książki / SZKICE

Myśli do słów. Szkice o poezji

Piotr Matywiecki

Fragmenty książki Myśli do słów. Szkice o poezji Piotra Matywieckiego, wydanej w Biurze Literackim 28 listopada 2013 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Styl istnienia

W swo­im pierw­szym tomie, Biu­ro podró­ży, z 2006 roku Kry­sty­na Dąbrow­ska szu­ka­ła wła­sne­go sty­lu ist­nie­nia. To coś o wie­le bar­dziej ele­men­tar­ne­go od „sty­lu bycia”. Styl ist­nie­nia jakiejś oso­by wpły­wa na spo­sób ist­nie­nia świa­ta wokół niej i wpły­wa na to, jak świat spo­strze­ga tę oso­bę. Już u począt­ków twór­czo­ści Dąbrow­ska usta­wia­ła sobie głos i przy­go­to­wy­wa­ła czy­tel­ni­ków na przy­ję­cie swo­jej poezji. Wyzna­cza­ła innym i sobie ostrą, ale i tajem­ni­czą gra­ni­cę pozna­nia swo­je­go „ja”. Naj­le­piej dawa­ło się to uchwy­cić w sytu­acji nad­zwy­czaj­nej, na przy­kład po wypad­ku, kie­dy boha­ter­ka odzy­sku­jąc przy­tom­ność, musia­ła nawią­zać łącz­ność mię­dzy prze­szło­ścią, a tym, co ją po oprzy­tom­nie­niu oto­czy­ło – to sytu­acja z utwo­ru „Gdy otwo­rzy­łam oczy”. Przez tego rodza­ju „prze­bu­dza­ją­ce” czyn­no­ści, rów­nież w oko­licz­no­ściach nie tak dra­stycz­nych, oso­ba sta­je się oso­bo­wo­ścią.

Sta­je się nią w następ­nej książ­ce, w Bia­łych krze­słach z 2012 roku. W moim omó­wie­niu będę się odwo­ły­wał do obu tomów.

W zapi­sach obu tych ksią­żek jest i pew­ność sie­bie uro­dzo­ne­go poety, i wiel­ka empa­tia. Pisząc wier­sze, Dąbrow­ska stwa­rza oso­bę, któ­ra szu­ka innych po to, żeby samą sie­bie pozna­wać. Naj­pięk­niej i z peł­ną świa­do­mo­ścią wza­jem­nej, mię­dzy­ludz­kiej wzglę­do­ści takie­go pozna­nia poet­ka przed­sta­wia to w pierw­szym utwo­rze Bia­łych krze­seł:

Skąd mam spoj­rzeć, żeby cię zoba­czyć?
Z bli­ska czy z dale­ka? I z któ­re­go cza­su?
Kie­dy się odsu­wam, pró­bu­jąc cie­bie objąć
od stóp do głów, jak obraz na szta­lu­dze,
czu­ję, że to ty mnie obej­mu­jesz (…).

(„Skąd mam spoj­rzeć”)

Oso­ba mówią­ca w tych wier­szach sta­wia sobie zada­nie naj­prost­sze i naj­trud­niej­sze: pod­da­jąc się życio­we­mu przy­pad­ko­wi, poja­wić się w jakim­kol­wiek miej­scu i uczy­nić je cen­trum świa­ta. Tak się umiej­sco­wić, żeby to był dom byto­wa­nia, ale żeby nie znikł nie­po­kój przy­pad­ko­we­go zaist­nie­nia. Dobra lite­ra­tu­ra darzy nas takim egzy­sten­cjal­nym szczę­ściem w samym środ­ku bez­dro­ża, w egzy­sten­cjal­nym wygna­niu.

To dar wro­dzo­ny: umie­jęt­ność zna­le­zie­nia się i zagu­bie­nia w miej­scu, gdzie się jest. Poeta tak obda­ro­wa­ny ma jeden obo­wią­zek: utrzy­mać swo­ją wypo­wiedź w takiej rów­no­wa­dze i czy­sto­ści, żeby zado­mo­wie­nie nie zagłu­szy­ło nie­po­ko­ju, i żeby nie­po­kój nie wypło­szył go z miej­sca, któ­re sobie wybrał, któ­re go wybra­ło. Sło­wa mają być jak ta mio­tła na podwó­rzu, z jed­ne­go z wier­szy, mio­tła, któ­ra wyda­je uspo­ka­ja­ją­cy odgłos, ale „pod­ci­na dom jak kosa/ wygar­nia spode mnie wszyst­kie pię­tra”.

Za tą liry­ką, jak za foto­gra­ficz­nym apa­ra­tem, ukry­wa się oko goto­we na nie­spo­dzian­kę i na rze­czy­wi­stość. Nie­spo­dzian­kę, któ­ra zbi­ja rze­czy­wi­stość z tro­pu i rze­czy­wi­stość, któ­ra napro­wa­dza oko z powro­tem na przed­miot jego widze­nia. Dobry foto­graf nie wie, na co cze­ka jego obiek­tyw. Nie wie­dząc tego, w mgnie­niu oka zauwa­ża owo dłu­go ocze­ki­wa­ne zda­rze­nie. Dopie­ro kie­dy powie­dzie się i to dłu­gie ocze­ki­wa­nie i ta momen­tal­ność, może być świa­dom tego, co zoba­czył i upew­nić się, że myśle­nie zado­ma­wia się w sytu­acji, któ­rą sfo­to­gra­fo­wał. Widze­nie i reflek­sja są jed­nym i tym samym. A kie­dy, jak powia­dał wiel­ki foto­graf Hen­ri Car­tier-Bres­son, „na jed­nej linii celu znaj­dą się gło­wa, oko i ser­ce”, to powsta­ją tak wier­ne por­tre­ty, jak owych mode­li z wier­sza „Pozo­wa­li za mar­ne pie­nią­dze”, czy nie­co zwa­rio­wa­nej „Sło­wiań­skiej baby”.

Jak to może się udać? Dzię­ki spe­cjal­ne­mu poczu­ciu rze­czy­wi­sto­ści. Rze­czy­wi­stość takich poetów rzad­ko ucie­ka w sym­bo­li­za­cje. I nie lubi mar­twych natur. Jeśli już zde­cy­du­je się na ale­go­rię, jak w wier­szu „Tego dnia nie star­czy­ło pia­sku”, two­rzy obraz, któ­ry kar­mi mit rze­czy­wi­sto­ścią, a rze­czy­wi­stość sen­sem.

Ale naj­chęt­niej rze­czy­wi­stość Kry­sty­ny Dąbrow­skiej mie­ści się w opi­sach.

Czło­wiek tej poezji to isto­ta opi­su­ją­ca. Jego duszą jest dąże­nie ku opi­so­wi i sama psy­chicz­na czyn­ność opi­sy­wa­nia – nie tyl­ko na kart­ce papie­ru, rów­nież w sobie samym.

Ist­nie­je coś, co nazwać moż­na „ato­mem opi­su”. To jest wyczu­cie traf­no­ści. Nic nie ura­tu­je nawet naj­bar­dziej elo­kwent­ne­go wier­sza, jeśli nie ma w nim  przej­mu­ją­co traf­nych nazw świa­ta. Nie wie­dzą o tym tyl­ko ci poeci, któ­rym nigdy taka odkryw­cza rewe­la­cja nie była dana.
Oto takie traf­ne nazwy świa­ta:
O chłop­cu świę­tu­ją­cym bar mycwę powia­da Dąbrow­ska: „Gdy Tora leży przed nim odsło­nię­ta / i otwie­ra­ją się jej ramio­na, / a on czy­ta z niej pierw­szy raz  – jest już męż­czy­zną”. Albo w wier­szu „Hen­ry Moore”  daje opis dwóch rzeźb:

Zna­lazł korzeń wyrzu­co­ny przez fale
i zoba­czył w nim mat­kę i dziec­ko

(…)

Ono wspi­na się jak mło­da foka
na jej brzuch, sze­ro­ki i sło­necz­ny.

Zna­lazł korzeń wyrzu­co­ny przez fale
i zoba­czył w nim cia­ło wojow­ni­ka

(…)

gło­wa zaraz ude­rzy o zie­mię,
obok ciem­na jak prze­rę­bel tar­cza.

Zna­lazł kamień wyrzu­co­ny przez fale
z wydrą­żo­nym na wylot otwo­rem,
scho­wał się w nim dru­gi, mniej­szy kamyk,
jak zia­ren­ko w moc­nych obję­ciach,
ukry­te w ska­le, świ­dru­ją­ce
oko wojow­ni­ka, pępek nie­mow­lę­cia.

W jed­nym opi­sie jed­nej rzeź­by cała etycz­na budo­wa świa­ta. Kamień naro­dzin i kamień śmier­ci.

Inny walor opi­sów w tej poezji: każ­da wypa­trzo­na w świe­cie rzecz, spra­wa, zda­rze­nie nie jest pozo­sta­wio­ne same­mu sobie, izo­lo­wa­ne, nie jest też sym­bo­lem albo ale­go­rią  –  jest  mil­czą­co porów­ny­wa­ne z całym świa­tem. To cały świat –  pra­wie mil­czą­co suge­ro­wa­ny – z wła­ści­wą sobie wszech­stron­no­ścią sza­cu­je rzecz, spra­wę, zda­rze­nie, czło­wie­ka. Jak ta „Sprze­daw­czy­ni mio­teł” : „Wokół wiru­je bazar / na osiach / jej nie­obec­nych oczu”.

Opis jest żywym, osob­nym jeste­stwem, świa­do­mo­ścią. Opis ma wła­sną wolę, wybie­ra sobie to, co chce opi­sać. Wybie­ra­jąc coś do opi­su, opis daje temu cze­muś wol­ność. Wiersz „Par­te­ro­we okna” chwy­ta to, co w oknach widzi prze­cho­dzień, a zara­zem domo­we obra­zy widzia­ne za szy­bą żyją nie­za­leż­nie od patrzą­ce­go. Opis nie zamy­ka, nie ogra­ni­cza, nie urze­cza­wia tego, co chce się opi­sać. W wier­szach Dąbrow­skiej zda­rza się, że czło­wiek przej­mu­je punkt widze­nia rze­czy: kate­dry, ulo­tek czy­ta­nych w pocze­kal­niach, drze­wa, któ­re jest naj­star­szą isto­tą w mie­ście, łóż­ka. I rze­czy nie tyle się psy­chi­zu­ją, co otwie­ra­ją na stru­mień psy­chi­ki kogoś je opi­su­ją­ce­go, a po chwi­li sta­ją się ruchli­wą for­mą tej psy­chi­ki.

Cokol­wiek Kry­sty­na Dąbrow­ska opi­su­je, jest włą­czo­ne w mię­dzy­ludz­ką sytu­ację, bo tyl­ko ludzie, a nie abs­trak­cje i rze­czy oswa­ja­ją nas albo odpę­dza­ją, a naj­czę­ściej czy­nią z nami jed­no i dru­gie. Sta­ra kobie­ta chce przy­trzy­mać dziew­czy­nę dzię­ki oswa­ja­ją­ce­mu przy­dom­ko­wi „lilij­ka”. A owa „lilij­ka” sta­rą kobie­tę nazy­wa „wil­czy­cą” – groź­nie i dystan­su­ją­co.

Wyni­ka z tego ety­ka, któ­rą naj­le­piej wyra­ził Goethe: „Nie odtrą­caj tego, kto się zbli­ża; kto się odda­la tego nie zatrzy­muj, a kto powra­ca tego przyj­mij, jak gdy­by nie był odszedł. Waż­ne jest to jedy­nie, żeby nić nie zosta­ła zerwa­na, wszyst­kie inne szcze­gó­ły nie mają zna­cze­nia”.

Otóż poezja Kry­sty­ny Dąbrow­skiej, moc­na i gięt­ka linia jej skład­ni, wyda­je mi się taką nicią. Powia­da o kra­bie, któ­ry przy­wlókł się z oce­anu: „Pod­pły­wa­łam, on się oddalał/ Odpły­wa­łam, on się przy­bli­żał”. A w wier­szu „Wczo­raj widzia­łam psa na brze­gu morza” zwie­rzę jak na nie­wi­dzial­nej smy­czy jest przy­cią­ga­ne przez morze – jed­nak odbie­ga jak naj­da­lej. To por­tret poetyc­kiej świa­do­mo­ści. Takiej linii nie mogą prze­trzeć przy­zwy­cza­je­nia i nawy­ki, nie mogą zerwać roz­pa­cze. A prze­cież i nawy­ki i roz­pa­cze są przed­mio­tem opi­su.

Jed­nak opis nie jest czyn­no­ścią nie­win­ną, ma też wła­ści­wo­ści izo­lu­ją­ce, wpro­wa­dza dystans, osa­mot­nie­nie ludzi i rze­czy. W wier­szu „Oce­ana­rium” czy­ta­my:

Za szy­bą ryby suną jak baga­że na taśmie.
Bara­ku­da i żar­łacz obok spo­koj­nych ławic
niby paste­rze sta­da. Aż trud­no uwie­rzyć:
nikt niko­go nie goni, nie zja­da.

Waru­nek tej har­mo­nii to skry­ta izo­la­cja.
Ogrom­ny akwen dzie­lą prze­zro­czy­ste ścia­ny.
Leni­we dra­pież­ni­ki krą­żą po innych trak­cjach
niż ich sio­stry kru­che jak tac­ki z por­ce­la­ny.

Poin­ta jest smut­no-prze­wrot­na. Tym, co łączy izo­lo­wa­ne jeste­stwa, jest powszech­na samot­ność: „i tnie naj­grub­sze szy­by samot­na ryba piła”. Podob­ne, tyl­ko jesz­cze bar­dziej bez­po­śred­nie, jest prze­sła­nie wier­sza „Kule na wodzie”.

Źró­dło­we sytu­acje, któ­re sta­ją się tema­ta­mi wier­szy, są nie­po­wta­rzal­ne. Mają pra­wo do odręb­no­ści i dają pra­wo do osa­mot­nie­nia oso­bom, któ­re w nich się zna­la­zły. Auten­tyzm sytu­acji wyczu­wa się, kie­dy ona nie da się uogól­nić, żąda­jąc dla sie­bie peł­nej uwa­gi. Dopie­ro kie­dy jeste­śmy bez resz­ty na sytu­acji sku­pie­ni, zwra­ca nas ona ku temu, kto w niej tkwi, kto ją dla sie­bie odszu­kał, ale jest ponad nią, gotów do wysmyk­nię­cia się z niej. Utwór „Bez­pier­śna jesz­cze dziew­czyn­ka” poka­zu­je uli­cę w upa­le i snu­ją­ce się dzie­ci, nie­ru­cho­mie­ją­ce z gorą­ca. I nagle, na znak przy­wód­czy­ni, rzu­ca­ją się do bie­gu na oślep – w odru­chu wol­no­ści porzu­ca­ją swo­je miej­sce i czas.

To talent bar­dzo istot­ny w sztu­ce: umieć zacie­ka­wić sobą – ale bez eks­hi­bi­cjo­ni­zmu. Naj­wię­cej o poet­ce mówi to, co ze świa­ta do wier­szy wybra­ła, pozwa­la­jąc świa­tu wybie­rać jej los.

Jeśli wier­sze nigdzie nie blo­ku­ją mię­dzy­ludz­kiej eks­pre­sji, a przy tym nigdzie nie łamią oso­bo­we­go dystan­su – a tak jest w utwo­rach Dąbrow­skiej – to ich naj­głęb­sze, komu­ni­ka­cyj­ne zna­cze­nie nie da się wyczer­pać! Sta­je się „Biu­rem podró­ży” dla żywych i umar­łych – miej­scem, któ­re dzie­li rze­czy­wi­stość od nie­rze­czy­wi­sto­ści, życie od śmier­ci. Ale jesz­cze waż­niej­sze jest, że łączy rze­czy­wi­stość z poezją, śmierć z życiem.

I łączy w miło­snym prze­ży­ciu. W tomie Bia­łe krze­sła znaj­du­je­my kil­ka naj­pięk­niej­szych ero­ty­ków we współ­cze­snej pol­skiej poezji: „W dzie­ciń­stwie sta­wa­łam”, „Sto­py”, „Tylu rze­czy”, „Relief”, „Jeste­śmy słow­ni­kiem”. Ten ostat­ni koń­czy się nastę­pu­ją­co:

Nasze odde­chy – kart­ki wer­to­wa­ne
w poszu­ki­wa­niu nie­zna­nych wyra­zów,
z któ­rych jakie uło­ży się zda­nie?

Książ­ki, o któ­rych piszę, są począt­ka­mi poetyc­kiej dro­gi. Zaczy­na­ją­cy upra­wiać poezję naj­pierw pró­bu­je słów. Póź­niej zdań, bo chce zary­so­wać wła­sną skład­nię świa­ta. Jesz­cze póź­niej wypró­bo­wu­je świat. A doj­rza­łość poeta zdo­by­wa wte­dy, kie­dy tak mówi o świe­cie, żeby świat mógł pod­dać pró­bom jego same­go, poetę. Kry­sty­na Dąbrow­ska jest już po wła­snych pró­bach. Wła­śnie teraz wypró­bo­wu­je ją świat izo­la­cji i empa­tii, samot­no­ści i miło­ści.

Teraz świat pod­da­je poet­kę pró­bie, któ­ra wyma­ga od niej już nie tyl­ko opi­su.  Świat musi być opi­sa­ny opo­wia­da­niem.

Liry­ka nie jest epi­ką. Ale liry­ka Dąbrow­skiej wywo­dzi epic­kość z naj­głęb­szej isto­ty liry­ki, z prze­ży­cia – bo prze­ży­wa­nie może doko­ny­wać się tyl­ko w cza­sie, czy­li w żywio­le opo­wia­da­nia, epi­ki.  Prze­ży­cie wyma­ga też cza­su wspo­mi­na­nia. Odtwa­rza w wier­szu lirycz­ną mate­rial­ność cza­su, jego treść, któ­ra roz­wi­nąć się  może jedy­nie pod posta­cią fabu­ły, zda­rzeń, posta­ci, oso­bo­wych losów.

Do tego trze­ba, co bar­dzo trud­ne, z nie­za­wod­nym instynk­tem zna­leźć taki punkt widze­nia dla opi­sy­wa­ne­go wyda­rze­nia lub obra­zu, żeby samo­rzut­nie to, co opi­sy­wa­ne roz­wi­nę­ło się w cza­sie, w opo­wieść.

Arcy­dzie­łem takiej epi­ki jest „Dzie­sięć zło­tych dwu­dzie­sto­do­la­ró­wek”, wiersz wywie­dzio­ny z auto­bio­gra­fii Wil­lia­ma Car­lo­sa Wil­liam­sa. To jest wspo­mnie­nie wspo­mnie­nia. Autor­ka wier­sza wspo­mi­na czy­jeś wspo­mnie­nie – roz­wi­ja je w opo­wieść ini­cja­cyj­ną: o życio­wej i śmier­tel­nej cenie poezji!

To nie przy­pa­dek, że chce się przy oma­wia­niu obu tomów poet­ki mówić o naj­prost­szych z pro­stych for­mach lite­ra­tu­ry, for­mach ele­men­tar­nych: o opi­sie i opo­wia­da­niu. Głę­bo­kość i żywość tych wier­szy pole­ga na tym, że ich autor­ka potra­fi zdy­na­mi­zo­wać swój świat od tych wła­śnie pod­staw – od wła­ści­wo­ści opi­su i opo­wia­da­nia.

To są naj­prost­sze i naj­głęb­sze zale­ty praw­dzi­we­go pisar­stwa. Są naj­trud­niej­sze do osią­gnię­cia. Przy­wra­ca­ją wia­rę w lite­ra­tu­rę.


Poezja

Poezja nie jest dzi­wacz­na, jest oczy­wi­sta. Zadzi­wia oczy­wi­sto­ścią na mia­rę cało­ści świa­ta, nie chce świa­ta prze­wyż­szać, ani przed świa­tem się nie poni­ża. Odda­je świa­tu świat nie­zu­bo­żo­ny i nie­ubó­stwio­ny. Dla­te­go jest wier­na i skrom­na. Sama sie­bie nie pyta: czym jest. Pyta sama sie­bie: o czym mówi. Według takich wyma­gań kształ­tu­je poetów i czy­tel­ni­ków.
Jesz­cze nie­daw­no moż­na było pytać bez poczu­cia nie­sto­sow­no­ści: „O czym mówi poezja?”. Wier­sze wie­le opi­sy­wa­ły, nawet w gatun­ku impre­syj­nej liry­ki. Dzi­siaj nato­miast poezja nie two­rzy pro­sto odwzo­ro­wa­nych obra­zów świa­ta. Raczej wytwa­rza obra­zy, któ­re czy­tel­nik ma umie­ścić w świe­cie; naj­pierw wyobra­zić je sobie – następ­nie spro­wa­dzić do innych swo­ich wyobra­żeń, tych bli­skich świa­tu; i w ten spo­sób przy­łą­czyć do świa­ta. Wie­le jest tych pośred­nictw mię­dzy wyobraź­nią a rze­czy­wi­sto­ścią, ale świat zacho­wu­je pry­mat i w osta­tecz­nej instan­cji czy­tel­nik patrzy na obra­zy poezji jak na natu­rę pier­wot­ną. Jak na świat zasta­ny. A sko­ro tak patrzy, to powra­ca do rów­nie pier­wot­ne­go pyta­nia: „O czym mówi poezja?”.
O czym więc mówi poezja nowo­żyt­na? Zawsze zna­jąc i zacho­wu­jąc całość świa­ta, z osob­na akcen­tu­je zmy­sło­wość i mate­rial­ność rze­czy, z osob­na medy­tu­je o cza­sie, z osob­na dra­ma­ty­zu­je los czło­wie­ka. Na tym pole­ga jej „spe­cja­li­za­cja” gatun­ko­wa, filo­zo­ficz­na i este­tycz­na wedle naj­roz­ma­it­szych prą­dów, kie­run­ków, szkół i oso­bi­stych tem­pe­ra­men­tów. A jed­nak poezja wszyst­ko wyosob­nia­jąc, mówi o wszyst­kim.
Kie­dy dziec­ko sta­je przed bel­frem, któ­ry go pyta o sens jakie­goś utwo­ru, czę­sto bez­rad­nie mil­czy. Czu­je, że tym sen­sem jest wszyst­ko. A bel­fer, z pozo­ru respek­tu­ją­cy skrom­ność poezji, któ­ra zawsze jest „o czymś”, wyma­ga, żeby dziec­ko okre­śli­ło temat. A to dla dziec­ka i poety jest nie­moż­li­we. Oni wie­dzą: kie­dy poeta mówi o krze­śle – mówi o wszyst­kim, kie­dy o upły­wie cza­su – mówi o wszyst­kim, kie­dy o miło­ści albo o samo­bój­stwie – mówi o wszyst­kim. Bez tema­tu.
Trze­ba przy­znać, że w takim dzie­cię­cym widze­niu poezji kry­je się nie­bez­pie­czeń­stwo. W wie­lu twór­czo­ściach nazbyt hoł­du­ją­cych ogól­ni­kom poczu­cie cało­ści świa­ta pra­wie już znisz­czy­ło nie­po­wta­rzal­ność szcze­gó­łów. I czę­sto – ratun­ko­wo – te szcze­gó­ły są kopio­wa­ne z wie­dzy ency­klo­pe­dycz­nej a nie z prze­ży­cia, czę­sto pach­ną pozna­niem, a nie uczu­ciem. Cze­sław Miłosz, gdy wzy­wał poetów, piew­ców rze­czy­wi­sto­ści, na pomoc świa­tu prze­żar­te­mu abs­trak­cja­mi, może dał się złu­dzić zbyt wie­lu papie­ro­wym kon­kre­tom ich wier­szy?
Jed­nak mimo takie­go nie­bez­pie­czeń­stwa i w zgo­dzie z ratow­ni­czą misją Cze­sła­wa Miło­sza nowo­żyt­na poezja jest o czymś tak rze­czy­wi­stym, jak wszyst­ko.

*

Poezja jest soli­dar­na ze swo­im cza­sem, bo jest w swo­im cza­sie. Moż­na nawet powie­dzieć, że jest swo­im cza­sem, jego naj­istot­niej­szą tre­ścią i jego naj­bar­dziej powierz­chow­ną modą. Utoż­sa­mia się z teraź­niej­szą histo­rią, z dzi­siej­szy­mi pro­ble­ma­mi, emo­cja­mi zbio­ro­wy­mi i indy­wi­du­al­ny­mi, ze sta­na­mi ducha i cia­ła dzi­siej­szych ludzi, z psy­cho­so­cjo­lo­gią. Dla­te­go poezja musia­ła się zanu­rzyć w roz­ma­ite dzie­dzi­ny – od myśli banal­nych po ezo­te­rycz­ne, od mate­rii zmy­sło­wo poj­mo­wa­nej do sub­li­mo­wa­nej wyobraź­nią, od mate­rii do abs­trak­cji. Poezja będąc obec­ną w reli­giach (jako modli­twa albo litur­gia, nawet jako swo­ista teo­lo­gia) zara­zem się­ga­ła gra­ni­cy ate­izmów. Poezja filo­zo­fo­wa­ła. Narzę­dziem bar­dzo zacho­waw­czym, reto­ry­ką, wyostrza­ła to, co naj­mniej zacho­waw­cze: kry­ty­cyzm spo­łecz­ny. Przy­no­si­ła nowość i dawa­ła spo­czy­nek ludziom zmę­czo­nym nowo­ścia­mi. Ide­olo­gie wspie­ra­ła w pro­pa­gan­do­wym oszu­stwie. Kom­pro­mi­to­wa­ła je. Modli­ła się, kon­tem­plo­wa­ła, myśla­ła, uda­wa­ła, że myśli, ucie­ka­ła od myśle­nia…

*

Poezja zda­wa­ła sobie spra­wę, że jest bytem słow­nym, inte­lek­tu­al­nym. Wyra­bia­ło to w niej kom­pleks ode­rwa­nia od tego, co mate­rial­ne. Może dla­te­go, chcąc to sobie zre­kom­pen­so­wać, tak chęt­nie dawa­ła się zawo­jo­wy­wać bez­po­śred­nim i pośred­nim inwa­zjom mate­rii.
Mate­rię znaj­do­wa­ła przede wszyst­kim w swo­jej wła­snej sub­stan­cji. Jej odde­cho­wą, płuc­ną, powietrz­ną for­mę rzeź­bi­ło brzmie­nie dzie­cię­cej lub uświę­co­nej glo­so­la­lii, oddech był kształ­to­wa­ny cie­le­sną pra­cą krta­ni i ust. Prze­ni­ka­ły ducho­wość poezji mate­rial­ne jako­ści kar­tek papie­ru i kro­jów czcio­nek. Poezja zale­ża­ła od swo­je­go prze­strzen­ne­go roz­miesz­cze­nia na stro­ni­cy – nie bez przy­czy­ny nazy­wa­no to „poezją kon­kret­ną”.
Pośred­nio – przez zna­cze­nio­wą stro­nę słów – mate­ria prze­ma­wia­ła w poezji jako jej tra­dy­cyj­ny temat: przy­ro­da. I jako temat nowa­tor­ski: sztucz­na przy­ro­da miast. Taka osten­ta­cyj­na tema­ty­za­cja zagra­ża­ła jed­nak spój­no­ści poezji: bywa­ło, że wiersz roz­dzie­lał się na „mate­rial­ny”, kon­kret­ny, opi­so­wy temat i na reflek­sję ducho­wą pola­tu­ją­cą nad tema­tem.
Węzeł poetyc­kie­go „ducha” i „cia­ła” moc­no zaci­śnię­to splo­ta­mi filo­zo­fii i przy­ro­do­znaw­stwa. W tym węź­le ukształ­to­wał się, dał się pochwy­cić filo­zo­ficz­nie albo przy­ro­do­znaw­czo pro­blem poetyc­kie­go kon­kre­tu. W jed­nych aspek­tach kon­kret bywał sym­bo­lem, zna­kiem, cie­niem rze­czy – w innych aspek­tach był rze­czą samą, opi­sem rze­czy toż­sa­mym z wier­szem. Naj­więk­sze „ukon­kret­nie­nie” to wiersz trak­to­wa­ny jak rzecz pośród rze­czy, przed­miot – co jed­nak wie­lu poetów uwa­ża za złu­dze­nie.
Każ­de poko­le­nie poetów wsz­czy­na od nowa spór mię­dzy sym­bo­lem a kon­kre­tem (róż­ne nada­jąc im nazwy, zależ­nie od wyzna­wa­nej este­ty­ki) jako domi­nan­ta­mi poezji, wsz­czy­na o zaran­ku swo­jej twór­czo­ści, żeby o zmierz­chu moż­na było ów spór uznać za pozor­ny, prze­mil­czeć. Następ­cy bio­rą to prze­mil­cze­nie za powód do wsz­czę­cia spo­ru na nowo, z tym samym póź­nym skut­kiem…
Filo­zo­fo­wie i filo­zo­ficz­nie nasta­wie­ni przy­rod­ni­cy uzna­ją takie pro­ble­ma­ty poetyc­kie za coś zawsty­dza­ją­co naiw­ne­go, i to naiw­ne­go w spo­sób szcze­gól­nie obez­wład­nia­ją­cy myśl. Pro­ble­ma­ty te nie tyl­ko bez­wstyd­nie obno­szą swo­ją naiw­ność, ale czy­nią naiw­ny­mi reflek­sje o sobie. Gdy filo­zof i uczo­ny przy­ro­do­znaw­ca nie­opatrz­nie dotkną się poezji, ich wła­sne dzie­dzi­ny sta­ją się naiw­ny­mi. Moż­na by pomy­śleć, że taka naiw­ność poetyc­ka w isto­cie jest per­fid­ną kry­ty­ką wymie­rzo­ną w filo­zo­fię i naukę – mogą coś o tym powie­dzieć naj­bar­dziej nara­że­ni: teo­re­ty­cy lite­ra­tu­ry, bada­cze liry­ki.

*

Naiw­ność wią­że się z para­dok­sal­ną sakral­no­ścią poezji.
Sty­ka­jąc się z filo­zo­fią i nauką – dzie­dzi­na­mi pozna­nia a nie świę­to­ści – poezja popa­da w rodzaj pychy i zaczy­na myśleć o sobie jako o czymś sakral­nie wyróż­nio­nym. Postę­pu­je z filo­zo­fią i nauką tak bez­ce­re­mo­nial­ne, jak każ­de inne sacrum w naszych cza­sach: rości sobie pre­ten­sje do sakra­li­za­cji wszyst­kie­go na swo­ją modłę.
Nie chce jed­nak wydać się tak pysz­na i dla­te­go skry­wa się wsty­dli­wie (albo obłud­nie) w dzie­dzi­nę wła­sną, niby to samo­ogra­ni­cza się do sie­bie samej, z pozo­ru pozba­wio­nej sacrum. I wte­dy kon­ku­ru­je z filo­zo­fią i nauką na ich tere­nie: wła­sną poetyc­ką filo­zo­ficz­no­ścią, wła­snym poetyc­kim, para­nau­ko­wym poczu­ciem rze­czy­wi­sto­ści przy­rod­ni­czej. Z pozo­ru nie narzu­ca więc swo­jej świę­to­ści, uda­je trzeź­wą, ale w skry­to­ści jest pew­na swe­go sacrum, i tę pew­ność ści­cha­pęk suge­ru­je… Poezja uświę­ca­jąc wszyst­ko, każ­dą sfe­rę ducha i mate­rii, pra­wie nigdy nie wystę­pu­je pod imie­niem cze­goś sakral­ne­go. (Bywa, że słu­ży świę­to­ści – ale to inna spra­wa). Roz­pa­tru­jąc jej pokręt­ne uni­ki, moż­na się dzi­wić, że poezja wywo­łu­je wra­że­nie tak pio­ru­nu­ją­co świę­tej naiw­no­ści. Ale tak jest. Wie­lu ludzi świę­tość poezji, kie­dy już ją uzna­ją, zmu­sza do przy­ję­cia absur­du za praw­dę, naiw­no­ści za mądrość, meta­fo­ry za rze­czy­wi­stość.
Bo w swo­im skry­tym uświę­ce­niu, mimo chwi­la­mi ośmie­sza­ją­cej pychy, poezja jest może jedy­ną sfe­rą ludz­kie­go doświad­cze­nia żywo i praw­dzi­wie reli­gij­ną!


Pustka i muzyka

Pewien wiersz Juliu­sza Sło­wac­kie­go jest dla mnie naj­bar­dziej przej­mu­ją­cym w pol­skiej poezji świa­dec­twem opusz­cze­nia. I wypro­wa­dza z tej pust­ki muzy­kę słów, któ­ra melo­dy­zu­je samot­ność:

Nagle mię trą­cił płacz na pustym bło­niu:
„Rzy­mie! Nie jesteś ty już daw­nym Rzy­mem”.
Tak śpie­wał pasterz trzód, sie­dząc na koniu.

Przede mną mrocz­ne błę­kit­na­wym dymem
Sznu­ry pała­ców pod Ape­ni­na­mi,
Nad nimi kościół ten, co jest olbrzy­mem.

Za mną był mor­ski brzeg i nad fala­mi
Okrę­tów tłum jako łabę­dzie sta­do,
Któ­re ogar­nął sen pod ruina­mi.

I zdjął mię wiel­ki płacz, gdy tą gro­ma­dą
Poran­ny zachwiał wiatr i pędził dalej
Jak­by gir­lan­dę dusz w błę­kit­ność bla­dą.

I zdjął mię wiel­ki strach, gdy pozni­ka­li
Ci anio­ło­wie fal – a ja zosta­łem
W pusty­ni sam – z Rzy­mem, co już się wali.

I nigdy w życiu takich łez nie lałem,
Jak wten­czas – gdy mię spy­ta­ło w pusty­ni
Słoń­ce, szy­dzą­cy bóg – czy Rzym widzia­łem?…

(„Rzym”)

Wiersz zaczy­na się od sło­wa „nagle”. I zda­je się dzi­siej­sze­mu czy­tel­ni­ko­wi, że ze swo­je­go świa­ta został  n a g l e  prze­nie­sio­ny w czas i miej­sce wpraw­dzie ziden­ty­fi­ko­wa­ne – wiek XIX, oko­li­ce Rzy­mu – ale opi­sa­ne mało kon­kret­nie, tro­chę „nie z tego świa­ta”, więc jak­by odle­glej­sze cza­so­prze­strzen­nie niż by wska­zy­wa­ły histo­ria i geo­gra­fia. Odczu­cie nagło­ści i odle­gło­ści tego poja­wie­nia się „gdzieś indziej” jest doj­mu­ją­ce, bo czu­je­my się w ską­pych oko­licz­no­ściach wier­sza nie­swo­jo, wid­mo­wo, jak­by bra­ko­wa­ło mate­rii, „ziem­skich pokar­mów”, świa­ta wokół.
Rów­nież sytu­acja kogoś, kto mówi w tym utwo­rze jest od począt­ku do koń­ca zasta­na­wia­ją­co widzia­dla­na, pozba­wio­na istot­nych okre­śleń, któ­re zwy­kle zna­my, chcie­li­by­śmy znać, gdy ktoś wypo­wia­da tak bar­dzo intym­ne zwie­rze­nie! Im wię­cej infor­ma­cji o oso­bie i jej poło­że­niu, tym zwie­rze­nie bar­dziej wia­ry­god­ne! A tu mówią­cy stoi na pustej rów­ni­nie, nie­wie­le na niej się dzie­je w świe­cie realiów – choć ducho­wo nie­zwy­kle dużo! Zresz­tą im mniej tych realiów, tym każ­dy z nich moc­niej – a nawet bru­tal­nie! – doty­ka duszy. Przy­kła­dem – owo słoń­ce prze­szy­wa­ją­ce całe jeste­stwo.
Dla nas, świad­ków poetyc­kie­go mono­lo­gu, mówią­cy jest czło­wie­kiem zni­kąd: nie wie­my skąd przy­był, mało może­my wywnio­sko­wać o jego doświad­cze­niach życio­wych. Jak­by z pusty­ni przy­był na pusty­nię. Takie wra­że­nie przy­no­si wiersz.
Wytłu­ma­cze­nie tego jest pro­ste: on zwie­rza się sobie, sam nie musi się wta­jem­ni­czać w spra­wy wła­sne­go życia prze­szłe­go i teraź­niej­sze­go, sam wszyst­ko o sobie naj­le­piej wie! No tak, ale prze­cież Juliusz Sło­wac­ki był świa­dom, że pisze wiersz, któ­ry inni będą czy­tać, zdez­o­rien­to­wa­ni bra­kiem wszel­kich szcze­gó­łów: kto mówi, kim jest, skąd się w tym miej­scu zna­lazł…?
Juliusz Sło­wac­ki! Z tym nazwi­skiem zja­wia się w naszych gło­wach wyobra­że­nie kon­kret­niej­sze niż to, co zasu­ge­ro­wał sam wiersz „Rzym”. Prze­cież z histo­rii lite­ra­tu­ry zna­my poetę i jego losy, a wię­cej jesz­cze nam się z jego oso­bą „koja­rzy” w spo­sób nie­okre­ślo­ny, „roman­tycz­ny”, nastro­jo­wy, ale jak­że inten­syw­ny! Praw­da histo­rycz­na i mit oso­bo­wy nie muszą być bez­po­śred­nio wyra­żo­ne w wier­szu Sło­wac­kie­go, żeby­śmy odczu­li ich ciśnie­nie wywie­ra­ne na lek­tu­rę dzi­siej­szą. Zacznij­my od tego, co wia­do­mo o chwi­li i miej­scu powsta­nia wier­sza „Rzym”, o tym małym przy­stan­ku na real­nej i ducho­wej dro­dze życia poety-wędrow­ca.

*

W lutym 1836 roku Juliusz Sło­wac­ki, pol­ski emi­grant krą­żą­cy po Euro­pie, scho­dzi ze stat­ku w por­cie Civi­ta­vec­chia, wynaj­mu­je doroż­kę i jedzie rów­ni­ną ota­cza­ją­cą Rzym, nagim ste­pem Kam­pa­nii Rzym­skiej – do Mia­sta Miast. Po co przy­by­wa? Jest piel­grzy­mem do ser­ca euro­pej­skiej kul­tu­ry i cywi­li­za­cji. Wykształ­co­nym ludziom tam­tych cza­sów (jak i nie­któ­rym dzi­siaj) nie wystar­cza­ła ani książ­ko­wa wie­dza o prze­szło­ści ani tury­sty­ka, oby­czaj powierz­chow­ne­go zwie­dza­nia. Przy­jeż­dża­li do świę­tych miejsc Euro­py, żeby bez­po­śred­nio odczuć ich pro­mie­nio­wa­nie i z nim się jed­no­czyć, żeby wła­sny­mi ducho­wy­mi moca­mi dołą­czyć do mocy powszech­nych i sta­ro­żyt­nych i w ten spo­sób pokrze­pić się na całe życie. Dozna­wa­li pokrze­pie­nia, cho­ciaż ono mie­sza­ło się z melan­cho­lią: miej­sca zacho­wy­wa­ły świę­tość, ale zara­zem oka­zy­wa­ły się ruina­mi, a teraź­niej­szość wpeł­za­ła na te ruiny nędzą mate­rial­ną albo tar­go­wi­ska­mi próż­no­ści ludzi miej­sco­wych i przy­jezd­nych. Uczu­cia i myśli piel­grzy­mów oka­zy­wa­ły się zbyt sła­be, żeby wskrze­sić w duszach peł­ną świet­ność tych miejsc. Stąd czę­ste dozna­nie oso­bi­stej mar­no­ści.
Po odwie­dzi­nach Rzy­mu spo­dzie­wa­no się przy­pły­wu szcze­gól­nej mocy. Tu było się w ser­cu Reli­gii (antycz­nej i chrze­ści­jań­skiej), w ser­cu Pra­wa, w ser­cu marze­nia o powszech­nym, spra­wie­dli­wym impe­rium ludz­ko­ści, tu mia­ło się nadzie­ję, że jesz­cze teraz, w XIX wie­ku, moż­na wejść do stru­mie­nia ducho­wo­ści i kul­tu­ry, któ­re­go źró­dła biją w szla­chet­nej prze­szło­ści, że te same wody, co przed tysiąc­le­cia­mi obmy­ją i oczysz­czą piel­grzy­ma. Ale przy­by­wa­jąc do Rzy­mu, jed­no­cze­śnie było się przy­go­to­wa­nym na odczu­cie melan­cho­lii tak głę­bo­ko nisz­czą­cej ducha, jak on był wyso­ko wynie­sio­ny i umoc­nio­ny przez tra­dy­cję… Już od wie­ków Rzym przed­sta­wiał się oczom piel­grzy­mów i oczom czy­tel­ni­ków dzieł histo­rycz­nych jako w sobie sprzecz­ny: potę­ga i ruina potę­gi!
Czy moż­na sobie wyobra­zić pej­zaż, któ­ry lepiej by się dosto­so­wał do tego kul­tu­ro­we­go kon­tra­stu? Oto Kam­pa­nia Rzym­ska, naga, ubo­ga rów­ni­na ota­cza­ją­ca boga­te, zdob­ne ogro­mem archi­tek­tu­ry mia­sto Rzym… Na tym ste­pie w lutym 1836 roku poja­wia się Juliusz Sło­wac­ki. Jest w pocho­dzie, jest wędrow­cem i zawsze będzie wędro­wał. Zanim tu przy­był, zdą­żył już z rodzin­ne­go Krze­mień­ca zawę­dro­wać do Wil­na, War­sza­wy i Ode­ssy, w pierw­szych latach emi­gra­cji odwie­dził Dre­zno, Lipsk, Paryż, Lon­dyn, Gene­wę. Po Rzy­mie wybie­rze się do Gre­cji i na wschód, do Kairu, Teb, Jero­zo­li­my, Naza­re­tu, Damasz­ku i Bej­ru­tu. Póź­niej jesz­cze w róż­nych kie­run­kach prze­je­dzie Euro­pę. Każ­de z miejsc otwie­ra­ło mu dostęp do począt­ków kul­tur i reli­gii oraz do zwrot­nych momen­tów histo­rii. Jest poetą, więc podró­żu­jąc przez świat real­ny, nawie­dza miej­sca wła­snej wyobraź­ni: był już w „Godzi­nie myśli” i w „Roz­łą­cze­niu”, był w świa­tach „Marii Stu­art” i „Bal­la­dy­ny” i „Kor­dia­na”… Po chwi­li, w któ­rej powstał wiersz „Rzym”, Sło­wac­ki będzie jesz­cze prze­by­wał w nie­skoń­czo­nych świa­tach swo­ich liry­ków, dra­ma­tów i poema­tów.

O autorze

Piotr Matywiecki

Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista. Uhonorowany m.in. prestiżową nagrodą PEN-Clubu (1994) oraz Nagrodą Literacką Gdynia (2008). Jego książki trzykrotnie znalazły się w finale Nagrody Literackiej Nike (2006, 2008 i 2016). W 2013 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

Romantyczność. Współczesne ballady i romanse inspirowane twórczością Adama Mickiewicza

utwory / zapowiedzi książek Joanna Roszak Miłosz Biedrzycki Piotr Matywiecki

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 5 wrze­śnia 2022 roku.

Więcej

Literatura na wysypisku kultury

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie „Lite­ra­tu­ra na wysy­pi­sku kul­tu­ry” z udzia­łem Pio­tra Maty­wiec­kie­go, Prze­my­sła­wa Owczar­ka, Mar­ty Pod­gór­nik, Rober­ta Rybic­kie­go i Mar­ty Koron­kie­wicz w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22.

Więcej

Wiek żelazny

wywiady / o książce Eliza Kącka Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Eli­zy Kąc­kiej z Pio­trem Maty­wiec­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Pala­me­des, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

Palamedes – autoprezentacja

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do poema­tu Pala­me­des, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2016 roku.

Więcej

Świadkowie kolorów

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Palamedes (2)

utwory / zapowiedzi książek Piotr Matywiecki

Frag­ment poema­tu Pio­tra Maty­wiec­kie­go Pala­me­des, któ­ry uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

W tej chwili

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz Pio­tra Maty­wiec­kie­go ze zbio­ru Zdar­te okład­ki. Wier­sze z lat 1965–2009.

Więcej

Palamedes (1)

utwory / zapowiedzi książek Piotr Matywiecki

Frag­ment poema­tu Pio­tra Maty­wiec­kie­go Pala­me­des, któ­ry uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 1 maja 2017 roku.

Więcej

Gdy „na wzruszenia jest wymiar ogólny i ścisły”

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Jaku­ba Skur­ty­sa z Pio­trem Maty­wiec­kim.

Więcej

Posłowie (fragment)

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Sztuka

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

W tej chwili

dzwieki / RECYTACJE Piotr Matywiecki

Wiersz z tomu Zdar­te okład­ki (1965–2009), zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Brze­gi, zdar­te, nie­rze­czy­wi­ste” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2010.

Więcej

Kabalistyczne gęstości języka i poezja cienkiej faktury

wywiady / o pisaniu Joanna Roszak Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim roz­ma­wia­ją Emi­lia Kle­dzik i Joan­na Roszak.

Więcej

Na progu milczenia

recenzje / ESEJE Piotr Matywiecki

Recen­zja Pio­tra Maty­wiec­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Wysze­dłem szu­kać Leopol­da Staf­fa w wybo­rze Justy­ny Bar­giel­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 31 maja 2012 roku.

Więcej

Kilka słów o poezji Tymoteusza Karpowicza

debaty / książki i autorzy Piotr Matywiecki

Głos Pio­tra Maty­wiec­kie­go w deba­cie „Po co nam Dzie­ła zebra­ne Kar­po­wi­cza”.

Więcej

Konopnicka? Trzeba ją ocalić od zapomnienia*

wywiady / o książce Piotr Matywiecki

Roz­mo­wa Mał­go­rza­ty Matu­szew­skiej z Pio­trem Maty­wiec­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Gdy „na wzruszenia jest wymiar ogólny i ścisły”

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim o książ­ce Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej roz­ma­wia Jakub Skur­tys.

Więcej

Posłowie (fragment)

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Frag­ment posło­wia Pio­tra Maty­wiec­kie­go do książ­ki Złot­nie­ją­cy świat Marii Konop­nic­kiej.

Więcej

Lato bez treści, Rysunek, [kiedy spotkasz zabitego]

recenzje / KOMENTARZE Piotr Matywiecki

Autor­ski komen­tarz Pio­tra Maty­wiec­kie­go do wier­szy z książ­ki Zdar­te okład­ki (1965–2009).

Więcej

Nieskończenie długi poemat poza słowami

wywiady / o książce Jakub Skurtys Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim o książ­ce Zdar­te okład­ki roz­ma­wia Jakub Skur­tys.

Więcej

Człowiek, my, nasza prawda

recenzje / IMPRESJE Piotr Matywiecki

Recen­zja Pio­tra Maty­wiec­kie­go z książ­ki Dni i noce Pio­tra Som­me­ra.

Więcej

O remoncie poranka

recenzje / NOTKI I OPINIE Maciej Robert Piotr Kępiński Piotr Matywiecki

Komen­ta­rze Pio­tra Maty­wiec­kie­go, Macie­ja Rober­ta, Pio­tra Kępiń­skie­go.

Więcej

Kabalistyczne gęstości języka i poezja cienkiej faktury

wywiady / o pisaniu Joanna Roszak Piotr Matywiecki

Z Pio­trem Maty­wiec­kim roz­ma­wia­ją Emi­lia Kle­dzik i Joan­na Roszak.

Więcej

Rzecz o niegotowości świata

recenzje / ESEJE

Recen­zja Zbi­gnie­wa Bień­kow­skie­go z książ­ki Świa­tło jed­no­myśl­ne Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej

Strony

recenzje / ESEJE Bogusław Kierc

Recen­zja Bogu­sła­wa Kier­ca z książ­ki Zdar­te okład­ki Pio­tra Maty­wiec­kie­go.

Więcej