Ostatki
bez karnauby,
bez popiołu,
bez postpostu,
prowadzić na smyczy
sześcionoga wielkości człowieka.
Z bloku dziewczyna o zszarganym imieniu
wyszła z takim na spacer.
To nie spacer-spacer,
tylko spacer-wojna.
Nie tłamsić w sobie
niczego z kobiety,
tylko podpierać, póki nie proszą,
tylko nakarmić, kiedy nie żywią,
tylko odeprzeć, kiedy nie bronią.
Ze smyczy dalekowzroczny sześcionóg
niechętnie puszcza dziewczynę na tańce.
To nie tańce-szyfry,
tylko tańce-szarże.
Casino Loyal
Zachód jest hazardzistą.
Wschód jest krupierem. Rozwiń
wprawne, mandarynkowe
chmury w zasięgu tarczy.
Krajobraz się ogrywa
w pogodnych rekwizytach.
Słońce byłoby płaskie.
Tarcza to metonimia.
Nie udawaj malarza.
Malowane nie działa.
O słońcu się milczy przy
uczulonych na światło.
Kto stąd przejdzie na cudze,
kto stąd wyjdzie na czysto,
w jedwabnych rękawiczkach
z lekkim białym nalotem?
Co szepczą latakianki
cichym latakijczykom
w wyciszonej Latakii?
Od wschodu, od zachodu
bezdźwięczne bombowce
w bezszelestnej obstawie.
Z niechcianych snów
Miała się śnić Ola w czerwonej bieliźnie,
obwieszona choinkowymi lampkami,
jak na jednym ze stu zdjęć na pożegnanie.
Zamiast niej zjawił się Janusz Gajos, czyli
jego ulubiony aktor. Rozmawiali o mszy
za miasto Arras, o tym jak Laguna złamał
poprzeczkę, o powracających nieuchronnie
cenzorach. Obserwowali ich obaj z okna
niesłychanie wysokiego apartamentowca.
Cenzorzy, których widział Janusz Gajos, byli
ponurymi facetami w niedrogich garniturach,
w złotych krzyżykach, dyskretnie schowanych
pod orlobiałymi koszulami. Wyskakiwali
po czterech z czarnych rządowych limuzyn
i stawali w rzędzie, jakby czekając na kogoś.
Cenzorzy, których on widział, mieli brody,
dredy, rowery, obsiedli bruk po turecku,
palili skręty, gotowali lubczyk z granatów
ręcznych pod transparentem: Róbmy miłość
z bomb. Jeden z nich zanucił nawet jego
song, nie rozumiejąc go wcale, ni w ząb.
Zwłaszcza ci drudzy wyglądali na niezdolnych
do żadnych zbrodni, niepodległych przemocy,
ale to oni nie znikają, kiedy otwiera oczy,
stara się wyplątać z pościeli. Są tu –
troskliwie czuwają nad doborem słów.
Osi
Czy jeśli nie zrozumiem tej szyby, szyba się rozstąpi
i mnie przepuści? Czy to by uwłaczało którejś z nas?
Czy można o to samo zapytać bardziej aksamitnie?
Czy plusz przynależy do sofy, kawa do stolika
i wypada już, z ogrodu, podziękować miastu?
Ilu katów czyha na główce od fajki
wypełnionej po piekielną obręcz
czystą latakią, wyborną w smaku,
o nieznośnym dla postronnych zapachu?
Kto tę fajkę rozniecił? Kto wszystko
(sofę, stolik, miasto, ogród) rozniesie
w gruby trik banknotów,
w chwalebny ramadan?
Burmistrzowi Londynu najtrudniej odmówić
sobie kawy w tym szczególnym czasie,
a jak się do tego żądlę, ja, osa? Czemu
się tym rządzę, na co mi rząd, gromada
i królestwo? Czy jeśli zapylę złe pytania,
uwiędną wieloletnie odpowiedzi?
Pod co przyleci mi podłożyć puentę
i czy czekasz tam, nagrodo kwietna,
zasobna w nektar?
Obligacje
Trzeba zacząć oszczędzać
długoterminowo, określić
cel dalekosiężny: wesele
naszej przyszłej córki
albo chociaż jej czesne,
balet, małe mieszkanie.
A jeśli urodzi się syn,
a jeśli urodzi się trup?
Tylko porno nie kłamie,
pewne i przewidywalne,
poza nim same pytajniki
wirują w wygaszaczu ekranu
jak płatki – Snow Flakes.
Powiedz tacie: cześć!
Escyna
z kasztanowców, na obrzęki i skurcze.
Handlowo: Aescin. Ae-cin zostałby tu
chińskim cesarzem, gdyby nie pryzmat
potocznego: błyszczyki z fajerwerków,
parada, święto braterstwa, równanie
w wolny podryg i koguci śpiew.
Szafa w fornirze ma oczy
w secesji: ślepną rozłącznie,
mimo renowacji. Smutek
spełnionych aspiracji
(cji-cji jak defibrylator).
Ciężarówka w bieli ma promenadę
w ludziach. Ludzie w mikrofonach
mają ich we krwi, najłagodniej
mówiąc – ci z CNN i BBC
(i‑i-i jak adrenalina w szpik).
Molo dłuży się nadspodziewanie
i sęp-naturszczyk zawisł nad wodami.
Punktowe prowadzenie żaru
Pal!
Raz niepokorny żebrak przyszedł po pieniądze.
Gołębia księżna dała tysiąc euro.
Przerżnął.
Dopiął zegarka i kurtki z kameleonowej skóry,
przy czym się pomylił o jedną sylabę. Czy
płakała?
Czyste wudu grozi wspólnocie, jak, nie przymierzając, cyngiel:
żaroodporny żebrak. Rozpalona księżna zwęgla
się od denka.
Hrabia Teleki
mógłby się tu zjawić. Celnie się sprzymierzył
albo niecelnie: dość, że jest jak znalazł.
Przestrzelił
się w rachubach, obliczeniach, za co do dziś płaci obawami
Madziarów o wymiary map. Wyborami Madziarów, znów
tej zakały
Europy. Kto wpuścił tu ze stepów zdziczałe, nieprzyjazne hordy?
Czy winien zmyślony żebrak, czy wymyślna księżna? Zgaśnie
mi już wkrótce (–).
Sześciu króli
To nie miasto-ogród,
tylko miasto-biznes,
tylko miasto-dochód,
tylko miasto-bańka,
tylko miasto-wstańka,
tylko miasto-pochód,
tylko miasto-pogrom.
Miga się, miga jak
światło bez syreny.
Tyle go tu było,
ile ciebie nie ma.