książki / PROZA

Najsłabszy opór

Adda Djørup

Bogusława Sochańska

Fragmenty książki Addy Djørup Najsłabszy opór, w tłumaczeniu Bogusławy Sochańskiej, wydanej w Biurze Literackim 17 maja 2021 roku, a w wersji elektronicznej 8 listopada 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Co?, spy­ta­ła Emma dwu­dzie­ste­go maja. Co? Wła­śnie myła w łazien­ce lustro, gdy JC, któ­ry leżał w wan­nie, poin­for­mo­wał ją, że Pro­fe­sor L zapro­po­no­wał mu wyjazd do Austra­lii. Emma zatrzy­ma­ła okręż­ne, dobrze wymie­rzo­ne ruchy pra­wej ręki i wymow­nym spoj­rze­niem dała JC do zro­zu­mie­nia, co o tym myśli. Sie­dem tygo­dni? Mia­ła na ten temat okre­ślo­ny pogląd, po pro­stu. Za przy­krą uzna­ła zwłasz­cza koniecz­ność oby­wa­nia się bez spo­koj­ne­go poran­ne­go rytu­ału, któ­ry był moż­li­wy, ponie­waż obo­je mogli swo­bod­nie decy­do­wać o godzi­nach pra­cy, a tak­że dla­te­go, że Emma z zasa­dy odma­wia­ła posia­da­nia budzi­ka: rytu­ału leni­we­go roz­bu­dza­nia się i powol­nych, pół­sen­nych piesz­czot, któ­re zazwy­czaj mia­ły ciąg dal­szy, a potem wspól­ne­go prysz­ni­ca, no i espres­so, któ­re robił JC, czar­ne jak smo­ła, pod­czas gdy ona prze­pro­wa­dza­ła dro­bia­zgo­we stu­dium pogo­dy. Otwie­ra­ła okno w sypial­ni i naj­pierw wysta­wia­ła na zewnątrz nagie ramię, a potem cały tułów, kil­ka razy głę­bo­ko wdy­cha­jąc powie­trze. Cof­nąw­szy się na powrót do poko­ju, ana­li­zo­wa­ła swo­je wra­że­nia, porów­ny­wa­ła je z pro­gno­zą pogo­dy, po czym na pod­sta­wie sumy tych obser­wa­cji wybie­ra­ła ubra­nia, sta­ran­nie wyse­lek­cjo­no­wa­ny zestaw, od okryć wierzch­nich po bie­li­znę. JC czę­sto zgła­szał sen­sow­ny komen­tarz. Nie sądzę, żeby weł­na była na dziś odpo­wied­nia, kocha­nie, mówił cza­sem, gdy padał deszcz, bo wie­dział, że jej zda­niem w takiej sytu­acji weł­na draż­ni skó­rę. Emma bar­dzo sobie ceni­ła taką for­mę tro­skli­wo­ści, i nigdy nie igno­ro­wa­ła jego rad… Sie­dem tygo­dni? Jesz­cze raz rzu­ci­ła mu to samo spoj­rze­nie, ale ponie­waż tyl­ko się do niej uśmie­chał, nie­wzru­szo­ny, to z wes­tchnie­niem ska­pi­tu­lo­wa­ła. Czło­wiek musi chy­ba robić to, co musi, i jeśli tyl­ko nie powo­du­je nad­mier­ne­go cier­pie­nia, to, no cóż. Wię­cej powie­dzieć nie zdą­ży­ła. Zoba­czy­ła w lustrze, że JC wyszedł z wan­ny i zbli­ża się od tyłu, było cał­kiem jasne, do cze­go zmie­rza.

Nie­ca­łe trzy tygo­dnie póź­niej, dokład­nie siód­me­go czerw­ca, żegna­li się na kopen­ha­skim lot­ni­sku. Jens Chri­stian Nie­lsen i Emma Domber­no­vsky, ład­na, zadba­na para. On nie­co wyż­szy od niej, ona nie­co szczu­plej­sza od nie­go. Wtu­li­li się w sie­bie, w samym środ­ku mro­wia podróż­nych, jak­by się na peł­ną czu­ło­ści minu­tę zapa­dli jed­no w dru­gie, nie­ja­ko zamy­ka­jąc w obję­ciu cze­ka­ją­cą ich tęsk­no­tę i rado­sne ocze­ki­wa­nie nad­cho­dzą­ce­go spo­tka­nia. Było to tym bar­dziej prze­peł­nio­ne czu­ło­ścią, że poprzed­nie­go wie­czo­ru pod­czas lep­sze­go niż zwy­kle obia­du, w restau­ra­cji Jean, wła­ści­wie posta­no­wi­li zostać rodzi­ca­mi. JC uwa­żał, że po sze­ściu latach współ­ży­cia, teraz, gdy obo­je prze­kro­czy­li trzy­dziest­kę, doj­rze­li już do tego zada­nia. Gdy jedli przy­staw­kę, rola­dę z łoso­sia, odma­lo­wy­wał przed Emmą radość, jaką ich wspól­nym zna­jo­mym spra­wia­ły brzdą­ce, a pod­czas dania głów­ne­go, bef­szty­ku z mal­ga­skim pie­przem, zwró­cił uwa­gę, jak bar­dzo cie­szy­ła­by się jej bab­cia, gdy­by mogła tego doświad­czyć – co jed­nak zgod­nie uzna­li za tani chwyt. Na koniec JC wsa­dził łyżecz­kę w domo­wej robo­ty sor­bet mali­no­wy, któ­ry bez opo­ru się pod­dał, i gwał­tow­nie, z naci­skiem, w cał­kiem nie­ty­po­wy dla sie­bie spo­sób oświad­czył, że po pro­stu chciał­by w tym życiu zostać ojcem! Ależ ja nic nie mówię! Emma zarę­czy­ła, że nie jest oso­bą, któ­ra sta­wia opór, gdy ktoś tak sta­wia spra­wę, ma jedy­nie pew­ne wąt­pli­wo­ści doty­czą­ce tego rodza­ju zobo­wią­za­nia. Co takie­go?! O czym ona mówi?!

Wie­czo­rem pią­te­go czerw­ca pogo­da była przy­jem­na, cie­pło, chcia­ło się prze­by­wać na zewnątrz. Emma i JC szli spa­ce­rem pod rękę, wra­ca­jąc nabrze­żem do ich wspól­ne­go miesz­ka­nia przy uli­cy Bor­ger­ga­de, cał­kiem przy­zwo­ite­go trzy­po­ko­jo­we­go miesz­ka­nia z bal­ko­nem, i Emma cier­pli­wie zwró­ci­ła uko­cha­ne­mu uwa­gę na to, że wszyst­ko, co ist­nie­je, jest rezul­ta­tem nie­praw­do­po­dob­nie zło­żo­ne­go łań­cu­cha przy­czyn i skut­ków. Jako bio­log powi­nien to wie­dzieć lepiej niż więk­szość ludzi. Przy­zna­ła, że aż jej się krę­ci w gło­wie na samą myśl o tym, jak na przy­kład omlet stał się omle­tem. Pomy­śleć tyl­ko o wszyst­kich ele­men­tach, któ­re nie­skoń­cze­nie dłu­go i z udzia­łem nie­zli­czo­nych zda­rzeń nastę­po­wa­ły jeden po dru­gim, po to by na nie­by­wa­le krót­ką chwi­lę przy­jąć for­mę wspo­mnia­ne­go omle­tu. I wyobra­zić sobie, że w jej maci­cy miał­by się toczyć taki pro­ces, któ­ry dopro­wa­dził­by do rezul­ta­tu w posta­ci dziec­ka – nowiu­sień­kie­go czło­wie­ka, życia po pro­stu, któ­re­go następ­stwem jest, jak wia­do­mo, śmierć – to jej zda­niem wię­cej, niż moż­na ocze­ki­wać od nor­mal­nie myślą­ce­go czło­wie­ka: że wsko­czy w to bez zasta­no­wie­nia. Głę­bo­ko wcią­gnę­ła powie­trze. To jed­no.

A dru­gie, to czy nale­ży nie­win­ne­go nie­na­ro­dzo­ne­go nara­żać na egzy­sten­cję. To jest pyta­nie, któ­re raz posta­wio­ne, wkrót­ce prze­kie­ru­je uwa­gę na dwie spra­wy: po pierw­sze, nikt na tej zie­mi nie ma szan­sy wie­dzieć, kim jest ta nie­win­na, nie­na­ro­dzo­na isto­ta, a raczej kim by była, nie mówiąc już o tym, co by jej w życiu przy­pa­dło w udzia­le oprócz śmier­ci. Po dru­gie, nikt, abso­lut­nie nikt, nie­za­leż­nie od tego, jak szczę­śli­wie by się wszyst­ko mia­ło uło­żyć, nie może decy­do­wać o tym, czy lepiej ist­nieć, czy lepiej nie ist­nieć. Z któ­rej to przy­czy­ny powyż­sze pyta­nie musi pozo­stać bez odpo­wie­dzi. I w isto­cie było dla Emmy zagad­ką, jak to moż­li­we, wziąw­szy te kwe­stie pod uwa­gę, że na zie­mi żyje sześć miliar­dów ludzi. Sześć miliar­dów! Tak po pro­stu, jak gdy­by nigdy nic! Ludzie napraw­dę są zabaw­ni… JC zacho­wał mil­cze­nie, daw­no już posta­no­wił, że jeśli cho­dzi o Emmę, to pew­ne rze­czy musi po pro­stu prze­cze­kać. Ale za to. Zanim zga­si­li tego wie­czo­ru świa­tło, przy­ło­żył usta do jej ucha i szep­nął, że gdy­by obie­ca­ła tę spra­wę roz­wa­żyć, poka­zał­by jej kil­ka zna­nych sobie sztu­czek, tu i teraz. Dosko­na­le. Chodź tutaj.

Cał­kiem pozba­wio­na poczu­cia humo­ru Emma w każ­dym razie nie była.

*

Rolf Domber­no­vsky powi­tał Emmę w przed­po­ko­ju gabi­ne­tu adwo­kat­ki Niny Zeu­then z miną prze­peł­nio­ną współ­czu­ciem. Był bar­dzo opa­lo­ny. Odcień jak u pre­zy­den­ta, powie­dzia­ła Emma z uzna­niem. Ha!, odparł Rolf z powa­gą. Poda­li sobie ręce i usie­dli obok sie­bie na sofie, innych moż­li­wo­ści nie było. Hm, więc umar­ła, ode­zwał się Rolf po kil­ku sekun­dach ciszy. Emma ski­nę­ła gło­wą i utkwi­ła wzrok w dość dużej, przy­po­mi­na­ją­cej ana­na­sa pal­mie, któ­ra rosła w usta­wio­nej na pod­ło­dze gli­nia­nej doni­cy. Z tego, co wyglą­da­ło jak sam owoc, ster­cza­ła orgia sztyw­nych, ufor­mo­wa­nych na kształt wachla­rza liści, któ­re, gdy obok prze­cho­dzi­ła sekre­tar­ka, koły­sa­ły się lek­ko w górę i w dół. Ile mia­ła lat, sie­dem­dzie­siąt pięć?, chciał się dowie­dzieć Rolf. Sie­dem­dzie­siąt jeden, powie­dzia­ła Emma. Rolf kiw­nął gło­wą. Za to mia­ła dobre życie, stwier­dził. Hmmm, zasta­na­wia­ła się Emma. Zwa­żyw­szy, że Dagny Domber­no­vsky pocho­wa­ła męża i obu swo­ich synów, uwa­ża­ła, że nale­ża­ło­by to twier­dze­nie zmo­dy­fi­ko­wać. Natu­ral­nie, zgo­dził się Rolf. Natu­ral­nie. Tym razem pozo­sta­wi­li kiwa­nie ana­na­so­wi.

I co zro­bi­my z domem let­nim?, zapy­tał Rolf. Przede wszyst­kim nie wia­do­mo, co bab­cia zadys­po­no­wa­ła, odpar­ła Emma. Pal­ma ana­na­so­wa zasty­gła w bez­ru­chu i zno­wu sami musie­li kiwać gło­wa­mi. Prze­cież nad­zwy­czaj­nie lubi­ła koty, doda­ła Emma z głę­bo­ko zamy­ślo­ną miną. Ochron­ka dla kotów? Emmo, żar­tu­jesz sobie ze mnie. Emma potwier­dzi­ła miauk­nię­ciem, co Rolf cał­ko­wi­cie zigno­ro­wał. Prze­su­nął się za to na brzeg sofy i zwró­cił się do pal­my. Stwier­dził, że dom to sta­rzy­zna, ale leżą­ca w pierw­szym sze­re­gu od pla­ży dział­ka jest war­ta kil­ka milio­nów. Emmę to, szcze­rze mówiąc, zasko­czy­ło, ale sko­ro Rolf tak mówi, to pew­nie tak jest. Ufa­ła, że zna się na tych spra­wach. Pal­ma kiw­nę­ła, dając znać, że coś się w domu poru­sza.

Otwo­rzy­ły się drzwi i poja­wi­ła się drob­na kobie­ta w śred­nim wie­ku ubra­na w jasno­sza­ry kostium i różo­wą bluz­kę. Była bla­da, policz­ki pokry­wał róż, jeden zde­cy­do­wa­nie inten­syw­niej niż dru­gi. Mru­ga­nie zdra­dza­ło krót­ko­wzrocz­ność. Emma odnio­sła wra­że­nie, że chwi­lę wcze­śniej za zamknię­ty­mi drzwia­mi kobie­ta drze­ma­ła, pod­pie­ra­jąc ręką poli­czek, i natych­miast poczu­ła do niej sym­pa­tię. Jej głos oka­zał się rów­nie nie­po­zor­ny jak postać; powie­dzia­ła, że nazy­wa się Nina Zeu­then, i zapro­si­ła Emmę i Rofla do gabi­ne­tu, pomiesz­cze­nia dłu­gie­go, wąskie­go i wyjąt­ko­wo wyso­kie­go. Tu poda­ła im rękę. Zim­ną, suchą, lek­ko drżą­cą. Emma nie mogła pozbyć się uczu­cia, jakie wywo­łał w niej uścisk tej dło­ni, mia­ła wra­że­nie, jak­by trzy­ma­ła moty­la. Bez powo­dze­nia pró­bo­wa­ła zetrzeć je z ręki, aż wresz­cie wetknę­ła ją do kie­sze­ni.

Wska­zu­jąc na skó­rza­ną sofę, Nina Zeu­then popro­si­ła Emmę i Rol­fa, żeby usie­dli, i podą­ży­ła do swo­je­go biur­ka w prze­ciw­le­głym koń­cu poko­ju. Tym razem Rolf wolał stać, Emma zaś usia­dła. Sofa była głę­bo­ka, a ponie­waż Emma nadal trzy­ma­ła rękę w kie­sze­ni, to pra­we ramię ster­cza­ło odsu­nię­te od cia­ła pod nie­wy­god­nym dla niej kątem. Żeby to skom­pen­so­wać, wychy­li­ła się w bok, ale sofa oka­za­ła się nie­spo­dzie­wa­nie mięk­ka, więc Emma musia­ła się pode­przeć wypro­sto­wa­nym lewym ramie­niem. Odru­cho­wo prze­rzu­ci­ła lewą nogę przez pra­wą, osią­ga­jąc tym samym peł­ną gra­cji, pół­le­żą­cą pozy­cję. Rolf nato­miast od razu zna­lazł solid­ną pozy­cję sto­ją­cą. Ze sto­pa­mi roz­sta­wio­ny­mi na sze­ro­kość bio­der i mięk­ki­mi kola­na­mi, gotów do nagłe­go sko­ku. On rów­nież trzy­mał pra­wą rękę w kie­sze­ni spodni, lewą zaś gła­dził się uspo­ka­ja­ją­co po pier­si okry­tej jasno­nie­bie­ską koszu­lą. Nina Zeu­then przy­glą­da­ła im się ze swo­je­go koń­ca gabi­ne­tu nie­zde­cy­do­wa­na, jak w tej sytu­acji się zacho­wać, i po chwi­li waha­nia przy­bra­ła pozy­cję, któ­ra nie mniej zasko­czy­ła ich. Lek­ko pod­sko­czy­ła i zna­la­zła się na brze­gu biur­ka, po czym nie­co się prze­su­nąw­szy, wygod­nie się usa­do­wi­ła. Wypro­sto­wa­ła ple­cy, wypię­ła pierś i wcią­gnę­ła brzuch. I tak razem cie­szy­li się pół­mi­nu­tą ciszy.


Pusz­cza­nie kaczek moż­na podzie­lić na trzy fazy: wybór kamie­nia, rzut i, jeśli tak moż­na powie­dzieć, samo odbi­ja­nie się kamie­nia od powierzch­ni wody, pła­sko, z pla­śnię­ciem, odbi­cie, pla­śnię­cie, odbi­cie, pla­śnię­cie. Pro­ste jak drut. Ale to, co pro­ste, naj­wy­raź­niej nigdy nie jest łatwe, a per­fek­cja sta­no­wi cel, któ­ry moż­na osią­gnąć tyl­ko za pomo­cą nie­by­wa­le inten­syw­nych ćwi­czeń, i nawet wte­dy, jak się wyda­je, jedy­nie za spra­wą przy­pad­ku. Praw­dzi­we miste­rium, w isto­cie, Emma zgłę­bia­ła je przez jakiś czas każ­de­go dnia. Pró­by te pochła­nia­ły ją bez­gra­nicz­nie. Nie reje­stro­wa­ła nicze­go poza rucha­mi swo­je­go cia­ła i lotem kamie­nia przez powie­trze i ponad fala­mi, dawa­ła spo­kój dopie­ro, gdy gdzieś głę­bo­ko pod jej pra­wą łopat­ką zaczy­nał boleć mię­sień. Wte­dy wra­ca­ła do domu, wyczer­pa­na świe­żym powie­trzem.

Gdy zadzwo­nił tele­fon, Emma nie ode­bra­ła. Przy­glą­da­ła mu się zacie­ka­wio­na, kto to może cze­goś od niej chcieć, ale wła­ści­wie nie mia­ła ocho­ty z nikim roz­ma­wiać. Ergo. Po ostat­nim dźwię­ku zapa­dła cisza. Pięk­na cisza. Emmie nie było trud­no wyobra­zić jej sobie jako krę­gów na wodzie, powięk­sza­ją­cych się nie­skoń­cze­nie w nie­skoń­czo­nym wszech­świe­cie. Wyobra­że­nie to wpra­wi­ło ją na kil­ka chwil w stan bło­go­ści. Same z sie­bie poja­wia­ły się przed jej wewnętrz­nym okiem zdu­mie­wa­ją­ce w swo­im reali­zmie pej­za­że. Pusty­nie, rów­ni­ny, góry, nie­ba. Ponad bez­lud­nym i cudow­nie pozba­wio­nym woli wszech­świa­tem roz­cią­ga­ła się niczym nie­zmą­co­na cisza. Gdy krę­gi zni­kły, gdy Emma nie była już w sta­nie śle­dzić ich w myślach, zapra­gnę­ła, by tele­fon zno­wu zadzwo­nił, i rze­czy­wi­ście kil­ka razy zadzwo­nił. Wie­dzia­ła wte­dy, że to JC dzi­wi się, gdzie ona się podzie­wa.

JC, uko­cha­ny Emmy, mówiąc wprost. Musia­ła kil­ka­krot­nie wes­tchnąć. Męczy­ły ją złe prze­czu­cia. JC mię­dzy inny­mi się wściek­nie. Zde­cy­do­wa­nie.

Do pusz­cza­nia kaczek dobrze nada­je się kamień, któ­ry jest jak naj­bar­dziej okrą­gły, pła­ski i gład­ki, a jego śred­ni­ca i waga pozo­sta­ją w odpo­wied­nim sto­sun­ku do dło­ni rzu­ca­ją­ce­go i siły jego mię­śni, co w sumie daje naj­więk­sze praw­do­po­do­bień­stwo osią­gnię­cia opty­mal­nej czę­sto­tli­wo­ści kon­tak­tu z wodą. Pod­sta­wo­wa spra­wa. Emma wypa­try­wa­ła obie­cu­ją­ce­go kamy­ka, pod­no­si­ła go, bada­ła w dło­ni jego kształt i wagę, rzu­ca­ła w powie­trze i chwy­ta­ła, krót­ko mówiąc, pró­bo­wa­ła go poznać. Jeśli oce­ni­ła, że kamień speł­nia wszyst­kie para­me­try, prze­waż­nie prze­cho­dzi­ła do dru­giej fazy, ale zda­rza­ło się też, że nawet w takiej sytu­acji go odrzu­ca­ła. Z takim kamie­niem coś było nie tak, coś dla niej nie­de­fi­nio­wal­ne­go, co pozo­sta­wia­ło jakąś nie­pew­ność (kamień do niej nie prze­ma­wiał).

Pra­cow­nik cmen­ta­rza zła­pał Emmę w skle­pie mię­dzy pół­ka­mi peł­ny­mi kon­serw. To jest dobre, o, to, zaga­ił, wska­zu­jąc kiw­nię­ciem gło­wy na pacz­kę pie­czy­wa chrup­kie­go z cyna­mo­nem, któ­rą Emma wło­ży­ła do koszy­ka. Dobrze znał Dagny Domber­no­vsky, dodał. Odkąd miesz­ka­ła w domu let­nim przez cały rok, cho­dzi­li razem do szko­ły na gim­na­sty­kę dla senio­rów i byli w klu­bie kuli­nar­nym. Cóż, nie żeby był wiel­kim kucha­rzem, chęt­nie przy­zna­je, że nim nie jest, ale jed­nak dzię­ki jej pomo­cy porząd­nie prze­ćwi­czył się w robie­niu fry­ka­de­lek. I duszo­nej kapu­sty, tak, to też. Mimo począt­ko­wej nie­chę­ci Emmy do pró­by nawią­za­nia roz­mo­wy uda­ło mu się jed­nak zdo­być ją sobie, i po wymia­nie jesz­cze kil­ku zdań o pogo­dzie i tem­pe­ra­tu­rze wody na koniec przy­po­mniał jej, że na cmen­ta­rzu wszyst­ko jest przy­go­to­wa­ne do pocho­wa­nia urny Dagny Domber­no­vsky. Emma obie­ca­ła, że zadzwo­ni któ­re­goś dnia, nie­dłu­go, i męż­czy­zna odda­lił się, chwy­ciw­szy jesz­cze z pół­ki za jej ple­ca­mi sło­ik czer­wo­nej kapu­sty.

Ze sta­ran­nie wybra­nym kamie­niem w pra­wej dło­ni Emma zrzu­ci­ła san­da­ły i uro­czy­ście przy­ję­ła przy brze­gu morza odpo­wied­nią pozę, goto­wa poka­zać, co potra­fi. Tym razem… zda­wa­ła się mówić cała jej isto­ta. Oddy­cha­ła spo­koj­nie i zna­la­zł­szy w pia­sku solid­ne opar­cie dla stóp, prze­chy­li­ła gło­wę w bok, a jej cia­ło powo­li, powo­lut­ku, nie­znacz­nie się pochy­la­jąc, skrę­ci­ło się w pra­wo, i pra­wa stro­na, w szcze­gól­no­ści pra­we ramię, napię­ła się i jak­by nabie­gła potęż­ną ener­gią. Jej wzrok prze­śli­znął się po falach i prze­niósł ich ruchy do mózgu, któ­ry chłod­no obli­czył tor, dosto­so­wał prze­chy­le­nie cia­ła i sko­ry­go­wał kąt uło­że­nia dło­ni, i nagle, w ułam­ku sekun­dy, przy udzia­le iskry woli dał roz­kaz i kamień wystrze­lił z ręki Emmy!

Po kil­ku dniach Emma ode­bra­ła tele­fon, raczej z przy­zwo­ito­ści. Dzwo­nił JC. Spy­tał ją, jak się mie­wa i gdzie się podzie­wa­ła. Zaczę­ła opo­wia­dać, ostroż­nie, ale nicze­go nie pomi­ja­jąc. Gdy mówił, że to przy­naj­mniej ład­nie z jej stro­ny, że przed­sta­wia spra­wę tak, jak ona wyglą­da, jego głos był bez­barw­ny, pła­ski jak ścia­na. W tym momen­cie Emma mia­ła ocho­tę wtrą­cić, że wła­ści­wie nie ma jasno­ści co do tego, jak spra­wa wyglą­da, ani gene­ral­nie, ani w kwe­stii ojco­stwa, ale nie wtrą­ci­ła, uzna­ła to za bez­u­ży­tecz­ne, a w koń­cu JC tak­że nic wię­cej nie powie­dział i odło­żył słu­chaw­kę.

Nie­wia­ry­god­ne, zauwa­ży­ła Emma, ile ciszy moż­na usły­szeć w takim tele­fo­nie, jak się ją widzi, roz­ra­sta­ją­cą się niczym krę­gi na wodzie, dooko­ła glo­bu, z Tisvil­de­le­je do Perth w Austra­lii. Jak się ją wyczu­wa powra­ca­ją­cą niczym potęż­na fala. Od tyłu.

W tej samej chwi­li, gdy kamień wystar­to­wał z jej ręki, Emma się wypro­sto­wa­ła i obser­wo­wa­ła, jak roz­wi­jał się łań­cuch przy­czy­no­wo-skut­ko­wy, któ­ry wpra­wi­ła w ruch. Nie mogła już nic dodać ani ująć. Po dotknię­ciu wody ileś razy, w zależ­no­ści od tego, jak uda­ny był rzut, kamień zni­kał w falach i nie pozo­sta­wiał po sobie naj­mniej­sze­go śla­du inne­go niż w jej wspo­mnie­niu, gdzie obraz tego kon­kret­ne­go rzu­tu rów­nie bły­ska­wicz­nie był wyma­zy­wa­ny. Zosta­wał być może jakiś detal, kolej­na cegieł­ka do jej pod­le­ga­ją­ce­go cią­głej prze­mia­nie abs­trak­cyj­ne­go obra­zu tej dys­cy­pli­ny: abs­trak­cyj­na Emma sto­ją­ca pod abs­trak­cyj­nym nie­bem na abs­trak­cyj­nej pla­ży nad abs­trak­cyj­nym morzem, rzu­ca­ją­ca abs­trak­cyj­ny kamień. Obraz zło­żo­ny w całość ze szcze­gó­łów tysię­cy róż­nych wra­żeń zmy­sło­wych, ale teraz bez­dź­więcz­ny, oczysz­czo­ny z wszel­kiej rze­czy­wi­sto­ści.

Po roz­mo­wie z JC Emmie było cięż­ko na ser­cu, a przy­pusz­cze­nie, że minie bar­dzo dużo cza­su, nim usły­szy go ponow­nie, wywo­ła­ło tęsk­no­tę. Tęsk­no­tę wprost nie do znie­sie­nia. Kie­dy nie pusz­cza­ła kaczek albo nie wyko­ny­wa­ła znacz­nej jed­nak licz­by czyn­no­ści potrzeb­nych dla pod­trzy­ma­nia życia i jako takiej higie­ny oso­bi­stej, leża­ła na sofie i patrzy­ła na tele­wi­zor. Nie uda­ło jej się go uru­cho­mić, bez prze­ko­na­nia spo­ra­dycz­nie podej­mo­wa­ła kolej­ne pró­by, raz i dru­gi wci­ska­ła przy­cisk, spraw­dza­ła, czy wtycz­ka jest w kon­tak­cie, i lek­ko potrzą­sa­ła kablem. Na koniec wal­nę­ła tele­wi­zor z boku otwar­tą dło­nią, ale też bez wiel­kiej nadziei, i rze­czy­wi­ście, pozo­stał mar­twy. Niech tam. Nie prze­szka­dza jej to. I wpa­try­wa­ła się w czar­ny ekran tak samo mrocz­nie i nie­ru­cho­mo, jak on w nią.

Nie zadzwo­ni­ła do pra­cow­ni­ka cmen­ta­rza. Nie dzwo­ni­ła do niko­go.

Gdy Emma leża­ła przed nie­czyn­nym tele­wi­zo­rem, napra­sza­ły się myśli, o spra­wach wiel­kich i małych, istot­nych i nie­istot­nych, pap­ka. Gdy­by oko­licz­no­ści były inne, przy­ję­ła­by zapro­sze­nie i by się im pod­da­ła. Ale w sta­nie, jaki ją dopadł, poja­wia­ły się dwie fizycz­ne potrze­by: głód i pra­gnie­nie snu, poja­wia­ły się z taką siłą i czę­sto­tli­wo­ścią, że każ­da słod­ka wędrów­ka myśli ska­za­na była na nie­po­wo­dze­nie. I nie były to zwy­czaj­ny głód czy zwy­kła sen­ność, rów­nież nie taki głód, któ­ry oży­wia umysł i przy­no­si uczu­cie jasno­ści myśli, ani nie sen­ność, za spra­wą któ­rej mogła­by oglą­dać świat wzro­kiem zamglo­nym jak u bywal­ców kin. Nie. To był głód w kil­ka minut prze­ra­dza­ją­cy się w mdło­ści, któ­re nara­sta­ły gwał­tow­nie i potem dłu­go nie pozwa­la­ły jej prze­łknąć ni kęsa, wprost prze­ciw­nie, sama się wte­dy prze­ista­cza­ła w chlu­po­czą­cą kasz­kę, oraz sen­ność, któ­ra czy­ni­ła jej cia­ło cięż­kim niczym ołów i na koniec powa­la­ła ją jak obu­chem w głę­bo­ką, pozba­wio­ną marzeń sen­nych ciem­ność. Naj­go­rzej było, gdy oba te sta­ny wystę­po­wa­ły rów­no­cze­śnie, i Emma sta­wa­ła na środ­ku poko­ju, tra­gicz­nie uwię­zio­na mię­dzy sofą a lodów­ką – zbyt głod­na, żeby spać, i zbyt sen­na, żeby jeść. W takich sytu­acjach zre­zy­gno­wa­na dopusz­cza­ła moż­li­wość, że jej przy­jem­na podróż w świe­cie abs­trak­cji zosta­ła raz na zawsze prze­rwa­na, wła­sny modus viven­di unie­moż­li­wio­ny. Przy­szedł jej oczy­wi­ście do gło­wy pomysł, by prze­rwać ów bio­lo­gicz­ny pro­ces, któ­ry w ten spo­sób się nią bawił, ale cóż. Pomysł i jego reali­za­cja, prze­paść dzie­lą­ca te dwie sfe­ry, i kro­ki, któ­re trze­ba by pod­jąć, by ją prze­sko­czyć, w dodat­ku bez naj­słab­sze­go nawet prze­czu­cia powo­du, dla któ­re­go mia­ła­by to zro­bić… Nie­wy­ko­nal­ne.

Nawet naj­lżej­sze piór­ko opa­da na zie­mię bez opo­ru.

 

Publi­ka­cja powsta­ła dzię­ki wspar­ciu Duń­skiej Fun­da­cji Sztu­ki

belka_2

O autorach i autorkach

Adda Djørup

Duńska poetka, prozaiczka i dramatopisarka. Debiutowała w 2005 roku tomem Monsieurs monologer, w 2007 roku ukazał się świetnie przyjęty przez krytykę zbiór opowiadań Hvis man begyndte at spørge sig selv, a w 2009 roku powieść Den mindste modstand, za którą autorka została wyróżniona Nagrodą Literacką Unii Europejskiej. Laureatka The Danish National Arts Foundation Award. Mieszka w Kopenhadze.  

Bogusława Sochańska

Absolwentka filologii duńskiej UAM, tłumaczka, autorka esejów poświęconych duńskiej literaturze i kulturze. Tłumaczy prozę, poezję, dramat oraz literaturę dla dzieci. Za najważniejsze w swoim dorobku uważa przekłady utworów H.Ch. Andersena oraz poezji duńskiej. Tłumaczyła m.in. utwory Petera Høega, Janiny Katz, Addy Djørup, Knuda Romera, Pieta Heina, Yahyi Hassana, Astrid Saalbach, Line Knutzon, Mortena Nielsena. Laureatka m.in. Danske Oversætterpris 2014, duńskich nagród im H.Ch. Andersena, Nagrody Literackiej Gdynia za przekład alfabetu Inger Christensen, nagrody Stowarzyszenia Autorów ZAiKS za twórczość przekładową.

Powiązania

Nowy europejski kanon literacki: Mój pan mąż, Poniewczasie, Skóra to elastyczna osłona

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Rume­ny Buža­ro­vskiej, Lisy Krän­zler, Bjør­na Rasmus­se­na, Bogu­sła­wy Sochań­skiej, Doro­ty Stro­iń­skiej i Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 29. Muzy­ka Mali­na Mide­ra.

Więcej

Kwiat

utwory / zapowiedzi książek Bjørn Rasmussen Bogusława Sochańska

Frag­men­ty książ­ki Bjør­na Rasmus­se­na Skó­ra jest ela­stycz­ną powło­ką, któ­ra ota­cza całe cia­ło w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 czerw­ca 2024 roku.

Więcej

Najsłabszy opór i Zegary w pokoju matki

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek „Naj­słab­szy opór” Addy Djørup i „Zega­ry w poko­ju mat­ki” Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić z udzia­łem Addy Djørup, Tan­ji Stu­par-Tri­fu­no­vić, Kac­pra Bart­cza­ka i Bogu­sła­wy Sochań­skiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 26.

Więcej

Rówieśnik Baczyńskiego i Gajcego

recenzje / ESEJE Bogusława Sochańska

Posło­wie Bogu­sła­wy Sochań­skiej towa­rzy­szą­ce pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Żywa obecność

wywiady / o książce Bogusława Sochańska Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Bogu­sła­wą Sochań­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Bojownicy bez broni (2)

utwory / zapowiedzi książek Bogusława Sochańska Morten Nielsen

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 20 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Bojownicy bez broni

utwory / zapowiedzi książek Bogusława Sochańska Morten Nielsen

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Bojow­ni­cy bez bro­ni Mor­te­na Nie­lse­na, w prze­kła­dzie Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Garden party

recenzje / KOMENTARZE Adda Djørup

Autor­ski komen­tarz Addy Djørup w ramach cyklu „Histo­ria jed­nej powie­ści”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Poczułam się w świecie bardziej jak w domu

wywiady / o książce Adda Djørup Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Addą Djørup, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Najsłabszy opór

utwory / zapowiedzi książek Adda Djørup Bogusława Sochańska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Addy Djørup Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Garden party

recenzje / KOMENTARZE Adda Djørup

Autor­ski komen­tarz Addy Djørup w ramach cyklu „Histo­ria jed­nej powie­ści”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Taktyka meduz

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Addy Djørup Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Poczułam się w świecie bardziej jak w domu

wywiady / o książce Adda Djørup Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Addą Djørup, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Najsłabszy opór

utwory / zapowiedzi książek Adda Djørup Bogusława Sochańska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Addy Djørup Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Taktyka meduz

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Addy Djørup Naj­słab­szy opór, w tłu­ma­cze­niu Bogu­sła­wy Sochań­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej

Poczułam się w świecie bardziej jak w domu

wywiady / o książce Adda Djørup Joanna Mueller

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Addą Djørup, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Naj­słab­szy opór, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 17 maja 2021 roku.

Więcej