książki / POEZJE

Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną

Jerzy Jarniewicz

Fragmenty książki Jerzego Jarniewicza Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną, wydanej w Biurze Literackim 4 października 2012 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Z archiwum kinematografii

Na dzień dzi­siej­szy adre­sem jest hotel,
noc życiem, języ­kiem „a gdy­by”. To wszyst­ko
na chwi­lę obec­ną,
nim wsta­niesz i pój­dziesz do metra, głęb­sze­go
niż cisza w szy­bie win­dy, a ja na połu­dnio­wy zachód,
ten za Skier­nie­wi­ca­mi. I zosta­wi­my po sobie
dwa nie­bliź­nia­cze kie­lisz­ki, z dwóch, dla doro­słych, bajek:
twój – smu­kły do bia­łe­go,
mój – wyso­ki pół­gra­wer.
Ale skąd nagle w mie­ście
tyle Mer­ry Chri­st­mas i tyle New Year? Skąd mia­sto
tak popi­sa­ne i do tego na obco? Na ścia­nie Novo­te­lu
cze­mu czy­tam: Oran­ge? Czas nam się wymy­ka,
z cza­sem wymy­ka­ją się miej­sca. I dachy nad miej­sca­mi.
Opo­wiesz mi o Bino­che, raz jesz­cze, jak się mastur­bu­je
w tej bez­błęd­nej sce­nie,
ale nie tak jak Sza­po­łow­ska, kie­dyś,
w sta­nie wojen­nym? W Bez tchu?
W Bez wyj­ścia? W Bez koń­ca.


Tranzyt Wenus w Zawierciu

W recep­cji wpi­su­ję do kar­ty wymy­ślo­ny adres, cie­bie
wymy­ślam od począt­ku. Ale cze­mu ten facet przy­po­mi­na nam,
że jeśli nie dziś, to już w życiu nie zoba­czy­my takie­go tran­zy­tu?
Co ma na myśli, że „w życiu”? I czy wie,
że nie zoba­czy­my Zawier­cia dru­gi raz
we dwo­je? Oglą­da­nie Wenus w jed­nej linii ze Słoń­cem
i nami będzie groź­ne dla oka. No, chy­ba że w inter­ne­cie.

Jak wszyst­ko się z sobą łączy. Nie zoba­czy­my tran­zy­tu,
jeśli nie pój­dzie­my popa­trzeć, jeśli
pój­dzie­my popa­trzeć, może­my go nie zoba­czyć,
bo utra­ci­my wzrok. Jak wszyst­ko jest do sie­bie podob­ne:
mia­sta na Ślą­sku, szy­no­bus, bez­dom­ne psy. Nazwij to snem
z uli­cy wią­zów, bitwą pod Bia­łą Górą, „tą ostat­nią nie­dzie­lą”,
ale jeśli mnie kochasz, musi­my się zoba­czyć,
i z tego same­go powo­du nie zoba­czy­my się. Śle­dzisz
wzro­kiem ucie­ka­ją­ce na pasku liter­ki? Bóg
stwo­rzył kamień, któ­re­go nie unie­sie.



Błędne charty

Nie ten dom, prze­chod­niu,
pomy­lo­ny adres. List
źle dorę­czo­ny. Pod prąd.

Lite­rów­ka w nazwi­sku
odświe­ża mu oddech,
gdy ona drze koper­tę

i wcho­dzi w cień char­ta
na afgań­skim znacz­ku
– kan­ce­ra ze skry­tym kłem.

Wygi­na grzbiet na opak
i bia­łą sierść rosi
pod błą­dzą­cy dotyk.

(Nie powin­ni się spo­tkać.)
Budzi się z raną, na waruj,
ze smy­czą na szyi.

Psiarz, od słów goń­czych,
spi­sze pie­skie zezna­nia,
z cze­skim błę­dem na star­cie.


„Abrakadabra – ubranka do chrztu”

i inne takie szyl­dy
po parzy­stej Pił­sud­skie­go. Bo trze­ba w but­kach
na chrzci­nach. W but­kach, szat­kach, boler­kach.
W kape­lu­si­kach z tiu­lu. Zresz­tą, sam dotknij.
Lubię, jak doty­kasz. Zało­ży mi pan
skar­pet­kę na gło­wę? Zawią­że kokard­kę?
Kto wsa­dza kij w mro­wi­sko, gdzie mrów­ki
pra­cu­ją na akord w bla­sku bie­luch­nych poń­czo­szek?
Inti­mis­si­mi! Komu zawie­rzyć, gdy w piw­ni­cy,
w któ­rej kieł­ko­wa­ły kar­to­fle, kieł­ku­ją
fal­ban­ki, maj­tecz­ki, śnież­ne try­ko­ci­ki?
Salve. Sale. Para gra­tis. I ora pro nobis.
„Wię­cej szyl­dów nie pamię­tam”, i daruj już sobie
dru­gą część for­mu­ły. Nale­ży się zwrot VAT:
nie­ubra­ne dzie­ci nie idą do nie­ba.



Spinario

Na mur­ku przed szko­łą sie­dzi chło­piec,
pochy­lo­ny uważ­nie nad sto­pą, któ­rą uniósł
i oparł na pra­wym kola­nie. Wycią­ga cierń
ze sto­py? Pra­wie.
Raczej kamyk z buta.

Gdy­bym patrzył na nie­go wzro­kiem
czter­dzie­ści lat młod­szym, chło­piec
miał­by mun­du­rek i tar­czę na ramie­niu.


Szwedzki świerszcz za kominem

Wysie­dli­śmy, a mogli­śmy jak nic nie wysia­dać,
pociąg zawió­zł­by nas do Świ­no­uj­ścia. A potem
prom, zna­czy, że przez Bał­tyk, do Szwe­cji,
małej ojczy­zny kry­mi­na­łów.
No i por­no­gra­fii,
któ­rą oglą­da­łem na prze­rwie w szkol­nej ubi­ka­cji.
Jesz­cze nie wie­dzia­łem, co zna­czy w tytu­le szwedz­kie sło­wo
fuc­king, a już na kolo­ro­wych zdję­ciach
kobie­ta parzy­ła się z psem. Parzy­ła – moż­na dziś tak
o zdję­ciach? Coś, co zda­wa­ło się nie­wy­obra­żal­ne,
było nagle do oglą­da­nia i zabra­ło mi sen. Może dla­te­go
stresz­czam ci w łóż­ku pio­sen­ki z koń­ca lat sześć­dzie­sią­tych
i robię się nad ranem taki jakiś sło­ny.
Sło­ny? Bał­tyk, mimo pozo­rów, nie ma tu nic do rze­czy.
Do tego potrzeb­ny czyjś język. I two­je kub­ki sma­ko­we,
chwi­lo­wo w jego zasię­gu.



Wiersz w rozsypanym składzie

Krzysz­to­fo­wi Pijar­skie­mu

Park Ubez­pie­czeń Spo­łecz­nych,
godz. siód­ma rano, maj. Ślad zagięć, złusz­czo­na
emul­sja. Tu robot­ni­cy wycho­dzą z fabry­ki,
tam char­le­ston
na dachu hote­lu. Na któ­rym ślad papi­lar­ny
czar­ne­go atra­men­tu zosta­wił kto?
No, co jest, kot­ku?
Jest to, cze­go nie możesz zoba­czyć, co widać na papie­rze.

Hur­tow­nia tka­nin pole­ca: andże­la, żor­że­to-atłas,
skin picz, strecz, babli bor­ka. Stos pokru­szo­nych słów
na obra­zie i kon­te­ne­ry przy tra­sie. Skład zasad
w skła­dzie suk­na. Chrzci­ny, wese­la, pogrze­by.

Pamię­tasz
pierw­szą komu­nię? Tę lek­ko prze­świe­tlo­ną,
tuż obok spły­wu Dunaj­cem, für Tru­di, im Okto­ber, rok
dzi­siaj nie­czy­tel­ny? Na pierw­szym pla­nie masz czas
odej­ścia skła­dów do Kut­na, ale co gra­ją w Rial­to,
nie sły­chać, bo nie­me kino zosta­ło na tym zdję­ciu
bez zagięć, za to z pie­cząt­ką.

I wresz­cie jest, cze­go szu­ka­my:
taj­ne spo­tka­nie w widzew­skim barze Karl-Marx-Stadt -
ona mu wkła­da palec do ust, on trzy­ma jej palec w ustach,
tło z ludź­mi za nimi nie­ostre, ktoś wciąż liczy na pamięć,
ktoś zabez­pie­cza sce­nę,
bo lada chwi­la strzał świa­tła zamie­ni kości na papier.

O autorze

Jerzy Jarniewicz

Urodzony 4 maja 1958 roku w Łowiczu. Poeta, tłumacz, krytyk. W 1982 r. ukończył anglistykę na Uniwersytecie Łódzkim, w 1984 r. filozofię. Autor między innymi tomów poetyckich Dowód z tożsamości (2003), Oranżada (2005), Na dzień dzisiejszy i chwilę obecną (2012) czy Woda na Marsie (2015), licznych przekładów literatury zagranicznej oraz książek krytycznoliterackich. Od 1994 r. redaktor "Literatury na Świecie". Współpracuje z "Gazetą Wyborczą", "Tygodnikiem Powszechnym" i "Tyglem Kultury". Mieszka w Łodzi.

Powiązania