książki / POEZJE

Bagaż

Jerzy Jarniewicz

Fragmety książki Bagaż Jerzego Jarniewicza, wydanej w Biurze Literackim 6 marca 2023 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dziś rano zmarła Francja

dziś rano zmar­ła Fran­cja
ata­sza­ty dyplo­ma­tycz­ne wysła­ły na ręce sie­rot depe­sze kon­do­len­cyj­ne
w Hon­du­ra­sie minu­tą ciszy uczczo­no pamięć zmar­łe­go mocar­stwa
w Suda­nie odby­ły się maso­we demon­stra­cje
a w Rio nie­prze­rwa­nie trwał kar­na­wał

dziś rano zmar­ła Fran­cja
sur­re­ali­ści ogło­si­li ban­kruc­two ban­ki impre­sjo­ni­zmu nie­wy­pła­cal­ność
despo­ci w spo­ko­ju zaczę­li budo­wać basty­lie
Kat­man­du wyra­zi­ło goto­wość zosta­nia nową sto­li­cą mody
a w Rio nie­prze­rwa­nie trwał kar­na­wał

dziś rano zmar­ła Fran­cja
naród posłusz­nie opusz­czał mar­twe zie­mie idąc na wiecz­ną tułacz­kę
na zacho­dzie Euro­py powsta­ła jesz­cze jed­na Saha­ra
kar­to­gra­fo­wie skwa­pli­wie nanio­są na mapy bia­ły obszar
któ­ry nazwą ane­ku­me­ną fran­cu­ską
a w Rio nie­prze­rwa­nie trwał będzie kar­na­wał


Ala ma koncepcję Boga

Jeśli ma być Bóg – mówi Ala sło­dząc her­ba­tę –
nie powi­nien zawia­dy­wać świa­tem.

Tym może się zająć pre­mier,
mini­ster bez teki, lub sekre­tarz par­tii, od bie­dy.

Jeśli ma być Bogiem – Ala sączy her­ba­tę –
to nie na ludz­ką mia­rę,
ani żad­nej rze­czy, co na zie­mi jest.
Ponad, poza, nie­uchwyt­ny i dale­ki,
nie dla nas, ale mimo nas.

Jak­by Go nie było, tak powi­nien być –
koń­czy Ala i odsta­wia pustą szklan­kę.


Dowód z tożsamości

imię utwo­rzo­ne przy­rost­kiem
‑men (jak brze­mię) od pnia no-
Alek­san­der Brück­ner

Tu miesz­kam,
stąd moje imię.

Na szklan­ce
nie­ne­go­cjo­wal­ny odcisk warg.

Na war­gach syczą­ce spół­gło­ski
pol­sz­czy­zny.

W pol­sz­czyź­nie
rów­nin­ne apo­kry­fy kra­jo­bra­zu.

Pod wycie­racz­ką
klucz.

Nie wyj­dę już
na swo­je.


Trądzik

Na ścia­nie śla­dy po ospie. Sypie się, nie goi.
Od kul? Daj pan spo­kój. Tu zawsze było cicho.
Wiatr wie­je tyl­ko od bra­my, od świę­ta tań­czą
bia­łe foliów­ki. Bez słów oby­wa się nawet
to pano­ra­micz­ne graf­fi­ti w obcym języ­ku czer­wie­ni.
Pod murem chło­piec w wie­ku na wskroś pobo­ro­wym
zapa­la papie­ro­sa. Odwra­ca twarz. Czer­wo­na,
bo mło­dość zabra­ła mu cerę. Czy mówię o tym, co
widzę? Na głos? Czy na podo­bień­stwo? Nie mówi nic.
I nie krzy­czy. Nie ma opa­ski na oczach. Stoi pod ścia­ną,
wzdłuż ścia­ny podwór­ko pło­nie w złym słoń­cu.
Wzrok się zapusz­cza, nie wra­ca:
to widok (ostroż­nie) na prze­strzał.


Chłopcy bez Ziemi

Kie­dy bank zajął mu dział­kę za gra­ni­cą
mia­sta, a kum­pel, co po ama­tor­sku grał
w tej grze żyran­ta, prze­stał go pozna­wać,
poje­cha­li­śmy na łąkę, pobrzech­tać się
w Pili­cy. W tor­bie mia­łem obci­nacz do paznok­ci
Schol­la, jak raz się nam przy­dał, podob­nie jak
sznyt­ka, któ­rą po poło­wie, jak­by nas głód
przy­szpi­lił, natych­miast zje­dli­śmy, choć
nie był to głód w pod­sta­wo­wym
sen­sie. Na łące zaczę­ło się prze­me­blo­wy­wa­nie.
Mrów­ki prze­ję­ły wła­dzę – na pię­tach, pomię­dzy
pal­ca­mi, na rze­my­kach dwu par zzu­tych napręd­ce
san­da­łów. Słoń­ce się speł­nia­ło, paznok­cie
wrzy­na­ły w zie­mię, a rze­ka na prze­kór
nie była gra­ni­cą.


W cieniu zakwitających chłopców

Nocą przy­szła, bo myśla­ła, że śpię, a nie spa­łem.
Oddech mi się zawie­sił, gdy wsu­nę­ła rękę
w spodnie od piża­my, żeby spraw­dzić, czy
mam oba, jak nale­ży, jądra. Wiem, bo pró­bo­wa­ła
wcze­śniej, lecz nie było zgo­dy. Mię­dzy jej pal­ca­mi
prze­le­wa­ła się mosz­na, cie­pła gala­re­ta, ale
zda­łem egza­min. Do rana nie myśla­łem
o niczym, nic w ustach nie czu­łem. Śnia­da­nie, i ani
sło­wa o noc­nym bada­niu. New­sem był inny
chło­pak, star­szy kuzyn z Tuwi­ma, bo dostał
wil­czy bilet. Bo w ogó­le była to epo­ka chłop­ców
malo­wa­nych. Mao wpław Jang­cy prze­pły­nął,
Arm­strong stą­pał po Księ­ży­cu, w radiu lecia­ły
gre­chut­ki, a Gie­rek wymia­tał Wie­sła­wa. Coraz
więk­szą przy­jem­ność spra­wia­ły mi kąpie­le, po któ­rych
sze­dłem spać bez spodni od piża­my.


Lista strat filmu polskiego

Jan­czar rzu­cił się z naj­wyż­sze­go pię­tra klat­ki scho­do­wej – Boże, jak on leciał! – aż szko­py chcia­ły popa­trzeć,

Wil­hel­mi poległ w wal­kach o Pomo­rze – ale poza kadrem – zosta­wił chłop­com krew, łzy i czołg,

Rak­sę zgwał­ci­li i przy­bi­li do ścia­ny – radziec­cy par­ty­zan­ci przy­szli za póź­no – śnieg zasy­pał im szla­ki – nie lubię radziec­kiej zimy,

Gołas zgi­nął też w zimę – poszat­ko­wa­ny kula­mi, ale od naszych – wśród czar­no-bia­łych ikon,

Jachie­wicz wpa­dła w ręce eses­mań­skiej bestii – zgwał­cił ją – stłu­czo­ną butel­ką – gdy dogo­ry­wa­ło powsta­nie,

Jasiu­kie­wicz miał dowo­dzić – a padł szyb­ko, pod­czas pierw­sze­go ata­ku na pocz­tę – gdy pło­nę­ły pokan­ce­ro­wa­ne znacz­ki,

Olbrych­ski w tym samym urzę­dzie zna­lazł się przy­pad­kiem – dwa­dzie­ścia lat póź­niej, ale i tak roz­strze­la­li go – bo film krę­ci­li Niem­cy – po kapi­tu­la­cji,

Stras­bur­ger wyrwał się opraw­com – dosię­gły go kule na grec­kim wybrze­żu – morze plu­ska­ło na czer­wo­no,

Kaczo­ra roz­strze­la­li w opusz­czo­nej fabry­ce – swoj­ski chło­pak był – wszy­scy­śmy pła­ka­li,

Roman­tow­ską z Glo­bi­szem zwa­bio­no w pułap­kę – podróż do Pale­sty­ny szyb­ko się dla nich skoń­czy­ła – roz­strze­la­no ich na hote­lo­wym dzie­dziń­cu,

Zawie­ru­szan­kę zastrze­lił Brun­ner – ale to było Mikul­skie­mu na rękę –
prze­żył Staw­kę,

Engler­ta wykoń­czy­li Sowie­ci – w dłu­giej sekwen­cji – strza­łem w tył gło­wy,

Bakę zabi­li Pola­cy – ale sam się o to pro­sił,

Pszo­niak poszedł z dzieć­mi do gazu – choć mówią, że wstą­pił do nie­ba,

Filip­ski wpadł w zasadz­kę wśród cho­inek – Niem­cy robi­li mu potem zdję­cia – też w zimie,

Cybul­ski poniósł śmierć pod koła­mi pocią­gu na wro­cław­skim dwor­cu –
dokład­nie tam, gdzie tabli­ca, że zgi­nął.


Szpieg, który mnie kochał

Gdy­by­śmy mie­li odpły­nąć
łodzią pod­wod­ną, zawa­hał­bym się. Tułów
bez gło­wy i koń­czyn to część zwłok szwedz­kiej
dzien­ni­kar­ki. Ale nasz zwią­zek, mówisz, i bran­ża
obar­czo­ne są więk­szym, jeśli tyl­ko się przyj­rzeć,
ryzy­kiem.

Wzią­łem na

wstrzy­ma­nie, a mimo to zala­ła mnie
fala nie­pro­fe­sjo­nal­ne­go gorą­ca, gdy kła­dłem pod
kamień kart­kę z sze­re­giem cyfr, głów­nie zresz­tą
arab­skich, z two­ją datą uro­dze­nia i mak­sy­mal­ną
licz­bą dni, któ­re mógł­bym prze­żyć pod wodą
bez cie­bie, a była to licz­ba pierw­sza i
jed­no­cy­fro­wa.

Wszyst­ko to szy­fry, kocha­nie.

Odcię­ta gło­wa, kamień na Wein­ber­ger­stras­se i dzień
pre­mie­ry dzie­sią­te­go Bon­da, kie­dy
zapi­sa­li­śmy się na kurs pierw­szej pomo­cy
dla uśpio­nych agen­tów. Szy­frem prze­ka­żę ci dane
o miło­ści uśpio­nej na dnie miej­skie­go kana­łu
w pół­noc­nej dziel­ni­cy Never­mo­re.


Bagaż, rzeczy osobiste

Mogli­śmy dojeż­dżać do Zgie­rza. Spał, naprze­ciw mnie,
z otwar­ty­mi usta­mi. I patrzy­łem na te jego usta,
w usta otwar­te patrzy­łem, w usta, bez języ­ka, otwar­te
tak sze­ro­ko, że nawet gdy­by nie spał, nie prze­mó­wi­ły­by, a
spał tak pięk­nie, jak­by mło­do umarł, albo w tę ostat­nią godzi­nę
przed Łodzią Kali­ską nie miał nic, naprze­ciw mnie, nic
nie miał do ukry­cia. Zawsty­dzi­łem się
i zaczą­łem czy­tać.

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania