Piękna młynarka
Wczoraj szedłem przez pustynię,
już po ciemku, i coś na mnie
zawarczało z cicha. Wrażenie
nie byle jakie, serdeczności, M.
Lęk jak ze starej książki: ona się boi, że może stać się panterą
i wcale jej to nie podnieca, bo co robi pantera? Czy pantera może
nie zamykać ust do zdjęcia, czy może iść spać w swoich nowych butach?
Pantera czerstwi chleb, na który spojrzy, ma taki dar.
Młynarka ma dar też fajny, że ożywia mięso.
Ale jedno chciałaby mieć z pantery: gdy ktoś przychodzi i mówi
pociąg, który istnieje tylko w rozkładzie, właśnie odszedł, umieć
powiedzieć ach, tak? A nie próbować zjeść słońce, żeby nie zaszło.
Let’s kohelet
Dwa dezodoranty, właściwie trzy, w siatce miał
i że go stać na myślenie o śmierci wreszcie czuł.
Szukającemu więc śmierci pośród urządzeń miasta
wszyscy ustępowali, uchodząc przed nim, jak łąka
uchodziłaby przed napalmem, gdyby Bóg powołał ją
do chwały uchodzenia zamiast do chwały
bycia znapalmioną, aż przyszło na panią
Violettę, której to uda i brzuch.
Hej, we mnie są twoje groby i zmarli twoi są tu.
Pieśń szkrabisty
Może byłeś kiedyś na wyprowadzeniu mysich zwłok?
Gdy smutku proforma gipsowa wydłuża siwe pyszczki,
jakby to było w kinie i wszyscy myślą o tym,
co kto mógł mieć, a nie miał. Złowrogi w cylindrze botanik
nad źródłem się pochyla*, pyszni się storczyk we wiadrze,
i mieczyk, i maczek, i lilia.
Nie krwawić ci teraz, serce, a raźno popindalać,
gdy przyszłość się mości w słoiku i jeszcze czas jakiś puchnie,
a smutek przychodzi od razu tak wielki i tak stary,
że zjedz mnie, czereśnio, wołam, zjedz mnie, okruszku, pesteczko.
* W. H. Auden, Nasze miasto, przeł. B. Taborski
Minimidrasz o chłopcu i śrubce
Jeśli nie zasnę, jakże się obudzę?
Noddy
Czy dziś jest jakiś dzień? Powinnam była nazwać firmę
Pani Justynka, mówi mama. Zgarnia wszystko pod siebie,
bo śniło jej się, że trzyma mnie na rękach
i pyta, czy mnie widzicie, a wy mnie nie widzicie.
Cukier nierozmieszany, prehistoryczne liście,
okrągłe jakieś wspomnienia, światła miłe i mniej miłe,
codziennie helikopter filmuje nas przez dach,
chociaż niewiele widać. Może właśnie nas oglądasz.
Irysowe drzewo
Jeżeli miłość szuka potwierdzenia,
to dzisiaj jest środa. To jest jakiś koszmar,
ten autobus. Jedna ma turkusową czapkę, trzy zęby
i równik w pasie, druga jest na biało, a w wózku śpi niemowlę
z rozszczepem stąd dotąd. Jakiego szukasz potwierdzenia, miłości?
Takiego szukam potwierdzenia, dziewczynko.
Że bierzesz ten autobus razem z tamtą w czapce,
z tą na biało, z tym dzieckiem i z drzewem irysowym.
Jednym słowem
Pytam się, czy wysłali te cholerne zwłoki,
czy nie. Piszą mi, że wysłali,
opóźnienie mogło być spowodowane pogodą
i żebym napisała w przyszłą środę,
czy chcę reklamować, czy inne zwłoki w zamian.
Sama nie wiem, mam czas do środy,
żeby to przemyśleć. Robak zdradził robaczka
i teraz się wije, i we śnie, i wszędzie.
Natomiast w świetle z okien szkolnej biblioteki
wygląda to tak, że moje dziecko stało się kamieniem
i mówi mi: nie płacz, kobieto, skoro ja nie płaczę.
No, zamknijcie już, tu nie ma nic do patrzenia.
Dwa fiaty
Pogłaśniam, żeby Pan Bóg zabrał mnie do siebie.
Mężczyzna, właściwie chłopiec z białą wanienką pod pachą
i światła małego samolotu daleko na pasie lotniska
zwiastują tak samo. Czarny tiulowy kwiatek na gorsie ajentki,
liść, który odwrócił się do mnie srebrnym spodem
zwiastują śmierć zwiastowanego bez względu na to,
czy je owinę bawełną, czy folią.
Mieliśmy dzieci, ale to nie były dzieci, to były buty na dzień.
Nie zostawiam was, buty, tylko idę przodem.