
Jestem, Język, Poems
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krystyny Miłobędzkiej, Andrzeja Sosnowskiego i Julii Szychowiak podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty książki Kochając Henry'ego Greena w przekładzie Andrzeja Sosnowskiego, która ukazała się 27 kwietnia 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
Pewnego pięknego dnia stary kamerdyner nazwiskiem Eldon leżał w swoim pokoju umierając pod opieką przełożonej pokojówek, panny Agaty Burch. Co jakiś czas reszta służby pojedynczo lub w chórkach dawała wyraz odpowiednim emocjom, wracając potem do wcześniejszych zajęć.
Jedno imię wypowiadał raz po raz: – Ellen.
Ostrołukowe okna w pokoju pana Eldona to było gołe szkło bez żadnych zasłon czy stor. Działo się to bowiem w Irlandii gdzie nie ma zaciemnień.
Rozległ się męski śmiech. Panna Burch drgnęła, po chwili głos znów zabrzmiał donośnie. Charley Raunce, główny lokaj, mówił za drzwiami do strachliwego Berta, chłopca kredensowego. Rozpoznała głos, lecz nie udało jej się dosłyszeć co powiedział.
– …jeszcze coś o tym, com ci zaczął mówić – prawił – trzeba zawsze myć zęby zanim w ogóle ma się do czynienia z kobietą. To jest kwestia higieny osobistej. Dlatego że interesuje mnie twój los, za co powinieneś być wdzięczny. Jak mówię, wszystko musisz brać lekko, kawalerze, bo inaczej sam siebie wykończysz.
Kawaler wyglądał niewyraźnie.
– Odrobina whisky, ot, tego ci trzeba – mówił dalej Raunce, ale chłopak nie chciał nawet słyszeć.
– Nie tam – powiedział odmownie drżącym głosem – nie potrafię.
– No co ty? Wiesz gdzie trzyma karafkę prawda? Na pewno musisz wiedzieć.
– Z tego pokoju nie, nie potrafię.
– Ruszaj, drobnostki nigdy nie powinny leżeć ci na wątrobie – powiedział Raunce, osobnik w ogóle blady, teraz jeszcze bledszy. – Stary trzeszczy już o swojej Ellen, nic nie zauważy.
– Ale jest panna Burch.
– Ach tak? No i dlaczego od razu mi nie powiedziałeś? To inna historia. Łap się za moje noże i widelce. Ja się nią zajmę.
Raunce chwilę się wahał, potem wszedł. Chłopak wytrzeszczył oczy jakby miał go zaraz dobiec krzyk. Drzwi były lekko uchylone więc słyszał w jaki sposób Raunce przedkłada sprawę.
– Dziś moje popołudnie jakby akurat przyszło im do głowy żeby ćwiczyć dzwonek – rzekł. – Jak panna chce to chwilę przy nim posiedzę, a panna wyjdzie łyknąć trochę powietrza.
– A to bardzo dobrze – odparła – czemu nie.
– O to chodzi panno Burch, proszę się stąd wyprowadzić na spacerek. To odciąży głowę.
– Nie pójdę daleko. Będzie mnie widać zaraz z tyłu domu. Zawołasz mnie, prawda, gdyby zaczęło być źle?
Charley rozproszył obawy. Wyszła. Bert stał nieruchomo z prawą ręką zdrętwiałą od mokrych noży. Drzwi znowu otworzyły się na oścież. Wtem, niemal zanim panna Burch była na tyle daleko aby uszło to jej uwagi, dał się słyszeć stukot zasuwanej szuflady. Raunce wrócił, ciepłą od whisky karafkę z rżniętego szkła trzymał w obu dłoniach. Drzwi pozostały szeroko otwarte.
– Teraz jeszcze posłuchaj – powiedział do Berta – bułka z masłem i małe piwo w twoim wieku, wiem że stary człowiek umiera, ale ten płyn znaczy dla mnie więcej niż każde żarcie czy wino. Otóż to. Chodźmy za stare dobre drzwi.
Chodzić tam to był rytuał za dni pana Eldona. Dobra kryjówka między tymi drzwiami otwartymi do środka a ścianą kredensowego pokoju. Tutaj polewali sobie whisky pani T. – Ellen – znowu zaczął głos – Ellen.
Słysząc szelest Raunce wytknął głowę za drzwi, podczas gdy Bert głębiej w środku, jako że był najmniejszy, spozierać mógł jedynie w inną stronę wzdłuż tylnego przejścia, mając oczy równo na wysokości jednego z zawiasów. Bert nikogo nie widział. Natomiast Charley śledził wzrokiem Edith, jedną z dwóch dziewczyn służebnych.
Odwrócona plecami stała patrząc na te pierwsze drzwi które pozostały otwarte w głąb pokoju pana Eldona. Nie obróciła się póki nie powiedział „serwus”. Dopiero wtedy spostrzegł, że umocowała pawie pióro na uroczej główce w fałdach ciemnych włosów. – A co ty tam masz? – spytał wysuwając karafkę aż po krawędź drzwi jak gdyby mówił: „zobacz co właśnie znalazłem”.
Obiema dłońmi uniosła pancerną rękawicę za nadgarstek. Teraz widział, że jest wypełniona białymi jajkami bez pęknięć.
– Aleś napędził mi stracha – powiedziała bez przestrachu w głosie.
– A zobacz co my tu mamy – odparł zezując na karafkę którą trzymał w wyciągniętej dłoni. Po czym jego uwaga znów zwróciła się tam gdzie być może jej się spodziewała, na piórko we włosach.
– Ściągnij to zanim się pokażesz im na oczy – ciągnął – a to co? Jaja? A po co? – spytał. Bert wyściubił głowę pod karafką prezentując swego rodzaju szeroki uśmiech młokosa dla dziewcząt. Nie zmieniając wyrazu twarzy całkiem nagle zaczęła płonąć rumieńcem. Obłok z wolna zmroził jej ciemne oczy, przydał im lśniących faset. – Nic nie powiecie – poprosiła i Charley już miał zamiar rzucić, że to jeszcze będzie zależało, kiedy odezwał się dzwonek. Centralka sygnalizacyjna stuknęła. – Dobra już dobra – powiedział Raunce, idąc zobaczyć z którego pokoju dzwoniono. Bert podążył za nim speszony.
Charley włożył dwie mokre szklanki do drewnianej wanienki w zlewie, samą karafkę ukrył w jednej z szuflad kredensu. – Ellen – słabym głosem wołał stary człowiek. Co znów ściągnęło wzrok Edith w stronę kamerdynerskich drzwi. – Teraz posłuchaj, kawalerze – rzekł Raunce do Berta – ufam, że twój rozsądek nie pozwoli na to aby pani Welch wyszła z kuchni i obaliła tę whisky. – Co nie wywołało śmiechów. Oboje młodzi musieli nasłuchiwać pana Eldona. Dzwonek zadzwonił drugi raz. – O.K. – powiedział Raunce – nadciągam. I mogłabyś potem oddać mi tę rękawicę – dodał. – Będę musiał rzucić ją na tacę żeby kiedyś odnieść.
– Dobrze panie Raunce – odpowiedziała.
– O, teraz to panie – rzekł szczerząc zęby kiedy wkładał marynarkę. Gdy odszedł, zwróciła się do Berta. Z nim mówiła sucho. Najwyżej trzy miesiące starsza, jednak takim tonem, że mogłaby być siostrą jego matki.
– Bo on będzie panem Raunce już po wszystkim – powiedziała.
– Czy pan Eldon umrze? – spytał Bert, po czym przełykał ślinę.
– No jasne – ona na to mówi ze zdziwionym chichotem, a potem przeciąga dłoń wzdłuż policzka.
Tymczasem Charley wkroczył kiedy pani Tennant ziewała. Rzekła doń:
– A tak dzwoniłam, prawda Arturze? – rzekła; tak się nazywał jak każdy główny lokaj po tym pierwszym który rzeczywiście miał na imię Arthur, każdy Tom, Harry, Percy, Victor; wszyscy zwani Arthur. – Czy widziałeś moją ogrodową rękawicę? Jedną z pary, którą przywiozłam z Londynu?
– Nie proszę pani.
– Zapytaj, czy nikt z pozostałych służących gdzieś na nią się nie natknął dobrze? Taka przykrość.
– Tak proszę pani.
– Ach, no i powiedz jak się miewa Eldon?
– Przypuszczam, że cały czas tak samo proszę pani.
– Boże boże. Teraz już dziękuję Arturze. To byłoby wszystko. Ale jeszcze. Doktor Connolly, jak sądzę, przyjedzie lada chwila.
Wyszedł bezgłośnie zamykając mahoniowe drzwi. Po dwudziestu wyćwiczonych krokach zatrzasnął za sobą drzwi obite zielonym suknem. Słysząc trzask zawołał:
– Sam tu kawalerze ona chce tę rękawicę nie zapomnij.
– Jaką rękawicę?
– Cholerną ogrodową rękawicę z którą Edith wybrała się na jaja – odparł Raunce. – Na Mojżesza rzuć okiem na zegar – ciągnął – jest za dziesięć trzecia a ja nie w łóżeczku. Dalej w trymiga. – Wyszarpnął z szuflady karafkę a Bert dostarczył szklanki które jeszcze nie wyschły. – Wieczny odpoczynek daj mu teraz Panie – dopowiedział Raunce innym tonem głosu, po czym kontynuował:
– Mokre szklanki? Gdzieś ty się wychował? Weźmiemy sobie dwie suche jak należy – zawołał. – Teraz do roboty. Jazda za stare drzwi. – W tym momencie rozleg
ł się kolejny podwójny apel żałosny do Ellen. – I jeszcze jedno, pani T. wciąż mówi do mnie Arthur. Ale dla ciebie będę pan Raunce, zrozumiano?
– On jeszcze żyje.
– On jeszcze żyje ale niewiele mu zostało. Boże drogi. I tak właśnie sobie przypomniałem. Zauważyłeś czasem gdzie stary trzyma ten swój czerwony notes i czarny?
– Dlaczego? Nigdy w życiu nie miałem ich w ręku.
– Nie strugaj wariata. Przecież nie powiedziałem że miałeś, prawda? Ale przed tobą nie próbowałby się pilnować. Musiałeś widzieć niezliczoną ilość razy.
– Ja nie nigdy przenigdy.
– Że przenigdy nie zdołamy wyprowadzić cię na ludzi, tego jednego możemy być pewni – stwierdził Raunce. – Są momenty kiedy popadam w rozpacz bezgraniczną. – Mówił dalej: – Czyli stojąc tu przede mną utrzymujesz, że ani razu na nie nie spojrzałeś więc nawet nie możesz powiedzieć w którym miejscu zwykle się znajdują.
– Ale po co miałbym to robić panie Raunce?
– Cóż, nic nie można poradzić na to, że widzi się coś co się ma przed samym nosem choć jestem bliski tego żeby spokojnie uwierzyć w każdy sakramencki idiotyzm jaki palniesz, tak że pomocy.
– Ale ja nigdy.
– A więc ty nigdy, hę? Ty co nigdy? – zapytał Raunce. – Nie bądź taki mętniak. Pytam się ciebie czy kojarzysz chwile kiedy otwierał czarny lub czerwony zeszyt za trzy pensiaki i studiował?
– Co studiował? – rzekł Bert śmielej teraz dzięki kropelkom jako że szklanka w jego dłoni była pusta.
– Dobra, wszystko jasne. A więc nigdy nie widziałeś tych kajetów. To wszystko czego się chciałem dowiedzieć. Ale proszę cię tylko popatrz na ten zegar. Teraz idę złożyć staro głowę bo to je moja sjesta. A nie zapomnij mnie budzić punkt czwarta trzydzieści. Za wcześnie by ci powierzyć nakrywanie do herbaty. Ale jeszcze. Jak usłyszysz dzwonek do głównych drzwi to pewnie będzie pan doktór. Ma przyjechać. Natychmiast wprowadź go do środka – powiedział Raunce, kciukiem pokazując ziejące drzwi. I czmychnął.
– A panna Burch? – zawołał chłopak.
– Mam ją zawołać? – krzyknął z desperacją.
Raunce musiał to słyszeć lecz nie odpowiedział. Pozostawiony sam sobie młody Albert zaczął dygotać.
Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.
Urodził się w 1905 roku. Prozaik. Uczył się w prestiżowym Eton College, studiował na Oxfordzie. W 1926 roku porzucił studia, by zająć się rodzinnym biznesem. W tym samym roku debiutował powieścią Blindness, następnie ukazały się Living i Party Going. W latach 40. i 50. wydał jeszcze 7 powieści. Zmarł w 1973 roku.