książki / PROZA

Nieostre widzenia

Katarzyna Jakubiak

Fragmenty e-booka Nieostre widzenia Katarzyny Jakubiak, wydanego w Biurze Literackim 23 lutego 2016 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Historia (fragment)

Rano zadzwo­nił tele­fon, że dzia­dek nie żyje. Tablet­ki prze­pi­sa­ne na noc­ne wizje i oma­my pomo­gły mu roz­pra­wić się z upo­rczy­wym życiem. Kie­dy usły­sza­łam tę wia­do­mość, poda­ną tele­fo­nicz­nym gło­sem ojca, peł­ną nie­do­po­wie­dzeń, dłu­gich pauz i nie­ustan­nych zakłó­ceń na linii, ten jeden raz w życiu mia­łam wra­że­nie, że chy­ba jed­nak znam dziad­ka.

Więc może było tak:

Na łóż­ku leżał kawał suro­we­go cia­sta, sza­ro-bla­dy, mięk­ki. Poru­szał się nie­znacz­nie, jak­by pra­co­wa­ły w nim droż­dże, ale zapo­cząt­ko­wa­ne­mu przez droż­dże wyra­sta­niu prze­ciw­dzia­ła­ła cią­gną­ca w dół bez­wład­na masa. Dzia­dek dotknął cia­sta gdzieś w samym środ­ku i poczuł odle­głe mro­wie­nie jak w zdrę­twia­łej nodze. Odsu­nął rękę i leżał na łóż­ku zakło­po­ta­ny i prze­stra­szo­ny. Przez chwi­lę roz­po­zna­wał w bla­dej masie swo­je wła­sne cia­ło, ale potem oczy mu się zamgli­ły i stał przy wiel­kim sto­le nad wil­got­nym, pach­ną­cym mąką cia­stem, w bia­łym far­tu­chu, znów goto­wy do pra­cy. Zaczął od lewej stro­ny i sys­te­ma­tycz­nie posu­wał się w pra­wo, w dół, a potem w górę. Począt­ko­wo ugnia­tał powo­li i z namy­słem, jak­by wyszedł z wpra­wy i musiał przy­po­mnieć sobie te jesz­cze do nie­daw­na mecha­nicz­nie wyko­ny­wa­ne czyn­no­ści. Jed­nak szyb­ko odzy­skał pew­ność sie­bie i zaczął ugnia­tać coraz ener­gicz­niej i spraw­niej; uci­skał pal­ca­mi, a potem spodem dło­ni, zbi­jał, obra­cał, posy­py­wał mąką, znów uci­skał. Kie­dy cia­sto mia­ło już odpo­wied­nią kon­sy­sten­cję, wtło­czył je w for­mę i wsu­nął do roz­grza­ne­go pie­ca.

Cze­kał.

Przy cze­ka­niu spo­cił się jak nigdy dotąd. Cza­sa­mi wyda­wa­ło mu się, że nie widzi pie­ca, tyl­ko głu­chą ciem­ność sypial­ni i cie­nie sko­tło­wa­nej poście­li. Ale potem roz­niósł się wszę­dzie słod­ki zapach pie­czo­ne­go cia­sta, więc poczuł się zno­wu bez­piecz­niej i pew­niej. Po godzi­nie wyjął z pie­ca paru­ją­cą for­mę i odsta­wił na bok, żeby osty­gła. Cze­ka­jąc, nie zwra­cał już uwa­gi na nawro­ty ciem­no­ści, tyl­ko wtu­lał się w cie­pło roz­grza­ne­go pie­ca, wdy­chał uspo­ka­ja­ją­cy zapach cia­sta, nasłu­chi­wał zna­jo­mych dźwię­ków: ciche­go trza­ska­nia sty­gną­cych form, blach, żeliw­nych półek. Kie­dy cia­sto osty­gło, pod­wa­żył je nożem i obró­cił for­mę do góry dnem tak, że wysu­nę­ło się gład­ko na stół. Zanu­rzył pędzel w płyn­nym lukrze i pocią­gnął przy­pie­czo­ny na zło­to wierzch. Spoj­rzał z dumą na swo­je dzie­ło: pach­ną­cą lukro­wa­ną bab­kę, mię­si­stą, z chru­pią­cą skór­ką – zro­bio­ną wła­sny­mi ręka­mi. I nagle poczuł w żołąd­ku mon­stru­al­ny głód, ssa­nie nie do opa­no­wa­nia, więc odkro­ił z brze­gu cien­ką pięt­kę – pra­wie nie było nic widać – wło­żył do ust, pogryzł i prze­łknął, ale ssa­nie nie usta­ło, a słod­ki smak na pod­nie­bie­niu nakła­niał, żeby zjadł jesz­cze. Przy­su­nął cia­sto do sie­bie z poczu­ciem winy – chciał nim prze­cież jesz­cze poczę­sto­wać innych – więc odła­mał tyl­ko malut­ki kawa­łek z dru­gie­go brze­gu i skub­nął jesz­cze okruch z naj­więk­szym płat­kiem lukru, któ­ry spadł na stół. Jed­nak głód i pra­gnie­nie sło­dy­czy nie prze­sta­wa­ły mu doskwie­rać, więc uszczk­nął jesz­cze kawa­łek i jesz­cze kawa­łek, a potem zupeł­nie stra­cił pano­wa­nie nad sobą i odkra­jał coraz wię­cej i wię­cej, i w koń­cu pod­niósł do ust wszyst­ko, co pozo­sta­ło, z pasją wgry­za­jąc się w chru­pią­cy wierzch; prze­żu­wał, miął, mla­skał i poły­kał, aż wresz­cie w jego żołąd­ku zale­gła słod­ka, sen­na bło­gość.

Zjadł.

Zjadł pra­wie wszyst­ko; zosta­ły tyl­ko okru­chy. Kie­dy znów przy­szła ciem­ność, głę­bo­ka i nie­od­wra­cal­na, a mimo to wypeł­nio­na zapa­chem świe­że­go cia­sta, dzia­dek zro­zu­miał, że spo­ży­wa­jąc z takim zapa­łem wyrób wła­sny, nie­opatrz­nie zjadł sam sie­bie.


Pierwsze polowanie (fragment)

- To na pew­no już trze­ci mie­siąc? – pie­lę­gniar­ka powtó­rzy­ła wol­niej i wyraź­niej, jak­by bała się, że nie zro­zu­mia­łam jej za pierw­szym razem.

- Tak, ma pani moje dane – odpo­wie­dzia­łam roz­draż­nio­na. Zim­ny koniec ultra­so­no­gra­fu łasko­tał mnie nie­przy­jem­nie. Żelo­wa­ta sub­stan­cja zasy­cha­ła, ścią­ga­jąc mi skó­rę. Na ekra­nie widzia­łam coś, co przy­po­mi­na­ło śnieg. Albo raczej śnież­ne roz­to­py, zaspy na chod­ni­kach w środ­ku mia­sta, sza­re od spa­lin. Dwie, przy­le­ga­ją­ce do sie­bie hał­dy top­nia­ły, żeby odsło­nić to, co tkwi­ło pomię­dzy nimi: mikro­sko­pij­ne, dzie­cię­ce ser­ce. Na razie nie było widać jego bicia.

- Pro­szę się jesz­cze napić wody – nadal mówi­ła powo­li i ostroż­nie.

Wyszłam na kory­tarz i przy­ci­snę­łam srebr­ny kurek. Chłod­ny stru­mień małej fon­tan­ny try­snął mi do gar­dła. Cze­ka­łam aż woda roz­to­pi śnieg i roz­ku­je zlo­do­wa­cia­łe tkan­ki. Brzuch mi pęcz­niał, pęcherz uci­skał. Piłam, prze­ły­ka­jąc szyb­ko. Cze­ka­łam aż pęk­nie kra i rze­ki popły­ną do oce­anu.

- Nie zesi­kaj się tyl­ko – N. dźgnął mnie pal­cem w oko­li­cach pęp­ka. Pomógł wró­cić do gabi­ne­tu. Razem ze mną, zafa­scy­no­wa­ny wpa­try­wał się w ekran. Dalej nic. Śnieg upar­cie trzy­mał straż. Zima stu­le­cia.

- Nic nie widać, trze­ba będzie wło­żyć mię­dzy nogi – pie­lę­gniar­ka poda­ła mi inny model ultra­so­no­gra­fu, wąską rur­kę, od któ­rej odcho­dził czar­ny kabel. Weszła gład­ko do środ­ka. Mię­śnie drgnę­ły pod wpły­wem meta­licz­ne­go zim­na. Na ekra­nie wresz­cie coś zapul­so­wa­ło. Zalą­żek faso­li pod wie­lo­ma war­stwa­mi.

- Jest? – obo­je z N. wycią­gnę­li­śmy szy­je w stro­nę moni­to­ra.

Pie­lę­gniar­ka spo­waż­nia­ła.

- Zawo­łam leka­rza.

Lekarz mówił z wyraź­nym mek­sy­kań­skim akcen­tem. Był gru­by i łysy. Zamknę­łam oczy. Musia­łam wsłu­chać się dobrze, żeby zro­zu­mieć, o co cho­dzi. Rysun­ki mro­zu na szkle zaczę­ły się roz­ta­piać. Kry roz­łą­czy­ły zaklesz­czo­ne zęby. Otwie­ra­ła się we mnie ulga, wiel­ka jak prze­strzeń oce­anu. Dead fetus. Mar­twy płód. Angiel­skie sło­wa, wypo­wie­dzia­ne z mek­sy­kań­skim zaśpie­wem, unie­waż­nia­ły trzy mie­sią­ce życia, pod­czas któ­rych świat prze­wró­cił się do góry noga­mi. Pozba­wia­ły zna­czeń wszyst­kie pod­ję­te w tym cza­sie decy­zje. Owi­ja­ły obo­jęt­no­ścią N., sie­dzą­ce­go obok. Zna­łam go tyl­ko czte­ry mie­sią­ce. Ze wzglę­du na ser­ce ukry­te pod śnie­giem, posta­no­wi­łam z nim spę­dzić resz­tę życia. Ale ser­ce już nie biło.

- Mam się umó­wić na zabieg?

- Nie, pocze­ka­my aż cia­ło samo zade­cy­du­je.

Wyszli­śmy przed budy­nek szpi­ta­la. Mróz zaata­ko­wał natych­miast. Wżarł się w skó­rę; wtar­gnął do środ­ka. Na chwi­lę zatrzy­mał rytm odde­chu, prze­pływ soków, bieg krwi; unie­ru­cho­mił wszyst­ko, co pod naskór­kiem drga­ło cie­płem życia. Mia­łam wra­że­nie, że połknę­łam wiel­ki blok lodu. Wpadł we mnie i zatrzy­mał się dopie­ro w dole brzu­cha. Owi­nę­łam usta cia­śniej sza­li­kiem, wsu­nę­łam rękę głę­biej pod ramię N. Spoj­rze­li­śmy na sie­bie, mru­żąc oczy przed ukłu­cia­mi powie­trza.

- I co teraz?

Patrzył na mnie dłu­żej niż to mogły znieść otwar­te na mro­zie oczy.

- Dziw­ne, no nie? – znów dźgnął mnie pal­cem w brzuch przez gru­be war­stwy kurt­ki. – Masz tam w środ­ku tru­pa.


Bojownik (fragment)

Dwa­dzie­ścia obra­zów za sześć­dzie­siąt tysię­cy! Cho­ciaż kolek­cjo­ner już daw­no sobie poszedł, Filip cią­gle ści­skał w dło­niach koper­tę i bał się po raz dru­gi zaj­rzeć do środ­ka. Nie mógł uwie­rzyć w to, co się sta­ło. Nie znał się na sztu­ce, nigdy nie był w muzeum ani gale­rii i nie zasta­na­wiał się, czy jego obra­zy są cokol­wiek war­te. Nie myślał o tym, nawet kie­dy dostał maila od ame­ry­kań­skie­go kolek­cjo­ne­ra i z ocią­ga­niem umó­wił się na spo­tka­nie. Dopie­ro kie­dy posta­wił przed nim pierw­szy obraz i zoba­czył wyraz abso­lut­ne­go sku­pie­nia na jego gład­ko ogo­lo­nej twa­rzy, coś mu zaświ­ta­ło… Ale zaraz się prze­stra­szył: to chy­ba żart, pułap­ka, prze­cież tu nic nie ma. Tyl­ko ryby. Dwa­dzie­ścia obra­zów i wszyst­kie o tym samym. Nic inne­go nie potra­fił nama­lo­wać. Tyl­ko one i ich pod­wod­ne życie w zwol­nio­nym tem­pie, wytwor­ne ruchy płetw pośród czu­pry­nia­stych roślin i dystans do świa­ta, któ­ry wyra­ża­ły obo­jęt­nym spoj­rze­niem poje­dyn­cze­go oka.

Ta obse­sja zaczę­ła się jesz­cze w dzie­ciń­stwie, od skle­pu akwa­ry­stycz­ne­go, któ­ry mijał codzien­nie w dro­dze ze szko­ły. Nie­jed­no popo­łu­dnie prze­trwo­nił wła­śnie tam, wśród gład­kich szyb akwa­riów, skła­do­wisk pla­sti­ko­wych fil­trów i toreb z suchym pokar­mem. Godzi­na­mi mógł śle­dzić żwa­we ławi­ce błę­kit­no-czer­wo­nych neo­n­ków, dostoj­ne pary i czwór­ki srebr­nych ska­la­rów, welon­ki wachlu­ją­ce się nawza­jem zwiew­ny­mi ogo­na­mi. Resz­ta świa­ta prze­sta­wa­ła wte­dy ist­nieć i liczy­ły się tyl­ko osza­ła­mia­ją­ce kolo­ry rybich łusek, żywy kalej­do­skop w nie­ru­cho­mej wodzie, któ­ry Filip chło­nął sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Snuł się po skle­pie, lek­ko otu­ma­nio­ny, przy­ci­ska­jąc twarz raz do jed­ne­go, raz do dru­gie­go akwa­rium, aż wresz­cie jego mat­ka, odkryw­szy, gdzie syn spę­dza godzi­ny poza­lek­cyj­ne, zaczę­ła pro­sić sprze­daw­cę, żeby wyga­niał go do domu. Ale na akwa­rium nie chcia­ła się zgo­dzić. Na próż­no Filip bła­gał, zakli­nał, zacią­gał do skle­pu, obja­śniał pięk­no, któ­re­mu jego zda­niem nic nie mogło się rów­nać, pro­sił choć­by o jed­ną małą ryb­kę. Mat­ka była nie­ugię­ta. Wszyst­kie jego proś­by kwi­to­wa­ła wciąż tym samym zda­niem, wypo­wia­da­nym tyl­ko ze zmien­ną into­na­cją:

– Mia­łam dość sprzą­ta­nia bru­dów po ojcu.

Tego argu­men­tu Filip nie potra­fił prze­bić. Cho­ciaż led­wo ojca pamię­tał, znał dobrze histo­rię o tym, co pozo­sta­wił mat­ce do sprzą­ta­nia. Ojciec też był miło­śni­kiem ryb, ale tych chwy­ta­nych na żył­kę nad spo­koj­ną rze­ką, z butel­ką piwa w ręce i w dobrym towa­rzy­stwie. Kie­dy towa­rzy­stwo tak bar­dzo go wcią­gnę­ło, że pew­ne­go lata wyje­chał z nimi nad modry Dunaj i już stam­tąd nie wró­cił, w domu został po nim arse­nał węd­kar­skich rupie­ci. Mat­ka znio­sła jakoś wyno­sze­nie na śmiet­nik poskrę­ca­nych żyłek, zepsu­tych spła­wi­ków, rdze­wie­ją­cych koło­wrot­ków i haczy­ków. Ale kie­dy otwo­rzy­ła pudeł­ko peł­ne wiją­ce­go się robac­twa, coś jej pękło w środ­ku. Wrza­snę­ła i zemdla­ła i gdy­by nie przy­tom­ność wuja, któ­ry przy­szedł tego dnia popil­no­wać Fili­pa, kto wie, jak dłu­go leża­ła­by w blo­ko­wej piw­ni­cy pośród roz­peł­złych na wszyst­kie stro­ny dżdżow­nic.

Kie­dy Filip zro­zu­miał wresz­cie, że nie namó­wi mat­ki na kup­no ryb, zaczął je ryso­wać. W skle­pie, pod okiem życz­li­we­go sprze­daw­cy, przy­kła­dał kart­kę do szy­by akwa­rium i pró­bo­wał kopio­wać poje­dyn­cze oka­zy. Ale ponie­waż ryby zawsze były w ruchu, odwzo­ro­wa­ne kształ­ty nakła­da­ły się na sie­bie i pącz­ko­wa­ły, two­rząc figu­ry, któ­rych nigdy wcze­śniej nie widział. Oczy i pyszcz­ki prze­no­si­ły się na łody­gi roślin, płe­twy wyra­sta­ły z kamy­ków na dnie, ławi­ce były jed­ną zwar­tą rybą o dzie­siąt­kach ogo­nów wykrę­co­nych pod wie­lo­ma kąta­mi. Fili­pa nie obcho­dzi­ło, czy komu­kol­wiek podo­ba­ją się te rysun­ki, nie zasta­na­wiał się nawet, czy podo­ba­ją się jemu same­mu. Musiał odry­so­wy­wać ryby, bo tyl­ko w ten spo­sób mógł cały czas prze­by­wać w obec­no­ści istot, wśród któ­rych czuł się naj­le­piej. Kie­dy pod naci­skiem mat­ki sprze­daw­ca z ocią­ga­niem zaczął mu przy­po­mi­nać, że czas wra­cać do domu, Filip ryso­wał wszyst­ko z pamię­ci. Wypeł­niał kon­tu­ry wie­lo­ko­lo­ro­wy­mi kred­ka­mi, potem paste­la­mi, któ­re pod­su­nę­ła mu nauczy­ciel­ka pla­sty­ki, a wresz­cie, tak­że za jej spra­wą, odkrył płót­no i far­by olej­ne, przy któ­rych już pozo­stał, bo śli­ski i mokry dotyk far­by spra­wiał, że łatwiej było mu wejść z powro­tem w pod­wod­ny świat. Mimo że nie­chęt­nie, mat­ka kupi­ła mu wresz­cie szta­lu­gi. Nauczy­ciel­ka prze­ko­na­ła ją, że Filip ma talent i może na tym malo­wa­niu cał­kiem dobrze zaro­bić. Przy­chyl­ność mat­ki trwa­ła jed­nak krót­ko, bo zanim zdą­żył pono­wić bła­ga­nia o akwa­rium, nie przy­ję­to jego tecz­ki do szko­ły pla­stycz­nej i mat­ka z trium­fal­ną miną przy­ka­za­ła mu iść do tech­ni­kum gastro­no­micz­ne­go. Prze­trwał jakoś pięć lat tech­ni­kum, pła­cąc obni­żo­nym spra­wo­wa­niem za kon­se­kwent­ną odmo­wę czysz­cze­nia, patro­sze­nia i sma­że­nia ryb, ale kie­dy zdał egza­min cze­lad­ni­czy zale­d­wie na mier­ny, wuj prze­tłu­ma­czył jakoś mat­ce, że Filip nie ma zdol­no­ści kuli­nar­nych, i zała­twił mu pra­cę w urzę­dzie pocz­to­wym.

Filip nie narze­kał na życie. W pra­cy mecha­nicz­ny rytm przy­bi­ja­nia pie­czą­tek, odry­wa­nia odcin­ków, nabi­ja­nia liczb na kasę zwal­niał go z obo­wiąz­ku cał­ko­wi­tej kon­cen­tra­cji i pod­czas gdy jego ręce ostem­plo­wy­wa­ły listy, prze­ka­zy i awi­za, w jego gło­wie roiły się coraz bar­dziej fan­ta­stycz­ne ryby. Oczy­wi­ście już za pierw­szą pen­sję kupił małe akwa­rium i kil­ka ryb, ale kie­dy następ­ne­go dnia wró­cił z pra­cy, zna­lazł akwa­rium puste, a mat­ka, wska­zu­jąc ruchem gło­wy drzwi od ubi­ka­cji, powtó­rzy­ła znów dobit­nie:
– Mówi­łam ci, że już się nasprzą­ta­łam w życiu.

Filip nigdy wię­cej nie ośmie­lił się nara­żać ubó­stwia­nych zwie­rząt na podob­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Kil­ka razy napo­mknął tyl­ko mat­ce łamią­cym się gło­sem, że być może powi­nien wyna­jąć wła­sne miesz­ka­nie i wte­dy nie będzie wąt­pli­wo­ści, że obo­wią­zek sprzą­ta­nia akwa­rium nale­ży wyłącz­nie do nie­go. Ale przy każ­dej takiej suge­stii mat­ka natych­miast pada­ła na fotel wpół­zem­dlo­na i Filip w oba­wie o jej życie cofał pro­po­zy­cję, a potem sie­dział, trzy­ma­jąc ją za rękę, póki nie poczu­ła się lepiej. Któ­re­goś dnia, przy­cho­dząc do sie­bie, mat­ka zwró­ci­ła ku nie­mu pobla­dłą twarz i wyszep­ta­ła, przy­my­ka­jąc szklą­ce się od łez oczy:
– Lepiej kup sobie kom­pu­ter.

Cho­ciaż zro­bił to tyl­ko na proś­bę mat­ki, kom­pu­ter oka­zał się dla Fili­pa obja­wie­niem. Uświa­do­mił mu, że mimo nie­zli­czo­nych godzin poświę­co­nych obser­wa­cji ryb, tak napraw­dę sła­bo zna ich świat. Inter­net odkrył przed nim ryby, któ­re uda­wa­ły kamie­nie, ryby-musz­le, ryby-kora­low­ce, ryby pła­skie i prze­zro­czy­ste jak liście glo­nów albo potęż­ne i meta­licz­ne jak frag­men­ty zato­pio­nych stat­ków. Oglą­da­jąc te cuda, przy­rzekł sobie, że gdy­by mat­ka dała mu wybrać tyl­ko jed­ną jedy­ną rybę na wła­sność, był­by to bojow­nik – w bajecz­nym pió­ro­pu­szu lilio­wo-pur­pu­ro­wych płetw. Włą­czał You Tube i widział, jak bojow­nik tań­czy, moc­ny, pew­ny sie­bie, jak­by był świa­dom wła­sne­go pięk­na: pół ryba, pół bóg. To na nim Filip w koń­cu sku­pił wszyst­kie swo­je zdol­no­ści i wie­czo­ra­mi, po powro­cie z pocz­ty, malo­wał już tyl­ko jego. Tak jak w dzie­ciń­stwie śle­dził pędz­lem płyn­ny ruch. Ukło­ny, wybi­cia w górę, roz­ca­pie­rzo­ne bocz­ne płe­twy, jak­by ręce owi­nię­te bran­so­le­ta­mi piór i skó­rza­nych pasków się­ga­ły ku nie­bu w ple­mien­nym tań­cu. Cza­sem malo­wał ich kil­ku, bo bojow­nik pędził w ten i w tam­ten kąt, roz­dwa­jał się pra­wie w bogac­twie wła­snej żywot­no­ści, a potem roz­dzie­lał, więc Filip malo­wał też jego roz­rzu­co­ne frag­men­ty i poje­dyn­cze oczy innych ryb wpa­trzo­nych w bojow­ni­ka z prze­stra­chem i podzi­wem. Dzię­ki bojow­ni­ko­wi Filip wresz­cie zna­lazł przy­ja­cie­la, bo kie­dy wysłał pełen pochwał komen­tarz auto­ro­wi fil­mu na You Tube, inten­syw­na kore­spon­den­cja na temat zwy­cza­jów, die­ty i towa­rzy­skich pre­fe­ren­cji obiek­tu ich wspól­nej pasji dopro­wa­dzi­ła go wresz­cie do spo­tka­nia z Andrze­jem.

Andrzej repre­zen­to­wał sobą wszyst­ko to, czym Filip nie śmiał się stać, choć lubił obser­wo­wać te aspek­ty życia z zacie­ka­wie­niem i odro­bi­ną zazdro­ści. Dzie­sięć lat star­szy, wyso­ki, dobrze zbu­do­wa­ny Andrzej posia­dał nie tyl­ko bojow­ni­ka i apa­rat cyfro­wy, któ­rym nagry­wał jego impo­nu­ją­ce tań­ce. Miał też żonę, dwóch synów, nowe mit­su­bi­shi, dom w mod­nej dziel­ni­cy i agen­cję pośred­nic­twa nie­ru­cho­mo­ści, któ­rą zało­żył do spół­ki ze szwa­grem. Kie­dy po dwóch mie­sią­cach kore­spon­den­cji Andrzej wresz­cie odwie­dził Fili­pa, zmie­rzył jego miesz­ka­nie w blo­ku spoj­rze­niem, któ­re odru­cho­wo oce­nia­ło jego war­tość ryn­ko­wą.
– Dla­cze­go się stąd nie wynie­siesz? – powie­dział wresz­cie, pod­su­mo­wu­jąc obra­chu­nek.


Obietnica (fragment)

Kot nasi­kał mu na popra­wio­ne pra­ce. Stał przy kse­ro w sekre­ta­ria­cie i kopio­wał cuch­ną­ce kart­ki. Ona mia­ła do skse­ro­wa­nia jakiś dłuż­szy tekst, więc też przy­szła póź­nym wie­czo­rem, żeby sekre­tar­ki nie patrzy­ły na nią z wyrzu­tem. To było ostat­ni raz, przed świę­ta­mi.

- Co powiesz, jak cię zapy­ta­ją, gdzie masz ory­gi­na­ły?

- Jak to co? Że kot na nie nasi­kał.

Potem już go nie widzia­ła. Świę­ta, szpi­tal, śmierć i dopie­ro ten sen poprzed­niej nocy. Głu­pi sen, a jed­nak zło­żo­na w nim obiet­ni­ca zobo­wią­zy­wa­ła rów­nie moc­no, co obiet­ni­ca dana na jawie. Moż­li­we, że gdy­by nie ten sen, nie sie­dzia­ła­by teraz w suro­wej kapli­cy na cmen­ta­rzu w Bro­okly­nie, obser­wu­jąc wcho­dzą­cych. Co nie zna­czy, że we śnie skła­ma­ła. Napraw­dę wybie­ra­ła się na pogrzeb, ale zamia­ry słab­ną, kie­dy trze­ba wsiąść w pociąg wcze­śnie rano, prze­je­chać dwie­ście kilo­me­trów do Nowe­go Jor­ku, zorien­to­wać się, jak tra­fić metrem na cmen­tarz, a potem wró­cić do Pen­syl­wa­nii jesz­cze w tym samym dniu. W dodat­ku, to nie był praw­dzi­wy pogrzeb. Tyl­ko nabo­żeń­stwo. Memo­rial servi­ce. Krót­kie wspo­min­ki o zmar­łym, naj­czę­ściej żar­to­bli­we. Ame­ry­ka­nie lubią się śmiać nawet w takich oko­licz­no­ściach. Wycią­gnę­ła szy­ję, pró­bu­jąc doj­rzeć coś zza cia­sno usa­dzo­nych ciał żałob­ni­ków. Nie ocze­ki­wa­ła trum­ny, ale mia­ła nadzie­ję, że przy oka­za­łych żół­tych liliach prze­wią­za­nych zło­tą wstę­gą zoba­czy cho­ciaż frag­ment urny. Choć­by jakieś naczy­nie nie­więk­sze od fili­żan­ki wypeł­nio­ne popio­łem, żeby mia­ła pew­ność, że Chris napraw­dę powró­cił do zie­mi. Nie tele­por­to­wał się do innej galak­ty­ki, żeby ją stra­szyć po nocach.

- Jest tam urna? – zapy­ta­ła sąsia­da, bo był od niej wyż­szy przy­naj­mniej o dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów. Pozna­li się przed dzie­się­cio­ma minu­ta­mi przy wej­ściu na cmen­tarz. Obo­je nie zna­li tej oko­li­cy i obo­je, bojąc się zgu­bić, przy­szli na cmen­tarz za wcze­śnie. Krót­ka roz­mo­wa, któ­rą wypeł­ni­li sobie ocze­ki­wa­nie na resz­tę żałob­ni­ków, wyja­wi­ła im, że repre­zen­tu­ją dwie stro­ny tej samej histo­rii. On, Jere­my, jak się przed­sta­wił, pra­wie nie znał Chri­sa. Pra­co­wał za to z jego żoną w piśmie lite­rac­kim. Mar­ta pra­wie nie zna­ła żony. Widzia­ła tyl­ko jej zdję­cie na Face­bo­oku i wie­dzia­ła, że żona miesz­ka na Bro­okly­nie w ich wspól­nym miesz­ka­niu, do któ­re­go Chris wra­cał co week­end po tygo­dniu zajęć.

- Nie ma urny – Jere­my pokrę­cił gło­wą sta­now­czo. – To nie pogrzeb.

- Wiem, ale myśla­łam… To pogrzeb już był? Czy dopie­ro będzie? Chcia­ła­bym wie­dzieć, gdzie go pocho­wa­ją.

Skrzy­wił się.

- Nie wiem, może kazał się roz­sy­pać. Po co chcesz wie­dzieć, gdzie go pocho­wa­ją?

- Tak jakoś – Mar­ta zawsty­dzi­ła się nagle wła­snych przy­zwy­cza­jeń i pró­bo­wa­ła sku­pić uwa­gę na jedy­nym obra­zie, któ­ry ozda­biał kapli­cę. Nie widzia­ła go dobrze z ostat­niej ław­ki. Dużo nie­bie­skie­go i bia­łe chmu­ry z sza­ry­mi brzu­cha­mi. Zmar­twych­wsta­nie? Wnie­bo­wstą­pie­nie? Bóg-ojciec gro­mią­cy Abra­ha­ma? Podob­no stu­den­tom nawet spodo­ba­ła się ta histo­ria z kotem. Opi­sa­li ją na Face­bo­oku. Gdy­by prze­czy­tał to dzie­kan, Chris mógł­by mieć pro­ble­my z pro­mo­cją, ale chy­ba prze­czu­wał, że w tym momen­cie życia może cał­kiem dosłow­nie olać wszel­kie pro­mo­cje. Roze­śmia­na kobie­ca twarz przy­sło­ni­ła nama­lo­wa­ne chmu­ry. Kobie­ta-kapłan roz­po­czę­ła nabo­żeń­stwo. Pra­wie zapo­mnia­ła, że Chris był femi­ni­stą. Kil­ka lat temu opu­bli­ko­wał jakiś waż­ny arty­kuł w tym nur­cie, ale nie bar­dzo mogła sobie przy­po­mnieć, na jaki dokład­nie temat. Word­sworth i Lucy Gray? Shel­ley i jego kobie­ty? A może Fran­ken­ste­in jako ukry­ta kry­ty­ka mizo­gi­ni­zmu? No i świet­nie goto­wał, pomy­śla­ła, rezy­gnu­jąc z poszu­ki­wa­nia tema­tu, a za kil­ka sekund kobie­ta-kapłan powtó­rzy­ła to samo z ołta­rza:

- Wszy­scy pamię­ta­my jego zupę cebu­lo­wą i pasz­tet z wątrób­ki cie­lę­cej.

O autorze

Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Powiązania

Obce stany

nagrania / transPort Literacki Hubert Zemler Katarzyna Jakubiak

Czy­ta­nie z książ­ki Obce sta­ny z udzia­łem Kata­rzy­ny Jaku­biak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 10 Katarzyna Jakubiak

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Skurtys Katarzyna Jakubiak

Dzie­sią­ty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Pomiędzy dźwiękami

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Wychodzić poza wąską perspektywę własnego doświadczenia

debaty / ankiety i podsumowania Katarzyna Jakubiak

Odpo­wie­dzi Kata­rzy­ny Jaku­biak na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Poczucie wiecznego nieprzyzwyczajenia

wywiady / o książce Izabela Poniatowska Katarzyna Jakubiak

Roz­mo­wa Iza­be­li Ponia­tow­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Obce stany

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Jakubiak

Frag­men­ty książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Matka patrzy na amerykańskie obozy Straży Granicznej

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

10. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Skupienie światów (czytając Ahdaf Soueif w Ameryce)

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

8. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Nadzieja po Pittsburghu

felietony / Katarzyna Jakubiak

7. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Subiektywna kronika wyborów amerykańskich

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

1 odci­nek cyklu “Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Moje widzenie rzeczywistości jest nieostre

wywiady / o książce Justyna Sobolewska Katarzyna Jakubiak Sławomir Iwasiów

Roz­mo­wa Sła­wo­mi­ra Iwa­sio­wa i Justy­ny Sobo­lew­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

W złudzeniu

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Moje widzenie rzeczywistości jest nieostre

wywiady / o książce Justyna Sobolewska Katarzyna Jakubiak Sławomir Iwasiów

Roz­mo­wa Sła­wo­mi­ra Iwa­sio­wa i Justy­ny Sobo­lew­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Znaczenia i trzewia

recenzje / IMPRESJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Kata­rzy­ny Jaku­biak Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Obcy w mieście Cracow, czyli Ameryka!

recenzje / ESEJE Katarzyna Northeast

Recen­zja Kata­rzy­ny Nor­the­ast towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

W złudzeniu

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Dojrzewanie do Ameryki

recenzje / ESEJE Tymoteusz Milas

Recen­zja Tymo­te­usza Mila­sa z książ­ki Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­na Jaku­biak, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Lam­pa”.

Więcej

Ustanawianie umiejscowienia

recenzje / ESEJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Znaczenia i trzewia

recenzje / IMPRESJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Kata­rzy­ny Jaku­biak Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Obcy w mieście Cracow, czyli Ameryka!

recenzje / ESEJE Katarzyna Northeast

Recen­zja Kata­rzy­ny Nor­the­ast towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Dojrzewanie do Ameryki

recenzje / ESEJE Tymoteusz Milas

Recen­zja Tymo­te­usza Mila­sa z książ­ki Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­na Jaku­biak, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Lam­pa”.

Więcej