książki / DOŻYNKI

Błam (1985–2011)

Marcin Sendecki

Fragmenty książki Marcina Sendeckiego Błam (1985–2011), wydanej w Biurze Literackim 22 listopada 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Tym razem obędzie się bez ofiar

Będzie świę­to, nagłe i pod­nio­słe, peł­ne
słoń­ca i błysz­czą­cych butów. Tym razem
mikro­fo­ny nie zawio­dą, chłop­cy będą
rado­śnie pluć z bal­ko­nów i mię­so, mię­so
ruszy uli­cą, zapa­li­my papie­ro­sy od pod­ręcz­nych
zni­czy. I tyle będzie słów, jasnych jak miedź, jak
drzwi kościo­ła. Będzie świę­to, będzie­my jeść ciast­ka.

(1989)

[z tomu Z wyso­ko­ści, 1992]


Wszyst­ko mniej­sze. Wysia­dłem z tram­wa­ju
i porów­nu­ję kra­jo­braz z instruk­cją. Kiosk.
Gaw­ron. Dziew­czyn­ka wkła­da w usta dwa
różo­we pal­ce. Nie spo­sób się zgu­bić.

Drzwi brzyd­kie. Scho­dy brud­ne. Poli­czy­łem
stop­nie: czte­ry, więc bru­du nie­wie­le. Dzwo­nię.
Zosta­ję tam, wewnątrz. Wycho­dzę. Ciem­niej. Nie

ma nawet śnie­gu. Nie­zbyt dobrze widać, ale
prze­czy­ta­łem, że tram­waj się zja­wi
za dwa­na­ście minut. W kie­sze­ni mam książ­kę,
zapał­ki i tytoń. Nic mi nie wia­do­mo.

[z tomu Par­ce­le, 1998]


Muzeum sztandarów ruchu ludowego

żyje z poka­zy­wa­nia mi znisz­czo­nych drzwi.

Ktoś widać syp­nął, sygnał tkwił na linii, ale dyżur­ny zapa­lił
came­la i zaraz zmarł na raka i cho­ro­by ser­ca.

Resz­ta jest inwa­riant­na,

wystaw­cie to sobie, z mikro­fo­nem przy ustach
bro­dzę w kop­nym śnie­gu, potem sia­da mi piec.

[z tomu Szko­ci Dół, 2002]


Deklamacja

Na mchu niech leżą zmierz­wio­ne chu­s­tecz­ki,
koszy­ki w nie­po­rząd­ku, tablet­ki na sen i księ­życ
niech nad tym poka­zu­je zęby.
A potem wyjdź zza drze­wa i pokaż nam ukłon,
jak wte­dy, gdy poszli­śmy wszy­scy na grzy­by,
żeby kłaść maśla­ki na stół przed komi­sją.

Pociąg powi­nien sta­nąć przed komi­sją.
Na nic się zda­dzą peł­ne łez chu­s­tecz­ki,
nie po to wal­czy­li­śmy o lasy i grzy­by,
żeby byle libi­do nio­sło nas na księ­życ.
Plu­ton wyko­na prze­pi­so­wy ukłon.
Jego kule są śmi­głe jak zęby

tej trzpiot­ki, co poka­zu­je zęby
tyl­ko przed komi­sją.
Uśmiech i ukłon.
Nie szu­kaj chu­s­tecz­ki.
Wła­śnie wscho­dzi księ­życ,
więc zapnij pasy i jaz­da na grzy­by.

Mówią, że nie ma na kaca jak grzy­by.
Trze­ba się tyl­ko prze­móc i zaci­snąć zęby,
jak ów sław­ny pies z taj­ną misją posła­ny na księ­życ,
gdzie spo­tkał dia­bła, ale wszyst­ko odszcze­kać musiał przed komi­sją.
Nie zosta­wi­li mu nawet pie­kiel­nej chu­s­tecz­ki.
Nim zasnął na zawsze, zło­żył kpią­cy ukłon.

To dla niej tygo­dnia­mi ćwi­czy­łem ten ukłon.
Nie mia­łem cza­su na sen ani grzy­by.
Co za głu­piec! myśla­łem, że noca­mi haftu­je chu­s­tecz­ki.
Chlu­po­ta­ło mi w gło­wie, gdy szcze­rzy­ła zęby,
i chcia­łem, jak przy­sta­ło, wziąć ślub przed komi­sją.
A trze­ba mi było ucie­kać na księ­życ.

Tam­tej nocy nad lasem stał dia­bel­ski księ­życ.
Zza drze­wa podzi­wia­łem twój wymyśl­ny ukłon.
Patrzy­łem, jak ćwi­czysz go z całą komi­sją,
cie­ka­wie pożyt­ku­jąc koszy­ki na grzy­by.
Prze­cież kocha­łem panią od pięt aż po zęby.
Chcia­łem pła­kać po wszyst­kim, ale nie mia­łem chu­s­tecz­ki.

No i wiesz. Księ­życ zaszedł, tablet­ki wypa­dły z chu­s­tecz­ki.
Ciem­no, że wybij zęby, więc to ostat­ni ukłon.
Lecę. Nie wysyp się przed komi­sją, że zarzu­cam grzy­by.

[z tomu Opi­sy przy­ro­dy, 2002]


Battery Park

Dobrze widzieć, ale to się ukró­ci.

*

Wiel­ka mi wio­sna.
Poroz­wie­sza­ne lite­ry nad śnie­giem.
Legen­dar­ny kon­duk­tor tra­wer­su­je nasyp.

Rzecz ozna­czo­na co do toż­sa­mo­ści
róż­ni się od rze­czy ozna­czo­nej
co do rodza­ju. Gatun­ku? Spię­cie wcię­ło.

Grunt spod stóp idzie
w nie­bo. Ewor­syj­ne nie­bo
i huk świa­teł, żeby stłu­mić tło.

La la la la la la la. W imię zasad.
Zna­jo­me twa­rze w witry­nie cepe­lii,
kie­dy wycho­dzę z psa­mi.

Co było do przy­wi­dze­nia, przy­wi­dzia­ło się.
Per­se­we­ru­ją pod­kła­dy.
Kit. Fant. Trap.

[z tomu Trap, 2008]


[Jeszcze jest]

Jesz­cze jest szadź na drze­wach, reszt­ki z sek­cji
obło­ku. Kie­dy się przy­bli­żyć, widać faso­wa­ny z zapa­sów
aksa­mit pocię­ty na wstąż­ki. Mróz ma szkła do bli­ży.
Zdej­mu­je mia­rę z naj­mniej­szej gałąz­ki

I ścią­ga na gwiz­dek. Cze­go pamięć nie prze­łknie,
roz­pra­sza się w sadzie. Na pod­pło­ciu kap­sle
jak nie­śmier­tel­ni­ki peł­nią hono­ry domu. Pierw­sze
krze­sła w radzie bio­rą naj­śwież­sze, bo są

Naj­ja­skraw­sze. Tyle kata­lo­gu, ile kan­dy­da­tur.
Bagaż się skro­pi rosą z wio­dą­cej cukier­ni,
zamknie i ostem­plu­je. Tapas z kon­so­la­cji

Spo­żyt­ku­ją dziew­czę­ta z pry­wat­nej uczel­ni,
uty­sku­jąc na cze­sne. Nic się nie odwró­ci.
Będzie i zawia­dow­ca. Żebyś się nie zdzi­wił.

[z tomu 22, 2009]


[Co im wolno]

Co im wol­no wyczy­tać ze zmię­tej ser­wet­ki
Powie­dzą wywia­dow­com bywa­łe gry­zet­ki

Słoń­ce wsta­je z mocza­rów po bój­ce w kisie­lu
W zębach ma nie­śmier­tel­nik po nie­przy­ja­cie­lu

Zawlec tru­pa na pole za dnia nie­po­dob­na
Niech jej nocą egze­kwie spra­wi ćma nadob­na

Znu­żo­nym kon­duk­to­rom klech­dę dopo­wie­dzą
Ciche gru­sze co z rzad­ka przy nasy­pie sie­dzą

[z tomu 22, 2009]


[Krom]

Od pro­gu zstąp Hur­mą w dół guzik haft­ka zapin­ka sprzącz­ka kol­czyk i klips
Ten błysz­czyk chciał­bym pobrać do ust en gros Na wybu­cho­wy indeks
plwa kram Swąd zakła­da dym co nas odło­ży ad acta jak dobra pani wek
na zapo­mnie­nie w ciem­ność skle­pu z duszą na ramie­niu bo tak
powie­dział horo­skop Unie­win­nio­na bo scho­wa­ła też haft­kę i klips

Na sprzecz­ne roje­nia tłum Na tłum­ne prze­czni­ce rój piku­je en mas­se
Weso­ły klip z tego bez trzech zdań wypra­wi­my na płask
z lirą w her­bie Głę­bo­ko na wokan­dzie eli­zej­ski kon­kurs

Trwa dzień po dniu co do dnia aż

po smo­czy ząb Sele­ne Przez szkło Black out Heli­kop­ter tnie nie­bo świe­ci
się To samo i zim­no Innych pie­kło na wskroś Nie zjeść wyjść zapa­lić
oddać się w pacht i zagrać ogo­ny przy nie­bacz­nym brza­sku Dość
na tym Sce­na przy stru­mie­niu out­do­ors w wirze spa­lin To powie­dział horo­skop

Mało co sły­sza­łem

Meta­licz­na sza­rość
w bla­sku two­ich powiek

[z tomu Pół, 2010]

O autorze

Marcin Sendecki

Urodził się w 1967 roku w Gdańsku, dorastał w Tomaszowie Lubelskim, mieszka w Warszawie. Jest autorem ponad dwudziestu książek i arkuszy poetyckich, a także współautorem (z Andrzejem Sosnowskim i Bohdanem Zadurą) przekładu Trzech poematów Jamesa Schuylera (Biuro Literackie, 2012). Wspólnie z Marcinem Baranem i Marcinem Świetlickim zredagował dwa zbiory wierszy kryminalnych: Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler (Zebra, 1997) i Żegnaj, laleczko. Wiersze noir (EMG, 2010). Opublikował też antologię Pogoda ziemi. Wiersze polskie po 1918 roku (Eurograf, 2010). W ostatnich latach wydał napisany wspólnie z Marcinem Baranem poemat Koniec wakacji (wydawnictwo j, 2019), tom Do stu (WBPiCAK, 2020) oraz wybór wierszy Franciszka Karpińskiego Rdza żelazo zmocuje (PIW, 2021). Jest laureatem Silesiusa za tom Przedmiar robót (BL, 2014) oraz Nagrody „Odry” i Nagrody im. Wisławy Szymborskiej za tom W (BL, 2016). W roku 2022 otrzymał nagrodę Silesiusa za „całokształt twórczości”.

Powiązania