książki / POEZJE

Najdziwniejsze

Jacek Dehnel

Fragment książki Najdziwniejsze Jacka Dehnela, która ukaże się w Biurze Literackim 28 października 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

De revolutionibus orbium coelestium

Na ziarn­ku maku stoi mały dom,
Psy szcze­ka­ją na księ­życ mako­wy
Cz. Miłosz Przy­po­wieść o maku

Mia­łem osiem lub dzie­sięć lat: dwie wie­dzy stro­ny,
dwa koń­ce tele­sko­pu zło­ży­ły się we mnie
i wresz­cie zro­zu­mia­łem: atom oto­czo­ny
tora­mi elek­tro­nów i elip­sy pla­net
okrą­ża­ją­cych Słoń­ce na obraz­ku w ciem­nej
ency­klo­pe­dii dziad­ków – to rze­czy te same.

Na każ­dym elek­tro­nie może w głę­biach morza
pły­wać sobie ich­tio­zaur i rybak na kutrze,
łyskać jezio­ro rtę­ci, wsta­wać nocą zorza
nad sza­fi­ro­wą albo zło­tą zie­mią. Palec
czy włos, jeden jedy­ny wło­sek w kocim futrze,
ma w sobie galak­ty­ki nie­skoń­cze­nie małe,

z kolei nie­skoń­cze­nie wiel­kie dla tych, któ­rzy
patrzą w swo­je księ­ży­ce po pra­cy o świ­cie.
Gdzie spoj­rzeć, to coś znik­nie, to znów się wynu­rzy,
i wszyst­ko, co istot­ne, gdzie indziej jest pyłem
na nie­wi­docz­nej okiem kosmicz­nej orbi­cie.

Odtąd już nic waż­ne­go się nie nauczy­łem.

War­sza­wa, 14 VIII 2017


Kochankowie z Modeny

Tyl­ko miłość z nas zosta­nie.
Phi­lip Lar­kin Gro­bo­wiec w Arun­del

Jak dwa liście papro­ci z kar­bo­nu, sple­cio­ne
na sza­rym tle; jak zarys dwóch chu­dych ryb z jed­nej
ławi­cy, zatrzy­ma­nych w kamie­niu – dwie bied­ne
reszt­ki ludz­kich szkie­le­tów. Takie odko­pu­ją
set­ka­mi na cmen­ta­rzach, w bagnach, przy budo­wie
obwod­ni­cy mia­stecz­ka. Przy­pi­szą je ludom

i epo­kom, prze­trze­pią jak rabu­sie gro­bów,
żeby wyjąć tę sprzącz­kę, tam­ten grot, fibu­lę,
pacio­rek, dwie mone­ty, oło­wia­ną kulę.
Kość wezmą tyl­ko, jeśli ma cie­ka­wą ranę.
Resz­ta? Rzecz bez zna­cze­nia, prze­szko­da dla robót,
prze­sta­rza­ła bio­ma­sa, co wpro­wa­dza zamęt

w życie tych, któ­rzy – wła­śnie, ta róż­ni­ca – żyją.
Ale te dwa są inne: jest w nauce miej­sce
na sen­ty­men­ty, łza­we wzru­sze­nie, obej­ście
pro­ce­dur, gdy rysu­nek kości jest szcze­gól­ny.
Nie mają żałob­ni­ków, nikt nie wyje, bijąc
pię­ścią o wie­ko daw­no roz­bu­twia­łej trum­ny,

jed­nak gest, gest pozo­stał. I wędru­je oko
od try­lo­bi­tów cza­szek, spę­ka­nych, zapa­dłych
(ta lewa odwró­co­na, pra­wa na nią patrzy)
przez gotyc­kie łody­gi ramion, przez obrę­cze
żeber – w sam śro­dek gro­bu, by zna­leźć, głę­bo­ko,
gęsty splą­tek palicz­ków: połą­czo­ne ręce.

I idą foto­gra­fie do gazet, jest siła!
Piszą o pięk­nej parze „Kochan­ków z Mode­ny”,
arche­olog wyja­śnia, jest fejm i są memy,
the ten­der disco­ve­ry. Kobie­ta ma gło­wę
zwró­co­ną do męż­czy­zny, jak­by nań patrzy­ła.
Z począt­ku, jak sądzi­my, leże­li obo­je

twa­rzą w twarz. Układ krę­gów męż­czy­zny wska­zu­je,
że gło­wa prze­krę­ci­ła się naj­pew­niej w gro­bie.
A oko idzie dalej, zamknię­te – i w sobie
szu­ka tych scen, gdzie leżą, zmę­cze­ni, w poście­li,
śmie­ją się nad gli­nia­nym garn­kiem, śpią. Tasu­je
twa­rze, wnę­trza i świa­tło od czer­ni do bie­li.

Po deka­dzie – bada­nia szkli­wa. Dwaj face­ci.
Bra­cia albo kuzy­ni. Towa­rzy­sze bro­ni.
I całe to ich życie, co wyro­sło z dło­ni
sple­cio­nych w war­stwach gli­ny, blak­nie i zani­ka.

Leżą cał­kiem nie­win­ni, asep­tycz­ne dzie­ci,
wypra­ni do imen­tu jak księ­ża liry­ka;

zwi­ja­ją się bez­gło­śnie zda­rze­nia jak bele,
dzień za dniem, rok za rokiem, śmiech i płacz, i miłość;
życie, rwą­ce, parzą­ce, odda­je się iłom,
osa­dom zwię­dłych liści. Miłość z nas zosta­nie,
ale tyl­ko z nie­któ­rych. Tych innych zaście­le
uważ­nie ukła­da­na, jak pasjans, nie­pa­mięć.

Wie­deń, 13 IX 2019


Z klasyka

jeśli two­ją sio­strą jest Pogar­da
to bodaj­byś się uro­dził w innej rodzi­nie

jest atrak­cyj­na owszem
jej życie towa­rzy­skie kwit­nie
cały czas czymś zaję­ta
cały czas cze­goś jej mało

naj­pierw wsta­wi do two­je­go poko­ju
tyl­ko na parę dni
komód­kę

potem jesz­cze sza­fę łóż­ko
stół z sze­ścio­ma krze­sła­mi
pla­zmę i sto­lik pod pla­zmę

nic się tu nie mie­ści
powie i zacznie wyrzu­cać
to co jest ci zbęd­ne
a potem to co jest ci nie­zbęd­ne

aż wszyst­kie two­je rze­czy
będą rze­cza­mi Pogar­dy
i całe two­je życie
będzie życiem Pogar­dy

bie­ga­jąc po mie­ście
w top­nie­ją­cym śnie­gu
zała­twia­jąc jej spra­wy
pła­cąc jej rachun­ki
z wodą ciek­ną­cą za koł­nierz
będziesz mówił:

i niech cię nie opusz­cza?
wol­ne żar­ty

Wie­deń, 12 XII 2014


Clavdivs rex daniæ dixit

Ład­nym wszyst­ko przy­cho­dzi łatwo, a pięk­nym – naj­ła­twiej. Nie­po­wstrzy­ma­nie rosną ape­ty­ty pięk­nych. Nie dość mu było, że jako star­szy dostał koro­nę. Nie­na­sy­co­ny, po tym daniu zaży­czył sobie jesz­cze tej, któ­rą kocha­łem moją pierw­szą, nie­opie­rzo­ną miło­ścią. Nie bez wza­jem­no­ści, choć potem uda­wa­ła, że tego nie pamię­ta. Prze­łknął jak deser, popił winem. I już roz­glą­dał się za kolej­ny­mi pod­bo­ja­mi.

To jego wiecz­ne cho­dze­nie w zbroi i przy mie­czu, pobrzę­ki­wa­nie żela­stwem po zam­ko­wych kory­ta­rzach, buta żoł­da­ka, wodzow­skie nadę­cie, któ­re kaza­ło mu obra­żać wład­ców ościen­nych kró­lestw, aż zbie­ra­li woj­ska, a on wyru­szał, wiel­ki i zgar­bio­ny, na cze­le armii: chrząszcz padli­no­żer­ca w czar­nym pan­ce­rzu. Kobie­ty sta­ły przy dro­gach i macha­ły ścię­ty­mi gałąz­ka­mi, poszep­tu­jąc mię­dzy sobą o tych pięk­nych kędzio­rach, o sze­ro­kich barach; mali chłop­cy tyl­ko roz­dzia­wia­li gęby.
Zabił sta­re­go For­tyn­bra­sa za skra­wek jało­wej wysep­ki, na któ­rej zie­mi, błot­ni­stej od krwi, nigdy wię­cej nie posta­wił sto­py. Nie tyl­ko on zresz­tą, nikt zgo­ła. Obmy­wa­na nie­przy­ja­znym morzem, trwa­ła tak sama, sina, obo­jęt­na, że prze­szła z rąk do rąk za cenę ośmiu tysię­cy ludz­kich ist­nień, wdep­ta­nych w bitew­ne pola koń­ski­mi kopy­ta­mi i wyso­ki­mi buta­mi pie­cho­ty.

Led­wie roz­pu­ścił swo­je armie, zaraz wadził się z kolej­nym kró­lem i roz­pusz­czał wici, by ponow­nie zebrać woj­ska. Dania puchła w nowe tery­to­ria jak cuch­ną­ca rana zaka­żo­na tru­pa­mi pod­da­nych. Polo­niusz, ten nudziarz, kar­mią­cy się kurzem z zam­ko­wych kan­ce­la­rii, widział to wszyst­ko jak na dło­ni w kolej­nych rapor­tach. Porów­ny­wał tabel­ki w Exce­lu, kolo­ro­we tor­ty sta­ty­styk: fale rekru­tów wsią­ka­ły w pia­sek, jed­na za dru­gą, nie było komu obra­biać zie­mi ani żąć zbo­ża, całe zasie­wy gni­ły na polach. Za tym przy­szedł głód, za gło­dem – zara­zy.

Czy duża to zbrod­nia zabrać jed­no życie, by oca­lić tysią­ce?

Nawet jako duch nie potra­fił zre­zy­gno­wać z pom­pa­tycz­no­ści. W zbroi, z roz­wia­nym wło­sem, zamiast zie­mi wyplu­wał z ust kłam­stwa. Pozer, bla­gier, kabo­tyn. Dobrze wie­dział, że otru­li­śmy go krwa­wą kisz­ką z pod­sma­ża­ną cebul­ką, a nie żad­nym tam wle­wa­niem tru­ci­zny do ucha. Ale jego tanie wido­wi­ska „świa­tło i dźwięk” wystar­czy­ły, by wpu­ścić w żyły Elsy­no­ru jad idio­tycz­nej zemsty. Na nic zda­ły się wiel­kie publicz­ne robo­ty, budo­wa dróg i szpi­ta­li, trans­por­ty jedze­nia dla gło­du­ją­cych.

Robi­li­śmy, co było w naszej mocy. Pierw­szy zgi­nął Polo­niusz, naiw­ny pań­stwo­wiec z nud­nym urzęd­ni­czym wąsi­kiem, któ­re­go jedy­ną zbrod­nią była miłość do wła­sne­go kra­ju. Potem Rosen­krantz, Guil­den­stern, Laer­tes, Ofe­lia – mło­de, wykształ­co­ne eli­ty, któ­re mogły zro­bić z Danii porząd­ne euro­pej­skie pań­stwo. Wresz­cie Ham­let, nadę­ty bubek w czar­nych try­ko­tach, walą­cy swo­ją żało­bą na oślep, jak cepem.

Ziar­no, któ­re mój brat, pobły­sku­jąc pan­ce­rzem, powie­wa­jąc wło­sa­mi, wysiał zza gro­bu, zakieł­ko­wa­ło i rosło nie­po­wstrzy­ma­nie, aż wygu­bi­ło całą jego dyna­stię, a Dania, wszyst­kie jej mia­sta, wsie, zacisz­ne zato­ki, sta­da owiec, kate­dral­ne wie­że oraz sze­ro­kie rów­ni­ny, tak świet­nie nada­ją­ce się na prze­mar­sze wojsk, aż po tę małą, nie­przy­ja­zną wysep­kę, któ­rą zdo­był na sta­rym kró­lu Nor­we­gii, tra­fi­ły w ręce mło­de­go For­tyn­bra­sa.

Dało­by się tego może unik­nąć, gdy­bym od razu zabił rów­nież Ham­le­ta, ale sta­nę­ło mi na dro­dze sumie­nie.

Zug, 21 VIII 2018


 

Alexanderplatz

Myśli, że w pustym skle­pie, na hek­ta­rach wie­sza­ków
nikt jej nie widzi i
uno­si dłu­gie, poły­skli­we, pla­ty­no­we pasma wyso­ko, jak infu­łę,
w lewo,
w pra­wo,
prze­glą­da się, szes­na­sto­let­nia, sie­dem­na­sto­let­nia naj­wy­żej.

Patrzę na nią – ze szczy­tu rucho­mych scho­dów –
w bez­in­te­re­sow­nym zachwy­cie,
jak na musz­lę albo chmu­rę.

Sfo­to­gra­fo­wać – i koniec,
szar­ga­nie po okład­kach, roz­kła­dów­kach, insta­gra­mach,
zapi­sać – to samo.

Tyl­ko w tej jed­nej chwi­li, z unie­sio­ny­mi wło­sa­mi,
kie­dy ona jesz­cze myśli, że nikt jej nie widzi,
a ja jesz­cze nie myślę, żeby ją zapi­sać,
widzi­my obo­je to pięk­no, nie­zmą­co­ne.

Ber­lin, 17 I 2018


Umieranie: teoria i praktyka (samouczek)

Naukę umie­ra­nia roz­pocz­nij już w dzie­ciń­stwie. Zapad­nij na cięż­ką, trud­no ule­czal­ną cho­ro­bę. W wol­nej chwi­li weź udział w nie­bez­piecz­nym wypad­ku komu­ni­ka­cyj­nym. Zada­nie na szóst­kę: przyjdź na świat w stre­fie kon­flik­tu zbroj­ne­go.

Oglą­daj zmar­łych (wosko­we dło­nie, czo­ła, nad któ­ry­mi schy­la­ją się usta, nawet trum­nę wjeż­dża­ją­cą do ele­ganc­kie­go pie­ca kre­ma­to­ryj­ne­go). Nie­wie­le ci powie­dzą, ale powie­dzą ci wszyst­ko.

Za każ­dym razem, kie­dy natra­fiasz na daty czy­je­goś życia, obli­czaj szyb­ko w pamię­ci, ile ci zosta­ło do tego wyni­ku lub o ile go prze­kra­czasz. Żad­na z tych róż­nic nie przy­nie­sie ci pocie­sze­nia.

Wła­sno­ręcz­nie zako­puj domo­we zwie­rzę­ta w kącie ogro­du.

Jadąc tram­wa­jem, pocią­giem, sto­jąc w tłu­mie na ban­kie­cie, patrz tak, żeby zoba­czyć tłum szkie­le­tów, oddzie­lo­nych od sie­bie tyl­ko cien­ką war­stwą mię­sa i ubrań. Wyobraź sobie, że wino prze­pły­wa przez śro­dek klat­ki pier­sio­wej jak wodo­spad pod­ziem­nej rze­ki.

Zmar­łych w note­sie z tele­fo­na­mi odzna­czaj nie krzy­ży­kiem, a ptasz­kiem (spo­sób bab­ci Kry­si).

Zwie­dzaj cmen­ta­rze. Doty­kaj zie­mi. Co jakiś czas tre­nuj: wkła­daj w nią – roz­ko­pa­ną, wil­got­ną – dłoń. Niech nabie­ra wpra­wy. I dłoń, i zie­mia.

Wystrze­gaj się hipo­chon­drii, opo­wie­ści o duchach i reli­gii.

Przy­glą­daj się pul­so­wa­niu tęt­nic. Dzię­ki wie­dzy, zdo­by­tej pod­czas roz­wią­zy­wa­nia w pod­sta­wów­ce zadań o kra­nach, base­nach i odpły­wach, oblicz, jak dłu­go ucie­ka­ła­by z cie­bie krew przez otwór o śred­ni­cy f. Przyj­mij robo­czo śred­nią 5 litrów, jeśli jesteś kobie­tą, a 6 litrów, jeśli jesteś męż­czy­zną.

Sprawdź, jakich jest dzie­sięć naj­po­pu­lar­niej­szych metod samo­bój­stwa, i każ­dą z nich opisz w rubry­kach za i prze­ciw. Kart­kę złóż na czte­ry i scho­waj w dol­nej szu­fla­dzie biur­ka, pod zapa­sem spi­na­czy.

Pojedź, gdzie chcia­łeś lub chcia­łaś poje­chać, bez wzglę­du na kosz­ty; na miej­scu dowiedz się, że nie było war­to, albo że wła­śnie było; miej romans, dru­gi, pią­ty; sprze­daj akcje, kolek­cję znacz­ków, srebr­ną cukier­ni­cę, prze­my­caj koka­inę, zjedz rybę fugu, ucie­kaj przed bom­ba­mi; kochaj się po zmro­ku, w małym mote­lu przy pre­rii, z całą ścia­ną roz­bły­sku­ją­cą co sekun­dę czer­wie­nią neo­nu Coca-Coli, w poko­ju w Cara­cas, gdzie za ścia­ną ktoś umie­ra, w brud­nym zauł­ku na tyłach neapo­li­tań­skiej restau­ra­cji, z kobie­tą, z męż­czy­zną, z kobie­tą i męż­czy­zną, z mia­stem, ze świa­tem, z życiem; zrób wszyst­ko, cze­go nie zro­bisz po śmier­ci.

Przy­go­tuj koper­tę z napi­sem Otwo­rzyć po mojej śmier­ci. Do środ­ka nie wkła­daj nicze­go.

Pociąg Warszawa–Kraków, 23 XII 2017

O autorze

Jacek Dehnel

Urodzony 1 maja 1980 roku w Gdańsku. Poeta, prozaik, tłumacz. Zajmuje się także malarstwem i rysunkiem. Laureat m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2005), Paszportu "Polityki" (2007), Nagrody Splendor Gedanensis (2008) oraz Nagrody Śląski Wawrzyn Literacki (2009). Nominowany do Nagrody Literackiej Nike w 2009 i w 2010 roku. W 2014 roku nominowany do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej i Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za tom Języki obce (2013). Mieszka w Warszawie.

Powiązania