
Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty książki Jacka Dehnela Ekran kontrolny, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Poezje" 21 października 2009 roku.
Z kupy szmat pod napisem KEBAB HOT-DOG GYROS
wystają tylko chude ręce i pół twarzy,
wargi na pustych dziąsłach. Brudne i brunatne.
I coś białego w rękach, coś szarobiałego,
szaroburego nawet, coś w kolorze pleśni:
elektryczne organki z plastiku, zabawka
wygrzebana ze śmieci. Wrzucasz do kubeczka
pięć złotych, szmaty mówią „Sto lat panu, sto lat!”
i grają na organkach ta-da ta-da taaa-da,
przyciskając uważnie klawisz za klawiszem.
Pleśń, która z niewiadomych przyczyn się zalęgła
na niegościnnej kulce z kamienia, lecącej
przez równie niegościnną przestrzeń, wzrosła w siłę.
W zmienne kształty i barwy. Pantofelek. Stułbia.
Gekony, kazuary, tyranozaurusy.
Hominidzi i homo z obfitością przezwisk,
zamki, katedry, dworce, michałyanioły,
homery, danty, dżojsy, i wreszcie darwiny.
Kiedy większy Tunguski, większy Krakatau
albo większa Halleya dadzą sobie radę
z pleśnią, zostanie kulka z siwego kamienia,
trochę murów, napisy. Między nimi będzie
szło Piękno, w białej szacie (nieco osmalonej),
nie z kitarą Apolla, tylko z plastikowym
graidłem dla dzieciaków. Ta-da ta-da taaa-da
będzie znaczyło wtedy: Minęło, minęli.
Berlin, 21 II 2008
Od siódmej rano pod samym oknem
dwaj z kosiarkami z Zieleni Miejskiej.
Do ósmej jestem trawą z uszami,
wrośniętą w pościel. Spylajcie, trzmiele!
Warszawa, 5 V 2009
I.
Po trzech latach udanej miłości logować
się tutaj – co za afront. Dla jednych: gagatek
w ślubnym wdzianku (Armani, Gucci, Kielman, Patek),
z portfelem pełnym szczęścia, wchodzący na stypę
u biedaków; dla drugich – jakiś brzydal (sprzątacz,
akwizytor, listonosz), który przez pomyłkę
staje w progu i patrzy ze znudzoną miną
na zajefajną orgię. Więc staję i patrzę,
na jednych i na drugich: tych z tłumionym płaczem
i rozmazanym tuszem, co raz i na wieki,
i tych, którzy przyjadą, przelecą, zawiną
się z powrotem (śnieg, plecak, na plecaku rekin).
II.
Parada ciał. Jak wszędzie. Owłosione brzuchy,
i umięśnione plecy po solarium. Chude
klatki licealistów. Niepijący student.
Kolo z Lidzbarka czeka na swojego księcia.
Wyniucham twoje soxy – fotka, na niej gruby
blondynek w okularkach. A każdy do wzięcia.
A pod tym wszystkim płynie jak podziemna rzeka
sekwencja wnętrz: firany z fabrycznej koronki,
narzuty na fotelach, tapetowe wzorki,
na prawo od erekcji plakat z Annie Lennox,
na lewo – złoty puchar za zdobycie miejsca.
Lubię: seks tradycyjny, uległość, piss, przemoc.
A rzeka płynie głębiej i rozpuszcza less,
przecieka przez profile i reguły gry,
i szemrze, że są ludzie, ich domy i psy
i że nic nie wynika z tego, że jest brzuch,
firana, gg, email. Bo pod wszystkim jest
inna rzeka, najgłębsza, i płynie bez słów.
Warszawa, 13 VII 2006
Szur-szur krzesełek, tutaj, na balkonie. Ktoś się
przepycha z piwem, ktoś się czule wita. Niżej
w falach żółtego światła, w falach błękitnego
widać dziesiątki małych, siwych kwadracików,
jak, kiedyś, zapalniczki. Teraz jest inaczej,
żółte dziewczyny w żółtych bluzeczkach, niebiescy
chłopcy w niebieskich bluzach i czapkach próbują
zarejestrować gwiazdę z uporem Keplera.
Ile termitów wzniosło tę salę i ile
pszczółek rozprowadzało bilety i ile
mróweczek i jak długo i w jakich warunkach
wynajdowało lampy i wzmacniacze dźwięku?
Pomyśl: sama konstrukcja fortepianu! Nawet
taki banał jak krzesło ktoś musiał wymyślić!
Zgromadzili się wszyscy, zeszli, zapłacili
za bilety i odzież wierzchnią zostawili
w obowiązkowej szatni.
Nieważne co śpiewa
Gwiazda i jak; w tych kwadratowych ekranikach,
w wyczekującym staniu i powracających
przypływach braw, w okrzykach „Łilawju”, we wszystkich
tych staraniach, by odczuć i by zapamiętać
coś pięknego – jesteśmy jakoś tam zbawieni.
Warszawa, 12 IV 2008
Oh my name it is nothin’, my age it means less, ale nawet tutaj czuję wagę eterycznych brajtszwanców i kolii z ektoplazmowymi diamentami. Siedemdziesiąt osiem lat, jeden miesiąc i osiem dni dźwigania ciężarów, od wyjścia z wód płodowych po cienkie, holenderskie płótno pościeli, w której leżałam ostatniego dnia – halki, krynoliny, karnawałowe kostiumy angielskich księżnych i francuskich pastereczek, tyle krojów i wzorów, każdy odpowiedni na inną okazję, jakby życie samo w sobie nie było wystarczająco odpowiednią okazją.
Jeśli wracać – być nimi. Albo im podobnymi. Nie, nie legendą, nie fotografiami na okładkach, nie biletami wyprzedanymi do ostatniego, nie słowami piosenek przepisywanymi do zeszytów, ale po prostu nimi, młodymi, kiwającymi się miarowo do rytmu tak, by głos wypływał jak woda z oszronionej szklanki. Nie, nie młodymi nawet – nie lekkością, z jaką rąbek koszuli przesuwa się przy każdym akordzie po gładkim przedramieniu, nie obfitością włosów kędzierzawych ani prostych, nie pragnieniami ciała – głosem, głosami łączącymi się gdzieś w powietrzu gdzieś pomiędzy jej ustami a jego ustami a mikrofonem; nie, samym drżeniem, wibracją – że nie sposób poczuć, czy to głosy, niosące melodię i słowa, czy tylko powiew. Być samym drżeniem.
Warszawa, 1 VII 2009
Radosławowi Kobierskiemu Rysunek piórkiem, arkusz papieru, ołówek.
Powóz lakierowany na czarno, w nim lalki,
u ich pantofli zgięty we czworo półgłówek
bije niskie pokłony. Upał. Zapach kalki
i ługowanych podłóg. Mucha, gdzieś zamknięta
między dwiema szybami, nie przerywa walki
ze stwardniałym w dwie tafle powietrzem. Tusz. Zmięta
kartka, druga. Duchota. Po dziedzińcu gonią
chłopcy w szkolnych mundurkach, w rowach pachnie mięta
i zgnilizna. Niedługo się zacznie: kolonie,
dzikość letnich ogrodów, sukienki dziewczynek,
odsłonięte kolana, kiwające dłonie.
Przysnął, na chwilę. Widzi miasto w czerni, rynek,
krew na chodnikach, ogień, pocisk w czaszce, ludzi.
Budzi się, lecz nie w strachu. „Zatem odpoczynek” -
myśli. Coś go ukoi, wreszcie go wystudzi.
Ale i ten sen znika. Jest ogień i wrzask,
pocisk już wyszedł z lufy. I znowu się budzi.
Dalej jest tusz i grafit. A pod nimi blask.
Warszawa, 3 VII 2008
Polana, staw, przerębel, koncentryczne kręgi:
wizjer przeszklony cienkim jak opłatek, świeżym
lodem. Tutaj się patrzy. Tutaj, na kolanach,
z okiem blisko tafelki, patrzy się i wierzy
w inne: obłe, oślizgłe, zmiennocieplne, denne.
I tamto patrzy sobie na niezrozumiałe:
krążek lecący z wizgiem niesłyszalnym, człowiek
ubarwiony zimowo, obok jego małe.
Tutaj się patrzy. Tutaj, obracając głową,
ogląda się gatunek: ta niepłynność w ruchach,
oczy dziwnie ściśnięte, sęki na ich płetwach.
Trzy koncentryczne kręgi: ciemność, lód, przerębel.
Pociąg Warszawa-Lublin, 26 XI 2008
Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.