Gadułka
Chce mieć na imię Ala, bo ala to znaczy
oddział jazdy, ale mówię do niej Lipiec,
więc idzie do matki z płaczem, że chce mieć
na imię Ala i przez całe miasto pędzić dni
świetliste jak koń Mahometa, ale matka
pyta ją: żołnierzu, kto wam dowozi oranżadę
na front? Więc wraca do mnie, krzycząc,
że chce mieć na imię Ala, a pudełka na długopisy
i listy wypełniać tylko księżycowym światłem.
Słucham ptaka, co dostał się w komin,
słucham, jak moje serce gra smutno na kamertonie:
Niebo na księżycu jest
czarne. Światło drąży w nim
tunele. W szparach w ścianach tych
tuneli bawią się nieżywe dzieci.
Na przykład Abraham
I kiedy już nawet nie można dać mi pić, bo topię szkło,
zanim doniosę szklankę do ust, pojawia się podpis,
który czekał niewidoczny, póki było za zimno:
nie jestem zwykłą służącą, jestem jego córką,
a on nie jest tylko gangsterem, jest też własnym psem.
Przetrząśnij jego leże i znajdziesz pogubione zabawki,
bursztynowe pessaria, lalki z ludzkimi włosami,
a na końcu komiksy gotykiem, które głoszą, że w ogniu
najsuchsza szczapka nabiera pozorów życia. Stąd zwyczaj
palenia trupów: by mogły nam jeszcze pomachać.
Stąd odkąd wożą to drewno, wożą je zawsze we mnie.
Ding
Chyba widziałam kosztele, chyba
widziałam helikopter. Od dawna
nie robią koszteli. Tułuby, które
helikopter zostawił na dachu szkoły,
na trzeci dzień podniosły się i poszły.
Taki jest świat w kształcie okna:
niecierpek nie zamknie się dla ciebie,
choćbyś bardzo chciał.
A w świecie w kształcie tramwaju
mówią nade mną: niektóre kobiety
są tak popierdolone, że mózg staje.
I mam się cieszyć, że tylko mózg.
Mój mężczyzna musiał wozić jakieś
suki, bo zostawiły kłaki. Ciekawe,
czy dawał im kosztele. Ta miłość
to tylko ramka. Za to w grudniu
ma być kilka przedziwnie jasnych dni.
Czy mógłby mi pan pomóc pogasić światła
Dwadzieścia siedem lat ze zwłokami pod podłogą
to niby nie pięćdziesiąt, niemniej cześć, kometo!
wreszcie jesteś, a teraz rozpierdalaj chatkę,
mój meksykański domek z piniatami mrówek.
Potem niech zrobią dla mnie radiostację,
która nadaje tylko szum kosmiczny,
bo mieć cały eter dla siebie oznacza
nie dać się nim znieczulić i patrzeć, jak zniszczenia,
które posiejesz, obrodzą treściwym pejzażem:
kałużą krwi, dziurą w ziemi, powodzią i pożarem,
które stąd oglądane ułożą się w to słowo.
Highway
Dziadek kazał mi kupić cytrynę na jasność
myśli, jakoś tak przed samą śmiercią, gdy na niebie
całymi dniami płonął i spadał samolot,
a aż do wylotu naszej ulicy ciągnął statecznie
sznur lśniących starych aut. Różni się wtedy
do nas dobijali, zapomniani albo zmarli,
co gniewało babcię. To wtedy dziadek kazał mi
znaleźć grób rotmistrza, ale sam przyznał,
że napis na grobie, jedyna wskazówka, wziął się
również z tych myśli, na które miała pomóc
cytryna. Głupia byłam, sądząc, że ważne napisy
biorą się z książek, dokumentów lub ubiegłych
stuleci. Odtąd wciąż znajduję dziwnych kształtów
małe przedmioty, dla których nie widzę
lepszego wyjaśnienia, niż że to część
mojego dziedzictwa. Odtąd lepsi i gorsi
malarze są mi za jedno, na każdym
obrazku jest lisek w potrzasku.
stuk-puk
że też się dałeś nabrać na ten mój uśmiech
percepcjonistki, na archanioły, które mają
we mnie dziuplę, i na dolny kościół.
na obietnice ukryte w popękanych kącikach:
że sen jest ciemniej niż noc, że można spać tak,
żeby niczego nie dotykać, nawet powietrza,
modlić się w trwożnicy swojego własnego ucha.
sól wytrąca się z takich szeptów.
teraz musisz zdjąć ten lichy paltocik na futerku
kocim: wrzucę go w głuche pokrzywy,
a ty oddychaj przetchlinkami, jak kamyk.
przebiegałeś wersety i kruszyłeś kostki
na mąkę, na chleb. przeszedł grudzień,
w windzie brokat i krew, pożegnali starego.
Lowe
Nie wiem, co jeszcze napisać, by oddać
to, co czuję. Znów mi się śniła różnica
między zjedzeniem a wcieleniem.
Ci, co porywają autobus, biorą się znikąd,
jak mlecze czy Chińczycy: słońce przesuwa się
o stopień, a oni już tam są i płoną dyskretnie.
A gdy chcą uciec, to właśnie zawsze mi rzucają
pistolet (tylko ty wiesz, że naprawdę nie boję
strzelać, ale zostań, proszę). Tego drugiego
porywacza od dobrego już kwadransa kocham
na swój nerwowy sposób, ale to do niego
zawsze strzelam, gdy ktoś ze współpasażerów
pyta: i ujdą bezkarnie? I to nad nim zawsze
się dziwię, że mężczyzna ma serce wszędzie.
Kot leśnika
Kot leśnika to nie jest jakiś wygrzebywacz
kości. Od mi do mi i z powrotem zalicza tyle
ksamitnych seksów, deserów, owoców,
że ich liczba nie mieści się w książce
telefonicznej New Yorku. Na koniec zdobywa
wszystkie medale, a tarcze słoneczne
wszystkich układów lecą w jego kierunku,
furkocząc. I wszystko, co się rozszerza, jest jego.
Kot leśnika to nie jest jakiś wygrzebywacz
kości. Gdyby to zależało od kota, leżałbyś
na śmietniku do sądnego dnia. Robi miejsce
dla swoich dzieci, zjadając cudze. A więc
czy mówię nie? Nawet nie
nie mówię.