książki / POEZJE

Niebo w jeżynach

Agnieszka Będkowska-Kopczyk

Nataša Kramberger

Fragment książki Natašy Kramberger Niebo w jeżynach, w tłumaczeniu Agnieszki Będkowskiej-Kopczyk, która ukazała się w Biurze Literackim 27 lipca 2020 roku, a w wersji elektronicznej 25 października 2021 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

(1)

– Drin, drin.
Rów­no­cze­śnie z budzi­kiem zadźwię­czał sms w tele­fo­nie: Komu­ni­kat obro­ny cywil­nej. Z powo­du zakłó­ceń tech­nicz­nych dziś w nocy na tere­nie całe­go kra­ju nastą­pi dłuż­sza prze­rwa w dosta­wie ener­gii elek­trycz­nej. Radzi­my pozo­sta­nie w domu i nie­wy­cho­dze­nie do mia­sta. W przy­pad­ku zagro­że­nia nale­ży wezwać odpo­wied­nią służ­bę. Pora­nek skrzył jej się w oczach, gdy wpa­try­wa­ła się w lite­ry na ekra­nie, w tele­fo­nie, w komu­ni­kat, po nider­landz­ku, co dziś wie­czo­rem? kie­dy dziś wie­czo­rem? awa­ria prą­du? ciem­ność? zno­wu? aaa, to z wczo­raj. Ranek póź­niej, o ranek za póź­no, drin, drin, rów­no z budzi­kiem, obro­na cywil­na, dzia­ła­nia pre­wen­cyj­ne, aaa, to z wczo­raj.
Wła­ści­ciel­ka miesz­ka­nia, pani Ara­bell Van Dijk, wyje­cha­ła już rowe­rem do mia­sta. W każ­dy wto­rek wypra­wia­ła się do wło­skie­go dys­kon­tu Cali­ce po pięć litrów wina bar­be­ra dla sie­bie i sta­łych odbior­ców. Jest zabu­rzo­na, cho­ra psy­chicz­nie i ma na to zaświad­cze­nie z sądu, nie wol­no jej pić alko­ho­lu, zacią­gać kre­dy­tów ani posia­dać kar­ty płat­ni­czej, nie ma pra­wa wła­sno­ści, pra­wa do gło­so­wa­nia i dodat­ko­we­go ubez­pie­cze­nia eme­ry­tal­ne­go. Nie może też zezna­wać prze­ciw­ko byłe­mu mężo­wi, wła­ści­cie­lo­wi fir­my far­ma­ceu­tycz­nej pro­wa­dzą­cej nie­le­gal­ne eks­pe­ry­men­ty na zwie­rzę­tach. Sfik­so­wa­ła, gdy dotar­ło do niej, czym zaj­mu­je się jej dru­ga poło­wa, pię­ciu bie­głych psy­chia­trów orze­kło, że ma zabu­rze­nia, poważ­ne zabu­rze­nia i od tego cza­su nie ma już nic, nawet miesz­ka­nie musi wynaj­mo­wać na czar­no, ponie­waż nie ma krew­nych, któ­rzy mogli­by zade­kla­ro­wać opie­kę nad nią.
Wła­ści­wie pani Van Dijk wszyst­ko robi na czar­no, rów­nież wino z wło­skie­go dys­kon­tu sprze­da­je jej na czar­no dobry zna­jo­my z mło­do­ści, na czar­no pro­wa­dzi samo­chód sąsiad­ki, stwa­rza­jąc zagro­że­nie dla ruchu dro­go­we­go, na czar­no instru­uje zna­jo­mych, któ­rzy nie wie­dzą, przy kim posta­wić krzy­żyk w wybo­rach. Na czar­no cha­dza do klu­bów noc­nych, na czar­no pije bar­be­rę ze swo­ją pacz­ką, na zdro­wie, salu­te, pro­ost, czin-czin, na czar­no pisze listy od czy­tel­ni­ków. Pani Ara­bell Van Dijk z amster­dam­skiej dziel­ni­cy Oude West jest na czar­no zupeł­nie nor­mal­na.
Na sto­le kuchen­nym cze­ka­ła na nią kar­tecz­ka ze spi­cza­stym pismem pani Ara­bell, gdzie się podzie­wasz, skoń­czy­ły się mio­do­we roż­ki. Zabra­ła się za przy­rzą­dza­nie kawy i jesz­cze raz prze­klę­ła w myślach zło­dzie­ja, któ­ry wczo­raj zwę­dził jej rower. Nie miał nawet mie­sią­ca. Gnój jeden! Sześć bie­gów plus poży­czo­ny fote­lik dla dziec­ka. Wzię­ła dużą łyż­kę i otwo­rzy­ła słod­ką mar­mo­la­dę z napi­sem Zoet. Zamknę­ła oczy i mmmm sma­ko­wa­ła powo­li, sto­jąc w piża­mie na środ­ku kuch­ni. Jago­dy roz­pły­wa­ły się w jej ustach jak man­na z nie­ba i muso­wa­ły jak moszcz. Potem z kafe­tie­ry roz­legł się bul­got kawy i w miesz­ka­niu w zachod­nim Amster­da­mie roz­po­czął się dzień.
Biiip, biiip.
Yi Min, mama chłop­czy­ka, nie odbie­ra­ła. Tele­fon dzwo­nił w pustą prze­strzeń.
Biiip, biiip.
Cze­ka­ła na linii, powta­rza­jąc w myślach swo­ją wer­sję, jasno, spo­koj­nie i powo­li, Yi Min, ukra­dli mi rower, w mie­ście nie było prą­du, wró­ci­li­śmy póź­no, ale dziec­ko spa­ło pra­wie cały czas na moich rękach, cały czas, moc­no. Gdy­by tyl­ko chiń­ska bab­cia nie wzbu­dzi­ła nie­po­trzeb­nej pani­ki. Pani­ka jest nie­wy­tłu­ma­czal­na. Total­nie nie­wy­tłu­ma­czal­na. I oby chło­piec był dziś w dobrej for­mie. To waż­ne. W sumie naj­waż­niej­sze. Tak, dobra for­ma, zdro­wy uśmiech, a o dzie­wią­tej lulu i do łóż­ka. Kie­dy Yi Min dowie się, że jej pier­wo­rod­ny błą­kał się o dzie­wią­tej wie­czo­rem po ciem­nym mie­ście z opie­kun­ką, … no, w każ­dym razie będzie lepiej, jeśli szcze­gó­ły pozna z pierw­szej ręki. I to czym prę­dzej. No więc. Yi Min, musisz wie­dzieć, że … Yi Min, jak pew­nie wiesz, wczo­raj wyłą­czy­li prąd, a mnie … Yi Min, praw­dę mówiąc, ukra­dli mi rower z two­im fote­li­kiem, a potem sta­nę­ło całe mia­sto.
Biiip, biiip.
Gdy­bym wczo­raj była bar­dziej opa­no­wa­na, star­czy­ła­by kar­tecz­ka z wyja­śnie­niem. Prze­pro­si­na­mi. Infor­ma­cją. Czym­kol­wiek.
Biiip, biiip.
No nic. Może nie jest tak źle. Może jesz­cze śpią. Może chiń­ska senior­ka to tak napraw­dę zakon­spi­ro­wa­na bab­cia-do-rany-przy­łóż. Powiedz­my.
Poszła do łazien­ki i wło­ży­ła do pral­ki śmier­dzą­cy swe­ter i spodnie. Ubra­ła spód­ni­cę, koszu­lę i swe­ter w serek, ucze­sa­ła się z prze­dział­kiem, po czym wró­ci­ła do cie­plut­kiej kuch­ni. Posma­ro­wa­ła gru­bo chleb masłem i mar­mo­la­dą, a potem ze sto razy prze­czy­ta­ła wezwa­nie z poli­cji, od sędzie­go do spraw wykro­czeń czy orga­nów miej­skich, któ­re ode­bra­ła czte­ry dni temu i któ­re zna­ła już na pamięć, infor­ma­cja urzę­do­wa, sza­now­na pani, wzy­wa­my, nie­zwłocz­nie, nale­ży się zgło­sić, na poli­cję, na komen­dę, prze­ciw­ko, pani, sądo­we, postę­po­wa­nie, stwo­rzyć, zagro­że­nie, dla, bez­pie­czeń­stwo, pań­stwo­we, bez odpo­wied­niej, wiza, roz­po­zna­nie, oso­bi­ście, dobro­wol­nie, sie­dem dni, robo­czych, w prze­ciw­nym razie, depor­ta­cja, nie­zwłocz­nie, UE.


(2)

Łap go
trzy­maj, bo zwie­je! Pro­siak latał wokół orze­cha, wokół śli­wy, Jezu, ale bło­to, wokół gru­szy, przez chwa­sty, wokół stud­ni, w górę, w górę, w górę, łap go, trzy­maj, no ucie­ka, przez ściek, po nar­cy­zach, bab­cia bie­gła za nim z gan­kiem na krew, rzeź­nik z nożem, dzia­dek w gumo­fil­cach z Baty, wujek jak­by stą­pał po jaj­kach, leć, synuś, mło­dy jesteś, na szczę­ście był też kole­ga wuj­ka, on to napraw­dę szyb­ko bie­gał, dwa metry od pro­sia­ka, pra­wie go dopadł.
Przy­je­cha­li dokład­nie o siód­mej, mama jed­nym rowe­rem z małym na kie­row­ni­cy, ona sta­rym skła­da­kiem sąsiad­ki. Jeśli pój­dzie do chrztu, a potem do pierw­szej komu­nii, to może dosta­nie nowy rower, fio­le­to­wy skła­dak, pra­wie taki sam jak ten, któ­ry chrzest­na przy­wio­zła Nata­lii z Austrii, ze świa­tłem odbla­sko­wym pod sie­dze­niem i srebr­nym dzwon­kiem, już go sobie obej­rza­ły z mamą w domu han­dlo­wym w mie­ście. Na samą skar­pę nie dały rady wje­chać z powo­du bło­ta, mama nio­sła małe­go na bara­na, żeby się nie ubru­dził, ona pcha­ła skła­dak sąsiad­ki, w górę, w górę, w górę, w bież­ni­ki opon wła­ził żużel, któ­rym wysy­pa­ny był pod­jazd, i naj­chęt­niej rzu­ci­ła­by rower w kuku­ry­dzę przy dro­dze.
Rzeź­nik już cze­kał, sior­bał her­ba­tę ze sznap­sem, a dzia­dek ostrzył noże. Pach­nia­ło tro­chę cia­stem, tro­chę her­ba­tą, tro­chę czosn­kiem, któ­ry bab­cia obie­ra­ła przy pie­cu, do kaszan­ki, do wątrób­ki. W koń­cu rzeź­nik powie­dział, no to idzie­my, dzia­dek zawią­zał sobie far­tuch, wujek jakoś tak prze­bie­rał pal­ca­mi, grał w zespo­le na gita­rze elek­trycz­nej i syn­te­za­to­rze, wczo­raj gra­li na jakiejś związ­ko­wej zaba­wie, no i jesz­cze nie doszedł cał­kiem do sie­bie. Kole­ga wuj­ka wychy­lił kie­li­szek dla odwa­gi, bab­cia wzię­ła gar­nek na krew, mały wydarł się siku!, bab­cia powie­dzia­ła do mamy, nie zapo­mnij dokła­dać, jed­no pola­no co parę minut, rzeź­nik otwo­rzył drzwi, koty miał­cza­ły, dałaś im mle­ka?, na dwo­rze było chłod­no, okna zapa­ro­wa­ły.
Spoj­rza­ła na bab­cię, spoj­rza­ła na mamę, dzia­dek był już na podwó­rzu, spoj­rza­ła na wuj­ka, co, mała, idziesz z nami do chle­wi­ka?, spoj­rza­ła na rzeź­ni­ka, ech, ona jest jesz­cze za mło­da, jak uro­śnie, to z nami pój­dzie, co nie, mała?, jesz­cze raz spoj­rza­ła na bab­cię trzy­ma­ją­cą gar­nek na krew, jesz­cze raz spoj­rza­ła na mamę, któ­rą mały szar­pał za rękaw, siku!, jesz­cze raz spoj­rza­ła na wuj­ka, któ­ry był jakiś bla­dy, jesz­cze raz, jesz­cze raz, na dwo­rze było chłod­no, koty miał­cza­ły, chwy­ci­ła klam­kę u drzwi z całych sił i trzy­ma­jąc ją, ode­pchnę­ła się noga­mi, wyko­nu­jąc razem z drzwia­mi wymach tam i z powro­tem, potem zro­bi­ła zwrot w powie­trzu, pobie­gła do poko­ju na samym koń­cu domu i wci­snę­ła gło­wę pod trzy podusz­ki.
Zawsze było tak samo, zawsze było tak, że z gło­wą pod podusz­ką cze­ka­ła, aż przyj­dzie mama i powie, że już po wszyst­kim, że świ­nia już nie kwi­czy, potem bab­cia robi­ła kaszan­kę, a rzeź­nik przy­cho­dził napić się do kuch­ni. Teraz jed­nak sta­ła bosa pośród kotów, a pro­siak bie­gał wokół orze­cha, wokół śli­wy, Chry­ste, jakie bło­to, wokół gru­szy, przez chwa­sty. Mały był w amo­ku, w czer­wo­nych raj­tu­zach gonił za pro­sia­kiem, któ­ry bie­gał po skar­pie, dalej, dalej, łap­cie go, trzy­maj­cie moc­no, wnie­ście do środ­ka, mama pobie­gła w kap­ciach do śli­wy i zgar­nę­ła małe­go, któ­ry zaczął się drzeć, bab­cia sta­ła przy stud­ni, boże-jedy­ny-dopo­móż-do-sąsia­da-leci, dzia­dek wyma­chi­wał sznu­rem w kie­run­ku wuj­ka, goń synuś, mło­dy jesteś, rzeź­nik był z tyłu z nożem i całe szczę­ście, że był też kole­ga wuj­ka, on to napraw­dę szyb­ko bie­gał, dwa metry od pro­sia­ka, pra­wie go dopadł.
Bab­cia musia­ła wie­dzieć, że jest ich za mało, jesz­cze jeden sil­ny by się przy­dał, pro­siak jest spa­sio­ny, wujek zła­pał go za ucho i pro­siak zwa­lił się z nóg, ale potem nie mogli dać rady, trą­cił bab­cię ryjem w bio­dro i już go nie było, jak pro­siak się wyrwie, to potem nie da rady go zła­pać, bab­cia wie­dzia­ła dobrze, boże-jedy­ny-dopo­móż-do-sąsia­da-leci, i takie bło­to, i wszyst­ko mokre, dobrze przy­naj­mniej, że nie wypu­ści­ła krów, ale by było, Pep! włącz pastu­cha! Dzia­dek pole­ciał do piw­ni­cy i włą­czył elek­trycz­ne­go pastu­cha na kro­wy, któ­ry ota­czał całą skar­pę, synuś, ty uwa­żaj, pastuch włą­czo­ny, za póź­no, wujek nadział się na drut opla­ta­ją­cy skar­pę, wczo­raj grał na syn­te­za­to­rze na jakiejś związ­ko­wej zaba­wie i jesz­cze nie cał­kiem doszedł do sie­bie, pastuch go kop­nął i teraz leżał w mokrej tra­wie jak nie­ży­wy, bab­cia usia­dła na drew­nia­nej ław­ce pod śli­wą, dzia­dek machał sznu­rem, goń mło­dy, goń, kole­ga wuj­ka biegł po skar­pie, wymi­ja­jąc kro­wie plac­ki, Chry­ste, jakie bło­to, a ona nało­ży­ła bab­ci­ne drew­nia­ki i poszła na róg domu popa­trzeć, jak to się skoń­czy.
Nie była prze­ko­na­na, komu kibi­co­wać, wola­ła nic nie mówić, mama chcia­ła zago­nić ją do kuch­ni, tym­cza­sem mały jesz­cze bar­dziej ją zde­ner­wo­wał, rzu­cił się w bło­to i odma­wiał wsta­nia, darł się wnie­bo­gło­sy, aż zagro­zi­ła, że pój­dzie po cho­chlę, jak nie prze­sta­nie. Pro­siak dobiegł aż na sam szczyt wznie­sie­nia, tam dogo­ni­li go rzeź­nik i kole­ga wuj­ka, dzia­dek pod­cho­dził od tyłu, bab­cia wró­ci­ła do kuch­ni, ktoś musi dokła­dać, bo ogień zupeł­nie zga­śnie.
Bab­cia jesz­cze pamię­ta, jak kie­dyś pro­siak uciekł kuzyn­ce z Rad­go­ny, prze­le­ciał przez gra­ni­cę z Austrią, a cel­ni­cy nie prze­pusz­cza­li niko­go bez pasz­por­tu, pro­siak tak po pro­stu wysko­czył na most z Rad­go­ny do Austrii i tyle go widzie­li, kuzyn­ka na zimę zosta­ła bez mię­sa i kieł­ba­sy, bo cel­ni­cy byli nie­ubła­ga­ni, pro­siak ani myślał się zatrzy­mać, a ona nie mogła pojąć, o co tyle krzy­ku z tą całą Austrią. Nata­lia mówi­ła jej, że tam miesz­ka jej chrzest­na, i że wszyst­kie domy są różo­we jak ten, w któ­rym miesz­ka­ją Bar­bi i Ken, teraz to w ogó­le nie było waż­ne, ale i jakoś nie dawa­ło spo­ko­ju, była prze­ko­na­na, że pro­siak bab­ci też mógł­by uciec do Austrii, gdy­by mu się tyl­ko chcia­ło, bo prze­cież jest różo­wy jak Bar­bi, a Austria też nie może być dale­ko, chrzest­na Nata­lii przy­jeż­dża w odwie­dzi­ny co nie­dzie­lę.
Bab­cia doło­ży­ła do pie­ca trzy wiel­kie pola­na i nala­ła sobie her­ba­ty ze sznap­sem, tyl­ko-żeby-nie-pole­ciał-do-sąsia­da, czart jeden, no prze­cież nie może ganiać w nie­skoń­czo­ność, dia­bel­skie nasie­nie, musi się kie­dyś zatrzy­mać, wte­dy go dorwą! Dobrze przy­naj­mniej, że ten mło­dy szyb­ko bie­ga i moc­ny jest, Fra­nek też daje radę, Boże-jedy­ny-dopo­móż, jak go dźgnie na śle­po, cała krew się zmar­nu­je, ktoś powi­nien im zanieść gar­nek, żeby go pod­sta­wi­li, jak zarżną… O ile w ogó­le go zła­pią, czar­ta jed­ne­go i jak im się w ogó­le da chwy­cić, teraz, jak już się skap­nął, o co cho­dzi! I jak go potem prze­nieść? Bab­cia wychy­li­ła her­ba­tę ze sznap­sem, nie wiem, może mieć nawet z dwie­ście kilo, stur­lać go z góry nie moż­na przy takim bło­cie.
Bab­cia wypi­ła her­ba­tę i posta­wi­ła fili­żan­kę na sto­le, popra­wi­ła chust­kę i wzię­ła gar­nek na krew. Ona zaś wciąż poty­ka­ła się w drew­nia­kach, pal­ce wci­snę­ła do przo­du i poszły obie na róg patrzeć, jak to się skoń­czy.
Dzia­dek wła­śnie wdra­pał się na czu­bek skar­py i szedł po jej kra­wę­dzi, sta­nął w naj­wyż­szym miej­scu i odwró­cił się twa­rzą w dół, w stro­nę domu i w ich stro­nę, widzia­ła wyraź­nie, jak jego klat­ka pier­sio­wa uno­si się i opa­da ze zmę­cze­nia, bab­cia chwy­ci­ła się za ser­ce, w chle­wie było cicho, mały chli­pał, koty miau­cza­ły, bez już wypu­ścił pącz­ki, …, dzia­dek sta­nął w sze­ro­kim roz­kro­ku na czub­ku wznie­sie­nia, jego płu­ca pra­co­wa­ły, twarz była czer­wo­na, wypro­sto­wał się i ener­gicz­nie zamach­nął sznu­rem, machał nim w górę i w dół, i krzyk­nął gło­śno, ooo, sły­szysz, przy­nieś gar­nek na krew:
– Pro­siak się nie rusza. Stoi na górze w polu i mło­dy jęcz­mień żre.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Agnieszka Będkowska-Kopczyk

ur. w 1972 r. Slawistka, językoznawczyni, tłumaczka i poetka. Wykłada językoznawstwo słoweńskie i slawistyczne na austriackim Uniwersytecie w Grazu. Tłumaczenia z literatury słoweńskiej publikowała w pismach literackich (m.in. „Studium”, „Dziennik Portowy”, „Opcje”) i tłumaczyła wiersze do wydań książkowych poezji Primoža, Petera Semoliča, Miklavža Komelja, Alojza Ihanai Brane Mozetiča. Jako redaktorka i tłumaczka współpracowała przy powstaniu antologii Šestnajst slovenskih pesnic / Szesnaście poetek słoweńskich oraz Portret kobiecy w odwróconej perspektywie. 12 poetek z Czech, Słowenii i Ukrainy. Konsultantka ze strony polskiej słoweńskiego Międzynarodowego Festiwalu Literackiego Vilenica. Współpracuje z Wolnym Radiem Helsinki w Grazu i Radiem Agora w Klagenfurcie. Mieszka w Grazu.

Nataša Kramberger

Urodzona w 1983 roku. Słoweńska pisarka i dziennikarka. Za powieść „Niebo w jeżynach” uhonorowana nagrodą dla najlepszej młodej autorki słoweńskiej oraz Nagrodą Literacką Unii Europejskiej. Jako prozaiczka i felietonistka współpracuje z wieloma słoweńskimi i włoskimi pismami i radiostacjami. Pracuje także nad scenariuszami filmów dokumentalnych. W 2009 r. Założyła kolektyw ekologiczny Green Central, promujący ekologię i sztukę. Mieszka w Berlinie.

Powiązania