Rewir
Krążyła po swoim rewirze w brezentową noc,
gdy wszyscy postanowili, jak jeden mąż,
wrócić do żon i przykładnie zamknąć się
w formie — jeździć dieslami o kropelce,
nakarmić dzieci audiobookiem, nie przyznawać,
że tęsknią za czasem, gdy nad nimi krążyła,
gdy zapadał chłód — jak się tęskni za zimą,
pijąc lekkiego drinka przed snem,
w nadmorskim kurorcie, słuchając oddechu
śpiącej żony, wsłuchując się w jego chrzęst,
marząc o jego zatrzymaniu,
szukając na jej gardle zgubnych miejsc.
Północny
Po północy najłatwiej się zaciąga
na wschodnią modłę pokerowe długi,
więc wracam z miasta. Nie wziąłem wody
i wina z lady na stacji. Trudno. Wysiadam.
Dzieją się cuda, choć pewnie każdej wierzbie
tak łatwo jest sięgnąć liśćmi do czoła,
każdej kotce tak niebywale świecą oczy.
A jednak chciałbym złapać i zachować
na długi czas naświetlania
właśnie tę wierzbę, kotkę, północ,
która się rozjeżdża. Zostają suche liście,
futerko na asfalcie — niezgrabne harce
dłoni majstrujących przy migawce.
Wierzba jest wielka, coraz większa
i bezimienna. Kotka jest maleńka,
ochrzczona Rózią po takiej jednej
pokojówce o pełnych uśmiechu ustach.
Przynosiła co rano mleko i bułkę.
Nie wiedziała, że lubię
maczać jedno w drugim.
Superpozycja, ale ktoś
obserwuje nas spode łba, rudy i czujny. Nie miauczy,
choć od wczoraj nie pił mleka. Mimo to ufamy,
że nas nie wyda. Zdarza mi się powtarzać
apokryfy, jak ten o właścicielce dwóch spanieli,
na które wołała Koka i Kola. Wtedy przybiegały.
Nie spotkałem jej w parku. Za to kot naprawdę
wabi się Schrödi.
Patrzymy na niego, nagle zatrzymani —
i dlatego żyje, i dlatego się przeciąga.
Nie wabi się Schrödi. Spotkałem w parku
właścicielkę dwóch spanieli. Wołała na nie
Kola i Koka, a one nie przybiegały. To nie
apokryf, bo tych nie powtarzam. Kot nas wyda,
nie ufajmy mu. Wprawdzie wczoraj pił
mleko, ale dziś zamiauczy nieczujnie. Nie wydaje
się rudy, kiedy nas obserwuje z uniesionym łbem.
Patrzy na nas, nagle zatrzymany —
i dlatego żyjemy, i dlatego się przyciągamy.
Interpretacja kopenhaska
Układ badany: blondyn, ruda
i równie rudy jak ona kot syjamski
znajdują się niechybnie w jednym pokoju,
więc jest potrzebny drugi, zewnętrzny
przyrząd pomiarowy, żeby jasno określić,
czy jeszcze oddychają, bo oddychanie jest
tylko jednym z wielu stanów dozwolonych
i według każdego z elementów układu
każdy inny element przestał oddychać
i zaczął na nowo milion razy w czasie,
kiedy tu przyłożyłeś, kiedy tu przyłożyłaś
zewnętrzny przyrząd pomiarowy: oko,
jeśli po cichu; ucho, jeśli na głos; szkiełko,
jeśli wisielczo obstajesz przy porozumieniu
między tobą a układem słów w wierszu.
Dron
Przy dmuchanym basenie uczymy
twoje dziecko i dzieci sąsiadów,
jak zgodnie współżyć, to znaczy:
jak być Stasiem i Nel, mamusią
i tatusiem Muminka, jak nie zostać
Buką, hatifnatami ani Kalim.
I nagle dron, latająca kamera —
to ktoś inny, nie wiem kto,
za nas wybiera, co się utrwali.
Żelazna logika
Przyznaję, że chciałbym w takich chwilach jak ta
(sfilmował mnie właśnie dron, po czym odleciał
w nieznanym kierunku, wirując czterema śmigłami)
zamienić choćby parę zdań z moim dziadkiem,
ale mój pierwszy dziadek jest całkiem martwy,
a drugi jakby jeszcze bardziej. To chyba zrozumiałe,
że uparcie szukam trzeciego, u dalszej rodziny,
w księgach parafialnych, spisach weteranów,
fundacjach pomagających zaginionym
i chcącym ich odnaleźć.
Jeśli się nie mylę, mój trzeci dziadek niebawem
wypłynie jak jeep willys, który przeleżał,
rozłożony, całe lata u kogoś w szopie, aż Jasiek
go odnalazł i sobie odnowił, postawił na koła,
na same oryginalne części. Teraz jeep cały lśni
na żółtych blachach i, co ważniejsze, na chodzie.
A czy mój trzeci dziadek jeszcze chodzi
samodzielnie? Czy pamięta wojnę,
czy przewiduje kolejne? Czy życzyłby sobie
księdza, czy mistrza ceremonii? I jak wygląda
sprawa z testamentem? Kiedy go spotkam,
to będę musiał i o to delikatnie wypytać.
W czym problem? Sfilmował mnie dron,
a mam dwóch martwych dziadków i dlatego
szukam trzeciego, żywego — to żelazna logika,
natomiast Jasiek, poza szeregiem innych zalet,
ma takiego jeepa, że naprawdę nie mogłem
o nim nie wspomnieć.
Wilki, wilki
Dobre jest dokarmianie ludzi i psów.
Złe jest karmienie się ludźmi i psami,
kurczętami, krowami, zamiast soi i fasoli.
Fasolę i soję mniej boli, prawie wcale.
A wilki? Wilki mogą jeść, co chcą.
Widziałem raz jednego, w zoo,
gdzie jego miejsce, bo mięso dostarcza
niesmaczne, za to zabawnie się błąka
po klatce, niby neurotyk po filharmonii.
Zło poczęło się we mnie w sylwestra —
już mu widać pięści i płeć. Wkrótce wyjdzie.
Nie możesz mu nie pozwolić. Musisz to znieść.
A teraz widelczyk, a teraz łyżeczka —
wcinaj śmiało. Życzę ci strawnych snów.
Moje zło, kiedy dorośnie i przyoblecze
się w ciało, nie będzie ci życzyć dobrze.
Zając
Najchętniej piszę bezwzrokowo.
Palcami wyczuwam uległe klawisze —
wtedy szybciej dochodzę do słowa.
Czekają na mnie: ciasna cela, cierpkie pieszczoty
współtowarzyszy, złowrogo milczący klawisze,
bo co innego może na mnie czekać? Szpital,
cmentarz, gwiazdka jako komentarz?
Po drugiej stronie monitora podobno jest światłość
albo światłowód. Na pewno jest otwarte okno,
przez które słyszę, jak coś zwiewa. To zając
zapieprza po śniegu jak skuter. Czy zdąży
ozdobić czyjś stół, czy przejdzie
komuś przez gardło?
Mówię butnie: pisze się łatwo, trudniej się wsłuchać.
Nie można zatrzymać śrutu uchem. Zając zostanie
smakiem zająca przyprawionym obficie ołowiem.
Jestem z tobą, druga strono,
już po słowie.