książki / POEZJE

Dzikie dzieci

Krzysztof Siwczyk

Fragmenty książki Krzysztofa Siwczyka Dzikie dzieci.

Biuro Literackie

Zacieranie śladów

Wresz­cie uda­ło mi się otwo­rzyć meta­lo­we drzwi klat­ki nr 84 A
Zosta­wiam za sobą zapach różo­wej trut­ki na szczu­ry
wymy­ka­ją­cy się przez uchy­lo­ne wej­ście do piw­nic
Cich­nie szem­ra­nie papie­ro­sa dopa­la­ne­go na pół­pię­trze
przez sąsiad­kę któ­rej przy­krót­ka­wy far­tuch z kre­to­nu
tak kie­dyś pod­nie­cał lecz nie pozwa­lał się objąć

Jesz­cze tyl­ko zale­pić pla­strem swo­je nazwi­sko w spi­sie
loka­to­rów i wydra­pać kar­tecz­kę z domo­fo­nu
któ­ry zmie­lił wszyst­kie łagod­ne szep­ty w jed­no
nie­roz­po­zna­wal­ne char­cze­nie Jesz­cze tyl­ko przejść
przez żuż­lo­wy par­king i dotrzeć do tego wąskie­go pasa
życia rosną­ce­go pod sąsied­nim blo­kiem

Kła­dę się w tra­wie Suche źdźbła kłu­ją w kark
Cucą jak amo­niak bok­se­ra z góry ska­za­ne­go na prze­gra­ną
Chciał­bym wyko­pać z zie­mi skryt­ki ze szkła i świe­cą­cych papier­ków
któ­re kie­dyś tu cho­wa­łem Zako­pa­ne odcho­dy dzie­ciń­stwa
Chciał­bym wyskro­bać z zie­mi tro­chę tam­te­go Boga
lecz to jest jak otwie­ra­nie pusz­ki pasz­te­tu opusz­kiem pal­ca

Jesz­cze leżę Zapach psie­go moczu wstrzy­mu­je oddech w poło­wie
Nade mną prze­wie­szo­na przez bal­kon pościel pozba­wio­na już
całe­go poran­ne­go cie­pła Ktoś ją ścią­ga Wychy­la gło­wę
Patrzy w dół Mar­twa mimi­ka w któ­rej szu­kam gestu
zro­zu­mie­nia dla cichej decy­zji opusz­cze­nia tych miejsc
Ten ktoś rzu­ca we mnie petem i zabie­ra podusz­kę


4.04 – ciemno

Łuka­szo­wi Napie­ra­le

…dzień będzie krót­szy od naj­dłuż­sze­go…
Nie zauwa­żam już żad­nej róż­ni­cy w dłu­go­ści
Za krat­ka­mi żalu­zji te same nud­ne gwiaz­dy
jesz­cze gżdżą się nad dacha­mi wie­żow­ców

Koł­dra zno­wu wymknę­ła się z koko­nu poszew­ki i
nie potra­fię swo­imi wciąż cie­pły­mi pię­ta­mi
zobo­jęt­nić jej chło­du Cichy syk w radiu:
…pol­sko-austriac­ka spół­ka joint ven­tu­re

insta­lu­je w naszym mie­ście apa­ra­ty tele­fo­nicz­ne
na kar­tę magne­tycz­ną…
lecz to nie
zwięk­szy szans na nawią­za­nie jakich­kol­wiek
nowych kon­tak­tów Wszyst­kie roz­mo­wy

szyb­ko tra­cą sens i więd­ną jak drzew­ko szczę­ścia
któ­re­go kikut kur­czy się na para­pe­cie obok
łóż­ka Nie Teraz moc­na kawa wie­trze­nie poko­ju lub
krót­ki spa­cer po miesz­ka­niu – gów­no dadzą

Cze­ka mnie zaraz resz­ta tego prze­rwa­ne­go snu
w któ­rym ktoś jak z wód­ki zerwał z ust Boga
szyb­kim ruchem ręki – ban­de­ro­lę mil­cze­nia
Mimo to On nie posta­wił żad­nych spraw bar­dziej

jasno


Nadzieja – bez zaskoczeń

Mać­ko­wi Melec­kie­mu

Po tej stro­nie blo­ku bla­de jak kala­fior słoń­ce
świe­ci na zim­no Wiecz­ny cień Sza­rą matę nie­ba
nakłu­wa­ją strzy­kaw­ki anten Żad­nych pisków Tyl­ko
cza­sa­mi jęk hamul­ców przed skrzy­żo­wa­niem
Dostaw­czy żuk z pie­kar­ni stoi na czer­wo­nym
Zapach cie­płych chle­bów i roga­li na chwi­lę zapa­lił
pożą­da­nie w ustach sie­dzą­cych na przy­stan­ku

któ­rzy jed­nak szyb­ko bez zbęd­nych gestów zawo­du
opu­ści­li gło­wy Pod­je­chał auto­bus z masecz­ką
pary na szy­bach Ruch na przy­stan­ku Nikt
nie wysia­dał To jest pierw­szy ran­ny postój Wcho­dzę
do środ­ka z nadzie­ją odna­le­zie­nia na sie­dze­niach
resz­tek cie­pła pasa­że­rów ostat­nie­go wczo­raj­sze­go
kur­su Sia­dam Kła­dę ręce pod uda

Pod dłoń­mi zim­ny skaj


Letni deszcz

Chmu­ry Chmu­ry pły­ną żab­ką w kie­run­ku nowe­go szpi­ta­la
położ­ni­cze­go Ryt­micz­nie rodzą się kijan­ki kro­pel i
zaczy­na­ją ssać bla­sza­ne smocz­ki rynien Skal­pe­le
samo­cho­do­wych opon tną mokry wosk asfal­tu
gubiąc za sobą kil­wa­ter któ­ry szyb­ko uby­wa Umie­ra

potrze­ba bycia same­mu Przez cały dzień cho­dzę i pró­bu­ję
zsyn­chro­ni­zo­wać swój oddech z odde­cha­mi mija­nych
Dusi­łem się oddy­cha­jąc rów­no z prze­kwi­ta­ją­cą czter­dziest­ką
któ­rej roz­pier­da­lak z boku sukien­ki się­gał do poślad­ka
Nie mogłem zna­leźć wspól­ne­go ryt­mu z akwi­zy­to­rem
któ­ry wci­snął mi pro­spekt jakie­goś odku­rza­cza Umie­ra

potrze­ba pró­bo­wa­nia Przed domem zauwa­ży­łem że let­ni deszcz
wypro­sto­wał karu­ze­le wło­sów na moich łyd­kach i
przy­kle­ił do ud ber­mu­dy Unie­ru­cho­mio­ny patrzę na szla­czek
ben­zy­ny któ­ry prze­kre­ślił sza­ry witraż kału­ży Rzu­cam kap­slem
Boję się że jakiś Bóg jak śmier­dzą­cy szla­czek roz­padł się tak


Za oknem

Mokry świt Deszcz plą­cze się w pną­czach pio­ru­no­chro­nów
zwi­sa­ją­cych wzdłuż kra­wę­dzi blo­ków Na par­kin­gu
opa­tu­lo­ny w czar­ny tro­pik gar­bus mar­z­nie
jedy­nie w wysta­ją­ce na zewnątrz zde­rza­ki

Pomi­mo cie­płe­go mle­ka z mio­dem i gru­be­go dre­su
mar­z­niesz Nie­po­trzeb­nie umy­łeś wczo­raj dena­tu­ra­tem meble
któ­re teraz lśnią zim­nem W tym poko­ju już nie
zechce zagnieź­dzić się żaden Bóg

Jakoś wszyst­ko samo się zde­zyn­fe­ko­wa­ło jak
przed ope­ra­cją któ­ra potwier­dzi tyl­ko fakt że nie
ma już co wyci­nać co uzu­peł­niać i co rato­wać

Czy wol­no mi jesz­cze sko­rzy­stać z tele­fo­nu?

Wykrę­casz numer któ­ry kie­dyś był nume­rem pew­nym Cisza
Sły­szysz tyl­ko dra­pa­nie swo­je­go twar­de­go zaro­stu o słu­chaw­kę

Dooko­ła coraz gło­śniej­sze dra­pa­nie nicze­go


Wszystko dobrze

Rzę­sa roz­ci­na­ją­ca kożu­szek ropy w kąci­ku oka już
nie draż­ni podob­nie jak pocz­to­we dowo­dy nada­nia
listów któ­re nie mia­ły szans na odpo­wiedź

Wszyst­ko na swo­im miej­scu: książ­ki cie­płe swe­try
wysu­szo­ne pest­ki śli­wek węgie­rek na pod­ło­dze i ja
w etui dusz­nej ciszy Za szy­bą okna jakiś świat:

śmiet­nik par­king pusta karu­ze­la blo­ki wie­żo­wiec
blo­ki wie­żo­wiec prze­rwa blo­ki i znak dro­go­wy -
stre­fa zamiesz­ka­nia śmier­ci Pręd­kość odde­chu

ogra­ni­czo­na aż do zupeł­ne­go wyha­mo­wa­nia Jed­nak
wszyst­ko dobrze Zagnieź­dzi­łem się w tym miej­scu
gdzie nie­co zapadł się tap­czan Oswo­iłem tak­że

zim­na tasiem­kę obszy­wa­ją­cą koc Teraz muszę
dono­sić ten lęk i wiersz jak płód któ­ry tak trud­no
uwol­nić a tym bar­dziej usu­nąć

O autorze

Krzysztof Siwczyk

Ur. 1977. Polski poeta, eseista i krytyk literacki, autor osiemnastu tomów poetyckich oraz licznych książek krytyczno-literackich. Debiutował w 1995 roku zbiorem wierszy Dzikie dzieci. W kolejnych latach wydał m.in. Wiersze dla palących(2001), Centrum likwidacji szkód (2008), Gody (2012) oraz trylogię Krematoria (2021-2022). Jego twórczość była tłumaczona na wiele języków, w tym niemiecki, francuski i włoski. Jest również autorem kilku książek eseistycznych –Ulotne obiekty ataku (2010) i Bezduch (2018). Laureat Nagrody Fundacji Kościelskich, Nagrody Literacka Gdynia i Nagrody Silesius. Był także finalistą francuskiej nagrody Prix de la revue NUNC oraz laureatem międzynarodowej Nagrody Václava Buriana. Ostatnio jego wiersze wybrane A Calligraphy of Days zostały wydane przez Seagull Books (Londyn). Regularnie pisuje felietony do tygodnika „Polityka” i zasiada w jury Nagrody Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania