książki / SZKICE

Księga zakładek

Jacek Gutorow

Fragmenty książki Jacka Gutorowa Księga zakładek, wydanej w Biurze Literackim 21 lipca 2011 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Powroty Miłobędzkiej (fragment)

1.
Ktoś ostat­nio powie­dział: Miło­będz­ka wra­ca.

2.
To jeden z wie­lu powro­tów, pomy­śla­łem. Tak jak­by­śmy żyli w powra­ca­ją­cym cza­sie – cza­sie nad­ra­bia­nia zale­gło­ści, któ­re zgro­ma­dzi­ły się na kon­cie pamię­ci, tej zbio­ro­wej i tej indy­wi­du­al­nej. Wra­ca Kar­po­wicz. Wra­ca Wirp­sza. Kil­ka lat temu cie­szy­li­śmy się powro­ta­mi Ficow­skie­go. A teraz Miło­będz­ka. Może nie­co dys­kret­niej, jak­by bar­dziej pry­wat­nie, ale jed­nak. Wra­ca i teraz zosta­nie. Tak pomy­śla­łem.

3.
Ale wró­ci­ły też wąt­pli­wo­ści, któ­re towa­rzy­szy­ły mi przy oka­zji pozo­sta­łych powro­tów. Powrót – czy to rze­czy­wi­ście dobre sło­wo? Jak nale­ża­ło­by je tutaj rozu­mieć? Jaki desy­gnat mia­ło­by ono kryć? Powrót zapo­zna­ne­go, nie­do­ce­nia­ne­go poety (poet­ki)? Powrót kon­kret­nych wier­szy, ksią­żek poetyc­kich? Powrót pew­ne­go, z tru­dem już roz­po­zna­wal­ne­go, gło­su? Powrót jakiejś fascy­na­cji, któ­ra kie­dyś i nam się udzie­li­ła, ale od tam­tej pory zosta­ła pogrze­ba­na pod sto­sa­mi innych słów? Powrót poezji?

4.
„Miło­będz­ka wra­ca”. W sen­sie naj­bar­dziej oczy­wi­stym cho­dzi­ło­by zapew­ne o powrót do wier­szy, któ­re zapa­dły w nie­pa­mięć. Powrót raczej publicz­ny, doko­nu­ją­cy się na łamach pism lite­rac­kich (i nie tyl­ko lite­rac­kich), ale i w roz­mo­wach (kulu­aro­wych i nie tyl­ko), wyczu­wal­ny w świe­cie medial­nym, ale i aka­de­mic­kim – a tak­że na prze­cię­ciu tych świa­tów, w stre­fie tak zwa­nej poli­ty­ki kul­tu­ral­nej (gre­mia, kapi­tu­ły, juro­rzy, śro­do­wi­ska). Wszę­dzie tam nazwi­sko Miło­będz­kiej poja­wia się czę­ściej niż zwy­kle – to pew­ne.

Jed­nak „powrót” ma tu sens mniej oczy­wi­sty. Bo moż­na prze­cież zapy­tać: powrót do cze­go? W grun­cie rze­czy Miło­będz­ka nigdy nie była pisar­ką w peł­ni roz­po­zna­ną. Czy jej wier­sze zapi­sa­ły się w pamię­ci? Nie­wąt­pli­wie tak. Ale od razu nale­ża­ło­by dodać, że w pamię­ci nie­wie­lu i raczej na jej obrze­żach, w zacie­nio­nej stre­fie poje­dyn­czych obra­zów, nie­spre­cy­zo­wa­nych bli­żej kli­ma­tów i tek­stów o nie do koń­ca wyra­zi­stym kon­tu­rze. Trud­no w takiej sytu­acji mówić o powro­cie. A prze­cież się mówi.

5.
Wszyst­kie te powro­ty – Ficow­skie­go, Kar­po­wi­cza, Wirp­szy, Miło­będz­kiej – mają jed­ną wspól­ną cechę: to bar­dziej powro­ty do osób niż tek­stów. Naj­czę­ściej wra­ca nazwi­sko. Znak pew­ne­go cza­su i pew­ne­go pro­jek­tu. Kie­dy zatem mówi­my o rene­san­sie pisa­rza, mamy naj­czę­ściej na myśli ponow­ne roz­po­zna­nie pew­ne­go gło­su i pew­nej into­na­cji, cha­rak­te­ry­stycz­nych dla nar­ra­to­ra tych, a nie innych wier­szy. Nale­ża­ło­by tu zresz­tą doko­nać kla­sycz­nych roz­róż­nień pomię­dzy auto­rem, nar­ra­to­rem i pod­mio­tem wier­sza. Bo nar­ra­tor to naj­czę­ściej autor ima­gi­na­cyj­ny, nie do koń­ca toż­sa­my z oso­bą piszą­ce­go. Rzecz nawet nie w tym, że poeta/poetka uży­wa maski bądź per­so­ny, albo że kry­je się za wier­szem (czę­sty przy­pa­dek u Miło­będz­kiej). W isto­cie jest tak, że każ­da wypo­wiedź – a już zwłasz­cza wypo­wiedź poetyc­ka – zakrzy­wia prze­strzeń inten­cji i doko­nu­je nie­uchron­nej reto­ry­za­cji nawet naj­bar­dziej oczy­wi­stych doświad­czeń. Dobrze widać to zwłasz­cza w przy­pad­ku poezji kon­fe­syj­nej, silą­cej się na auten­tyzm eks­pre­sji i zro­zu­mia­łość prze­ka­zu. Wcze­śniej czy póź­niej poezja taka pada ofia­rą wła­snej reto­ry­ki, co koń­czy się nud­nym auto­te­ma­ty­zmem bądź obec­no­ścią (nie­uświa­da­mia­nych) wydźwię­ków paro­dy­stycz­nych.

Myślę więc, że mówiąc o powro­cie Miło­będz­kiej, ale i powro­tach innych poetów, mówi­my o powro­cie pew­nej kon­kret­nej poetyc­kiej arty­ku­la­cji, doko­nu­ją­cej się na czę­sto­tli­wo­ściach nam nie­ob­cych, ale zazwy­czaj nie­od­kry­tych. Dzię­ki wier­szom Miło­będz­kiej odkry­wa­my w sobie miej­sca, któ­re bynaj­mniej nie znik­nę­ły, ale nie mogły się ujaw­nić, bo zabra­kło gło­su. Ten ostat­ni jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ny z oso­bą. Sta­no­wi rękoj­mię pod­mio­to­wo­ści i gwa­ran­cję, że wiersz jest czyjś, że uwie­rzy­tel­nia go ktoś wyjąt­ko­wy. I ten ktoś powra­ca.

6.
Zwra­cam uwa­gę na pierw­szy para­doks zwią­za­ny z seman­ty­ką poję­cia „powro­tu”: jeśli coś wyróż­nia i łączy powra­ca­ją­cych poetów, to chy­ba przede wszyst­kim prze­ko­na­nie o nie­oczy­wi­sto­ści kate­go­rii oso­by. Mówiąc ina­czej, powra­ca­ją do nas twór­cy, któ­rzy zakwe­stio­no­wa­li praw­dę jed­ne­go gło­su i sku­tecz­nie pod­wa­ży­li sta­tus oso­by. Co wię­cej, zapro­po­no­wa­li poezję, któ­ra już w punk­cie wyj­ścia unie­moż­li­wia rekon­struk­cję („powrót”) jaź­ni, egzy­sten­cji i świa­ta, i negu­je moż­li­wość powro­tu do jakiejś hipo­te­tycz­nej (nie­rzad­ko fik­cyj­nej) zasa­dy orga­ni­zu­ją­cej rze­czy­wi­stość.

W tej poezji nie­moż­li­wa jest już recy­dy­wa peł­nej pod­mio­to­wo­ści, ta oka­zu­je się bowiem zawsze czymś ilu­zo­rycz­nym. Wystar­czy wziąć do ręki dowol­ny tom Wirp­szy czy Kar­po­wi­cza, aby prze­ko­nać się, jak dale­ko ode­szli­śmy od roman­tycz­nej insty­tu­cji wiesz­cza prze­ma­wia­ją­ce­go sil­nym i łatwo roz­po­zna­wal­nym gło­sem (inna spra­wa, na ile takie widze­nie roman­ty­zmu jest aku­rat­ne i upraw­nio­ne). Z ich wier­szy prze­ma­wia do nas wie­le gło­sów – te zaś roz­brzmie­wa­ją na róż­nych czę­sto­tli­wo­ściach i mają róż­ne natę­że­nie, dając efekt zwie­lo­krot­nio­ne­go szu­mu języ­ko­we­go i bra­ku ośrod­ka, z któ­re­go biła­by peł­nia pod­mio­to­wo­ści.

To tak­że przy­pa­dek Miło­będz­kiej, któ­ra od począt­ku pod­wa­ża­ła ist­nie­nie jakie­goś jed­ne­go „ja”, kreu­jąc jaź­nie poten­cjal­ne, wyobra­żo­ne, tłu­mio­ne, fik­cyj­ne czy reto­rycz­ne. Nie ist­nie­je w poezji Miło­będz­kiej „jaźń cen­tral­na”. Nie jest nią z całą pew­no­ścią nar­ra­tor­ka kon­kret­nych wier­szy, wyraź­nie roz­pro­szo­na na róż­ne gło­sy i nie­po­tra­fią­ca sca­lić wła­snych doświad­czeń – zresz­tą wyraź­nie nie pra­gnie ona takie­go sca­le­nia. Nie jest nią też sama Miło­będz­ka, któ­ra pra­gnie pozo­stać ano­ni­mo­wa, stro­ni od moc­nych utoż­sa­mień i kwe­stio­nu­je dowo­dy mają­ce pra­wo­moc­nie potwier­dzić sta­tus wła­sne­go „ja”. Nie cho­dzi o jakieś zauro­cze­nie bez­oso­bo­wo­ścią – choć, praw­dę mówiąc, poet­ka ma w dorob­ku wie­le wier­szy, któ­re mogły­by na to wska­zy­wać – lecz o wizję oso­by otwar­tej, zmien­nej i wie­lo­wy­mia­ro­wej, takiej, któ­ra nie jest pew­na wła­sne­go miej­sca i wła­snej posta­ci, oso­by o nie­usta­lo­nym do koń­ca pocho­dze­niu, cha­rak­te­rze, geno­ty­pie, a nawet płci. Głos roz­brzmie­wa­ją­cy w wier­szach Miło­będz­kiej docho­dzi do nas z wie­lu stron rów­no­cze­śnie, tak że nie wie­my nawet, na ilu czę­sto­tli­wo­ściach powin­ni­śmy je odbie­rać.


Cztery sylaby Gombrowicza

Sam począ­tek Gom­bro­wi­czow­skie­go Dzien­ni­ka – czte­ro­krot­nie powtó­rzo­ne „ja” – od razu zwró­cił uwa­gę czy­tel­ni­ków i kry­ty­ków. Zbyt oso­bli­wa to intro­duk­cja. Coś jak­by dosłow­nie potrak­to­wa­ne ćwi­cze­nie reto­rycz­ne, nazbyt w swej kon­wen­cjo­nal­no­ści dzien­ni­ko­we, aby moż­na go prak­ty­ko­wać w dzien­ni­ku wła­śnie. Nie bar­dzo wia­do­mo, jak odnieść się do takie­go gam­bi­tu, co z nim zro­bić, do jakie­go rodza­ju par­tii go przy­pi­sać. Mia­ło­by się wręcz ocho­tę powie­dzieć, że jeśli cały Dzien­nik to życie zło­żo­ne w kost­kę i scho­wa­ne do komo­dy (ale czy moż­na tak powie­dzieć?), to otwie­ra­ją­ce go czte­ry syla­by zda­ją się wysta­wać z szu­fla­dy i psuć obraz cało­ści. Co wła­ści­wie Gom­bro­wicz chciał w nich zawrzeć? Co chciał przez nie powie­dzieć? Coś arcy­waż­ne­go, czy też może zupeł­nie nie­istot­ne­go, usy­pia­ją­ce­go uwa­gę czy­tel­ni­ka już na wstę­pie książ­ki?

Ja. Ja. Ja. Ja. Napęd na czte­ry koła. Czte­ry stro­ny świa­ta. Sło­wo na czte­ry lite­ry bądź rów­na­nie z czte­re­ma nie­wia­do­my­mi. Tau­to­lo­gia typu „dwa plus dwa rów­na się czte­ry”. Czwór­ka ze ster­ni­kiem. Co zro­bić z tym fan­tem rzu­co­nym bez­ce­re­mo­nial­nie w naszą stro­nę? Kry­ty­cy naj­czę­ściej odrzu­ca­li go w stro­nę pisa­rza: te czte­ry skrom­ne syla­by mia­ły­by otwie­rać prze­strzeń dzien­ni­ko­wej auto­fi­lii i ido­la­trii, wywo­ły­wać ducha świa­do­me­go sie­bie i posu­nię­te­go do skraj­no­ści ego­ty­zmu. Kata­ryn­ko­we powta­rza­nie sie­bie, swo­ich gestów i ich lustrza­nych odbić, nie­moc umy­słu nie­po­tra­fią­ce­go wyjść poza sie­bie. Anty­cy­pu­jąc kolej­ne par­tie dzien­ni­ka, Gom­bro­wicz pod­kre­ślał: teraz będzie o mnie i tyl­ko o mnie, o mnie wobec innych i wobec sie­bie. Żad­nej pró­by nawią­za­nia kon­tak­tu, żad­ne­go mru­gnię­cia w stro­nę publicz­no­ści. Poja­wia się wiel­kie, impe­rial­ne „ja”, któ­re z każ­dym wpi­sem pod­kre­śla wła­sne zna­cze­nie. Nic mu się nie wymknie. Nic nie ujdzie jego uwa­gi. Wszyst­ko w kli­ma­cie sobie­pań­stwa i pod dyk­tan­do ide­al­nie zapro­jek­to­wa­nej i skro­jo­nej jaź­ni.

Ja.
Ja.
Ja.
Ja.

Ale czy rze­czy­wi­ście? Wydru­ko­wa­ne na stro­nie, te czte­ry syla­by mają w sobie coś ano­ni­mo­we­go i nie­ludz­kie­go. Jak­by­śmy mie­li do czy­nie­nia z efek­tem języ­ko­wym, nie zaś zapi­sem dzien­ni­ko­wym, choć­by i iro­nicz­nym. I chy­ba trud­no się dzi­wić poku­sie czy­ta­nia Gom­bro­wi­cza przez pry­zmat post­struk­tu­ra­li­stycz­nej wizji auto­ra jako two­ru w grun­cie rze­czy języ­ko­we­go. Wra­że­nie jest takie, jak­by to nie Gom­bro­wicz mówił, lecz auto­mat włą­cza­ją­cy się za każ­dym razem, gdy otwie­ra­my Dzien­nik. I nie wia­do­mo nawet, czy wia­do­mość zosta­ła nagra­na przez pisa­rza – może w pew­nym momen­cie poja­wi­ła się sama, a Gom­bro­wicz tyl­ko ją zapi­sał? Albo czte­ro­krot­nie powtó­rzył auto­ma­tycz­nie, samo­ist­nie wyge­ne­ro­wa­ne „ja”? Cze­mu miał­by to uczy­nić?

Jak wia­do­mo, sto­su­nek Gom­bro­wi­cza do teo­rii struk­tu­ral­nych nie był jed­no­znacz­ny. Ale w swo­im wła­snym pisar­stwie upra­wiał on kult jed­nost­ki. Wypo­wiedź jest zawsze czy­jaś i pod czy­imś adre­sem. To samo, jak sądzę, doty­czy począt­ku Dzien­ni­ka. W powtó­rzo­nym „ja” odczu­wam obec­ność. Pozo­sta­je pyta­nie o cha­rak­ter, sta­tus i pra­wo­moc­ność tej obec­no­ści.

Nie prze­ko­nu­je mnie teza mówią­ca, że czte­ro­krot­ne Gom­bro­wi­czow­skie „ja” to zapis tau­to­lo­gicz­ne­go ego­ty­zmu. Wca­le a wca­le. Trze­ba pamię­tać, że syla­by te wypo­wia­da kon­kret­na oso­ba, któ­ra w odróż­nie­niu od auto­ma­tycz­nej sekre­tar­ki czy pocz­ty gło­so­wej nie jest w sta­nie doko­nać bez­błęd­ne­go powtó­rze­nia dźwię­ku. Trze­ba tyl­ko wsłu­chać się w te mono­sy­la­by – każ­da wypo­wie­dzia­na jest odro­bi­nę ina­czej, z nie­co zmie­nio­ną into­na­cją, w nie­co innym tem­pie. Nie da się ina­czej. Czło­wiek jest czło­wie­kiem. Przy­pa­dek, pogo­da, fizjo­lo­gia, kaprys – nic nie powta­rza się dwa razy tak samo; każ­de powtó­rze­nie zacho­dzi w innym kon­tek­ście. Nawet nie­wiel­ki upływ cza­su (powiedz­my sekun­da pomię­dzy jed­nym i dru­gim „ja”) zmie­nia sytu­ację i sens cało­ści. Nie ma ide­al­ne­go powtó­rze­nia. Nie ma domknię­cia. Naj­prost­szy gest otwie­ra się na głę­bo­ko ludz­ki dra­mat zmien­no­ści i wie­lo­znacz­no­ści.

Gom­bro­wicz był tego dosko­na­le świa­dom. I dla­te­go pozwo­lił sobie na taką dezyn­wol­tu­rę już na pierw­szej stro­nie Dzien­ni­ka. Zda­wał sobie spra­wę z fak­tu, że każ­de z czte­rech „ja” wypo­wie­dzia­ne jest odro­bi­nę ina­czej. Co wię­cej, poprzez tak jed­no­znacz­ną ope­ra­cję jak powtó­rze­nie jed­nej pro­stej syla­by pod­kre­ślił drze­mią­cą w języ­ku wie­lo­znacz­ność i nie­okre­ślo­ność. Bo czy potra­fi­my okre­ślić into­na­cję, z jaką zosta­ło wyar­ty­ku­ło­wa­ne każ­de „ja”? Oczy­wi­ście nie – druk zama­zu­je toż­sa­mość i nie pozo­sta­wia miej­sca na takie niu­an­se. Rzecz w tym, że od tych niu­an­sów zale­ży wiel­kość i odręb­ność lite­ra­tu­ry. Na pierw­szej stro­nie Dzien­ni­ka Gom­bro­wi­czo­wi uda­ło się to, do cze­go dążył w kolej­nych tomach dzie­ła. Wysta­wił nam prze­strzeń lite­ra­tu­ry jako prze­strzeń życia – wypeł­nio­ną róż­ny­mi gło­sa­mi, amor­ficz­ną, nie­da­ją­cą się spro­wa­dzić do jed­no­znacz­ne­go prze­ka­zu.

Sły­szy­cie Pań­stwo? Każ­de „ja” brzmi w odmien­ny spo­sób. Nie potra­fi­my okre­ślić into­na­cji pierw­szej, dru­giej, trze­ciej, czwar­tej syla­by. Czy jest to into­na­cja poważ­na? A może jed­nak prze­śmiew­cza? Iro­nicz­na? A może jed­nak uro­czy­sta? Kto wie, może nawet patriar­chal­na? Może każ­da syla­ba wypo­wie­dzia­na jest w innej tona­cji, a może wszyst­kie czte­ry sta­no­wią pogłę­bie­nie (a więc w pew­nym sen­sie zakwe­stio­no­wa­nie) tona­cji domi­nu­ją­cej? Może w dwóch pierw­szych syla­bach pobrzmie­wa ton serio, a w dwóch następ­nych buf­fo? A może jed­nak odwrot­nie? Może w arty­ku­la­cji poja­wia się jakiś wschod­ni zaśpiew? Albo zupeł­nie inny akcent? Może poszcze­gól­ne „ja” brzmią łagod­nie, a może roz­ka­zu­ją­co, jak­by cho­dzi­ło o nie­miec­kie „tak”? Może Gom­bro­wicz dekla­mu­je je na spo­sób aktor­ski, a może wypo­wia­da zmę­czo­nym gło­sem? A może i tak, i tak?

W tych czte­rech syla­bach roz­huś­ta­ła nam się dyk­cja. I to tak, że o żad­nym powro­cie do usta­wio­ne­go gło­su nie ma mowy. Dal­szy ciąg Dzien­ni­ka jest więc zapi­sem pery­pe­tii mowy, któ­ra nie daje się uro­bić na modłę pisma bądź dla spra­wy jakichś odgór­nie zade­kre­to­wa­nych nar­ra­cji ide­olo­gicz­nych, teo­lo­gicz­nych i wsze­la­kich innych; mowy, któ­ra nie daje się zebrać w logicz­ną war­tość, pozo­sta­jąc sekwen­cją otwar­tą i ska­żo­ną wtrę­ta­mi, cudzy­sło­wa­mi, kur­sy­wa­mi. Zanie­czysz­czo­ne są już pierw­sze syla­by dzie­ła, ale trze­ba dopie­ro nauczyć się Gom­bro­wi­czow­skiej niu­an­so­lo­gii tonów, pół­to­nów, pod­kre­śleń i wie­lo­znacz­no­ści, aby doce­nić jego języ­ko­wą maestrię i nowość dzie­ła. Nowość, tudzież wyjąt­ko­wość, bo prze­cież nie­wie­lu mamy pisa­rzy tak wyczu­lo­nych na naj­drob­niej­sze zmia­ny into­na­cji, arty­ku­la­cji, dyk­cji. Języ­ka mówio­ne­go, wcie­lo­ne­go; mowy wycho­dzą­cej z cia­ła.

Wyma­wiam czte­ry gom­bro­wi­czow­skie syla­by i przy­po­mi­na mi się sam począ­tek Dzien­ni­ka Miche­la Leiri­sa. Dzien­ni­ka, któ­ry roz­po­czy­na się w oso­bli­wy spo­sób, od skre­śle­nia i wyma­za­nia, a wła­ści­wie całej serii skre­śleń. Jak pisze pol­ski komen­ta­tor, „pięć pierw­szych wier­szy zosta­ło przez Leiri­sa sta­ran­nie zama­za­nych, do tego stop­nia, że data i treść pierw­sze­go wpi­su pozo­sta­je sekre­tem nie­moż­li­wym do usta­le­nia„1. Inte­re­su­je mnie nie tyle treść zama­za­ne­go wpi­su, co sam fakt skre­śle­nia i towa­rzy­szą­cy mu efekt podwo­je­nia, pro­li­fe­ra­cji, a w koń­cu nie­jed­no­znacz­no­ści prze­ka­zu. Bo wykre­ślo­ne kwe­stie nie zni­ka­ją. Pozo­sta­ją w pamię­ci, na jej dol­nych pokła­dach, w pod­świa­do­mo­ści bądź nie­świa­do­mo­ści języ­ka. Choć­by jako śla­dy, po któ­rych moż­na prze­cież gdzieś dojść. W archi­wum nic nie ginie. Wręcz prze­ciw­nie – zosta­je zacho­wa­ne, zmu­mi­fi­ko­wa­ne w nie­tknię­tej posta­ci. I choć wyda­je się, że począ­tek, zało­że­nie, zało­ży­ciel­ski mit „ja”, że wszyst­ko to ginie w nie­pa­mię­ci – to w rze­czy­wi­sto­ści każ­dy gest, każ­de sło­wo, nie tyl­ko mogą powró­cić (choć­by w try­bie nostal­gicz­nym czy psy­cho­ana­li­tycz­nym), ale wła­ści­wie przez cały czas sta­no­wią pew­ne pole odnie­sie­nia, kon­tekst, choć­by nega­tyw­ny, choć cóż tu zna­czy nega­tyw­ność?

Zapis, skre­śle­nie, nad­pi­sa­nie. W tym ruchu jest też czwar­ty ele­ment, czwar­te „ja”: świa­do­mość cią­głe­go prze­pły­wu zna­czeń, ich pro­wi­zor­ki i nie­sta­bil­no­ści. W grun­cie rze­czy żaden zapis nie może być potrak­to­wa­ny jako osta­tecz­ny. Nawet ten wydru­ko­wa­ny w książ­ce sygno­wa­nej nazwi­skiem auto­ra. Może­my prze­cież czy­tać dzien­nik wbrew nie­mu same­mu? Wyma­wia­jąc sło­wa ina­czej, niż czy­nił to on sam? Cyto­wa­ny przed chwi­lą Tomasz Szer­szeń pisze o Leiri­sow­skim Dzien­ni­ku jako „prze­strze­ni waria­cji i powtó­rze­nia, rekwi­zy­tor­ni masek pod­da­wa­nych pró­bie„2. Moim zda­niem prze­strzeń ta wchła­nia rów­nież czy­tel­ni­ka, czy­tel­ni­ka zaan­ga­żo­wa­ne­go w lek­tu­rę i zmie­nia­ją­ce­go ją w każ­dym lek­tu­ro­wym akcie. W „mię­dzy­ludz­kim Koście­le” Gom­bro­wi­cza nie ma dogma­tów. Ist­nie­je tyl­ko hete­ro­dok­sja: żywe archi­wum cia­ła, gło­su. Ja nie zni­ka, lecz tra­ci grunt pod noga­mi. Prze­bi­ja przez wszyst­kie skre­śle­nia, lecz tym samym prze­kre­śla sie­bie – samym fak­tem bycia sobą.

Pro­szę pozwo­lić, że przy­to­czę jesz­cze kil­ka zdań z cyto­wa­ne­go przed chwi­lą komen­ta­rza. Poja­wia­ją­ca się w nich idea dwóch dzien­ni­ków (choć podwo­je­nie to od razu prze­glą­da się w sobie i pod­le­ga kolej­nym zwie­lo­krot­nie­niem) ma posmak jak naj­bar­dziej gom­bro­wi­czow­ski:

Dwie nie­moż­li­we do pogo­dze­nia sprzecz­no­ści, któ­re sta­ją się w peł­ni widocz­ne, dopie­ro gdy zesta­wi­my ze sobą te dwa dzien­ni­ki. Dwa monu­men­tal­ne tek­sty, z któ­rych jeden roz­po­czy­na się od skre­śle­nia, sta­ran­ne­go wyma­za­nia wła­snych śla­dów, dru­gi zaś jest cele­bra­cją pro­ce­su ich pozo­sta­wia­nia (każ­de­go śla­du, choć­by nawet naj­mniej istot­ne­go), zbio­rem zdań, któ­rych nie moż­na wykre­ślić, bowiem każ­de z nich jest rów­nie waż­ne3.

Gom­bro­wi­czow­skie czte­ro­krot­ne „ja” otwie­ra nie dwa, lecz wie­le dzien­ni­ków. Pod­sta­wo­wa czwór­ka powin­na zostać prze­mno­żo­na przez wszyst­kie prze­szłe, teraź­niej­sze i przy­szłe przy­pad­ki. Inny­mi sło­wy, sta­no­wi nie­skoń­czo­ne rów­na­nie, w któ­rym zawar­te zosta­ją licz­by wymier­ne i nie­wy­mier­ne, ist­nie­ją­ce i wyima­gi­no­wa­ne, zapa­mię­ta­ne i zapo­mnia­ne, prze­ży­te i nie. Wyli­czan­ka może trwać4. Nie zamy­ka jej żad­na okład­ka. Nic nie odkła­da się na póź­niej – rze­czy nabie­ra­ją zna­cze­nia tutaj i teraz, w obec­no­ści lub pod nie­obec­ność auto­ra. Ja. Ja. Ja. Ja. I jesz­cze ja.

Fik­cja gło­su? Nie­obec­ność auto­ra? Nic podob­ne­go. A nawet wręcz prze­ciw­nie. Bo w sytu­acji, gdy każ­de wypo­wie­dzia­ne sło­wo docho­dzi do nas pod posta­cią wie­lu słów i sen­sów, wszyst­ko sta­je się przy­kła­dem. Przy­kła­dem, a więc jed­nost­ko­wo­ścią, czymś, cze­go nie da się przy­pi­sać do serii. Im więk­sza wie­lo­znacz­ność, tym bar­dziej przy­kła­do­we i osob­ne jest każ­de zna­cze­nie. I odwrot­nie: tak zwa­na jed­no­znacz­na wypo­wiedź zawie­ra wie­le poten­cjal­nych zna­czeń, któ­re, wła­śnie dla­te­go, że są poten­cjal­ne, a więc stłu­mio­ne, nawie­dza­ją sło­wa pod posta­cią widm, któ­re trud­no nawet prze­sy­la­bi­zo­wać. Kie­dy wszyst­ko jest fik­cją – a w świe­cie Gom­bro­wi­cza czę­sto ocie­ra­my się o taką moż­li­wość – wte­dy sta­tus fik­cji tra­ci jakie­kol­wiek zna­cze­nie. Pozo­sta­je rze­czy­wi­stość. Tak bar­dzo kon­kret­na, tak bar­dzo przy­kła­do­wa, że wła­ści­wie nie­przed­sta­wial­na. Chy­ba żeby przed­sta­wić ją w spo­sób nie­skoń­cze­nie umow­ny. Tak wła­śnie czy­ni Gom­bro­wicz. Niczym Szek­spi­row­ski Pro­spe­ro, prze­kre­śla świat jed­nym ruchem magicz­nej różdż­ki i stwa­rza ilu­zję świa­ta, zacza­ro­wa­ną wyspę i akto­rów, któ­rzy prze­ma­wia­ją jed­no­cze­śnie swo­im i nie­swo­im gło­sem. Jeste­śmy na począt­ku Dzien­ni­ka, przy czte­rech pierw­szych syla­bach. Sce­na zapeł­nia się. Coś, co wyglą­da­ło na mono­dram, oka­zu­je się babe­licz­ną tra­gi­far­są. Wid­ma, gusła. Muzy­ka sfer (zba­wien­ne dyso­nan­se). Kli­ma­ty już to apo­ka­lip­tycz­ne (nie, jesz­cze nie teraz), już to ope­ret­ko­we („ja” śpie­wa­ne gło­sem bel can­to). Lek­tu­ra dopie­ro się zaczy­na, a już wła­ści­wie zosta­ła wyczer­pa­na. Moż­na zamknąć książ­kę i dopi­sać sobie resz­tę.

Pro­blem „ja”, pro­blem auten­tycz­no­ści i zwią­za­nych z nią pod­ra­bia­nych luk­su­sów tudzież nacią­ga­nych nie­szczęść i nie­usta­ją­cych nie­po­ko­jów wycho­wan­ka for­my, prze­wi­ja się przez cały Dzien­nik. Cza­sa­mi „ja” wyda­je się moc­no utwier­dzo­ne w swo­jej egzy­sten­cji: „Nie pytaj. Dzia­łaj. Dzia­ła­nie cię okre­śli i usta­li. Z dzia­ła­nia swo­je­go się dowiesz. Ale dzia­łać musisz jako ja, jako jed­nost­ka, bo tyl­ko wła­snych potrzeb, skłon­no­ści, namięt­no­ści, koniecz­no­ści, możesz być pew­ny„5. Jed­nost­ka „ja” jest tutaj nie­co abs­trak­cyj­na i, by tak rzec, mgła­wi­co­wa. Wystar­czy bowiem, że zapy­ta­my o egzy­sten­cję, oso­bo­wość, toż­sa­mość czy auten­tycz­ność, i „ja” nagle roz­pa­da się na poje­dyn­cze syla­by, z któ­rych nie moż­na i nie powin­no się ukła­dać żad­ne­go wyra­zu: „spró­bo­wa­łem w sobie tego życia auten­tycz­ne­go i peł­nej lojal­no­ści wobec egzy­sten­cji. Ale cóż chce­cie? Nie da się. Nie da się, ponie­waż ów auten­tyzm oka­zał się bar­dziej skła­ma­ny niż wszyst­kie moje poprzed­nie fin­ty, igrasz­ki i sko­ki razem wzię­te„6.

Ktoś powie, że jest róż­ni­ca pomię­dzy auten­tycz­no­ścią „ja” a jego ist­nie­niem. Ależ oczy­wi­ście. Syla­by poja­wia­ją­ce się na pierw­szej kar­cie Dzien­ni­ka nie zosta­ły rzu­co­ne na wiatr. Pro­spe­ro nie ma wąt­pli­wo­ści co do wła­sne­go ist­nie­nia. Pro­blem pole­ga na tym, że kon­wen­cje lite­rac­kie, spo­łecz­ne, eko­no­micz­ne i wsze­la­kie inne, nie są w sto­sun­ku do „ja” zewnętrz­ne. Nie cho­dzi o roman­tyzm wal­ki z zewnętrz­ny­mi nar­ra­cja­mi i insty­tu­cja­mi. „Ja” też jest insty­tu­cją, i to chy­ba naj­bar­dziej skła­ma­ną; jest kor­po­ra­cją ogar­nia­ją­cą swym zasię­giem cały widzial­ny i nie­wi­dzial­ny świat; jest począt­kiem i efek­tem glo­ba­li­za­cji myśli i uczuć, z cze­go rzad­ko zda­je­my sobie spra­wę, tak jak rzad­ko uzmy­sła­wia­my sobie, że spo­łecz­ne i eko­no­micz­ne uwa­run­ko­wa­nia naszej egzy­sten­cji mają wymiar glo­bal­ny. Mówiąc jesz­cze ina­czej, „ja” jest w dużej mie­rze fik­cją upar­cie pod­trzy­mu­ją­cą wła­sne ist­nie­nie – ist­nie­nie „nie­za­po­śred­ni­czo­ne”, „bez­po­śred­nie”, „spon­ta­nicz­ne” (te nie­co okrut­ne cudzy­sło­wy są tu nie­zbęd­ne).

Gom­bro­wicz naj­czę­ściej odwo­łu­je się do kate­go­rii „mię­dzy­ludz­ko­ści”: „mój czło­wiek jest stwa­rza­ny od zewnątrz, czy­li z isto­ty swo­jej nie­au­ten­tycz­ny… być czło­wie­kiem to zna­czy być akto­rem – być czło­wie­kiem to zna­czy uda­wać czło­wie­ka – być czło­wie­kiem to „zacho­wy­wać się” jak czło­wiek, nie będąc nim w samej głę­bi – być czło­wie­kiem to recy­to­wać czło­wie­czeń­stwo„7. (Zwra­cam uwa­gę na ostat­nie dwa sło­wa: recy­to­wać czło­wie­czeń­stwo to roz­bi­jać je na syla­by i wyma­wiać powo­li, z peł­ną świa­do­mo­ścią, że rzecz roz­bi­ja się o głos, stru­ny gło­so­we, orga­ny, cia­ło; cóż za kor­po­ra­cja!) Ale nie daj­my się zwieść kon­sta­ta­cji mówią­cej, że czło­wiek jest stwa­rza­ny od zewnątrz. Cały Dzien­nik jest dowo­dem na to, że czło­wiek jest tak­że wytwo­rem same­go sie­bie, że jego egzy­sten­cja jest dzie­łem sce­nicz­nym.

Gom­bro­wicz powta­rza więc (cały dzien­nik jest repe­ty­cją pierw­szych czte­rech sylab) i czy­ni to z naci­skiem, osob­no wyma­wia­jąc każ­de sło­wo: „Jeśli ska­za­ny jestem na fałsz, jedy­na szcze­rość mi dostęp­na pole­ga na wyzna­niu, że szcze­rość jest mi nie­do­stęp­na. Jeśli nigdy nie mogę być cał­ko­wi­cie sobą, jedy­ne co mi pozwa­la ura­to­wać od zagła­dy moją oso­bo­wość, to sama wola auten­tycz­no­ści, owo upar­te wbrew wszyst­kie­mu „ja chcę być sobą”, któ­re jest niczym wię­cej jak tyl­ko bun­tem tra­gicz­nym i bez­na­dziej­nym prze­ciw defor­ma­cji. Nie mogę być sobą, a jed­nak chcę być sobą i muszę być sobą – oto anty­no­mia„8.

Anty­no­mia, któ­ra nie ma i wła­ści­wie nie może mieć roz­wią­za­nia. Pozo­sta­je pisa­nie, skre­śla­nie i ponow­ne pisa­nie. Albo wyma­wia­nie sło­wa w róż­nych into­na­cjach i try­bach; ponie­waż za każ­dym razem sło­wo brzmi nie­co fał­szy­wie, trze­ba je wypo­wie­dzieć po raz kolej­ny, odro­bi­nę ina­czej. Swo­ją dro­gą, czy nie wkra­cza­my teraz w dome­nę, któ­rą od bie­dy moż­na by nazwać dome­ną ety­ki pisar­skiej? I cho­dzi nawet nie o to, że trze­ba być ory­gi­nal­nym i twór­czym, lecz o to, by nie powta­rzać sie­bie; by być goto­wym, w każ­dej chwi­li i w każ­dej sytu­acji, na nie­wiel­ką zmia­nę into­na­cji. Gom­bro­wicz był mistrzem takich nie­wiel­kich, led­wie dostrze­gal­nych wah­nięć i sko­ków w bok, a Dzien­nik to nie­ustan­ne, upar­te obcho­dze­nie sie­bie, wybie­ra­nie okręż­nych dróg, pale­nie mostów – za sobą, ale i w sobie, w samej głę­bi „ja”.

Ja. I ja. I ja. I ja też.


[1] Tomasz Szer­szeń, „Szkol­ny kajet, sypial­nia i nie­obec­na Afry­ka. O Dzien­ni­ku Miche­la Leiri­sa”, „Lite­ra­tu­ra na Świe­cie” nr 5–6/2010, s. 236.
[2] Tam­że, s. 245.
[3] Tam­że, s. 245.
[4] Wyli­czyć moż­na wszyst­ko. Choć­by płeć Gom­bro­wi­czow­skie­go Dzien­ni­ka. Wyobra­żam sobie aktor­kę recy­tu­ją­cą począt­ko­we „ja”. A potem akto­ra paro­diu­ją­ce­go jej styl (ale tak­że styl Dzien­ni­ka). Wyobra­żam sobie Gom­bro­wi­cza, któ­ry dla zaba­wy wypo­wia­da czte­ro­krot­ne „ja” kobie­cym gło­sem. Albo gło­sem ope­ro­wym. Wyobra­żam sobie brzu­cho­mów­czy­nię naśla­du­ją­cą pisa­rza, pod­szy­wa­ją­cą się pod jego głos. „Ja” tra­ci płeć; „ja” jest zmien­no­pł­cio­we. Płeć pod­le­ga tym samym prze­mia­nom co „ja”: zapis, skre­śle­nie, nad­pi­sa­nie, i tak dalej.
[5] Witold Gom­bro­wicz, Dzien­nik 1957–1961, Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, Kra­ków 1997, s. 162.
[6] Witold Gom­bro­wicz, Dzien­nik 1953–1956, Wydaw­nic­two Lite­rac­kie, Kra­ków 1997, s. 290.
[7] Witold Gom­bro­wicz, Dzien­nik 1957–1961, s. 9.
[8] Tam­że, s. 9.

O autorze

Jacek Gutorow

Urodzony 12 września 1970 roku w Grodkowie. Poeta, krytyk, tłumacz. Pracuje w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Opolskiego. Laureat Nagrody im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1998), Fundacji Kultury (2003) oraz Nagrody im. Ludwika Frydego (2003). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike, Nagrody Literackiej Gdynia oraz Nagrody Mediów Publicznych Cogito za opublikowany w 2008 roku tom Inne tempo. Mieszka w Opolu.

Powiązania

Spóźnieni śpiewacy

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Jac­ka Deh­ne­la, Julii Har­twig i Jac­ka Guto­ro­wa pod­czas Por­tu Wro­cław 2009.

Więcej

Inne Państwa

dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia Fiedorczuk

Zapis całe­go spo­tka­nia z udzia­łem Julii Fie­dor­czuk, Jac­ka Guto­ro­wa i Dariu­sza Sośnic­kie­go pod­czas Por­tu Wro­cław 2009.

Więcej

Nocna zmiana

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Simo­na Armi­ta­ge­’a, Gly­na Maxwel­la, Jac­ka Guto­ro­wa, Jerze­go Jar­nie­wi­cza i Paw­ła Mar­cin­kie­wi­cza w trak­cie festi­wa­lu Port Legni­ca 2003.

Więcej

X i Ruchome święta

dzwieki / WYDARZENIA Jacek Gutorow Tomasz Majeran

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go Jac­ka Guto­ro­wa i Toma­sza Maje­ra­na pod­czas Por­tu Legni­ca 2001.

Więcej

Pozytywki i marienbadki

nagrania / między wierszami Różni autorzy

O twór­czo­ści Andrze­ja Sosnow­skie­go wypo­wia­da­ją się Woj­ciech Bono­wicz, Jacek Guto­row, Anna Kału­ża, Joan­na Orska, Piotr Śli­wiń­ski, Kamil Zając.

Więcej

Nieumówione spotkania albo jak czytałem Heaneya po polsku

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa na temat poezji Seamu­sa Heaneya, towa­rzy­szą­cy wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 24 wrze­śnia 2018 roku.

Więcej

Język to zjawisko widmowe

wywiady / o pisaniu Jacek Gutorow Simon Armitage

Roz­mo­wa Jac­ka Guto­ro­wa z Simo­nem Armitage’em, towa­rzy­szą­ca wyda­niu anto­lo­gii 100 wier­szy wypi­sa­nych z języ­ka angiel­skie­go, w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 15 paź­dzier­ni­ka 2018 roku.

Więcej

Niezmordowany obserwator

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa książ­ki Spóź­nio­ny śpie­wak Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa w prze­kła­dzie Julii Har­twig, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim w 5 stycz­nia 2009 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 10 kwiet­nia 2019 roku.

Więcej

Trudna kontynuacja

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Po tęczy Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 17 wrze­śnia 2007 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 12 lute­go 2018 roku.

Więcej

Hymn do życia

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa książ­ki Nad rze­ką Esther Kin­sky w tłu­ma­cze­niu Sła­wy Lisiec­kiej, wyda­nej przez Biu­ro Lite­rac­kie 25 wrze­śnia 2017 roku.

Więcej

Lodowiec

recenzje / KOMENTARZE Jacek Gutorow

Komen­tarz Jac­ka Guto­ro­wa do książ­ki Z tam­tej stro­ny ciszy Bole­sła­wa Leśmia­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 listo­pa­da 2012 roku.

Więcej

Zimne, wykalkulowane wiersze

dzwieki / RECYTACJE Jacek Gutorow

Wiersz z tomu Inne tem­po, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Inne pań­stwa” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2009.

Więcej

Inne tempo

nagrania / między wierszami Jacek Gutorow

Z Jac­kiem Guto­ro­wem o wyda­nej w 2009 roku książ­ce roz­ma­wia­ją Mar­ta Pod­gór­nik i Krzysz­tof Siw­czyk. Fil­mo­wa etiu­da do wier­sza „Cre­ati­ve wri­ting” w reży­se­rii Anny Jadow­skiej.

Więcej

Implozja

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Życie na Korei Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Pierwszy polski Green

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Szkic Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kocha­jąc Hen­ry­’e­go Gre­ena w prze­kła­dzie Andrze­ja Sosnow­skie­go, któ­ra uka­za­ła się 27 kwiet­nia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Mały duży apokryf Filipa

recenzje / IMPRESJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Pod słoń­ce było Fili­pa Zawa­dy, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 grud­nia 2014 roku.

Więcej

Z rozpędu (nowe wiersze Dariusza Sośnickiego)

recenzje / IMPRESJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Spóź­nio­ny owoc radio­fo­ni­za­cji Dariu­sza Sośnic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 listo­pa­da 2014 roku.

Więcej

O dwóch książkach

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z ksią­żek Kole­jo­we dzie­ci Seamu­sa Heaney­’a oraz Zapi­sy roz­mów. Wywia­dy z poeta­mi bry­tyj­ski­mi Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Poza drzewa, poza języki

recenzje / IMPRESJE Jacek Gutorow

Esej Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Dzie­ła zebra­ne, tom 2 Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Laurka dla Edmunda White’a

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Zuch Edmun­da Whi­te­’a.

Więcej

Temat z Tadeusza Pióry (na marginesie tomu „O dwa kroki stąd. 1992- 2011”)

recenzje / NOTKI I OPINIE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki O dwa kro­ki stąd Tade­usza Pió­ry.

Więcej

Notatki o nowej książce Wojtka Bonowicza

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

Więcej

A imię jego nieprzewidywalność

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Radio­wid­mo Agniesz­ki Mira­hi­ny.

Więcej

O wierszach, które stają na palcach. Nad brzegierz rzeki ? instrukcja obsługi.

recenzje / KOMENTARZE Jacek Gutorow

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Guto­ro­wa do książ­ki Nad brze­giem rze­ki.

Więcej

To zaangażowanie domaga się zwrotu

wywiady / o książce Jacek Gutorow Paweł Kaczmarski

Roz­mo­wa Paw­ła Kacz­mar­skie­go z Jac­kiem Guto­ro­wem o książ­ce Rze­czy­wi­ste i nie­rze­czy­wi­ste sta­je się jed­nym cia­łem Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 3 grud­nia 2009 roku.

Więcej

Raz jeszcze, po słowie, w otwartych drzwiach (fragment)

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Maki­jaż Jerze­go Jar­nie­wi­cza.

Więcej

Wiersze bez odpowiedzi

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Pio­sen­ka o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

O Firbanku w siedmiu punktach

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Stu­dium tem­pe­ra­men­tu Rolan­da Fir­ban­ka.

Więcej

Podziemia wyobraźni i wrażliwości

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Pań­stwo P. Dariu­sza Sośnic­kie­go.

Więcej

O Wojaczku wielokrotnym

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Bogu­sła­wa Kier­ca, Jac­ka Guto­ro­wa, Jac­ka Łuka­sie­wi­cza, Andrze­ja Zawa­dy.

Więcej

O Bez stempla

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Anny Kału­ży, Jac­ka Guto­ro­wa, Ada­ma Wie­de­man­na, Pio­tra Śli­wiń­skie­go, Pio­tra Boga­lec­kie­go.

Więcej

O Małych cieniach wielkich czarnoksiężników

recenzje / NOTKI I OPINIE Bogusław Kierc Jacek Gutorow Karol Maliszewski

Komen­ta­rze Jac­ka Guto­ro­wa, Karo­la Mali­szew­skie­go i Bogu­sła­wa Kier­ca.

Więcej

O Po tęczy

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Jac­ka Guto­ro­wa, Paw­ła Mac­kie­wi­cza, Kuby Mikur­dy, Igi Nosz­czyk, Grze­go­rza Jan­ko­wi­cza.

Więcej

„Tęczowe” origami

recenzje / NOTKI I OPINIE Jacek Gutorow

Nota Jac­ka Guto­ro­wa o książ­ce Gdzie koniec tęczy nie doty­ka zie­mi Andrze­ja Sosnow­skie­go.

Więcej

Zadura – krytyk i eseista

recenzje / NOTKI I OPINIE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze dwu­to­mo­wej edy­cji Szki­ców, recen­zji, felie­to­nów Boh­da­na Zadu­ry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 czerw­ca 2007 roku.

Więcej

Amerykanie według Sommera

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki O krok od nich Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

Znaki wspólnoty

recenzje / ESEJE Jacek Gutorow

Recen­zja Jac­ka Guto­ro­wa z książ­ki Peł­ne morze Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

Więcej

O Pełnym morzu

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rza Jac­ka Guto­ro­wa, Jaro­sła­wa Borow­ca, Dariu­sza Sośnic­kie­go, Maria­na Sta­li, Pio­tra Kępiń­skie­go i Kuby Mikur­dy.

Więcej

Medytacja, Ostatni dzień wakacji, Inwokacja

recenzje / KOMENTARZE Jacek Gutorow

Autor­ski komen­tarz Jac­ka Guto­ro­wa do wier­szy z książ­ki Nad brze­giem rze­ki (1990–2010).

Więcej

Sześć zakładów o miejsce krytyki (wokół Księgi zakładek Jacka Gutorowa)

recenzje / IMPRESJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa z ksiaż­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Czytelnik osobny

recenzje / ESEJE Krzysztof Jaworski

Recen­zja Mar­ci­na Jawor­skie­go z książ­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Głowa pełna zakładek. Wokół Księgi zakładek Jacka Gutorowa

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Sześć zakładów o miejsce krytyki (wokół Księgi zakładek Jacka Gutorowa)

recenzje / IMPRESJE Jakub Skurtys

Recen­zja Jaku­ba Skur­ty­sa z ksiaż­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Czytelnik osobny

recenzje / ESEJE Krzysztof Jaworski

Recen­zja Mar­ci­na Jawor­skie­go z książ­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Głowa pełna zakładek. Wokół Księgi zakładek Jacka Gutorowa

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Księ­ga zakła­dek Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Portret człowieka nieuformowanego

recenzje / ESEJE Paweł Mackiewicz

Recen­zja Paw­ła Mac­kie­wi­cza z książ­ki Urwa­ny ślad Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

Sześć głosów o wierszach Jacka Gutorowa

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Zdzi­sła­wa Jasku­ły, Andrze­ja Nowa­ka, Mie­czy­sła­wa Orskie­go, Pio­tra Śli­wiń­skie­go, Ada­ma Wie­de­man­na oraz Kon­ra­da Woj­ty­ły.

Więcej

„Gra w literackość” i „gra w życie”

recenzje / ESEJE Krzysztof Siwczyk

Recen­zja Krzysz­to­fa Siw­czy­ka z książ­ki Inne tem­po Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

O ambicji oraz poezji zasłaniającej widoki

recenzje / ESEJE Jakub Winiarski

Recen­zja Krzysz­to­fa Siw­czy­ka z książ­ki Inne tem­po Jac­ka Guto­ro­wa.

Więcej

O Innym tempie

recenzje / NOTKI I OPINIE Jarosław Borowiec Konrad Wojtyła

Komen­ta­rze Sła­wo­mi­ra Kuź­nic­kie­go, Kon­ra­da Woj­ty­ły i Jaro­sła­wa Borow­ca.

Więcej

O Urwanym śladzie

recenzje / NOTKI I OPINIE Anna Kałuża Bogusław Kierc Paweł Mackiewicz

Komen­ta­rze Anny Kału­ży, Bogu­sła­wa Kier­ca i Paw­ła Mac­kie­wi­cza.

Więcej