książki / PROZA

Ktokolwiek, tylko nie ja

Bohdan Zadura

Hałyna Kruk

Fragmenty książki Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Za dużo wody

– Każ­dy ma swo­ją histo­rię – mówię gdzieś w stro­nę morza, ale wiatr pod­chwy­tu­je moje sło­wa i uno­si.

Dla­te­go bar­man czę­sto pyta o to, cze­go nie dosły­szał.  Do mnie też wie­le z tego, co on mówi, nie docie­ra„ nasza roz­mo­wa przy­po­mi­na sce­nę z fil­mu Anto­nio­nie­go Powięk­sze­nie, gdzie gra­ją w teni­sa wymy­ślo­ny­mi rakie­ta­mi i pił­ką. Nie muszę sły­szeć wszyst­kie­go, mam boga­tą wyobraź­nię. Sama mogę sobie wymy­ślić bra­ku­ją­ce ele­men­ty, tak jest nawet cie­ka­wiej. Zawsze pocią­ga to, co pozo­sta­je poza kadrem. Idziesz oto wypo­czy­wać – i nie możesz wyłą­czyć gło­wy. O, na przy­kład ta twarz z sia­tecz­ką zmarsz­czek w kąci­kach oczu – o czym to jest? O tym, że w lecie tutaj jest zbyt dużo świa­tła i moc­ny wiatr. Trze­ba sta­le mru­żyć oczy. A chło­pak jest mło­dy, więc naj­praw­do­po­dob­niej jego histo­ria też jesz­cze jest dość pro­sta i skrom­na.

– Opo­wiedz swo­ją histo­rię – pro­si, przy­nió­sł­szy jesz­cze jeden kok­tajl z gofro­wa­ną para­sol­ką i dwo­ma krę­co­ny­mi słom­ka­mi. Cała kon­struk­cja przy­po­mi­na akwa­park, obok któ­re­go sta­le jeż­dżę do stu­dia. Boże, jak trud­no skon­cen­tro­wać się po tych wszyst­kich alko­ho­lach. Sku­piam wzrok na jego ustach – z wygię­ty­mi do dołu kąci­ka­mi. Tak jak­by chcia­ły się uśmiech­nąć, ale w ostat­nim momen­cie zała­ma­ły się i zatrzy­ma­ły w pół dro­gi.

– Nie mam histo­rii. Prze­waż­nie pra­cu­ję z cudzy­mi.

Chło­pak patrzy ze zdzi­wie­niem, bie­rze krze­sło i przy­sia­da się do mnie z innej stro­ny – żeby nie ośle­pia­ło go słoń­ce.

– Jesteś redak­to­rem?

– Coś w tym rodza­ju. Popra­wiam cudze histo­rie, ulep­szam je. Na pew­no nie sły­sza­łeś, to się nazy­wa script docto­ring – plą­cząc się, usi­łu­ję wyja­śnić temu dale­kie­mu od kina chło­pa­ko­wi, jak to wszyst­ko dzia­ła. I że jeden z naj­częst­szych pro­ble­mów w sce­na­riu­szach debiu­tan­tów – to brak kon­flik­tu. Albo nija­kie posta­ci. Albo nie­po­trzeb­ne powtó­rze­nia. Albo za dużo wody. Nie wiem, jak wła­ści­wie prze­tłu­ma­czyć na jego język wyra­że­nie „za dużo wody”, żeby zro­zu­miał, o co cho­dzi, i wresz­cie milk­nę.

Bar­man ma ład­ne cia­ło jak rzeź­bio­ne i tro­chę dzie­cię­cą twarz, tro­chę prze­ro­śnię­tą łyd­kę i mię­sień czwo­ro­gło­wy – na pew­no to bie­gacz.

– Sprin­ter czy dłu­go­dy­stan­so­wiec? – pytam.

– Sprin­ter. A jak się domy­śli­łaś? – śmie­je się, poka­zu­jąc bia­łe zęby na tle swo­jej poza­se­zo­no­wej opa­le­ni­zny. – Mogło­by być prze­cież wszyst­ko, co zechcesz. Cze­mu na przy­kład nie wiel­ki tenis czy sport kolar­ski?

– Cała rzecz w szcze­gó­łach – sta­ram się jak naj­dłu­żej utrzy­mać intry­gę. – I kie­dy pły­wasz, cza­sa­mi łapie cię kurcz w pra­wą łyd­kę, praw­da?

– Skąd wiesz o mojej łyd­ce? Pew­ne­go razu nawet mało się nie uto­pi­łem przez ten prze­klę­ty kurcz. Spo­tka­li­śmy się już kie­dyś?

Jeśli teraz tak po pro­stu mu powiem, że to nie wie­dza, a przy­pusz­cze­nie, bo kie­dyś w base­nie rato­wa­łam męż­czy­znę z podob­nie prze­ro­śnię­ty­mi łyd­ka­mi, któ­re­go zła­pał kurcz, zwy­czaj­nie nie uwie­rzy. A dla­cze­go pra­wa – bo kok­tajl trzy­ma w pra­wej, więc pra­wa jest domi­nu­ją­ca. Dla­te­go mówię po pro­stu:

– Moż­li­we. Nie przy­po­mi­nam sobie.

Napraw­dę mam bar­dzo nasy­co­ne życie i jestem tu nie pierw­szy raz. Mój mózg sta­le ana­li­zu­je i prze­twa­rza infor­ma­cje. Nie mam potrze­by zapa­mię­ty­wa­nia kom­plek­so­wo całe­go czło­wie­ka, roz­kła­dam go na deta­le. Po kimś zosta­je bli­zna nad brwią, po kimś spo­sób poły­ka­nia słów, jesz­cze po kimś – głos jak ciem­ne piwo. Nic wię­cej z nie­go nie pamię­tam, tyl­ko głos. W mojej gło­wie na pew­no jest cały pokój pamię­ci z tym gęstym męskim gło­sem, któ­ry nie­praw­do­po­dob­nie mnie pod­nie­ca, ale nie wiem, jak dokład­nie prze­tłu­ma­czyć ten „pokój pamię­ci”, więc zno­wu milk­nę. A może to po pro­stu dzia­ła­nie kok­taj­lu. Nie chcę odwra­cać spoj­rze­nia od wody. Zda­je się, że za któ­rymś razem fala nabie­rze dobre­go roz­pę­du i dopły­nie do skraj­nych sto­li­ków; sie­dzi­my przy jed­nym nich..

To szcze­gól­na przy­jem­ność – przy­jeż­dżać tutaj na począt­ku sezo­nu, gdzie jesz­cze wszyst­ko jest tyl­ko dla swo­ich, ostro pach­nie ryba­mi i jakąś dziw­ną mie­sza­ni­ną smo­ły i wosku, któ­rą miej­sco­wi zabez­pie­cza­ją drew­nia­ne rybac­kie dom­ki przed wil­go­cią i cza­sem. Ucie­kam od tego osza­ła­mia­ją­ce­go zapa­chu na pla­żę, jesz­cze pustą, bo jest za zim­no, żeby się kąpać, a na posie­dze­nie miej­sco­wi mają swo­je tara­sy z wido­kiem na morze. Na pew­no jest samot­ny albo spra­gnio­ny towa­rzy­stwa ten bar­man. Cie­ka­wy wszyst­kie­go.

– Masz kogoś bli­skie­go? – pyta nie­spo­dzie­wa­nie. I jak­by się boi, że posu­nął się za dale­ko i zaraz go spła­wię albo po pro­stu wsta­nę i pój­dę.

Rze­czy­wi­ście moż­na wstać i pójść albo odpo­wie­dzieć „nie two­ja spra­wa”, „jaka róż­ni­ca” czy coś w rodza­ju „cie­ka­wej Bar­ba­rze nos obe­rwa­li na baza­rze”, ale nie chcę męczyć się tłu­ma­cze­niem – mówię, że nie wiem. A potem szyb­ko doda­ję: to zale­ży, kogo się uwa­ża za bli­skie­go.

– Rozu­miem – pota­ku­je i pocią­ga ze swo­je­go kufla. Jego oczy uważ­nie błą­dzą po falach, jak­by gdzieś tam ktoś tonął – a on był ratow­ni­kiem.

Na pew­no nie­daw­no od nie­go ode­szła dziew­czy­na i dla­te­go tu prze­sia­du­je, sta­ra­jąc się wypeł­nić roz­mo­wa­mi powsta­łą pust­kę. Zado­wo­lo­ny z życia czło­wiek nie będzie tak zwy­czaj­nie gadać na pla­ży z nie­zna­jo­mą i wyraź­nie star­szą klient­ką po skoń­cze­niu pra­cy, sie­dzieć i ucie­kać w ten tysią­ce razy oglą­da­ny pia­sek i w te regu­lar­ne fale, wedle któ­rych moż­na by regu­lo­wać metro­nom.

Gdy­bym musia­ła prze­żyć tu całe życie, to bym osza­la­ła. Nic tak mnie nie dobi­ja, jak prze­wi­dy­wal­ność i regu­lar­ność.

– Opo­wiedz o nim – mięk­ko nale­ga chło­piec. Z tym upo­rem, któ­re­mu tak łatwo ule­gam w sek­sie.

Jego ręce o dużych dło­niach leżą na opar­ciu krze­sła. Przy­po­mi­na­ją mi inne ręce, pięk­ne o szczu­płych, ale moc­nych pal­cach.

Stop-p‑p, kok­taj­lów już wystar­czy, znam sie­bie.

Kie­dy tyl­ko roz­mo­wa zaczy­na przy­po­mi­nać taniec albo pre­lu­dium do sek­su, zna­czy to, że kok­taj­lów już wystar­czy.

I żeby nie spo­glą­dać w tym nie­bez­piecz­nym, choć tak kuszą­cym kie­run­ku, zaczy­nam opo­wia­dać mu o tym męż­czyź­nie – foto­gra­fi­ku, z któ­rym mie­li­śmy sesję zdję­cio­wą do pew­ne­go wyda­nia, a mnie się uda­ło zalać pod­czas zdjęć swo­ją sukien­kę winem. I pobie­głam zmyć pla­mę do toa­le­ty. A on posta­no­wił pomóc. Co za banal­ny fabu­lar­ny ruch, wyobra­żasz sobie? I jego ręce o szczu­płych pal­cach – te ręce na mojej sukien­ce. I nagle posta­no­wi­łam, że lepiej zdjąć mokrą sukien­kę i wysu­szyć ją pod elek­trycz­ną suszar­ką do rąk. I jak dziw­nie pada­ło świa­tło i kładł się cień na moje cia­ło w ład­nej bie­liź­nie, zwie­lo­krot­nio­ne w sze­re­gu ciem­nych luster. I jak on zro­bił set­ki, nie, z pew­no­ścią tysią­ce kadrów, a ja widzia­łam tyl­ko jego pobla­dłe kost­ki pal­ców na kor­pu­sie apa­ra­tu i sły­sza­łam, jak trza­ska migaw­ka. Abso­lut­nie nie­lo­gicz­ny zwrot. Jed­nak nagle jakaś kobie­ta przy­pad­ko­wo weszła do toa­le­ty i on musiał wyjść. Wyobra­żasz sobie, jak to wszyst­ko dziw­nie wyglą­da­ło?

– A on, a on? – chło­pak kie­ru­je roz­mo­wę w pożą­da­ny nurt.

A on potem poka­zy­wał mi wszyst­kie te kadry, na jed­nym z nich mia­łam takie zamglo­ne spoj­rze­nie, takie sze­ro­ko otwar­te oczy, że jak­bym pierw­szy raz sie­bie zoba­czy­ła i wszyst­kie­go o sobie się dowie­dzia­ła.

”Nie­wy­raź­ne” – powie­dział i ska­so­wał ten nie­sa­mo­wi­ty kadr. Jęk­nę­łam, jak­by mnie ude­rzył. Nikt nigdy mnie tak nie foto­gra­fo­wał, rozu­miesz? Ani wcze­śniej, ani potem…

– A póź­niej co – poje­cha­li­ście do nie­go czy do cie­bie? – pyta nie­spo­koj­nie. Z tego pyta­nia rozu­miem, jak mało ma lat. Mło­dy, cał­kiem zie­lo­ny.

– A potem – roz­ma­wia­li­śmy i nie mogli­śmy się naroz­ma­wiać. Tak jak­by nic wię­cej na świe­cie nie ist­nia­ło: ani ludzie w restau­ra­cji, ani kel­ne­rzy, ani czas zamknię­cia, ani noc, ani moja repu­ta­cja, ani jego poprzed­nie życie, rozu­miesz? I wszyst­ko to trwa­ło czte­ry lata trzy i pół mie­sią­ca. Z prze­rwa­mi tyl­ko na sen.

– A potem? – Obli­zu­je wyschnię­te usta.

– A potem pew­ne­go dnia powie­dział: „Żyje­my two­im życiem. To jest twój sce­na­riusz. A ja chcę żyć swo­im”. I poszedł.

Tyle razy prze­wi­ja­łam w swo­jej gło­wie to wspo­mnie­nie, że prze­sta­łam pamię­tać jego szcze­gó­ły, oprócz replik. Czy sie­dzie­li­śmy wte­dy w kuch­ni, czy w poko­ju na tap­cza­nie, czy w par­ku na ław­ce, czy jecha­li­śmy samo­cho­dem – to było nie­waż­ne. Po pro­stu zro­zu­mia­łam, że on zaraz wsta­nie i odej­dzie na zawsze. To było zda­nie, któ­re dobrze się nada­wa­ło, żeby nim zakoń­czyć.

 – I nie pró­bo­wa­łaś go zatrzy­mać?

– A ty mogłeś ją zatrzy­mać, tę, któ­ra od cie­bie ode­szła? Zmu­sić ją do życia tutaj, w two­im życiu? Na tym pustym brze­gu, gdzie przez dzie­więć mie­się­cy w roku nie ma co robić, oprócz ucie­ka­nia w fale i chro­nie­nia się przed chłod­nym wia­trem?

– Skąd to wiesz? Jesz­cze nicze­go ci o niej nie mówi­łem!

Patrzył na mnie z nie­do­wie­rza­niem i zacie­ka­wie­niem jed­no­cze­śnie, z tymi swo­imi dzie­cię­cy­mi kąci­ka­mi ust, któ­re jak­by chcia­ły się uśmiech­nąć, ale się roz­my­śla­ły, z tą swo­ją ogo­rza­łą opa­le­ni­zną, któ­rej wystar­czy­ło­by dla wszyst­kich męż­czyzn moje­go dotych­cza­so­we­go życia, wystar­cza­ją­co jesz­cze mło­dy, żeby nie wie­rzyć w sło­wa, ale już dosta­tecz­nie doro­sły, żeby nie zatrzy­my­wać się w poło­wie dro­gi.

Wsta­li­śmy i poszli­śmy.

– Wiesz, jakie było jej ostat­nie zda­nie? „Za dużo wody”. Powie­dzia­ła mi na poże­gna­nie, że tutaj jest za dużo wody, wyobra­żasz sobie? – I mach­nę­ła ręką w kie­run­ku tych wszyst­kich kilo­me­trów morza, jakie ota­cza­ło wyspę ze wszyst­kich stron. – I jakoś ner­wo­wo się zaśmiał.

„Za dużo wody” – ład­ne zda­nie na zakoń­cze­nie sce­na­riu­sza, efek­tow­ne – pomy­śla­łam.

Cał­kiem ład­ne zda­nie na począ­tek.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Hałyna Kruk

Urodzona w 1974 roku. Ukraińska poetka, prozaiczka oraz autorka książek dla dzieci. Tłumaczy literaturę polską, białoruską i rosyjską. Jako historyczka literatury wykłada na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Nagradzana licznymi stypendiami m. in. przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Willę Decjusza, Szwajcarską Fundację dla Kultury Pro Helvetia. Wiceprezeska Ukraińskiego PEN Clubu.

Powiązania