Fragmenty książki Mariusza Grzebalskiego Drugie dotknięcie.
Biuro Literackie
Godzina dziewiąta
Zielony masztowiec elewacji pręży
żagle okien w pierwszym słońcu.
Mewy anten wszczęły na dachu
świetlny zgiełk, czeszą skrzydła
nad bocianim gniazdem klatki schodowej,
którą ktoś akurat opuszcza się w dół.
Ich pióra dają znaki lusterkiem?
Lecz kim jest kobieta, która bez obaw
przemierza fale powodziowej trawy
pieniącej się czarno w korycie Warty,
czyją jest posłanką i jakie niesie wieści?
Niekonieczny list z wakacji
Dzień rozpoczął się od płaczu dziecka,
błękit przesuwał się nad blokami jak dynamit,
jak ebonitowa kość, kiść lodu.
Odniosłem wrażenie, że czyjaś twarz
przegląda się w kreskach asfaltu.
Górą i po bokach zielenie w płynnym pędzie,
ogryzek słońca odgryzł się zza wierzb.
Ruszyliśmy i po kwadransie
wieloryb jeziora oddychał z trudem,
zaryty w piach u naszych stóp.
„Nie lubię myślników” – zagaił ktoś -
„Ich rozchełstanie zastąpiłbym najchętniej
pożywną mową prostolinijnych przecinków”;
nie było chętnych do podjęcia wątku.
Tylko cienie pod brudną pończochą wody
oddawały się zabawie w ciepło-zimno
i małolaty na brzegu wrzeszczały
przed odprawą za granicę zmysłów.
Opowieść wildecka
Co rano to samo miejsce wystawione
na sprzedaż oczom:
złuszczona płetwa kamienicy
na brzegu nieruchomego morza ulic,
mężczyzna-ptak uprząta śmieci
z plaży chodnika zalegające
po nocnym przypływie jak martwe ryby,
nerwowy rój w zatoce bramy.
Na słupach króluje miłość:
„Droga diskdżokejko, Beato, córko dróżników,
numer telefonu do ciebie był trefny,
odezwij się, bo tęsknię! Krasnoludek z ‘Panoramy’ ”.
A jednak język odwraca się od oczu tego miejsca.
Niewidzialna dłoń odpina kaburę
w trzcinach kominów, odbezpiecza spust.
Strażnik przygląda się zewsząd.
Sonet po przerwie
Kontra słońca, kiedy banery klaszczą
niczym powieki PRZYJAZDY/ODJAZDY
w holu opustoszałego dworca.
Jakże zdumiewają dziś zdania ulic,
równoważniki przecznic!
Mężczyźni wylegli z bram -
armia niepewnych przecinków
w drodze pod „Biedronkę”.
Średniki kobiet chłoną chłód w cieniu akacji,
wesoło płyną kursywy witryn.
Mówi to ktoś ukryty w naparstku cienia.
Notował na kartoniku, ale przestał.
Szatynka nuci szanty, wiatr dmie w żagiel prania,
jakby chciał przestawić Główną.
Nie widziałem jej od kwietnia
W żółtej kurtce przypomina Chinkę.
Kiedy się uśmiecha, też przypomina Chinkę.
A kiedy przyglądać się jej zbyt długo,
opuszcza powieki, jakby zasłaniała się liściem.
O autorze
Mariusz Grzebalski
Urodzony w 1969 roku w Łodzi. Poeta, prozaik, redaktor. Studiował polonistykę i filozofię w Poznaniu. Były redaktor naczelny Ogólnopolskiego Dwutygodnika Literackiego „Nowy Nurt”. Obecnie redaktor w Wydawnictwie WBPiCAK. Laureat m.in. nagrody literackiej im. Kazimiery Iłłakowiczówny (za Negatyw, 1994), nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek (za Ulicę Gnostycką, 1997), nagrody Ericha Burdy (2002). Mieszka w Dąbrówce koło Poznania.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Mariusza Grzebalskiego, Jerzego Jarniewicza i Bartłomieja Majzla podczas festiwalu Port Wrocław 2010.