książki / PROZA

Historie ważne i nieważne

Andrij Bondar

Bohdan Zadura

Fragment książki Historie ważne i nieważne Andrija Bondara w przekładzie Bohdana Zadury, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 maja 2011 roku, a w wersji elektronicznej 13 listopada 2017 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Moi świadkowie

Wła­śnie wte­dy, kie­dy naj­mniej się tego spo­dzie­wasz, przy­cho­dzą świad­ko­wie Jeho­wy. Nie przy­no­szą świę­tych darów, mir­ry, świę­te­go ole­ju, sza­rań­czy i dzi­kie­go mio­du. O nie, zawsze potrze­bu­ją od cie­bie tyl­ko jed­ne­go: poroz­ma­wiać o Biblii. Zawsze z nie­wia­do­me­go powo­du zasta­ją mnie cał­kiem nie­zdol­ne­go do roz­mo­wy na takie waż­ne tema­ty. Dzi­siaj też pod moimi drzwia­mi sto­ją dwie kobit­ki i wiem, że cze­ka­ją na mnie. Idę z dołu, a w ręce trzy­mam smycz z pięć­dzie­się­cio­ki­lo­gra­mo­wym psem na jej koń­cu.

- Panie do kogo? – pytam.

Świad­kom Jeho­wy dale­ko do świę­te­go Fran­cisz­ka, któ­ry kochał wszyst­ko, co żyje. Swy­mi prze­stra­szo­ny­mi ramio­na­mi dosłow­nie wci­ska­ją się w pobie­lo­ną ścia­nę.

- Do pana sąsia­dów… Do sąsied­nie­go miesz­ka­nia… – odpo­wia­da­ją jed­na przez dru­gą.

Przed nami są dwa miesz­ka­nia, więc w żywe oczy kła­mią. Bo skąd wie­dzą, w któ­rym z nich miesz­kam?

- A do któ­rych? – pytam, pod­czas gdy moja wier­na współ­to­wa­rzysz­ka już spraw­dza zawar­tość ich toreb i obwą­chu­je im nogi.

- Spod czwór­ki… Spod piąt­ki… – jed­no­cze­śnie wyry­wa się jed­nej i dru­giej. Jestem świad­kiem oczy­wi­ste­go kłam­stwa, co daje mi nie­oce­nio­ny emo­cjo­nal­ny atut. Teraz ja uśmie­cham się sady­stycz­nie i wiem, co odpo­wie­dzieć, kie­dy mnie i moje­mu psu zapro­po­nu­ją roz­mo­wę o Biblii. Już mam na koń­cu języ­ka ostre zda­nie, któ­re wytrą­ci im z rąk wszyst­kie atu­ty i odej­dą stąd z niczym – zawsty­dzo­ne, ze swo­imi tor­ba­mi wypcha­ny­mi „Straż­ni­cą” i rekla­mo­wy­mi ulot­ka­mi „Koniec fał­szy­wej reli­gii już bli­ski!”. Aż nagle jed­na z nich pro­si:

- Prze­pra­szam, ale czy nie mógł­by pan zabrać swo­je­go psa…

Dalej roz­ko­szu­ję się ich bez­sil­no­ścią.

- Dokąd go zabio­rę? Teraz będzie was pil­no­wał do same­go Arma­ge­do­nu. Nawia­sem mówiąc, czy nie chcia­ły­by panie poroz­ma­wiać ze mną o Biblii?

Kobit­ki zasko­czo­ne patrzą po sobie i ta odważ­niej­sza, nie­mal pła­cząc, wypa­la:

- Jeste­śmy z gazow­ni. Spraw­dza­my stan licz­ni­ków.


Szary gołąb

Każ­de­go w dzie­ciń­stwie stra­szo­no czymś prze­ra­ża­ją­cym. Mnie na przy­kład rodzi­ce nigdy nie mówi­li „Bój się Boga!”, bo nomi­nal­nie byli ate­ista­mi. Dziw­na spra­wa: ich Bóg jak­by nie ist­niał, ale nie­wąt­pli­wie był. Cho­ciaż nazy­wał się ina­czej – sumie­nie. Teraz rozu­miem, że to syno­nim. Wte­dy wyobra­ża­łem sobie sumie­nie jako sub­stan­cję płyn­ną. Podob­ną do krwi, ale znacz­nie bar­dziej gęstą. Jak asfalt albo lep­ka żywi­ca, któ­ra wycie­ka­ła ze sta­rych wiśni.

Czymś nie­zno­śnie strasz­nym było nie czuć w sobie tego nie­wi­dzial­ne­go asfal­tu. Mama mówi­ła: „Andri­ju, miej­że sumie­nie!”, i wystar­cza­ło zamknąć oczy, żeby poczuć, jak on się w żyłach poja­wia.

Był marzec 1988 roku i pod­rost­ki z moje­go podwó­rza łapa­ły po coś gołę­bie. Zaję­cie to wów­czas wyda­wa­ło mi się absur­dal­ne, jak i wie­le innych rze­czy wokół mnie. Zgra­ja głod­nych pta­ków wla­ty­wa­ła do wnę­trza pojem­ni­ka „na pro­duk­ty spo­żyw­cze”, a wte­dy trze­ba było cichut­ko podejść i klap­nąć z góry cięż­ką pokry­wą. Poło­wa gołę­bi ucie­ka­ła, ale kil­ka sztuk obo­wiąz­ko­wo tra­fia­ło w pułap­kę. Potem pokry­wę się uchy­la­ło, i prze­stra­szo­ne pta­ki wci­ska­ły się wąskie szpa­ry. I wte­dy łapa­no je goły­mi ręka­mi.

Pew­ne­go razu też wysze­dłem na łowy. Pierw­szy raz i ostat­ni. Do dzi­siaj dobrze pamię­tam zgni­ły zapach i swo­je poran­ne sen­ne odrę­twie­nie. Do dzi­siaj widzę, jak pokry­wa wyśli­zgu­je mi się z rąk i niby gilo­ty­na obci­na gło­wę sza­re­mu gołę­bio­wi. Czu­ję, jak dud­ni krew w żyłach, powo­li zmie­nia­jąc się w lep­ką i gorą­cą sub­stan­cję, któ­ra robi się ciem­na, czar­na, czar­niej­sza od nocy. Jak bie­gnę do domu z gołę­biem w rękach, a jego gło­wa wisi na cien­kich nit­kach… Myślę tyl­ko o jed­nym – jeśli go nie ura­tu­ję, to będzie to koniec. Boże, daj mi go ura­to­wać… Daj ura­to­wać moje sumie­nie…

W domu była mama. Nawlo­kła wiel­ką igłę jedwab­ną nit­ką i wpraw­nie przy­szy­ła gło­wę pta­ko­wi.

Gołąb pomiesz­kał u nas kil­ka mie­się­cy na bal­ko­nie, odżył i pole­ciał.

O autorach i autorkach

Andrij Bondar

Urodzony 14 sierpnia 1974 roku w Kamieńcu Podolskim. Ukraiński poeta, prozaik, literaturoznawca, tłumacz i publicysta. Ukończył studia filologiczne w Akademii Kijowsko-Mohylańskiej. W latach 1998-2000 redaktor naczelny pisma „Literatura Plus”, następnie redaktor działu literackiego w „Zwierciadle Tygodnia”. Laureat nagrody wydawnictwa Smołoskyp (1997). Na język ukraiński przełożył m.in. "Ferdydurke" Gombrowicza i "Pięknych dwudziestoletnich" Hłaski. Mieszka w Kławdjiewem pod Kijowem.

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Powiązania