Narcyz zbity z tropu
Ledwo się przyzwyczaiłem do zdjęć, a tu już
telewizja. Oglądam ją. Program kulturalny.
Jakiś młodszy gość uśmiecha się dość głupawo i
gada. Gada o sobie, gada o poezji.
Gada. O ile mogę ocenić, niezbyt
mądrze, ale i niezbyt głupio. Gada,
tak jak gadają przed kamerą naturszczycy.
Zatyka go. Drażniące przestoje. Byłby
może sympatyczny, gdyby prowadząca
we wstępnej refleksji krytycznej nie wywindowała
poziomu zbyt wysoko. Jak kłoda
w szemracjącym potoku, kamień, na którym
podskakuje samochód, zepsuty suwak.
Mówią mi, że ten człowiek to ja. Mówią
mi, że jestem w telewizji taki jak w rzeczywistości.
Nie wierzę im. Nie, w to im nie mogę uwierzyć.
Wnętrze pnia
jest siecią korytarzy. Mieszkają
w nim mrówki. Ja nie mogę.
Chociaż chciałbym. Poddany programowi,
który w tej samej formie – jak sądzę -
działa już od milionów lat. Muszę się
zdecydować, gdzie usiąść,
gdzie odpocząć, bo mrówki
zajęły najlepsze krzesło
w całej okolicy. Obserwuję je.
Biegają. Zatrzymują się. Dotykają się
czułkami. Znów biegną.
Zawsze tą samą trasą, wyznaczoną
nie wiedzieć kiedy. Mógłbym powiedzieć,
że są szczęśliwe, ale skąd mam to wiedzieć.
Szczęśliwy jestem ja. Obserwuję je
i marzę o beztroskim życiu,
zgodnym z tradycją.
Sid
nigdy nie był moim idolem. Nie na serio.
A jednak: ciemne piękno upadku,
kiedy noga powinie się na krawędzi, przypadek,
igła, nóż, powróz, szklanka, gra przypadków.
Żadnego strażnika, żadnego buszującego
w zbożu, żadnego anioła.
Ach! Powracają obsesyjne sny,
choć moja młodość minęła:
Chelsea Hotel, Dylan Thomas,
Nancy & Sid, zabłąkane dzieci,
film, podziurawiony moimi
wyciemnieniami. Ocalałem? Jestem już na zewnątrz?
Krawędź, krawędź. Noga chwyta równowagę.
Noga za każdym razem chwyta równowagę.