Krzesło
1.
Zmarł Czesław Miłosz. Przez ostatnie kilkanaście lat był wśród nas, w Polsce, w Krakowie, w „Tygodniku”. Wiedzieliśmy, że niedługo odejdzie, ale nie chcieliśmy w to uwierzyć. Przyzwyczailiśmy się do Jego obecności, zapominając, jak bardzo jest niezwykła.
2.
Kim był? Najpierw przychodzą mi na myśl określenia, których się już dzisiaj nie używa… Był wielkim duchem, czuwającym nad miejscem, w którym przyszło mu żyć. Był człowiekiem obdarzonym wyjątkową mocą wewnętrzną i zdolnością oddziaływania na innych ludzi. Był mędrcem, mistrzem duchowości.
3.
Kim był? Był człowiekiem bardzo długo i bardzo świadomie gromadzącym ludzkie doświadczenia. Człowiekiem mówiącym z perspektywy osiągniętego przez kilka dziesięcioleci wewnętrznego bogactwa. Był świadkiem niemal całego XX stulecia, obserwatorem zdarzeń, znawcą idei, kronikarzem wielkości i nędzy minionego wieku.
4.
Kim był? Był analitykiem jednej z najgroźniejszych chorób ludzkiej świadomości – zniewolenia umysłów przez dwudziestowieczny totalitaryzm. I był też jednym z tych, którzy sprzeciwili się owemu zniewoleniu, którzy wybrali wygnanie, aby zachować wewnętrzną wolność, aby być „głosem przeciw milczeniu”.
5.
Kim był? Był myślicielem, uważającym, iż centralnym problemem współczesności jest erozja wyobraźni religijnej; myślicielem bez końca pytającym o możliwości odbudowy owej wyobraźni. Był krytykiem religijności instytucjonalnej, zdogmatyzowanej, zamkniętej. Irytował go katolicyzm powierzchowny i zrytualizowany. Źródeł wewnętrznej odnowy poszukiwał u (dalekich niekiedy od ortodoksji) mistyków, teozofów, poetów. Ciekawiła go duchowość Wschodu, zwłaszcza zaś buddyjska uważność.
6.
Kim był? Był człowiekiem poszukującym sensu swego istnienia, swego losu – i umiejącym kształtować ów los, nadawać mu ważność ogólną, ponadindywidualną. I był także człowiekiem niewyrażalnej, nieuchwytnej tajemnicy – o istnieniu której mówił i którą zabrał ze sobą.
7.
Był (to wydaje się najoczywistsze, ale najtrudniejsze do zwięzłego wyłożenia) poetą. Był – i jest – jednym z największych polskich poetów. Aby zmierzyć jego twórcze dokonania, trzeba szukać miar najwyższych – Kochanowskiego, Mickiewicza, Norwida, Leśmiana… Poetycka wielkość Miłosza nie odsłoniła się nagle, nie była gotowa u początków jego twórczości. Ta wielkość narastała od młodzieńczego Poematu o czasie zastygłym do poematu Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada, będącego jednym z najwyższych jego dokonań. Po wydaniu tego właśnie tomu, w połowie lat 70. ubiegłego wieku, wielkość Miłosza była już sprawą oczywistą i niekwestionowaną. Późniejsze zaszczyty i wyróżnienia były tylko potwierdzeniem tego stanu rzeczy.
8.
Poetyckie dzieło Miłosza uderza swą różnorodnością, wielokształtnością, wielością odzywających się w nim stylów i języków. Zarazem jednak: dzieło to zastanawia jednorodnością realizowanego w nim projektu. Istotą owego projektu jest próba objęcia wszystkiego, co istnieje, szukanie tego, co jest Rzeczywiste. A więc: stworzenie nowej poezji metafizycznej, poezji czuwającej przy bycie, poezji, której najważniejszym słowem jest esse. Czy pełna realizacja tego projektu jest możliwa? Chyba nie; sam Miłosz uparcie powracał w swej późnej twórczości do idei nieobjętości i niewyrażalności świata. Nie oznacza to unieważnienia projektu, rezygnacji z szukania Rzeczywistego; oznacza to tylko uświadomienie ryzyka, jakie kryło się, kryje i będzie kryło w wielkim, poetycko-metafizycznym przedsięwzięciu autora Ziemi Ulro.
9.
W ciągu minionego półwiecza dzieło Czesława Miłosza, przez jednych podziwiane, przez innych zwalczane, było jednym z najważniejszych punktów odniesienia polskiej poezji. Zresztą: nie tylko dzieło. Także sam Miłosz stał się niezwykle ważnym gwarantem panującego w poezji ładu. Bo chociaż o tym nie mówiono, było rzeczą ważną to, iż w Berkeley (a później w Krakowie) mieszka Poeta – który nie tylko pisze niepowtarzalnej piękności wiersze, ale też czyta utwory innych poetów. Wraz ze śmiercią Miłosza – Poety, Mędrca, Mistrza – wspomniany punkt odniesienia bezpowrotnie zniknął; domknęła się cała epoka. Dzisiaj, ledwie dzień później, trudno ocenić dramatyczność tej chwili, trudno przewidzieć, jakie będzie samopoczucie polskiej poezji bez Miłosza i po Miłoszu. Rozmowa na ten temat stanie się już wkrótce konieczna.
Kraków, 15.08.2004 r.
Pierwodruk: „Tygodnik Powszechny”, 2004, nr 34.
Intensywny księżyc! Glosy do siedmiu wierszy Świetlickiego
1.
Ślady księżyca obecne są w siedmiu wierszach Marcina Świetlickiego, pochodzących z jego czterech tomów. Jest ich niewiele; także z tego powodu (choć nie tylko z niego) warto im się przyjrzeć z bliska.
2.
Ślad pierwszy pojawia się w miejscu, którego trudno byłoby nie pamiętać: w wierszu otwierającym Zimne kraje. Wiersz ów, noszący ostentacyjnie prozaiczny tytuł „Wstęp”, jest zwięzłą opowieścią o prywatnej prehistorii bohatera, wykreowanego w pierwszej i w następnych poetyckich książkach Świetlickiego.
O początku (czy lepiej: o poczęciu) bohatera swych wierszy, o mężczyźnie, „którego potem tak straszliwie trudno/ będzie nazywać ojcem”, o kobiecie, „którą potem będziemy nazywać/ matką”, o świecie, do którego oboje należeli i o momencie ich miłosnego-niemiłosnego spotkania – mówi poeta z niechęcią i sarkazmem, mieszając odwołania do biblijnej historii grzechu pierwszych rodziców z codziennymi polskimi realiami początku lat sześćdziesiątych:
Mieli otwarte oczy, dokładnie – do końca,
spodnie wisiały starannie złożone
na krześle, a na drugim wisiała sukienka,
oboje byli nadzy i wstydzili się.
Zaskroniec pełzał poprzez ogród i jadł kurz i piasek,
a ojciec ojca kaszlał i krzyczał za ścianą
w obcym języku klątwy, a radio trzeszczało,
trzeszczało i huczało niczym miecz ognisty.
Na nocnych polach i podwórkach nocnych
krążył nieistniejący starszy brat i śmiał się.
Wiosna. W zajezdniach martwe autobusy.
Stare oranżadówki z tym niezwykłym kształtem
i uroczym sposobem otwierania. Księżyc.
Miły milicjant. Księżyc. I miesięcznik
„Ty i Ja”, który leżał na stole pod lampą
– otwarty, wcale nie przypadkiem, na pierwszej stronie.
W tej opowieści o początku księżyc jest „miłym milicjantem”. Łatwo tę personifikację uzasadnić. Jest milicjantem, bo jest kimś, kto czuwa, pilnuje, towarzyszy zdarzeniom. Zarazem: jest milicjantem – bo w tamtych czasach właśnie obecność milicji była szczególnie mocno zauważana i odczuwana. I jeszcze: jest miłym milicjantem, bo tak naprawdę nie jest realnym stróżem prawa, lecz tylko księżycem…
Cóż dodać? Księżycowa personifikacja była Świetlickiemu potrzebna jako tandetny element tandetnej, kiczowato-sentymentalnej rzeczywistości. Albo inaczej: autor „Wstępu” posłużył się zużytą metaforą, by wzmocnić wrażenie nierealności pokazywanego świata i by wzbudzić wrażenie, iż jest to świat podszyty czymś niepokojącym, groźnym, ciemnym. (Zamykający opowieść wers zapowiada przecież: „Będziemy obserwować postępy ciemności”.)
3.
Dodajmy niewielką historyczną dygresję: autor „Wstępu” mógł pamiętać napisaną w 1953 r. „Korespondencję z Warszawy” Gałczyńskiego, w niej zaś frazę „Pełnia księżyca/ świeci nad milicjantem/ przez gałązki tak cienkie/ jak struna ‘e’ na skrzypcach”. Z kolei: autor „Korespondencji”, kojarząc księżyc z milicjantem, z pewnością wiedział o istnieniu powstałych dwa lata wcześniej, w apogeum polskiego stalinizmu, wersów Andrzeja Mandaliana: „Śpij majorze,/ świt niedaleko,/ widzisz:/ księżyc zaciąga wartę;/ szósty już rok nie śpi Bezpieka,/ strzegąc ziemi/ panom wydartej”. Mandalian, Gałczyński, Świetlicki: ciekawa, choć dość oczywista, ewolucja skojarzenia księżyca i milicjanta.
4.
Ślad drugi, także z Zimnych krajów, znajduje się w wierszu „29 maja 1985”. Tytułowa data jest niejednoznaczna; może chodzi o jakieś zdarzenie z prywatnej historii Świetlickiego, może jest to przywołanie zamieszek, jakie wybuchły tego właśnie dnia przed finałowym meczem Pucharu Europy na brukselskim stadionie Heysel (zginęło wówczas 39 osób, a słowo „Europa” nabrało w tamtym momencie dość szczególnego, negatywnego znaczenia…). Wreszcie: może chodzić o nałożenie obrazów z Heysel i obrazów polskiej rzeczywistości tamtego czasu. (Jak wiadomo tym, którzy bezpośrednio oglądali tamte lata, po wprowadzeniu stanu wojennego dni 1 i 3 maja były, zwłaszcza w kilku wielkich miastach, czasem starć solidarnościowych demonstrantów z milicją; może tego dotyczy napomknienie o „gwizdach i pałkach”, może to właśnie przypomina wers: „Maj, niebezpieczny dla Polaków miesiąc”, parafrazujący znane słowa o listopadzie.)
Jakkolwiek by nie było: w indywidualnym, konkretnym doświadczeniu bohatera wiersza sąsiadują ze sobą marzenia, „głupie obrazy/ dyktowane pospiesznie przez gorączkę” i doznania, płynące z bliskiej, dostępnej zmysłom rzeczywistości. Konsekwencje wszystkich tych przeżyć są podobne. Marzeń („Chłodny wieczór. Europa./ A na jednym stadionie: Pan Jezus/ wszyscy Beatlesi”) nie da się zrealizować; gorączkowe obrazy („Pola truskawek. Gradobicie. Osioł./ Świnie w kolczugach.”) są, w najlepszym przypadku, niemądre… A bliska rzeczywistość? Ona także pokazuje absurdalną i groźną twarz:
Przecież
wystarczy wybiec w taki chłodny wieczór,
w gwizdy i pałki, w beznosą Europę,
w skośnooką Europę, w pusty wewnątrz Księżyc,
który się niebezpiecznie przybliżył do Ziemi,
[…].
W tych wersach „pusty wewnątrz Księżyc” jest równoważnikiem tkwiącego w świecie zagrożenia; „wybiec […] w pusty wewnątrz Księżyc”, zetknąć się z nim – to spotkać się z ciemnością, doznać własnej bezbronności i bezradności wobec siły zła.
Skąd Świetlicki wziął ów „pusty Księżyc”? Mógł go wziąć z Gwiezdnych wojen, albo z jakiejś katastroficznej powieści SF. Inaczej mówiąc: mógł go znaleźć w kulturze masowej, w której powraca obraz-idea sztucznego księżyca, niosącego ze sobą zniszczenie cywilizacji. (Dodajmy, że także „beznosa” i „skośnooka Europa” kojarzyć się może nie tylko z hełmami i maskami policjantów z Heysel bądź polskich zomowców, lecz także z ubiorem żołnierzy Lorda Vadera…) Czy autor Zimnych krajów mógł coś słyszeć o ezoterycznych (hermetycznych, astrologicznych) spekulacjach na temat drugiego Księżyca, czy pamiętał dziwaczny wiersz Tadeusza Micińskiego „Miłości i melancholii świątynia”, w którym zjawia się „pusty księżyc” („idę w Mszy żałobnej/ nad pusty księżyc… w czeluście grobowe,/ […]”) – tego nie wiem…
5.
Ślad trzeci, z tomu Schizma, z wiersza „zapisek, maj 88”, łączy z poprzednim nie tylko wskazany w tytule „niebezpieczny dla Polaków miesiąc”:
… na rondzie jest okrągło, most
spełnia dziś funkcję mostu doskonale, księżyc
dokładnie taki, jaki widzę – myśląc
k s i ę ż y c. Och, czy to nie za dużo? Nie za dużo, przecież
s a m t e g o s o b i e d z i ś n i e z r o b i ę, słyszysz?
Księżyc, tego dnia doskonale zgodny z wyobrażeniem, jakie ma o nim bohater wiersza, w tym, niepowtarzalnym doświadczeniu tegoż bohatera kojarzy się nie ze spokojem i harmonią – lecz z pokusą samounicestwienia. Inaczej mówiąc: w poprzednio przywoływanym wierszu księżyc był znakiem zagrożenia zewnętrznego, tu jest znakiem wewnętrznego niepokoju. Dodajmy: z „zapiskiem” sąsiaduje w Schizmie wiersz „państwo von kleist”, jeden z najciemniejszych w poezji Świetlickiego.
6.
Ślad czwarty, niezwykle sugestywny, wpisany jest w „piosenkę obudzonego” (również ze Schizmy):
Krew na księżycu!
Otworzyłem oko
i oko mi doniosło
do mózgu ten obraz:
krew na księżycu!
Krew na księżycu.
Zimny kwiecień. Pełnia.
Za głośno krzyczysz – powiedziałem do krwi
– zbudzisz małego.
Zbudził się.
Zaczął płakać. W kuchni suka
zaczęła szczekać. Wetknąłem mu smoczek
w dwuzębną buzię. Zasnął. Wróciłem do ciebie.
Krew na księżycu – oświadczyłem, a ty
przez sen się wtuliłaś we mnie
i.
„Krew na księżycu”, krwawy księżyc: ten groźny obraz przychodzi z wewnątrz, z sennego koszmaru, który budzi bohatera wiersza. Po otwarciu oczu poczucie zagrożenia nie znika: księżyc na niebie jest taki sam, jak księżyc z sennej wizji. Można pomyśleć, iż w ten sposób ślad drugi łączy się ze śladem trzecim, zagrożenie zewnętrzne utożsamia się z wewnętrznym, a lęk staje się doświadczeniem fundamentalnym, przed którym nie da się uciec. Tak nie jest w „piosence obudzonego”, albo dokładniej: jest nie tylko tak. Punktem dojścia jest w tym wierszu nie tyle drżenie obudzonego, ile pragnienie ochrony własnego dziecka. Ochrony przed groźnym światem i przed ojcem, który nosi w sobie poczucie zagrożenia. Czy w ten sposób owo wewnętrzne zagrożenie znika? Tego nie jestem pewien.
7.
Paweł Próchniak przywołał niegdyś „piosenkę obudzonego” przy okazji interpretacji wiersza Andrzeja Bursy „Zgaśnij księżycu”. Jak najsłuszniej: tematem obu wierszy jest gest ochrony dziecka. Dlatego bohater Bursy zaklina: „Zgaśnij zgaśnij księżycu!”, dlatego bohater Świetlickiego mówi „do krwi”: „Za głośno krzyczysz […] – zbudzisz małego”. Tyle o podobieństwach. Różnica jest taka, iż Bursa wiele mówi o zagrożeniu, ale jego księżyc jest srebrny, czyli banalny. Świetlicki odwrotnie: unaocznia zagrożenie jednym silnym obrazem.
Skoro o tym mowa, warto raz jeszcze spytać – skąd wzięła się rozpoczynająca „piosenkę obudzonego” „krew na księżycu”? Zapewne: wzięła się ze starej, utrwalonej w powszechnej wyobraźni, symboliki krwi. Ale także: wzięła się z wszechobecności tej symboliki w kulturze popularnej i masowej. Przychodzi mi na myśl, przykładowo, tytuł powieści Geoffreya Huntingtona: Blood Moon (z 1990 r.).
8.
Zastanawia mnie także inny szczegół: wiersz Świetlickiego mówi wyraźnie o kwietniowej pełni księżyca. Otóż: taki kwietniowy księżyc bywa nazywany „różowym” (autor Schizmy zna dobrze piosenkę Nicka Drake’a „Pink Moon”); z kolei: „krwawy księżyc”, albo „księżyc myśliwego” odpowiada październikowej pełni. Czy Świetlicki o tym wiedział? Czy chciał podkreślić siłę sennego koszmaru swego bohatera? A może pamiętał, że kwiecień to najokrutniejszy miesiąc?
9.
Śladem piątym jest wiersz „Księżyc” (z tomu Muzyka środka):
Stosowna noc, należałoby ją uczynić ważną
dla prywatnej historii, do której dopuszczam
obcych ludzi, należałoby, ale lepiej zasnąć
i nie mieć snów. To okres szczególnej żałoby,
po nikim, niczym. Lepiej przespać to.
I kiedy śpię. I kiedy kamień o mnie śni.
I kiedy w śnie kamienia śpię jak kamień. Kiedy
kamienny księżyc ciężko patrzy na mnie,
to piszę właśnie. Projektuję sny,
poprzez sny kłamię.
Zagadkowy wiersz; chłodniejszy od czterech poprzednio przywoływanych, choć połączony z nimi delikatnymi, ledwie zauważalnymi związkami. „Księżyc” jest w nim słowem pierwszym, tytułowym. Nie znaczy to jednak, iż jest słowem najważniejszym. Być może bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, iż jest słowem zastępującym inne słowa, kierującym w ich stronę.
„Księżyc” można nazwać próbą języka poetyckiego albo medytacją o istocie poezji. W tej medytacji ważne są słowa wypowiedziane, takie jak „księżyc”, „kamień”, „sen”, „kłamstwo”, ważniejsze jednak wydają się słowa niewypowiedziane, zwłaszcza trzy: „poeta”, „poezja”, „prawda”. Być może słowa wypowiedziane mają nas przybliżyć do słów niewypowiedzianych. Drogą wiodącą ku temu celowi jest mnożenie związków łączących księżyc, kamień, sen i kłamstwo.
Dalszy ciąg medytacji nad medytacją Świetlickiego zostawiam następnym interpretatorom. Od siebie dodam, iż najbardziej zastanawiającym momentem „Księżyca” jest dla mnie położenie nacisku na kamienność. W poprzednich wierszach księżyc kojarzył się z lękiem i zagrożeniem, w tym – z oddaleniem, dystansem, zamkniętością, samotnością. A także (jeśli pamiętamy, że obok kamienia zjawia się sen) – z nierealnością.
10.
Ślad szósty odnaleźć można w wierszu-piosence „Filandia” (z tomu Muzyka środka i z płyty Świetlików Las putas melancolicas). Księżyc należy tu do zabarwionego tyleż ironią, ile melancholią, niedostępnego świata (doświadczenia) przeszłości: „Nigdy nie będzie takiego lata./ Słońce nie będzie nigdy już tak cudnie/ wschodzić – zachodzić,/ księżyc/ nie będzie/ tak pięknie wisiał”.
11.
Siódmy, ostatni ślad ukryty jest w ułożonej przez Wojciecha Bonowicza antologii „nieoczywistych wierszy religijnych” Świetlickiego, dokładniej zaś: w trzeciej strofie niedrukowanego w poprzednich tomach utworu „My wyjeżdżamy”, opowiadającego o ucieczce z „piekła spokoju”, ze (znienawidzonego przez poetę) świata uporządkowanego i przewidywalnego:
Powracam do Sodomy. Słupy soli
z powrotem mają ludzkie kształty, pachną
żółcią i potem. Wszystko się
dzieje tak szybko! dużo snów i wielka
elektryczność! lawina za lawiną!
gorące prześcieradła! intensywny księżyc!
grzech wszechobecny! wybuchy! więcej wierszy! śmierć!
Czy trzeba komentować? Wystarczy powtórzyć epitet „intensywny”; wystarczą wykrzyknienia z ostatniego wersu.
12.
Siedem śladów to za mało, by budować uogólnienia; siedem śladów wystarczy, by zauważyć, że autor Muzyki środka nie ma skłonności do przypadkowego albo ornamentacyjnego posługiwania się słowem „księżyc”.
Marcin Świetlicki nie mnoży lunarnych gier jak Konstanty I. Gałczyński, nie jest poetą księżyca jak Georg Trakl czy Federico Garcia Lorca. Słowem: „księżyc” nie jest słowem-kluczem jego dzieła. A przecież: Świetlicki posługuje się tym słowem bardzo świadomie, nadając mu na nowo moc i intensywność…
13.
Obok siedmiu oczywistych śladów księżyca jest też w poezji Świetlickiego ślad ósmy, niepewny. Myślę o wierszu „początek” (z tomu Schizma):
Lód z chmur na miasto świeci.
Krawężniki białe
ostatnią bielą.
Z aptek zapach gruźlicy. Kwiat bez nazwy na szybie
ze światła i zarazków
zrobiony.
Nie opowiadam historii, drżę. Niebawem
spadnie błoto.
Może to jest wiersz o śniegu i końcu zimy. Może to jest wiersz o lodowatym księżycowym świetle, padającym zza chmur na nocne miasto. Może to jest wiersz o śniegu i o księżycu. Nie potrafię tego rozstrzygnąć, choć wyczuwam w tych wersach atmosferę drżenia i nierealności. Może ten ósmy ślad najwięcej mówi o miejscu księżyca w poetyckiej wyobraźni Marcina Świetlickiego.
Pierwodruk: w książce Marcina Świetlickiego rysunki zabrane przez Jarosława Borowca, ułożone przez Teodora Jeske-Choińskiego, Poznań 2009.