książki / WIELKI KANION

Dwa do jeden

Marta Podgórnik

Premiera książki Dwa do jeden Marty Podgórnik.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Cyraneczki, łabądki

(***)

Chcąc jechać do Iowa, wybie­ra­łam Dakar.
Nie wie­dząc kogo, zre­zy­gnuj ze wszyst­kich.
Wyda­je się być tym, co dziś im się zda­rza.
Aż miss de Lespi­nas­se pali w nas swe listy.

W struk­tu­rze mdłe­go cha­osu wię­zi zda­nia.
Suchym okiem powo­dzi po tych mar­twych.
Przed­miot, ach pożą­da­nia? Zmia­na war­ty.

Tria­na wyla­ła. Ste­no­ty­puj na sty­pie, jeże­li
umiesz np. umrzeć w sio­dle pod sztan­da­rem
pie­śni; na nową modłę, że to nie to się śni.

Sło­necz­na Bra­ma. Hard­co­re goty­ku, sta­cja.
Mięk­ki Pań­skiej dło­ni ścisk nad sta­wem, ona
w spa­zmach od Dio­ra; & wszech­ob­cy błę­kit.

Byłam tyl­ko narzę­dziem Tej karzą­cej ręki.


Przyczynek do hagiobiografii

Prze­mia­nom przy­glą­dał się bier­nie; na zaple­czu księ­gar­ni, gdzie
dora­biał w ferie, leża­ły w pacz­kach zwią­za­ne kor­don­kiem.
Sąsiad­ka, któ­rą wymę­czy­ło odtwa­rza­nie oper z taśm, wyje­cha­ła
na refun­do­wa­ne wcza­sy z odchu­dza­niem bez uprze­dze­nia,

zosta­wia­jąc odkrę­co­ny kurek. Prze­mia­ny zmo­kły na amen,
księ­ga­rza zmógł ischias. Wiatr wiał z upo­rem. Aż pew­ne­go dnia,
u wrót smu­gi cie­nia, prze­le­żaw­szy na wznak dosta­tecz­nie
dłu­go, zamknął się na stry­chu i przez dwa tygo­dnie czy­tał swo­je

publi­ka­cje i maszy­no­pi­sy. Do jadal­ni zszedł inny czło­wiek, któ­ry
zażą­dał baso­wej gita­ry i stu tysię­cy piw. Uga­szo­no pożar
stry­chu. Ojciec oddał garaż i fur­go­net­kę. Mama zapre­nu­me­ro­wa­ła
valium. Nie­nor­mal­na (bo po kul­tu­ro­znaw­stwie) ciot­ka we

łzach wrę­czy­ła mu tele­fon na kar­tę. Młod­sza sio­stra spro­wa­dzi­ła
trzy zbun­to­wa­ne jak trza nasto­lat­ki. Tyl­ko sedan ojca
sar­ka­stycz­nie mókł na pod­jeź­dzie. Była jesień.
Przy­szłość kape­li The Śmierć ryso­wa­ła się w głę­bo­kich różach.


Radość i relaks

Oto pierw­sza pacjent­ka nasze­go docen­ta, Elż­bie­ta, dwu­dzie­sto­dwu­lat­ka,
któ­rą zawał wyrwał z tygo­dnia spraw do zała­twie­nia; gdy ude­rzył, ona
oglą­da­ła serial w tele­wi­zji Pol­sat, i wca­le się nie czu­ła zestre­so­wa­na, ani
prze­mę­czo­na. Jak to w nie­dzie­lę, ból się jej nasi­lał (a świat ole­wał Elę,

choć go prze­ra­zi­ła jej nagła bla­dość; ona sama zaś mia­ła wra­że­nie, że
spa­rzy­ła się w płu­ca. Ser­ca wte­dy w ogó­le nie czu­ła. Potem pomy­śla­ła,
że ktoś ją szty­le­to­wał w kiep­skim kry­mi­na­le.

Docent dzie­li pacjent­ki na młod­sze (Mia­łam tyle pla­nów!) i na star­sze
(sta­re); „Jak to – śla­du nie ma? A prze­cież ja się wybie­ram na ren­tę!”.
Lecz naj­smut­niej­sze to osie­ro­ce­ni, gdy jesz­cze wal­czą z losem i mają
pre­ten­sje: Prze­cież media poda­ją: z zawa­łem wygry­wasz. To dla­cze­go

umar­ła? Nic się nie leczy­ła, nie robi­ła badań; pierw­szy lekarz dał lek
i odje­chał. Dru­gi kazał włą­czyć sygnał. Jesz­cze sami go uspo­ka­ja­li,
że ner­wo­wa była od zawsze. W kar­dio­lo­gii szyb­ko odtrą­bio­no suk­ces
– ostrze­ga odra­to­wa­na Ela; i pra­wie każ­de zda­nie zaczy­na od słów.


Zielone kantyczki

Wte­dy do mnie dotar­ło, gdy to mnie dotar­ło. Przy czym
oka­za­ło się, otar­ło ramię. Tar­ło nie­zdar­nie. Zdję­cia się
utar­ło wie­szać w anty­ra­mie, nas utar­ło się wie­szać w
pod­zie­miach, ewen­tu­al­nie bun­krach Nasze­go Wydaw­cy.

Jak? Naj­bar­dziej. O to się otar­ło aku­rat nie raz nie dwa
nie­wie­lu z nas, a resz­cie, Skar­bie, na do widze­nia, jak
temu mia­stu, zaję­cia: jak mogli­ście zwąt­pić w miłość i
że co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Co w ogó­le

było? Nie pytam; czy­tam Żada­na, i – Chwi­lo, nie trwaj,
Chwi­lo, wypier­da­laj! Wybacz mi ten wers, byłem lub
byłaś widocz­nie naje­ba­na. Dzi­siaj, z per­spek­ty­wy zera,
dostrze­gam nie znacz­ne ustęp­stwa, jedy­nie uchy­bie­nia

drob­ne, i doce­niam, żeś pozo­sta­ła wier­na, choć­by sobie.
Bo wiem, że nie uda­je się dla­te­go, że trzy­ma­my kciu­ki,
zapo­mi­na­jąc jak głu­pi o gar­dzie; że się po raz kolej­ny
odda­je dla tego jed­ne­go, temu jedy­ne­mu. Na otar­cie łez.


Dom na peryhelium

Trzem jed­no­ściom, gdy­by wpa­dły, urzą­dzi­li­by Czar­ny dzień
w Black Rock
. Ona bie­rze środ­ki nasen­ne i pije pod­ro­bio­ny koniak,
doczy­tu­jąc histo­rię życia Fran­ces Far­mer.

Kie­dyś mawia­ła: Odejdź, jeśli masz odwa­gę. Nie, żeby nie miał.
Dziś, znaj­du­jąc wyso­ko ponad tym, w ogro­dach chmur,
set­ki roz­wią­zań, wię­zną w śle­pej zatocz­ce,

poty­ka­jąc się o kar­to­no­we pudła, wśród któ­rych życie tęt­ni
w jak naj­lep­sze. Ona pije pod­ro­bio­ny koniak i bie­rze środ­ki nasen­ne,
on cyze­lu­je lichy sonet, żyw­cem zrzy­na­jąc z Petrar­ki.

Wzrok mię­dzy nimi grzęź­nie i dosta­je kręć­ka, jak­by opły­wał
coraz słab­szą żab­ką poma­rań­czo­wą boj­kę.

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania