książki / POEZJE

Mordercze ballady

Marta Podgórnik

Fragment książki Mordercze ballady Marty Podgórnik, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 7 stycznia 2019 roku, a wersji elektronicznej 3 lipca 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Gdy na początku jest słowo, niech stanie się cisza

Gdzieś­kol­wiek jest, jeśliś jest. Miej odwa­gę patrzeć
na mnie z salo­mo­no­wych wzgórz, znad par­ty­jek
tryk­tra­ka. Mię­dzy trans­mi­sja­mi hura­ga­nów, powo­dzi
i rela­cją live z trzy­stu i sied­miu plag

glo­bal­nej pół­kul­tu­ry. Znad zagład wszech­świa­ta.
Pozwól mi rzew­nie pła­kać przy sła­bych seria­lach i w
prze­rwach rekla­mo­wych mię­dzy seria­la­mi i w
dam­skich prze­bie­ral­niach i w kiblach na sta­cjach

ben­zy­no­wych sta­wia­nych hoj­nie przez moje­go ojca.
Nie pozwól mi spać w pocią­gach i się włó­czyć
po mani­fe­sta­cjach, wie­cach i cere­mo­niach, któ­rych
więk­szość oboj­gu nam jakoś urą­ga.

Gdzieś­kol­wiek jest, jeśliś jest, miej w opie­ce koty
i psy ze schro­ni­ska. I nigdy wię­cej nie pozwól mu dzwo­nić.
Albo spraw, żebym wię­cej nie sły­sza­ła dzwon­ka.
Gdy na począt­ku jest sło­wo, niech sta­nie się cisza.


Mój wiersz

Na nazwi­sko mam Pod­gór­nik, nazy­wa­ją mnie Mar­tecz­ką
Rodzi­ce, a kole­dzy mówią: Mar­ti. Kochan­ko­wie cza­sem:
Mar­tuś, może dała­bym im dziec­ko, gdy­by nie to, że są
Dla mnie daw­no mar­twi.

Gdy się czyn popeł­ni wred­ny, żaden glejt już nie­po­trzeb­ny
Żaden ślu­bu akt
Żaden zgo­nu akt
Gdy się czyn popeł­ni pod­ły, poma­ga­ją tyl­ko modły.

Uro­dzi­łam się w Sosnow­cu, ale z ser­ca jestem ślą­ska
Rodzi­ce w ślą­skiej chrzci­li mnie kate­drze.
Szkół wyso­kich nie koń­czy­łam, ale pil­nie się uczy­łam
I na zabój­stwach znam się cał­kiem bie­gle.

Mówią mi, że się pusz­cza­łam, ale ja po pro­stu spa­łam
W nie zawsze swo­ich hote­lo­wych łóż­kach.
No rzu­caj­cie kamie­nia­mi w mój kur­ha­nik z marze­nia­mi
Któ­re­go bez wezwa­nia nie opusz­czam.

Praw­dą jest, że raz zabi­łam, we krwi dło­nie umo­czy­łam
Lecz tu na zie­mi uszło mi to pła­zem.
Do wszyst­kie­go się przy­zna­łam, przez sekun­dę żało­wa­łam
I będę czy­nić tak za każ­dym razem.


[Kochali Cię profesorowie]

Kocha­li Cię pro­fe­so­ro­wie i gwiaz­do­rzy roc­ka,
Lecz Ty, ciem­no­oka, nie umia­łaś kochać.
Aż do dnia, kie­dy prze­peł­ni­ły Cię smu­tek i wdzięcz­ność.
Wdzięcz­ność, że czu­jesz smu­tek. Smu­tek, że tak póź­no.

Kocha­li Cię ksią­żę­ta w dro­gich samo­cho­dach,
I tacy, któ­rym hoj­nie żyro­wa­łaś kre­dyt.
Kochał Cię pewien lekarz, kar­dio­log, przy­stoj­niak.
Tak moc­no, że w ogó­le nie chciał Cię wyle­czyć.

Tyle rado­ści na nic, tyle kar­tek w pie­cu.
Kocha­li tary­fia­rze, bar­ma­ni i księ­ża.
Kocha­li Cię źli chłop­cy i męż­czyź­ni z kla­są,

Lecz Ty, zła­ma­no­ser­ca, nie umia­łaś kochać.
Bo kocha­łaś jedy­nie nie swo­je­go męża.
Bo wybie­ra­łaś rze­ki, mając wszyst­kie morza.


Zuzanna

Jesteś gościem na przed­mie­ściach, z lep­kich zia­ren lepisz bochen
i już chcesz tu nie przy­jeż­dżać, bo zosta­ło tyl­ko tro­chę.
Two­ja sta­ra (mat­ka w oknie) pyta: cór­ko, gdzieś ty była?
Gdzie mi zapo­dzia­łaś wnucz­kę,
czyż­by się nie uro­dzi­ła?

I już chcesz stąd iść na zawsze, i już łak­niesz wypier­da­lać,
bo nie chcia­łaś grać w teatrze, któ­ry każ­dy mijał z dala
brycz­ką swą.

Two­ja far­ma wpad­nie w dłu­gi, ale cóż, to żaden pro­blem, spła­ci
jeden albo dru­gi, w koń­cu tak ci z nimi dobrze,
że już pra­gniesz zwy­mio­to­wać, gdy poda­jesz im tar­tin­ki,
a nie możesz już znaj­do­wać prze­ter­mi­no­wa­nej szmin­ki
w gro­bach babć.

Jeśli mesjasz jest miło­ścią, to mógł cho­ciaż się oże­nić,
nie zosta­wiać z pustą książ­ką, z któ­rą śpisz na gołej zie­mi,
robiąc plan:

Jeden chce cię wziąć nad morze, wprost w oce­an nie­spo­dzia­nek,
dru­gi krzyw­dę zro­bić może, gdy zasta­nie was pora­nek.
A ty chcesz stąd wypier­da­lać, ale wiesz, że to na mar­ne,
bo nie taki los wybra­łaś i na bacz­ność sta­wiasz gar­dę,
raz po raz.


Wąski kadr

Mały pającz­ku wio­sny, komar­ku wie­czo­ru,
poran­na musz­ko owo­ców­ko w śliw­kach.
Bru­net­ka nie ma wiel­kie­go wybo­ru. Albo
inte­lekt, albo tyl­ko dziw­ka.

Miło­ści życia, wia­ro źle wpo­jo­na
(Bru­net­ka nie ma wiel­kie­go wybo­ru).
Mogła­bym się uro­dzić śle­pa albo chro­ma.
Tak, świat jest za tora­mi. Tak, miłość

to wia­dukt. Bru­nat­ne kiście tra­wy,
szkie­le­ty wino­gron. Pogrom i płacz w podusz­ki
utka­ne z per­ka­lu.

Patrzy­łam na Cie­bie, gdy wypro­wa­dza­łeś
psa. Tyl­ko raz tak patrzy­łam, wie­dząc,
że nie widzisz.


Karnawał

Szep­nij: żegnaj, mój kochan­ku
Czas miło­sną zewrzeć pieśń
Arma­tu­ra o poran­ku
Tyle kan­tów trze­ba znieść

Nasz kar­na­wał dobiegł koń­ca
Dogo­ry­wa poszum fal
Woda jest jak krew sty­gną­ca
I nicze­go już nie żal

O poran­ku gasną świa­tła
Przed śnia­da­niem pada wzwód
Szyb­ki paw i zło­ta ćwiart­ka
Ot, i całe ren­dez-vous

Kie­dyś sta­ły tu impe­ria
Szer­sze niż zago­ny map
Lecz ktoś w czu­łość wpu­ścił czer­wia
Któ­ry tyl­ko jadł i jadł

Szep­nij: wszyst­ko będzie dobrze
Pta­sie tre­le zdła­wią strach
Jak cudow­nie żyć samot­nie
Pleśń zaha­cza już o dach

Pierw­szy taniec skrzy­pią pły­ty
Chod­ni­ko­we, klasz­cze bruk
Do widze­nia jak nikt z nikim
Do widze­nia, dom­ku złud!

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania