książki / POEZJE

danc

Anna Podczaszy

Fragmenty książki Anny Podczaszy danc, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 25 czerwca 2007 roku.

Biuro Literackie

danc

hij­be szyn­czok lij­be dyz­ze
danc o tuli laj
danc bo czot­szuszt itsu so
zig de faro danc

jor­szo judisz min­de­re­ne
min­tosz mile risz
hip­po wige ejre wite
girdż bere pu jisz

irsze zirt muszt danc
irsze zirt muszt danc curu
irsze zirt muszt ranc
irsze zirt muszt ranc curu

cybut se me o hud’ me wet szpy­dyt

jugru o szy moj­lo o szy
lit mu szla­go rej­no hoj bo
guj­ro koru­bo igre czi kuru­bo
mij­gisz muszu­jo­go no kro­mi muszu­go

danc o kut­be
danc o hige
danc o hugo
danc o fut’bo


za co

czy za gło­wę się łapać czy za ser­ce
gdy wybu­cha pio­sen­ka z głę­bin tak ukry­tych
że myśla­łeś o nich jak­by z dru­giej stro­ny
były a nie tutaj zwłasz­cza po

tym są dźwię­ki usy­pa­ne w sto­żek
nut­ki oraz wio­li­ny wpi­sa­ne jak klu­cze
pta­ków w nie­bo któ­re nie zwa­ża­jąc na nic na nas
robi nam na gło­wę za co

mam się łapać gdy po wszyst­kim
wci­skam guzik pilo­ta i melo­dia
zmia­ta mnie raz jesz­cze a potem
raz jesz­cze wybu­cha mi ser­ce?


Ulga

On mówi sty­czeń, ja lipiec.
On śnieg, cie­płe kąty, nastro­szo­ne wró­ble.
Ja upał, wycze­ki­wa­ny chłód nocy, spo­co­ne ręce.

Krą­ży­my wokół tema­tów, miejsc, ludzi.
Wciąż to samo. Ale – wciąż nie­obo­jęt­ne. O dzi­wo?
Co wię­cej nawet – dro­gie.

Nie wyszli­śmy razem. Nie wra­ca­my razem.
Nie jeste­śmy razem, pro­szę pana, pani. Nie, nie prze­szka­dza pani, pan.

Opusz­czo­ne skrzy­dła, gło­wy peł­ne zanie­cha­nych pytań
nosi­my jed­no dru­gie­mu.
A gdzie nas nosi?

Kim jesteś? Kim jestem? Kim jeste­śmy?
Pyta­nia z audio­te­le są trud­niej­sze, śmie­je­my się z ulgą.


Mam

Mam pokój żół­ty jak słoń­ce. Jest śro­dek nocy. Cie­pło od lata.
(I od)

Mam kwia­ty jak wiel­ki, uma­jo­ny ołtarz.
Odga­du­ją moje myśli, chwiej­nie pota­ku­ją, gdy prze­jeż­dża pociąg
i trzę­są się mury moje­go domu.
(Ciar­ki, dresz­cze na samą myśl o)

Mam rzę­dy ksią­żek wier­nych jak anio­ły stró­że.
Śpią, czy czu­wa­ją – z kart­ka­mi zło­żo­ny­mi jak skrzy­dła? ręce?
(Modlę się o, za)

Mam stół, lam­pę, fotel et cete­ra. Mam wszyst­ko. Nawet Boga w ser­cu.
(Kró­le­stwo za, krzy­czę.)

Mam skoń­czo­ne szko­ły. Zdro­we ręce. Per­spek­ty­wy, hory­zon­ty, życie całe.
Świat u moich stóp.
(Wiru­je, chwie­je się, pada.)

Mam na ten świat okno, któ­re otwie­ram
i wyska­ku­ję – peł­na nadziei.


Długi

Dzień, w któ­rym nie zaro­bi­łam stu zło­tych, ponie­waż
mia­łam już dość (pie­nię­dzy?), choć, z dru­giej stro­ny,
wiel­ka jest potrze­ba,

dzień, w któ­rym prze­sta­łam być nagle, choć spo­dzie­wa­nie
mło­dą, rosną­cą nadzie­ją na zwy­cię­stwa w odwiecz­nych
(o Boże) zapa­sach,

dzień, w któ­rym prze­sta­ję powta­rzać rytu­ał, jak pacierz,
w któ­rym po raz kolej­ny prze­ko­nu­ję się,
żem nie­wy­trzy­ma­ła i sła­be­go ser­ca,
w któ­rym nie wytrzy­mu­ją napię­cia: ścię­gna, wią­za­dła, sznu­rów­ki,

dzień, w któ­rym ugrzę­złam po chu­ja? w sło­wach
obłych i mdłych, w któ­rym nie świe­ci­ło słoń­ce,
choć deszcz też nie padał, w któ­rym nic w ogó­le nie
świe­ci­ło a wszyst­ko prócz desz­czu upa­dło,

dzień, w któ­rym poli­czy­łam nie­prze­spa­ne noce i,
porów­nu­jąc z ana­lo­gicz­nym okre­sem roku ubie­głe­go,
bilans wyszedł mrocz­ny,

dzień, w któ­rym czu­ję się jak nie­po­trzeb­ny baj­pas,
w któ­rym ubra­łam się i wyszłam i nie­praw­da, że
przez całą dro­gę powrot­ną nie czu­łam chło­du
mimo roz­pię­tej kurt­ki i bra­ku czap­ki,

dzień, w któ­rym ostat­ni raz nosi­łam paku­nek ze skrzy­dła­mi,
w któ­rym nie popeł­nię histe­rycz­ne­go głup­stwa w łazien­ce,
po któ­rym jutro nie umrze, bo tomor­row never dies,

dzień, po któ­rym nie pozwo­lę sobie na luk­sus zwa­rio­wa­nia od do,
bo wiem, że nie (łatwo) da się odkrę­cić spi­ra­lę roz­pa­czy, kłamstw,
żalu, stra­chu, leni­stwa, pychy, dumy, letar­gu i co tam (mam) jesz­cze,

dzień, w któ­rym zda­ję sobie spra­wę, że milio­ny
czu­ło, czu­je i czuć się będzie iden­tycz­nie
źle, więc, sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc, nie ma powo­dów do nie­po­ko­ju,
do pisa­nia, czy raczej kolej­ne­go prze­pi­sy­wa­nia tej samej tre­ści,

dzień, w któ­rym piszę,

dzień, w któ­rym nie zda­rzy­ło się nic
god­ne­go uwa­gi a naj­gor­sze, że nie zda­rzy­ło się owe sto zło­tych,

dzień, w któ­rym nie chcę pły­wać, ma się ku koń­co­wi.
I zanu­rzam go w wan­nie peł­nej cie­płej wody i pia­ny,
i trzy­mam za szy­ję, i nie pusz­czam.


Czwarta rano

Świ­ta. Pierw­sze ozna­ki budze­nia: sie­ro­ce kuka­nia i szme­ry
zmę­czo­nych kotów. Dzię­cioł wali gło­wą w pień. Wyry­wa
mnie ze snu nakaz: wstań i nie śpij (wię­cej), otwórz (oczy), pisz.

Pora jest nie­przy­zwo­ita. Pło­dzą się wier­sze, z rodze­niem gorzej.
(Gdzie jesteś, e, potrą­ca moim ramie­niem, czy możesz obró­cić
się w moją stro­nę? Wstrzą­sa mną sen, zamgle­nie

powiek powo­li ustę­pu­je. Więc „nic dobre­go o czwar­tej nad ranem”?
Prze­spa­łam wszyst­kie wcze­śniej­sze godzi­ny, tak moc­no, że łóż­ko
zmę­czo­ne i sen wyczer­pa­ny, zaczy­na bra­ko­wać słów i cie­bie,

proch z tego, że się obra­cam. Przy­po­mi­na się Bar­dzo Mło­dy Wiersz.
Bar­dzo mło­dy: taki, co grzmi, żąda, łka, bła­ga i krwa­wi, dla­te­go wziął
i umarł, niech żyje i nie będzie przy­to­czo­ny

[oraz z innych powo­dów]. Dla­cze­go nie był się skoń­czył raz a dobrze?
Wybla­kłe echo kukań szat­ku­je sen, każe. Nie wiem, jak skoń­czy
ć
.
)

O autorze

Anna Podczaszy

ur. w 1972 r. Poetka, wykładowczyni w Centrum Kształcenia Językowego i Ustawicznego Kadr. Nominowana do Nagrody Literackiej Nike za tomik danc (2000), który był jej poetyckim debiutem. W kolejnych latach opublikowała również zbiór wierszy Wte i nazad (2003) oraz Mniej, więcej (2007), a w 2018 r. również książkę z wierszami dla dzieci Grymasy. Życie między wierszykami. Mieszka w Legnicy.

Powiązania