Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, XII.
felietony / cykle PISARZY Tadeusz Dąbrowski9. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
WięcejFragment książki Bezbronna kreska Tadeusza Dąbrowskiego, wydanej w Biurze Literackim w wersji papierowej 8 sierpnia 2016 roku, a w wersji elektronicznej 27 lutego 2017 roku.
Serra był równie płaski i nieoczywisty jak spotkanie z nowojorską dziewczyną. Zapraszał do środka, który znienacka okazywał się powierzchnią, czekał na moje współdziałanie, ale niczego nie obiecywał; błądziłem między gigantycznymi zwojami zardzewiałej blachy, jej łagodne krzywizny przyprawiały o zawrót głowy. Użyto mnie jako dłuta do obróbki przestrzeni.
Gdy wyszedłem z galerii, miasto było już sine. Po drugiej stronie ulicy samochody grzecznie spały na piętrowych metalowych łóżkach.
Z Glenwood, gdzie pomieszkiwałem u znajomych, jechało się do Bowery wieczność. W okolicach Columbii pojawił się w wagonie chłopak ze sporym plikiem papieru na przedramieniu, wyglądał jak kelner. Zagadał do mnie, że jest poetą i sprzedaje po dolarze swoje wiersze z autografem. Kupiłem trzy. Nie wspomniałem mu, czym się zajmuję
i dokąd jadę, bo nie ma nic smutniejszego niż konfrontacja dwóch iluzjonistów.
W Bowery Poetry Club przywitał mnie roześmiany pucułowaty właściciel, portret Ginsberga, napis przy barze: Bowery beef is currently closed… but… Bowery Poetry Club is open, join us for poetry performance and libations, oraz pusty, pogrążony w półmroku podest z brunatną kotarą w tle i mikrofonem pośrodku. Mikrofonem, który był jak wyzwanie. Trochę bardziej tu depresyjnie niż przedwczoraj w dusznej podłużnej salce Cornelia Street Café, która wyglądała jak wielki teatralny tabor.
Gdy wychodziłem do ludzi ze swoim towarem, byłem zbyt spięty, by pamiętać o Megan. Zresztą nie wierzyłem, że się pojawi.
W okolicach trzeciego wiersza otwierają się drzwi klubu. Podnoszę wzrok znad książki i widzę, jak idzie prosto na mnie, wystudiowanym, lecz swobodnym krokiem, a każdy jej ruch zagina czasoprzestrzeń. Zajmuje miejsce w pierwszym rzędzie i z miną podstawówkowej prymuski zamienia się w słuch.
Odzywa się we mnie niezawodny głos Steve’a: „copulation – mocniej, dobitniej, z emfazą, stać cię na to. Przyjemnie było czy nie? Jeśli tak, to już – dołóż do pieca!”. Zaczynam profilować repertuar: więcej tekstów lepkich, więcej ciała. Ale też Boga trochę, żeby nie wyjść na zwierzę.
Spotkanie autorskie to cholernie podejrzana sprawa, pisarz pisze, żeby się zasłonić, ukryć za własnym tekstem, odgrodzić od ludzi, powiedzieć: „dzisiaj też nie mogę zjeść z wami lunchu”, i wcisnąć im w zastępstwie swojego kuzyna, bardziej zresztą interesującego. A potem wychodzi zza kulis jak spomiędzy wersów, albo jeszcze inaczej: przebija ten podświetlony od tyłu papier, za którym się ukrył, za którym był wyrazistą sylwetką bez rysów twarzy i innych znaków szczególnych, i wpada na scenę jak parodia Supermana, dwa razy mniejszy, spłoszony. Z tomikiem w trzęsącej się dłoni. Żadnych kręcących ósemki reflektorów, żadnych serpentyn i fanfar. Tylko milczenie publiczności, która przyszła zobaczyć poetę. A tak całkiem serio: wyobraźcie sobie teatr lalkowy, w którym aktor przysłania sobą swoją kukiełkę – właśnie coś takiego czuję, czytając ludziom wiersze, i wtedy mam tylko jedno wyjście: zapomnieć, że jestem autorem, mówić tak, jakby mówił mój bohater. Czytać tak, jakby czytał o sobie mój bohater. Być nim.
W okazałej kamienicy Fundacji Kościuszkowskiej, gdzieś między Piątą Aleją a Sześćdziesiątą Ulicą, przywitała nas cała polonijna śmietanka. Pan prezes, pani Hania i spora grupka ludzi wyglądających mniej więcej tak, jak pan prezes i pani Hania. Ciasteczko, kaweczka, wineczko, ale to później, teraz zapraszamy na pierwsze piętro.
Megan została w swoim ciężkim płaszczu, chyba w obawie, że jakaś niechciana słowiańska łza wypłynie z jej oka, spadnie na pierś i przepali ją na wylot. Rozebrała się dopiero w połowie koncertu.
– To jest Karłowicz, taki dekadent, powinien ci się podobać – szepnąłem jej do ucha, a ona odwzajemniła się spojrzeniem, w którym były słodka wyrozumiałość i cyniczna satysfakcja.
Pewnie chcecie wiedzieć, czy czułem się trochę jak ojciec, który przyprowadził córkę na pierwszy koncert do filharmonii i bardziej niż na muzyce skupia się na jej reakcjach, dyskretnie śledzi jej dłonie, czy poruszają się mimowolnie pod presją emocji, jej prawą nogę, która – założona na lewej – jest taktometrem pulsu, miarodajnym wskaźnikiem zachwytu lub rozczarowania? To śmieszne, ale tak właśnie się czułem. Reakcje jej ciała były dla mnie czymś w rodzaju testu ojcostwa. Przez cały koncert Megan nawet nie drgnęła. Nie licząc momentu, kiedy zsunęła z siebie płaszcz jak wylinkę. Miałem wrażenie, że oddycha skórą. Podczas bankietu na parterze była zagubiona, przypominała przybysza z obcej galaktyki, który nie ma ani pokojowych, ani wrogich zamiarów, a jedyne, co łączy go z nowo poznanymi istotami, to umiejętność układania ust w taki sposób, by wyglądało to na szczery uśmiech. Po trzecim kieliszku ziemskiego wina, które jej organizm przyswajał bez zarzutu, wiedziałem już, że to ostatni akapit naszej krótkiej znajomości.
I w tej właśnie chwili pojawił się Gary.
– Jak się bawicie? Niezła muzyka, naprawdę nie spodziewałem się. Jakieś plany na dalszą część wieczoru? – zapytał i, podając mi pęk kluczy tak, jakby karmił psa, dodał:
– Możesz się jeszcze gdzieś przejść, jeśli chcesz, wrócisz do nas, kiedy ci będzie wygodnie, hm…?
Świetnie, ojczulek pozwala mi wrócić później. Co za udupiająca sytuacja – pomyślałem. Ale jednocześnie doceniłem gest Gary’ego. Nawet jeśli był tylko chorą sublimacją popędu.
– Dzięki, nie powinienem być późno – podrzuciłem klucze w dłoni. – Ostatni pociąg mam…?
– Koło pierwszej. Bądź, o której chcesz – powiedział z rękami w kieszeniach, nieznacznie kołysząc biodrami. Megan była chyba zadowolona z obrotu spraw, ale wolałem się upewnić:
– Masz jeszcze chwilę? Moglibyśmy pójść się czegoś napić.
– Wolę najpierw coś zjeść, jestem potwornie głodna.
Szliśmy ponad pół godziny, lecz w okolicy nie było żadnych fast foodów. Zapomniałem, że jesteśmy w Upper East Side, gdzie o śmieciowym żarciu można tylko pomarzyć. Mijaliśmy dziesiątki posępnych kamienic z tysiącami szczęśliwych mężczyzn i kobiet w środku, i wypielęgnowanych psów, a na parterze każdej z nich czuwał portier, dobroduszny jak konduktor kolejki wąskotorowej w wesołym miasteczku gdzieś na południu Włoch.
Wreszcie spomiędzy rusztowań wyłoniła się knajpka, włoska zresztą, o wdzięcznej nazwie Gioco. Kierownik sali zaproponował nam jedyny wolny stolik, tuż przy oknie. Białe obrusy, świece, lekki jazz jak gaz rozweselający, pogwar klienteli, ciche pobrzękiwanie sztućców i taniec kelnerów, ulepionych z lizusostwa i asertywności w proporcji trzy do jednego.
Minął tydzień i minął rok.
To znaczy rok minął w tydzień i odwrotnie: każdy dzień trwał pięćdziesiąt dwa dni. Godzina – dwa dni z ogonkiem ciągnącym się w nieskończoność. A rok był jak zmiana scenografii z zimowej na zimową, włoską zimę zastąpiła berlińska. We Włoszech zacząłem pisać tę historię, pomiędzy wycieczkami w Alpy i do pobliskiej gospody, skończę ją, o ile to w ogóle możliwe, nad czarnym Wannsee, pomiędzy biblioteką a klubem dla transwestytów w Charlottenburgu, gdzie barmanka Sara za każdym razem uwodzi mnie w ten sam sposób: rytmicznie przesuwa dłonią po szyjce butelki z piwem, chwali się wyhodowanym na hormonach biustem, wykonuje cały zestaw tygrysich ruchów i sycąc się swoim odbiciem w podłodze, na ścianach i suficie, swoim zmultiplikowanym wyuzdaniem, co jakiś czas powarkuje groteskowym „Grrr…”. Urodziła się i wychowała w Kanadzie, studiowała historię sztuki, zjeździła pół świata, mówi jak papież wieloma językami i nie kryje się z tym, że wierzy wyłącznie w zwieracze. Ostatnio niepostrzeżenie zdjęła mi obrączkę i oddała dopiero, gdy się żegnaliśmy. Pomyślałem, że dobry z niej człowiek.
Tydzień i rok. Tydzień krwi i rok papieru, rolka bandażu. Albo rok bólu i tydzień zbierania notatek, fiszek, przykuwanych pinezkami do własnego ciała, do tyłka, ale głównie do twarzy, do czoła i do języka. Zmiana dekoracji trwała siedem dni, ale rekwizyty powstawały przez rok. W ciągu tego roku umierali i rodzili się ludzie, niektórzy odnajdywali miłość, inni zmieniali płeć. Żeby odnaleźć miłość. Jedni się rozwijali, inni mnożyli wewnętrznie, aż w końcu ich wywiało, bo pootwierali w sobie za dużo okien, a procesor był jednordzeniowy. Tydzień i rok jak tryby zegara, nie sposób stwierdzić, który porusza którym, kręcą się jednocześnie do siebie i od siebie, w tę samą i w przeciwną stronę. Tydzień i rok jak sprężyna zegara, która się skręca, aż pęknie, i czas stanie. Od roku mnie nakręca energia tej sprężyny. Energia kinetyczna pożądania, tęsknoty. Milczenia
Urodzony w 1979 roku, poeta, eseista, redaktor dwumiesięcznika literackiego „TOPOS”. Publikuje m.in. w „The New Yorker”, „Paris Review”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Ogłosił siedem tomów wierszy, ostatnio Środek wyrazu (a5, 2016), oraz powieść Bezbronna kreska (Biuro Literackie, 2016). Laureat m.in. Nagrody Fundacji Kościelskich (2009) oraz Nagrody Fundacji Kultury Polskiej, którą otrzymał od Tadeusza Różewicza. Tłumaczony na ponad dwadzieścia języków. Mieszka w Gdańsku.
9. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej8. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej7. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej6. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej5. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej4. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej3. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej2. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
Więcej1. odcinek cyklu „W metaforze” autorstwa Tadeusza Dąbrowskiego.
WięcejAutorski komentarz Tadeusza Dąbrowskiego towarzyszący premierze książki Bezbronna kreska, wydanej w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.
WięcejSpotkania autorskie „Debiut po debiucie” z udziałem Adama Poprawy, Tadeusza Dąbrowskiego, Bronki Nowickiej i Arkadiusza Żychlińskiego w ramach festiwalu literackiego Stacja Literatura 21.
WięcejKomentarz Tadeusza Dąbrowskiego do zestawu wierszy Adrianny Olejarki „Młodzi smutni”. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających almanach Połów. Poetyckie debiuty 2016, który ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejKomentarz Tadeusza Dąbrowskiego do zestawu wierszy Sebastiana Brejnaka „Kodeina”. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających almanach Połów. Poetyckie debiuty 2016, który ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejKomentarz Tadeusza Dąbrowskiego do zestawu wierszy Pauli Gotszlich „Armia płacze”. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających almanach Połów. Poetyckie debiuty 2016, który ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejRozmowa Piotra Czerskiego z Tadeuszem Dąbrowskim, towarzysząca premierze książki Bezbronna kreska, wydanej w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bezbronna kreska Tadeusza Dąbrowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bezbronna kreska Tadeusza Dąbrowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejKomentarz Tadeusza Dąbrowskiego do wiersza „Zawiłość” Zuzanny Ginczanki z książki Wniebowstąpienie Ziemi.
WięcejEsej Tadeusza Dąbrowskiego towarzyszący premierze książki Dialog w ciemności Władysława Sebyły w wyborze Wojciecha Bonowicza.
WięcejGłos Tadeusz Dąbrowskiego w debacie „Czy Nobel zasłużył na Różewicza?”.
WięcejSzkic Mariusza Więcka towarzyszący premierze książki Tadeusza Dąbrowskiego Bezbronna kreska, wydanej w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.
WięcejAutorski komentarz Tadeusza Dąbrowskiego towarzyszący premierze książki Bezbronna kreska, wydanej w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.
WięcejBezbronną kreskę Tadeusza Dąbrowskiego czytają Dawid Ogrodnik i Julia Wyszyńska*.
WięcejRozmowa Piotra Czerskiego z Tadeuszem Dąbrowskim, towarzysząca premierze książki Bezbronna kreska, wydanej w Biurze Literackim 9 sierpnia 2016 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bezbronna kreska Tadeusza Dąbrowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bezbronna kreska Tadeusza Dąbrowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim.
Więcej