Bartelska

Księgarka z wykształcenia (absolwentka Polskiej Akademii Księgarstwa) i zamiłowania. Przez ostatnie 7 lat pracowała w różnych warszawskich księgarniach: w Czułym Barbarzyńcy, księgarni RadioTelewizja, księgarni wilaBuki, a obecnie w Nowej Księgarni. Mieszka w Warszawie.