Podróżnicy
Dwa walczące ze sobą węże,
splecione jak w miłosnym uścisku.
Dzieci ścigające się w kłamstwach, by dostać owoc.
Kusząca tajemnica zdrady, światła latarek
przeczesujące drzewa. Dziewczyna, która widzi,
że jej uczucie było tylko zazdrością. Ziarno rzucone kurom,
rozkołysany dzwon umarłych, silnik, co ucichł w polu.
Granica między odgłosem a nutą. Ból, jego napięty łuk
w ciele ojca, który obuchem siekiery uderza się w dłoń.
Panny krążące wokół krzesła, by złapać welon,
księżyc w lisiej czapie, łódka z ośródki chleba.
Wzniesiony w górę kielich. Serce świni.
Drżąca sierść schwytanego wilka.
Walczące ze sobą węże, splecione
jak w miłosnym uścisku.
Symetria
Mróz unieruchomił miasto. Zastygły gałęzie,
w powietrzu zawisły dymki – białe oddechy.
Minęliśmy podwórze, spojrzeliśmy w puste oczy
domu naprzeciw. Ręką pokazałem ci miejsce
wśród drzew, gdzie będę leżeć, później w cieple
kroiliśmy przyniesione z balkonu, zmarznięte mięso.
Dogasał dzień. Nad dachami dygotało bielmo nieba,
za ścianą zakaszlała spłuczka, sąsiad krzykiem
ostrzył psa. Na palcach liczyliśmy naszych wrogów;
poukrywani budzili się, by łaknąć. Przed lustrem
cierpliwie wyjmowałem wtopiony w mydło włos.
Zamknąłem usta i powieki. A w środku wyło i wyło.
Pętla literatury (kolęda)
Chciałbym to już mieć za sobą.
Chciałbym, żeby to było już zapisane.
Woźnica, który obiecał pomoc, upił się,
w okna patrzy święty, trzymając dłoń
na mokrym grzbiecie klaczy.
Przez całą noc doglądamy śpiącego;
wygładzamy prześcieradło,
strzepujemy termometr.
Nad ranem otaczamy łóżko.
Obcałowujemy nieobecną twarz.
Pocztówka z Europy
Oboje powtarzali: nam się to nie zdarzy.
Trzymając się za ręce patrzyli, jak ścieki z farbiarni
brudzą na granatowo rzekę.
Ich córka wyszła tydzień temu, koło łóżka wciąż
leżą jej spodnie ze śladami wtartej trawy.
Ojciec pluł obgryzionymi paznokciami,
potem wyszedł zbijać sople nad oknem sypialni.
Ona była spokojna, starannie dobierała słowa,
bezgłośnie rozłożyła talerzyki na sernik.
Rozpłakała się dopiero, gdy włączono kamerę.
Oko
Chwila, gdy zobaczyłem, że moi nauczyciele
są tacy jak my – żartują, czekają, kupują bilety,
wykłócają się o ważone owoce.
Chwila, gdy zobaczyłem, że świat obchodzi się bez nas –
walczące ze sobą wrony zostawiły koło sadzonek kłębki pierza,
dziewanna po zimie przewędrowała na drugą stronę płotu.
Chwila, gdy zauważyłem siebie. Obróciłem w stronę słońca
dno butelki, brudny okular. Przez powieki
widziałem, jak zestrzelone ptaki wpadały w wodę
i chłopak mdlał w chórze.
Piosenka sarmacka
Pręga rzeki, szczurze twarze, głowa pełna krwi.
Nie wiem, gdzie odeszli tamci umarli, nad jaką schylają się kołyską.
Jestem przezroczysty, rozstawiony po kątach.
Sklejona powieka, czujne ucho, głowy pełne krwi.
A pod ścianą obrazy bezimiennych: małpa kuli się przed bogiem,
w pękniętej czaszce, z oczodołu do oczodołu prześlizguje się żmija.