książki / PROZA

Nieobecność

Krzysztof Chronowski

Fragmenty towarzyszące premierze książki Nieobecność Krzysztofa Chronowskiego, wydanej w Biurze Literackim 6 września 2021 roku, a w wersji elektronicznej 31 października 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

38.

 – Trzy­ma­my szta­mę? – Brat mat­ki ma schi­zo­fre­nię i roz­iskrzo­ne eufo­rią, wypu­kłe oczy. Jego bom­ba­stycz­ność roz­le­wa się na cały pokój. Dzi­siaj nie jest kobie­tą, ma na sobie sztruk­so­we spodnie i bia­łą koszu­lę z krót­kim ręka­wem. Spod noga­wek wysta­ją poprzecz­nie prąż­ko­wa­ne skar­pet­ki. Na nad­garst­ku świe­ci bia­ły ślad po zegar­ku, któ­ry ścią­gnę­li mu, gdy spał na dwor­cu w Ber­li­nie.

Krze­sła w salo­nie mają ska­jo­we, brą­zo­we obi­cia. Kana­pa jest sprę­ży­sta, ale nie mięk­ka, czu­ję przez mate­riał ostry, żela­zny szkie­let, któ­ry mat­ka przy­kry­ła zme­cha­co­ną kapą z frędz­la­mi. Nad tap­cza­nem obraz w ośmio­kąt­nej ramie: odwró­co­na tyłem kobie­ta w powłó­czy­stej, bia­łej suk­ni przy­sia­dła na kamien­nym sie­dzi­sku w czymś na kształt świą­ty­ni duma­nia, poni­żej widok na Akro­pol; nie prze­szka­dza to postrzę­pio­ne­mu stoż­ko­wi Mat­ter­hor­nu dra­pać chmur. Jesz­cze moc­no trzy­ma się ścia­ny, przyj­dzie czas, że spad­nie mi na gło­wę. Obok repro­duk­cja Damy z łasicz­ką. Tuba kre­ślar­ska opie­ra się o kre­dens.

Roz­kła­da na sza­chow­ni­cy rżnię­te w szkle figu­ry. Tydzień temu uczył mnie, jak poru­sza­ją się poszcze­gól­ne bier­ki, jesz­cze nie tak daw­no bary­ka­do­wa­li­śmy przed nim drzwi. Spi­ło­wał wizy­tów­kę, wygra­we­ro­wa­ne­go nazwi­ska nie dało się odczy­tać, lite­ry zla­ły się w bez­kształt­ną masę. Zapal­nicz­ką sto­pił pla­stik wizje­ra, któ­ry, ście­ka­jąc, oble­pił szkieł­ko. Odkąd się oże­nił, wypro­wa­dził, zaczął brać leki, wszyst­ko się zmie­ni­ło.

W tele­wi­zo­rze z pokrę­tłem Abbott i Costel­lo spo­ty­ka­ją Fran­ken­ste­ina. W ten upal­ny, może lip­co­wy, może sierp­nio­wy dzień obraz w ogó­le nie śnie­ży, praw­dzi­we świę­to! Nić babie­go lata nasią­ka słoń­cem, spły­wa z ramie­nia ante­ny usta­wio­nej na tele­od­bior­ni­ku. Nie­dzie­la, a więc kon­cert życzeń, dobre sło­wa z ozdob­nych okła­dek. Zyg­munt Kału­żyń­ski ude­rza czo­łem o blat. Jerzy Wal­dorff kwe­stu­je na Sta­re Powąz­ki.

Jak co tydzień bie­rze mnie na bok, wsu­wa w dłoń Sta­ni­sła­wa Sta­szi­ca. Pięć­dzie­siąt tysię­cy zło­tych. Wymię­dlo­ny bank­not brą­zo­wie­je w mojej dło­ni. Bank­no­ty emi­to­wa­ne przez Naro­do­wy Bank Pol­ski są praw­nym środ­kiem płat­ni­czym w Pol­sce.

Kie­ru­je wzrok gdzieś poza mnie, z pier­si wyry­wa mu się kró­ciut­ki chi­chot. Wte­dy, w trze­ciej kla­sie szko­ły pod­sta­wo­wej, zaczą­łem chy­ba kon­tu­ro­wać lite­ry w zeszy­cie do śro­do­wi­ska.

– Chcesz zoba­czyć bogin­kę? – Uśmie­cha się, jak potra­fią tyl­ko ci, któ­rzy coś sprze­da­ją. Zry­wa się z kana­py, otwie­ra tubę, wycią­ga z niej olbrzy­mi rulon z aktem kobie­cym naszki­co­wa­nym węglem. Dziew­czy­na o wyso­ko upię­tych wło­sach jest zupeł­nie naga, sie­dzi na środ­ku poko­ju oto­czo­ne­go lustra­mi, jej wid­mo­we odbi­cia gęst­nie­ją woko­ło. Dło­nie zało­żo­ne jed­na na dru­gą zasła­nia­ją roz­chy­lo­ne kro­cze.

Zra­zy zawi­ja­ne z ogór­kiem kiszo­nym i kar­to­fel­ki. Jaj­ka w koszul­kach. Czy chcesz jesz­cze ziem­nia­ków? Mogę chcieć. Ale nie ma to tam­to, woda spod kar­to­fel­ków na pew­no! Alko­hol: w żad­nym razie.

Skrzy­dła sto­łu są roz­ło­żo­ne. Obrus jest obrę­bio­ny czer­wo­ną nicią. Wcze­śniej, gdy jesz­cze tu miesz­kał, były maszyn­ka spi­ry­tu­so­wa na dena­tu­rat, pro­diż, drzwi wsta­wio­ne, by podzie­lić miesz­ka­nie. Ręcz­ni­ki w łazien­ce powa­la­ne kałem, dyn­da­ją­ce na kablach pokrę­tła od kuchen­ki gazo­wej, pokryw­ki po sło­ikach w miej­scach pal­ni­ków. Zacią­gał zasło­ny, nie chciał wpusz­czać lata­ją­cych spodków. Przod­ko­wie obja­wia­li mu się z sie­kie­ra­mi w rękach i peł­ny­mi poli­to­wa­nia uśmie­cha­mi. Palił w pie­cu kart­ka­mi żyw­no­ścio­wy­mi. Błą­dził pal­ca­mi po ścia­nach, wyma­cy­wał nie­rów­no­ści, gra­ni­ce swo­je­go świa­ta; obłu­py­wał tynk, wci­skał knyk­cie mie­dzy obna­żo­ne cegły. A gdy pró­bo­wał sko­czyć z okna, to nie chcie­li przy­je­chać. Dopie­ro kie­dy miesz­ka­ją­cy dwa pię­tra nad nami pan Gutek, zako­cha­ny w mat­ce jed­no­rę­ki stróż noc­ny, zagro­ził, że będzie strze­lać, choć miał tyl­ko pisto­let gazo­wy, to przy­je­cha­li i roz­ło­ży­li na podwór­ku sko­ko­chron.

Jego żona ma zbrą­zo­wia­łe od niko­ty­ny pal­ce. Szep­ce do sie­bie, potrzą­sa gło­wą, daw­no już przedaw­ko­wa­ła rze­czy­wi­stość. Dosta­ję od niej Zimę Muminków i zbiór pocz­tó­wek z Ermi­ta­żu. Jej oczy są przy­tom­ne. Cze­ko­la­da z alpej­skie­go mle­ka słu­ży za zakład­kę. Teni­sów­ki bar­wy blan­szo­wa­nych mig­da­łów podry­gu­ją do ryt­mu nie­sły­szal­nej melo­dii.

– Ćwi­czę się siłow­ni­czo! – Naprę­ża mię­śnie, patrzy mi w oczy. – Nad­cho­dzi nowa Pol­ska mocar­stwo­wa, demo­kra­tycz­na, kra­ino­wa, kapi­ta­li­stycz­na, ger­mań­ska, boska! W dzie­sią­tym zdu­szo­nym do punk­tu wymia­rze są dla nas miej­sca! Nie musisz już rosnąć! Papa-dan­ce! Papa-dan­ce!!!

Daje nura pod stół, mat­ka pod­no­si go z zie­mi, kolej­ny chi­chot doby­wa się z pier­si.


 61.

 Pod łuko­wym skle­pie­niem krzy­żu­ją się pla­ny na przy­szłość i smu­kłe klin­gi flo­re­tów. Pla­kat przy wej­ściu przed­sta­wia sce­nę kolo­nial­ną sty­li­zo­wa­ną na fran­cu­ską gra­wiu­rę: bia­ły pan pędzi przed sobą czar­nych nie­wol­ni­ków. Rze­za­ny w gli­nie herb któ­re­goś z wład­ców dziel­ni­co­wych i przy­szpi­lo­ny do drzwi palar­ni sche­mat pro­ce­su warze­nia piwa. Nie patrzę jej w oczy, choć czu­ję, że szu­ka moje­go spoj­rze­nia. Ty nie możesz ode­rwać od niej wzro­ku. Czy jej tęczów­ki są zie­lo­ne? Muszą być zie­lo­ne, bo jak­że­by ina­czej? Nie możesz uwie­rzyć, że sie­dzi­cie tutaj razem, i że ma na sobie lurek­so­wą bluz­kę od cie­bie. Wisio­rek z kameą wpu­kla się w dekolt. Jest zbyt wyraź­na, ukła­dasz ją sobie w gło­wie, żeby nagle nie pry­snąć gdzie pieprz rośnie. Ja też ślep­nę od świa­teł, umac­niam się w cudzie. Wło­sy posta­wio­ne na lakier gra­ją rolę, dez­in­for­mu­ją w naj­lep­sze; prze­ciw­le­głe policz­ki pała­ją pozy­tyw­ny­mi flu­ida­mi. Jej usta, na któ­re pada świa­tło gazo­we, są żywo czer­wo­ne. Z anty­ra­my do szkla­nek zaglą­da miej­sco­wa szysz­ka. Kar­di­gan otwie­ra się na koszu­lę wizy­to­wą ze stój­ką. Zapa­chy dymu i per­fum mie­sza­ją. Krze­sła – co to szko­dzi? – mogą być te same.

Two­ja żona gasi w kuch­ni papie­ro­sa. Nie wyglą­da przez okno, nie cze­ka. Prze­cież poje­cha­łeś z kole­ga­mi prze­cze­sy­wać lasy za szpe­niem, któ­ry urwał się z trans­por­tu. To zadzi­wia­ją­cy typ uro­dy, raz jest Polą Rak­są, kie­dy indziej: Doro­tą Kamiń­ską, Ire­ną Jaroc­ką, sło­wem: wol­ty­żer­ka, wol­ne żar­ty. Jej nie­zno­śna wier­ność, jej kwo­cze przy­wią­za­nie, fry­zu­ra zła­pa­na w kor­don­ko­wą siat­kę wytrą­ca cię noca­mi z domu. Kawa pluj­ka sty­gnie w zahar­to­wa­nej szklan­ce. Jej sło­wa – jeśli w ogó­le jakieś wypo­wia­da – ude­rza­ją o ścia­nę.

Tutaj Paul Anka, Sto­ne­si, Beatle­si, Cliff Richard śpie­wa. Albo Sha­ki­ra czy Las Ket­chup. U szyi wisi ci żakar­do­wy kra­wat ze spin­ką. Czar­no obwie­dzio­ne źre­ni­ce mają się tro­chę ku sobie. Futro w pan­ter­kę i płaszcz flau­szo­wy z kap­tu­rem obej­mu­ją opar­cia krze­seł. Z dru­giej stro­ny skó­rza­na kurt­ka za czte­ry i pół milio­na oraz piko­wa­na kurt­ka na wato­li­nie. Gru­bas obok rzu­ca na cie­bie krót­kie, nie­pew­ne spoj­rze­nia; led­wie mie­ści bąbla­sty brzuch pod bla­tem. Ma „śpio­chy” na powie­kach, może cię koja­rzy? Chło­pa­ki na ławie przy ścia­nie sączą z tuby chrzczo­ne piwo, dziew­czy­ny o per­ło­wych wło­sach wybie­ra­ją im z tale­rzy oliw­ki. Wszyst­kie ocze­ku­ją zasko­cze­nia, soli­dar­no­ści w gestach. Spodnie z dia­go­na­lu marsz­czą mi się na udach, są zawi­nię­te na cho­lew­kę, nie zdą­ży­łem ich jesz­cze skró­cić. Choć nie krę­cisz gło­wą, widzisz wszyst­kich. Mnie widzą wszy­scy.

Mówisz jej coś, cze­go nie rozu­miesz, tyle że zno­wu wła­ści­wie dobie­rasz sło­wa, jesteś mode­lo­wym pre­sti­di­gi­ta­to­rem, barw­nym kugla­rzem zdań pod­rzęd­nie zło­żo­nych, więc nie­na­chal­nie nabie­ra rumień­ców. W koń­cu Kali­bab­ka zaszcze­pił ci sekre­ty, sub­tel­ne tajem­ni­ce wia­ry. Jej głos głasz­cze. Lor­ne­ty flan­ku­ją tale­rze. Grza­ne wino ze skór­ką poma­rań­czo­wą i goź­dzi­ka­mi. Jest też tor­cik węgier­ski plus wiśnia ską­pa­na w syro­pie. Samym sobą doko­nu­jesz prze­wro­tu, zama­chu sta­nu, oczy nabie­ra­ją kolo­ru, nabie­ra­ją na kolor, posta­na­wiasz, że posta­no­wi w cie­bie uwie­rzyć.

Z tore­bek wychy­la­ją się: korek­tor i prze­zro­czy­ste puz­der­ko zbry­lo­ne­go pudru. Prze­su­wa mi pal­ca­mi po gło­wie, odsła­nia gniazd­ko, pew­ne­go dnia, ani chy­bi, roz­ro­śnie się w ton­su­rę. Poka­zu­jesz, że umiesz wstrzy­mać oddech na dwie minu­ty, to zdol­ność nie w kij dmu­chał, jesz­cze nie raz, nie dwa będzie się przy­da­wać!

Patrzę na zega­rek, ale nie widzę godzi­ny. Jesz­cze raz i zno­wu to samo, nadal nie wiem, któ­ra godzi­na! Zna wszyst­kie rośli­ny zimo­zie­lo­ne na naszej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej, wymie­nia je alfa­be­tycz­nie jed­na po dru­giej. Prze­rzu­ca­cie się wyćwi­czo­ny­mi spoj­rze­nia­mi. Wie, co to jest pro­pe­deu­ty­ka, wie, jak się pisze „nie” z cza­sow­ni­ka­mi, więc roz­wią­zu­je two­je zada­nia domo­we z tech­ni­kum wie­czo­ro­we­go. Ponad wycię­ciem bluz­ki pocią­ga łyk mio­do­we­go piwa, roz­wa­ża, czy to już. Bąbel­ki ude­rza­ją w noz­drza, jesz­cze tro­chę. Bio­rę głę­bo­ki wdech, to już pra­wie ruch!

Nie umiesz szu­kać, jed­nak zna­la­złeś kwiat papro­ci. Jej spoj­rze­nie to już nie obiet­ni­ca, błysk źre­nic daje ostro­gę, jest iskrą w sto­gu sia­na. Jak to robi, że jest ład­niej­sza od Cathe­ri­ne Oxen­berg? Jak to robi, że jest pięk­niej­sza od Kate Bec­kin­sa­le? Mówi, że naj­smut­niej­szą fla­gą jest fla­ga Ban­gla­de­szu. Mój stu­por ver­sus jej toczo­ne ramio­na i prze­past­ne wykła­dy o maxi spra­wach. Pro­stu­jesz kola­na, gotu­jesz się do ora­cji na sto­ją­co. Żad­na kobie­ta nie kocha tak łodzi pod­wod­nych, a może cho­dzi tu o Seana Connery’ego? Zbie­ra woj­sko­we menaż­ki i gry­wa – nie do wia­ry! – Moku­ji­nem lub Colum­bus Blue Jac­kets z Krzysz­to­fem Oli­wą. Lustro za nią nie nadą­ża. Szki­cu­jesz w kurzu mapę Ogro­du Tuile­ryj­skie­go, a przed sobą masz zdu­mie­wa­ją­cą dziew­czy­nę Bon­da.

– Kto mówi?

– Słod­kich słów.


89.

Idę. Latar­nie gar­bią się nad prze­ci­na­ją­cą wieś żwi­rów­ką. Kie­dy ty idziesz, jesz­cze nie ma ani jed­nej, świa­tło led­wie ćmi się z okien. Lato. Noc. Jak nie­mal każ­da tutaj, gęsta i lep­ka, przy­wie­ra do mokre­go cia­ła. Nie­za­kłó­co­ne gwiaz­dy roz­pi­na­ją się nad gło­wą, nigdzie nie ma takie­go nie­ba! Mrok zale­ga w obej­ściach, któ­re mijam, któ­re mija­my. Ocyn­ko­wa­ne bla­chy dachów mru­ga­ją. Psy kąsa­ją mnie wzro­kiem, war­czą, śli­na ciek­nie im z pysków, tłu­ką łapa­mi w siat­ki ogro­dzeń. Nawo­łu­ją się, przej­mu­ją wycie po sobie, czu­ję, jak­by sko­wyt miał wpaść pod przy­cup­nię­ty za doma­mi hory­zont, zama­szy­ście obiec świat i wypaść zaraz z dru­giej stro­ny nie­sio­ny ruchem koło­wrot­nym. Zaba­wa wesel­na w cen­trum kul­tu­ry odbi­ja się od murów. W ręku butel­ka john­nie­go wal­ke­ra. W ręku butel­ka czy­stej.

Z gazo­nów przy szko­le wyra­sta jakieś postrzę­pio­ne ziel­sko. Okna tych zabu­do­wań patrzy­ły na two­ją mło­dość, scho­dy słu­cha­ły two­ich kro­ków. Mija was w dro­dze do pra­cy w zakła­dzie fry­zjer­skim. Sia­dam na scho­dach. Sia­dasz. Nie dajesz im po sobie poznać, nie zauwa­ży­li jej, ale czu­jesz ser­ce w skro­niach. Zapach pły­nu do płu­ka­nia tka­nin, prze­cho­dzi mimo. To jej tyle lat nie widzia­łeś? Dziew­czy­na o bla­dej cerze pokry­tej paję­czyn­ką nie­bie­skich żyłek na przed­ra­mio­nach. Meszek na skó­rze. Mysz­ka na wewnętrz­nej stro­nie lewe­go uda. Pół­prze­źro­czy­ste, tro­chę jak­by bufia­ste ręka­wy spły­wa­ją na łok­cie, gdzie ścią­ga­ją je tasiem­ki. Wcze­śniej zbie­ra­ła jago­dy dru­cia­ną maszyn­ką i sprze­da­wa­ła w sku­pie, żeby móc wyje­chać na kolo­nie (a ty masz prze­cież swo­je jabł­ka, pamię­tasz?). Gdy sie­dzie­li­ście razem nad rze­ką, wasze usta usy­pa­ły w kobiał­ce gór­kę z tru­skaw­ko­wych szy­pu­łek.

Zapa­lasz pierw­sze­go papie­ro­sa w życiu. Jest też z wami Mun­dek, wte­dy wszę­dzie ze sobą cho­dzi­li­ście. Poka­zu­je ci, jak się zacią­gać. Zacią­gasz się jak sta­ry palacz. Chło­pa­ki są pod wra­że­niem, nie tego się spo­dzie­wa­li, myśle­li, że posi­nie­jesz na twa­rzy, zaczniesz się krztu­sić, że będzie przy tym spo­ro zaba­wy. Nic z tych rze­czy, wypa­lasz całe­go papie­ro­sa skrę­co­ne­go z tyto­nio­wej kra­jan­ki, bie­rzesz dru­gie­go, obry­wasz ust­nik, jesteś bra­wu­ro­wy, pono­si cię, jak zawsze w takich sytu­acjach. Bar­dzo chcesz, by wra­że­nie głę­bo­ko w nich zapa­dło.

Pierw­szy raz sam się upi­łem, kie­dy two­ja śred­nia cór­ka dosta­ła ata­ku wyrost­ka. Łasko­cze mnie w kar­ku. Butel­ki są już pra­wie puste. Kubeł wypeł­nio­ny po grdy­kę dła­wi się śmie­cia­mi. Na skór­kach od bana­nów leżą buty spor­to­we z wywi­nię­ty­mi języ­ka­mi. Odde­chy skra­pla­ją się na wnę­trzach szkieł. Pod wia­tą przy­stan­ku chło­pak z ospo­wa­tą twa­rzą zaga­du­je o papie­ro­sa. Czę­stu­ję go? Czy poka­zu­ję na migi, że mam ostat­nie­go? Raz, dru­gi, prze­ły­kam krzyk. Potem krzy­czę na całe gar­dło, wyję, wyrzu­ca mi się z płuc, razem z tre­ścią żołąd­ka.

Kie­dy sta­ną­łeś pod domem tego ban­dy­ty, wydzie­ra­jąc się wnie­bo­gło­sy, czmych­nął tyl­ny­mi drzwia­mi. Sam się zasko­czy­łeś, że potra­fisz tak krzy­czeć. Widzia­łeś, jak zasu­nął firan­kę. Wie­dział, że wycho­dzisz z woj­ska. Wyco­fy­wał się, śle­dząc two­je ruchy, patrzył, jak gme­rasz przy kabu­rze u par­cia­ne­go paska, któ­re­go nie zda­łeś, bo ktoś w inten­den­tu­rze nie chciał albo nie umiał liczyć.

Przed oczy­ma prze­la­tu­ją nam wędli­ny, por­tre­ty zawie­szo­ne in effi­gie, śledź w sal­sie, ziem­nia­ki z okra­są. Ole­iste powie­trze roz­mię­ka, prze­śli­zgu­je się z czo­ła na policz­ki, tchnie z tanc­bu­dy ski­śnię­tym potem. Gów­nia­rze­ria obła­pia się na przy­stan­ku, kiec­ka zadar­ta, ręka mię­dzy uda­mi, stę­ka prze­cią­gle, robią teatr na całe­go. Po dru­giej stro­nie na ław­ce gość o cho­cho­lej fizjo­no­mii bawi się nasa­dą sfla­cza­łe­go człon­ka.

To jed­nak nie­sa­mo­wi­te, że w takich chwi­lach świat nie sta­je w miej­scu! Ludzie nadal cho­dzą dro­ga­mi i jeż­dżą uli­ca­mi. Ile razy zakra­da­łeś się pod jego dom? Teraz też się zakra­dasz. Leży w roz­wi­dle­niu rze­ki pod lasem, opo­dal gro­żą­ce­go zawa­le­niem drew­nia­ne­go mły­na. Tam, gdzie łopat­ki wia­tra­ka od sie­dem­dzie­się­ciu lat z okła­dem wyda­ją ten sam skrzy­pią­cy odgłos. Jak poru­sza­ne wia­trem huś­taw­ki z hor­ro­ru zgrzy­tli­wie pło­szą ciszę, któ­ra chcia­ła­by tu zale­gać. Trze­ba wspiąć się na skar­pę, stam­tąd widać wszyst­ko jak na dło­ni. Leża­łeś w tym brud­nym pia­chu i gry­złeś knyk­cie do kości. Leża­łeś. Leżysz. Leży­my. Co widzisz, patrząc w dół, doda­jąc do tego oddech i nie­pew­ność pod­la­ną alko­ho­lem? Czu­jesz cię­żar słoń­ca na kar­ku? Wia­trak roz­trzą­sa kro­ple, któ­re pada­ją w nurt wiąz­ka­mi iskier? Pies modli się do sadzaw­ki, pod­szer­stek uno­szą nie­rów­ne odde­chy. Chłód sta­li przy­ci­ska się do brzu­cha. Teraz to agro­tu­ry­sty­ka, jego wnu­ki ze swo­ją przy­cięż­ką biżu­te­rią jak kit klaj­stru­ją wyrwy w kra­jo­bra­zie. W łoży­sku stru­my­ka odkła­da­ją się kamien­ne zato­ry. Tafla zale­wu po zacho­dzie słoń­ca jest jak zasty­gła rtęć. Naskó­rek wody wibru­je, kie­dy dźwię­ki disco polo śli­zga­ją się po powierzch­ni.

Coś smyr­ga pod noga­mi. Szczur? Jeż? Ona się zatrzy­mu­je. Zatrzy­mu­je się, by ją zawo­łać? Wołasz. Krzyk wstrzą­sa powie­trzem. Twój krzyk? Jej? Czy mój? Nie myśl sobie, ja też mam kogoś takie­go! Na kra­wę­dzi ciem­no­ści sły­szysz muzy­kę. Jak śle­piec przy­cią­gasz ją do sie­bie, obej­mu­jesz ręka­mi mrok. Czy idzie­my w tym samym kie­run­ku? Za póź­no, już zaczy­na się las, czar­na ścia­na pni wyra­sta przed ocza­mi i wspi­na się na wzgó­rze. Sosny trzy­ma­ją się za ręce, wystrze­li­wu­ją w powie­trze. Gałę­zie par­ce­lu­ją nie­bo, zapa­la­ją się na koniusz­kach, pocie­ra­jąc o siat­kę gwiazd jak o dra­skę. Tam gdzieś wyżej musi być żydow­ski cmen­tarz, któ­re­go nikt nie widział.

– Nie war­to iść pod górę. Ugrzęź­nie pan w bagnach.

Sły­szę, ale prze­cież niko­go tu nie ma.

Z dru­giej stro­ny lasu na obla­nej przez księ­życ pola­nie potęż­ne koła cię­ża­rów­ki buk­su­ją w miej­scu. Pry­ska­ją pecy­na­mi bło­ta.

O autorze

Krzysztof Chronowski

Urodzony w 1985 roku we Wrocławiu. Laureat ogólnopolskich konkursów literackich w kategoriach prozy i dramatu. Teksty prozatorskie publikował m.in. w „Arteriach”, „Akancie”, „Afroncie”, „Twórczości” i „Pocisku”. Laureat projektu „Pierwsza książka prozą 2020” Biura Literackiego. Ukończył studia administracyjne i prawnicze. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania

Proza ma najwięcej wspólnego z wolnością

debaty / ankiety i podsumowania Krzysztof Chronowski

Odpo­wie­dzi Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Nieobecność

nagrania / transPort Literacki Hubert Zemler Krzysztof Chronowski

Czy­ta­nie z książ­ki Nie­obec­ność z udzia­łem Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 3 Krzysztof Chronowski

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Skurtys Krzysztof Chronowski

Trze­ci odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Zestaw narzędzi podręcznych

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Chronowski

Autor­ski komen­tarz Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go w ramach cyklu „Powieść w dro­dze”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 15 Nieobecność

nagrania / między wierszami Krzysztof Chronowski

Pięt­na­sty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Nieobecność, czyli o mozaice braków

wywiady / o książce Jakub Kornhauser Krzysztof Chronowski

Roz­mo­wa Jaku­ba Korn­hau­se­ra z Krzysz­to­fem Chro­now­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Nieobecność

utwory / zapowiedzi książek Krzysztof Chronowski

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Nie­obec­ność Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Celebrity Status

utwory / premiery w sieci Krzysztof Chronowski

Opo­wia­da­nie Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu „Debiut pro­zą”.

Więcej

Nieobecność

nagrania / transPort Literacki Hubert Zemler Krzysztof Chronowski

Czy­ta­nie z książ­ki Nie­obec­ność z udzia­łem Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 3 Krzysztof Chronowski

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Skurtys Krzysztof Chronowski

Trze­ci odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Zestaw narzędzi podręcznych

recenzje / KOMENTARZE Krzysztof Chronowski

Autor­ski komen­tarz Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go w ramach cyklu „Powieść w dro­dze”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Obchodzi nas zeszłoroczny śnieg

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Książki z Biura: Odcinek 15 Nieobecność

nagrania / między wierszami Krzysztof Chronowski

Pięt­na­sty odci­nek cyklu Książ­ki z Biu­ra. Nagra­nie zre­ali­zo­wa­no w ramach pro­jek­tu Kar­to­te­ka 25.

Więcej

Nieobecność, czyli o mozaice braków

wywiady / o książce Jakub Kornhauser Krzysztof Chronowski

Roz­mo­wa Jaku­ba Korn­hau­se­ra z Krzysz­to­fem Chro­now­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Nieobecność

utwory / zapowiedzi książek Krzysztof Chronowski

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Nie­obec­ność Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej

Obchodzi nas zeszłoroczny śnieg

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nie­obec­ność Krzysz­to­fa Chro­now­skie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 6 wrze­śnia 2021 roku.

Więcej