książki / POEZJE

Modrzewiowe korony

Bianka Rolando

Fragmenty książki Bianki Rolando Modrzewiowe korony, wydanej w Biurze Literackim 10 listopada 2010 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Mapa Nocy

Wska­zów­ki łomo­czą, wygi­na­jąc się, nie doty­ka­jąc
robią wsze­la­kie uni­ki, noc ciem­na i bole­sne kapry­sy
Okre­ślam czer­nią czas mię­dzy sekun­da­mi cięż­ki­mi
Sku­pie­nie roz­cią­gnię­te jak żagiel mię­dzy czte­re­ma
Napię­te do opo­ru i pru­cia, i nagle Mapa Nocy
na sukien­ce tro­chę dziur od prze­dzie­ra­nia się
Zadra­pa­nia na mnie, prze­ze mnie, dla mnie pamiąt­ki
Obła­ska­wio­na przez mięk­kość i przy­czep­ność gałę­zi
na wzór czar­nych wska­zó­wek, tro­chę przy­spie­szam
Uciecz­ki przed pół­no­cą, zapi­su­ję muzy­kę w pośpie­chu

Uciecz­ka w ostat­niej chwi­li, gdy jesz­cze jest nadzie­ja
Zbio­ry tych wszyst­kich histo­rii zni­ka­ją­cych z cza­sem
Pła­czę nie­po­jed­na­na z nikim, szar­pa­na i okła­my­wa­na
Ucie­kam przez Morze Czer­wo­ne, Zim­ne i Mar­twe
Ślad za mną to tyl­ko prze­su­nię­cie, sukien­ka Mapą Nocy
Mury z cięż­kich wód, w któ­rych tajem­ni­ce uchy­la­ją się
two­rząc tunel, i wiatr wschod­ni odsu­wa je, wyzna­cza­jąc dro­gę
Czas stę­ka, sapie, goniąc mnie i sądząc, że i tak wygra
nie wygra, bo wezmę go pod­stę­pem, wiatr wschod­ni pomo­że

Nie ma oba­wy we mnie, mam jesz­cze tro­chę chwil scho­wa­nych
na póź­niej mam je scho­wa­ne, brosz­ki poły­sku­ją­ce tajem­nie
wpię­te w Mapę Nocy, doty­ka­ją­ce mnie od spodu swym zapię­ciem
Kie­dyś je też sprze­dam i nic nie zosta­wię wydrom na pożar­cie
Atto­se­kun­da, milio­ny lat, wiecz­ność w kie­sze­ni, same dziu­ry
nic już nie będą prze­cho­wy­wa­ły, tyl­ko lek­ko­myśl­ne gubie­nie
Pącz­ki, gnij­cie już na star­cie, pędy cału­ję w mięk­kie czę­ści
Nie­od­wra­cal­ność decy­zji, nie oglą­dam się za sie­bie
Jed­ną noc odpo­czy­wam w modrze­wio­wych koro­nach, to jest ta noc
jako modrze­wio­wa kró­lo­wa mam peł­no gory­czy w koń­ców­kach wło­sów
roz­dwo­jo­nych, roz­tro­jo­nych i roz­czwo­rzo­nych z bra­ku postrzy­żyn
Zmy­kam i zamy­kam oran­że­rie dzi­kie po to, by być bar­dziej śmier­tel­ną
ska­la­ną śla­da­mi po wędrów­kach, po Nocy, mam jesz­cze tro­chę cza­su
Stu­ka­nie obca­sów z nie­cier­pli­wo­ści, waha­nie, gdy dobi­ja się do brze­gu
wschod­nie­go, zachod­nie­go, pół­noc­ne­go, połu­dnio­we­go
do brze­gów ska­li­stych, ranią­cych sto­py ostry­mi odcin­ka­mi cza­su
co do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją


Poczekaj moment, zaraz pojedziemy na Wschód

Biel u stóp, roz­le­wi­ska mocy
futrem języ­ki, puste maga­zy­ny
dła­wie­nie się, dobo­ro­wi wro­go­wie
odsu­wa­nie spoj­rzeń, a może jed­nak
jesz­cze moment i uciek­nie­my na Wschód
Wkra­da­nie się w łaski posęp­nych
kamu­flaż, uchy­la­nie chło­du
Echo tu dale­ko nie­sie z Zacho­du
pod­słu­chu­je­my te prze­ina­cze­nia
gra­ma­ty­ki pre­pa­ro­wa­ne, kru­szy­wo
Wschód się nie liczy, po ryju
przy­mie­ra­nie gło­dem i zbęd­ne kwia­ty
możesz wsa­dzić je sobie cię­te w zie­mię
Nie zła­pią korze­ni, lecz będzie się wyda­wa­ło
Nie mamy takiej war­to­ści jak przed momen­tem
poza tym jak to się u nas zwy­kło powia­dać
porzu­ci­łem wrzo­so­wi­ska i sny kosz­mar­ne
Spóź­ni­łem się nie­co, gru­dnio­we zwy­cza­je
Naj­lep­sze rze­czy zda­rza­ją się na koniec

Na Wscho­dzie moment trwa tysią­ce lat, dzię­ki temu
pozna­łem lekar­stwo na nie­śmier­tel­ność, wszyst­ko zale­ży
od


Brzydkie momenty w filmach z Zachodu

Ciel­cu zło­ty, wybor­ne twe pozy, czas nie zadrwi
z twej twar­dej, cięż­kiej, sta­bil­nej zbroi i masy
Róża­ne pal­ce ukła­da­ją w porząd­kach cza­su kra­by
Na ołta­rzu ciel­ca muszą pano­wać dokład­ne regu­ły
co chwi­lę dokła­da­ne jest cie­płe mię­so z morza
o jasnej, deli­kat­nej kar­na­cji i bra­ku krwi w niej
Co trzy atto­se­kun­dy kapłan wzno­si głos i woła
– O ciel­cu ze zło­tym uzę­bie­niem lep­szym niż mlecz­ne
Jego wyso­ki zło­ty połysk i nasze jaśnie­ją­ce wło­sy
Dopie­ro po zacho­dzie słoń­ca, gdy wszy­scy roz­cho­dzą się
tru­pie głów­ki i ćmy roz­sza­la­łe, momen­ta­mi kre­ślą
koniec uczu­cia, a wszyst­ko to buj­da, resz­ta ścię­ta
z resz­ty robi się rodzaj mącz­ki, z któ­rej nowy bochen
czer­stwy, ciem­ny i żuć trze­ba go dłu­go, by zmięk­czyć
Nie ma cza­su na miłość, zwięk­szo­na wydaj­ność
Chwi­la, moment i będzie wie­czór, wte­dy zapa­nu­je
taka ciem­ność, że przez chwi­lę uwie­rzy­my w Boga
To nam sta­je w gar­dle, bole­sne postrzy­ży­ny
Cie­lec przy­tro­czo­ny do naszych pała­ców za mia­stem
lecz ostat­nio tro­ki pusz­cza­ją, roz­lu­zo­wu­ją się pęta
nagłów­ki ska­czą nam w oczach, oso­bli­we liter­nic­two dono­si
Udka kra­bów cią­gle różo­we, roz­war­te, ale nie­płod­ne
i moż­na też oszu­kać same­go ciel­ca, prze­ro­bić go na klam­ki
co otwo­rzą nam zupeł­nie nowe hory­zon­ty bojaź­ni i śmier­ci
pięk­ne to momen­ty, gdy znów jeste­śmy bogat­si o zagłów­ki
za praw­dę za głów­ki kasz­mi­ro­we


Ostatnia czynna Centrala

Wsta­ję, dygo­cząc, ręce sze­lesz­czą z zim­na
gdy paku­ję w papier fir­mo­wy czte­ry rom­by
Po bokach trans­fu­zja danych, trans­fu­zja krwi
sub­tel­ne zgru­bie­nia, o któ­rych pisma mil­czą
ze wzglę­du na czy­tel­ność

Na dwor­cu, obok, prze­ra­żo­na dziew­czy­na
patrzy na mnie, cze­ka na mój wschód

W prze­szło­ści, w przy­szło­ści Dokar­mia­ją­ce Zwie­rzę­ta
Szorst­kie języ­ki cie­ląt piją­cych two­ją i moją krew
w kory­ta­rzach nabi­tych tyto­niem łaski pań­skiej
Zasa­dy domnie­ma­nej nie­win­no­ści, phi
Wszyst­ko wokół nas wycze­ku­je, wyję­ku­je
– Daj jeść, daj jeść przed cza­sem
Choć pół por­cji!

Chodź po pół­no­cy pew­nym kro­kiem


Wschodni aparat bezpieczeństwa

Idą po cie­bie, cho­waj się za mną, cho­waj się we mnie
Jak oni się tu dosta­li, skąd mają adres modrze­wio­wej kry­jów­ki?
Apa­ra­ty bez­pie­czeń­stwa ukry­wa­ją rucho­my har­mi­der zębów
W pal­cach trzy­ma­ją pisto­le­ty mar­mur­ko­we i przed­nie
Są w płasz­czach, ty wiesz, jaki to kolor i co ozna­cza, ucie­kaj!
Będę osła­niać two­je tyły, będę kła­mać i udam, że moja ciot­ka
przy­jaź­ni­ła się ze sta­ru­chą, co woła­ła „nie­czy­ste, nie­czy­ste wody”
Mają nie­bez­piecz­ną apa­ra­tu­rę, któ­ra rze­ko­mo jest naj­bo­le­śniej­sza

Trzy­ma­jąc w ustach modrze­wio­wą gałąz­kę, jestem pew­ny wła­dzy nad nimi

Zatem huf­ce, zatem kłam­li­we cho­rą­gwie, roz­po­znaj­cie mnie, pod­da­ję się wam
o modrze­wio­we, modrze­wio­we szme­ry, sekre­ty zawo­łań, będzie bola­ło po uszach
wypisz, wyma­luj
wypisz, wyma­luj, jak ojciec-soba­ka, ema­lią kar­mi­no­wą łama­nie i kła­ma­nie

i już teraz będzie napraw­dę ostat­nia ofia­ra słyn­nych pasów bez­pie­czeń­stwa
zawią­zy­wa­nych do zata­mo­wa­nia żywi­cy po ostrej naucz­ce

Zdra­dzam wszyst­ko
instruk­cja obsłu­gi apa­ra­tów znaj­du­je się w apa­ra­cie zje­dzo­nym przez apa­rat
a moje ostat­nie sło­wa to tra­dy­cyj­na proś­ba o gałąz­kę modrze­wio­wą i o ogień
Jestem bez rąk, jestem kiku­tem w bie­li i na pew­no się zła­mię
Bez­piecz­nie się czu­ję


Aalborg

Ich cia­ła prze­róż­nie się wiją, ale zawsze na dnie
naj­głę­biej w szcze­li­nach docho­dzi do roz­ro­du
tyl­ko po to, by zna­leźć wła­ści­wość karzą­cą
Sie­dzę nad brze­giem, w wodzie ich tony zgu­bio­ne
Zanu­rzam bia­łe nogi (słod­ka przy­nę­ta dla ryb)
Grzbie­ta­mi swy­mi śli­ski­mi krą­żą wokół, roz­po­zna­jąc
Śpie­wa­ją pieśń rado­sną, ale też nie­co nużą­cą

Co zrzu­cisz nam na dół, co zrzu­cisz nam na dół?

Zrzu­cę się sama wam na pożar­cie z modrze­wio­wą przy­pra­wą
Cia­ło poły­sku­je w nocy, flu­ore­scen­cyj­ny kamu­flaż i kościec
strze­że mnie na życie wiecz­ne i bez prze­sa­dy, na pew­no uko­isz je
Dla­te­go cię nie ruszą, chcę się do nich udać po śmierć gło­do­wą
Poru­szo­ne dra­pież­ni­ki, przy­po­mnieć wam, jak się mnie poże­ra
Myśl­ni­ki czar­ne, przy­bądź­cie ponow­nie ławi­cą do Aal­borg
Przy­by­waj­cie na piel­grzym­kę do moich czer­wo­nych kolan
A ja w trak­cie waszych cichych modlitw i godzin sku­pie­nia
będę żuła żywi­cę czar­ną – modrze­wio­wą
mam nadzie­ję, że nie będzie wam to prze­szka­dzać

Zaro­śnię­ta igli­wiem, scho­wa­na w futrach jaków jako­by, sie­dzę
pod pal­tem nie mam Nic, one bar­dzo to lubią i pod wodą
Prze­mno­żo­ne i bez nazwy kotłu­ją się u mych stóp, bła­ga­jąc
O tytu­ły, nazwy, przy­wi­le­je i ustęp­stwa mil­cze­nia, o imio­na
Szko­da je nazy­wać, bo są jed­no­cze­śnie wszyst­kim w tej chwi­li
I dla­te­go nie mogą być czym­kol­wiek, u mych stóp plą­sy zawi­łe
Zdej­mu­ję powło­kę i wska­ku­ję do ciem­nej wody, bar­dzo zim­na
Nie wiem, czy ta wyciecz­ka skoń­czy się powro­tem do cze­go­kol­wiek

Wpa­dam w ich rojo­wi­ska, szme­ry, pra­wie sło­wa, pra­wie ból
Krą­żą wokół mnie, nie dowie­rza­jąc mojej bez­czel­no­ści i zło­ści
Z począt­ku akcep­tu­ją moją obec­ność obok, potem jed­nak
Ich masy zaczy­na­ją gniew­nie falo­wać, dają sygna­ły
I choć nie jest to sło­wo Precz, to mam wra­że­nie zagro­że­nia

Nie mam przy sobie Nic ani Niko­go, tak jak sobie obie­ca­łam
One jed­nak ukła­da­ją się w wiel­kie, ruchli­we czar­ne usta
Peł­na obaw pró­bu­ję pły­nąć do góry, bo myślę, że tam brzeg
ale pły­nę do dołu, głę­biej i głę­biej
tłu­ma­cząc się im nało­go­wo, że jesz­cze chwi­lu­nia i znik­nę
z ich kró­le­stwa mil­cze­nia, pro­wa­dząc dostat­nie życie w Aal­borg
wspo­mi­na­jąc z melan­cho­lią god­ną wariat­ki mar­ce­pa­no­wej
wspa­nia­łe dobre cza­sy nie­pra­wi­dło­wej wymo­wy tych noso­wych

Pomio­ty słod­kie zakrę­co­ne bran­so­le­ta­mi i kaj­da­na­mi na mnie
Wasz ruch przy­pad­ko­wy, któ­ry sygna­li­zu­je kształ­ty, lecz nie osią­ga
spre­pa­ro­wa­ne przez wasze zmyśl­ne cia­ła, atry­bu­ty pło­chli­we
Wasza nega­tyw­ność i wspa­nia­le błysz­czą­ce stro­je kąpie­lo­we!
Anty­rum­bu­ra­ki, coś mi się jesz­cze przy­po­mi­na, ale to NIC
Atry­bu­ty, atry­bu­ty, sza­leń­stwo waszych nie­cia­łek, jakie, jakie
nie takie, nie takie, nie takie

Nad czub­ka­mi modrze­wio­wych koron, któ­re ponie­kąd łasko­czą
wiszę, uda­jąc, że pły­wam napraw­dę szyb­ko, nie zdą­żę dotrzeć
na jutrz­nię, nie zdą­żę na wpro­wa­dze­nie, na czy­ta­nia i na ewan­ge­lię

Zamie­ni­cie się teraz, Gniaz­da Ści­śnię­te w sobie, zamień­cie się
przez chwi­lę bądź­cie jego fał­szy­wy­mi atry­bu­ta­mi, przez chwi­lę
Potem ela­stycz­nie ugnij­cie ów cię­żar nazwy na boki, roz­pra­sza­jąc się
mimo­wol­nie roz­kła­da­jąc krót­ko­pę­dy na sekun­dy fry­gij­skie

Ty Punc­tum, Wir­ga, Poda­tu­sie, Cli­vi­sie, Por­rec­tu­sie, Tor­cu­lu­sie,
Scan­di­vu­sie, Cli­ma­cu­sie, po linii
moje­go zbie­gu do Zie­lo­ne­go Poko­ju

Litu­ją się nade mną, wyplu­wa­ją mnie znów na brzeg, oto jestem
Różo­wiut­ka jak nowo­na­ro­dzo­na, lecz tak peł­na eufo­rii i ruchu
że wszy­scy zga­du­ją bez tru­du, gdzie byłam ostat­nio


Hashima

Hashi­ma, Hashi­ma, eter i pawi­lo­ny
hasz­szi­ma, szszi­ma, eter i pawi­lo­ny
Nie wystar­czy­ło pokar­mu w pawi­lo­nach
Puste, lek­kie, prze­no­śne, roz­luź­nio­ne

Hashi­ma, Hashi­ma, tu nie było miło­ści
Hashi­ma, Hashi­ma, tu nie było miło­ści
Wor­ki z jelit jaskół­czych sze­lesz­czą­ce
Dwu­na­sto­ścia­ny rom­bo­we, per­fek­cyj­ne

Hashi­ma, Hashi­ma, łagod­ny kolor zamszu
Hashi­ma, Hashi­ma, łagod­ne pod­nie­sie­nia
Wraz z inny­mi ofia­ra­mi leżysz w łóż­ku
Zwi­ną cię służ­by, prze­pra­sza­jąc za zwło­kę

Hashi­ma, Hashi­ma, wyda­jesz się za, wyda­je ci się, że
dadzą ci tro­chę węgla, nie ocze­ku­jąc wyso­kiej zapła­ty
Hashi­ma, Hashi­ma, modli­łam się nie tymi koron­ka­mi co
do boga z węgla, w węglar­kach jak w lek­ty­ce musu­ją­cej
ryt­micz­ne pul­so­wa­nie, mus szam­pań­ski, krrr­ra­wę­dzie
on prze­miesz­cza się z wysił­kiem, na palusz­kach wycho­dzi­my
by nie usły­szał nas ponow­nie opie­kun roku dru­gie­go
nie­wy­kształ­co­ny w kopal­ni w dosta­tecz­nie Ciem­ne, Jasne

O autorze

Bianka Rolando

Urodzona w 1979 w Warszawie. Pisarka i artystka sztuk wizualnych. Absolwentka poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Laureatka Medalu Młodej Sztuki w dziedzinie literatury (2008) i Nagrody Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy debiut poetycki (2009). Mieszka w Poznaniu.

Powiązania

Poeci na nowy wiek

dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzy

Zapis całe­go spo­tka­nia autor­skie­go z udzia­łem Justy­ny Bar­giel­skiej, Mag­da­le­ny Biel­skiej, Jac­ka Deh­ne­la, Sła­wo­mi­ra Elsne­ra, Julii Fie­dor­czuk, Kon­ra­da Góry, Łuka­sza Jaro­sza, Bar­to­sza Kon­stra­ta, Szcze­pa­na Kopy­ta, Joan­ny Lech, Agniesz­ki Mira­hi­ny, Joan­ny Muel­ler, Edwar­da Pase­wi­cza, Anny Pod­cza­szy, Toma­sza Puł­ki, Bian­ki Rolan­do, Rober­ta Rybic­kie­go, Paw­ła Sar­ny, Julii Szy­cho­wiak, Joan­ny Wajs, Prze­my­sła­wa Wit­kow­skie­go i Indi­go Tree pod­czas festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Stelle

nagrania / stacja Literatura Bianka Rolando

Czy­ta­nie z książ­ki Stel­le z udzia­łem Bian­ki Rolan­do w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Dziurka od Klucza jest mgławicą

wywiady / o książce Bianka Rolando Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Bian­ką Rolan­do, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Stel­le, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Bellulla

recenzje / KOMENTARZE Bianka Rolando

Autor­ski komen­tarz Bian­ki Rolan­do do książ­ki Stel­le, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Stelle (2)

utwory / zapowiedzi książek Bianka Rolando

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Stel­le Bian­ki Rolan­do, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Stelle (1)

utwory / zapowiedzi książek Bianka Rolando

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Stel­le Bian­ki Rolan­do, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 11 mar­ca 2019 roku.

Więcej

Nigdy nie widziałam wilgi

wywiady / o książce Bianka Rolando Martyna Buliżańska

Roz­mo­wa Bian­ki Rolan­do z Mar­ty­ną Buli­żań­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki wizyj­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 26 czerw­ca 2017 roku.

Więcej

Legenda do mapy, czyli autokomentarz do poematu „Modrzewiowe korony”

recenzje / KOMENTARZE Bianka Rolando

Autor­ski komen­tarz Bian­ki Rolan­do do wier­sza „Modrze­wio­we koro­ny” z książ­ki Modrze­wio­we koro­ny, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 10 listo­pa­da 2010 roku.

Więcej

Odwrócić odwrócone

recenzje / IMPRESJE Bianka Rolando

Esej Bian­ki Rolan­do o książ­ce Odwró­co­ne świa­tło Tymo­te­usza Kar­po­wi­cza.

Więcej

Legenda do mapy, czyli autokomentarz do poematu „Modrzewiowe korony”

recenzje / KOMENTARZE Bianka Rolando

Autor­ski komen­tarz Bian­ki Rolan­do do wier­sza „Modrze­wio­we koro­ny” z książ­ki Modrze­wio­we koro­ny, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 10 listo­pa­da 2010 roku.

Więcej