książki / SZKICE

Niepojęte. Jest

Marian Stala

Fragmenty książki Mariana Stali Niepojęte. Jest (Urywki nie napisanej książki o poezji i krytyce), która ukazała się nakładem Biura Literackiego 23 wczerwca 2011 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Krzesło

1.
Zmarł Cze­sław Miłosz. Przez ostat­nie kil­ka­na­ście lat był wśród nas, w Pol­sce, w Kra­ko­wie, w „Tygo­dni­ku”. Wie­dzie­li­śmy, że nie­dłu­go odej­dzie, ale nie chcie­li­śmy w to uwie­rzyć. Przy­zwy­cza­ili­śmy się do Jego obec­no­ści, zapo­mi­na­jąc, jak bar­dzo jest nie­zwy­kła.

2.
Kim był? Naj­pierw przy­cho­dzą mi na myśl okre­śle­nia, któ­rych się już dzi­siaj nie uży­wa… Był wiel­kim duchem, czu­wa­ją­cym nad miej­scem, w któ­rym przy­szło mu żyć. Był czło­wie­kiem obda­rzo­nym wyjąt­ko­wą mocą wewnętrz­ną i zdol­no­ścią oddzia­ły­wa­nia na innych ludzi. Był mędr­cem, mistrzem ducho­wo­ści.

3.
Kim był? Był czło­wie­kiem bar­dzo dłu­go i bar­dzo świa­do­mie gro­ma­dzą­cym ludz­kie doświad­cze­nia. Czło­wie­kiem mówią­cym z per­spek­ty­wy osią­gnię­te­go przez kil­ka dzie­się­cio­le­ci wewnętrz­ne­go bogac­twa. Był świad­kiem nie­mal całe­go XX stu­le­cia, obser­wa­to­rem zda­rzeń, znaw­cą idei, kro­ni­ka­rzem wiel­ko­ści i nędzy minio­ne­go wie­ku.

4.
Kim był? Był ana­li­ty­kiem jed­nej z naj­groź­niej­szych cho­rób ludz­kiej świa­do­mo­ści – znie­wo­le­nia umy­słów przez dwu­dzie­sto­wiecz­ny tota­li­ta­ryzm. I był też jed­nym z tych, któ­rzy sprze­ci­wi­li się owe­mu znie­wo­le­niu, któ­rzy wybra­li wygna­nie, aby zacho­wać wewnętrz­ną wol­ność, aby być „gło­sem prze­ciw mil­cze­niu”.

5.
Kim był? Był myśli­cie­lem, uwa­ża­ją­cym, iż cen­tral­nym pro­ble­mem współ­cze­sno­ści jest ero­zja wyobraź­ni reli­gij­nej; myśli­cie­lem bez koń­ca pyta­ją­cym o moż­li­wo­ści odbu­do­wy owej wyobraź­ni. Był kry­ty­kiem reli­gij­no­ści insty­tu­cjo­nal­nej, zdog­ma­ty­zo­wa­nej, zamknię­tej. Iry­to­wał go kato­li­cyzm powierz­chow­ny i zry­tu­ali­zo­wa­ny. Źró­deł wewnętrz­nej odno­wy poszu­ki­wał u (dale­kich nie­kie­dy od orto­dok­sji) misty­ków, teo­zo­fów, poetów. Cie­ka­wi­ła go ducho­wość Wscho­du, zwłasz­cza zaś bud­dyj­ska uważ­ność.

6.
Kim był? Był czło­wie­kiem poszu­ku­ją­cym sen­su swe­go ist­nie­nia, swe­go losu – i umie­ją­cym kształ­to­wać ów los, nada­wać mu waż­ność ogól­ną, ponadin­dy­wi­du­al­ną. I był tak­że czło­wie­kiem nie­wy­ra­żal­nej, nie­uchwyt­nej tajem­ni­cy – o ist­nie­niu któ­rej mówił i któ­rą zabrał ze sobą.

7.
Był (to wyda­je się naj­oczy­wist­sze, ale naj­trud­niej­sze do zwię­złe­go wyło­że­nia) poetą. Był – i jest – jed­nym z naj­więk­szych pol­skich poetów. Aby zmie­rzyć jego twór­cze doko­na­nia, trze­ba szu­kać miar naj­wyż­szych – Kocha­now­skie­go, Mic­kie­wi­cza, Nor­wi­da, Leśmia­na… Poetyc­ka wiel­kość Miło­sza nie odsło­ni­ła się nagle, nie była goto­wa u począt­ków jego twór­czo­ści. Ta wiel­kość nara­sta­ła od mło­dzień­cze­go Poema­tu o cza­sie zasty­głym do poema­tu Gdzie wscho­dzi słoń­ce i kędy zapa­da, będą­ce­go jed­nym z naj­wyż­szych jego doko­nań. Po wyda­niu tego wła­śnie tomu, w poło­wie lat 70. ubie­głe­go wie­ku, wiel­kość Miło­sza była już spra­wą oczy­wi­stą i nie­kwe­stio­no­wa­ną. Póź­niej­sze zaszczy­ty i wyróż­nie­nia były tyl­ko potwier­dze­niem tego sta­nu rze­czy.

8.
Poetyc­kie dzie­ło Miło­sza ude­rza swą róż­no­rod­no­ścią, wie­lo­kształt­no­ścią, wie­lo­ścią odzy­wa­ją­cych się w nim sty­lów i języ­ków. Zara­zem jed­nak: dzie­ło to zasta­na­wia jed­no­rod­no­ścią reali­zo­wa­ne­go w nim pro­jek­tu. Isto­tą owe­go pro­jek­tu jest pró­ba obję­cia wszyst­kie­go, co ist­nie­je, szu­ka­nie tego, co jest Rze­czy­wi­ste. A więc: stwo­rze­nie nowej poezji meta­fi­zycz­nej, poezji czu­wa­ją­cej przy bycie, poezji, któ­rej naj­waż­niej­szym sło­wem jest esse. Czy peł­na reali­za­cja tego pro­jek­tu jest moż­li­wa? Chy­ba nie; sam Miłosz upar­cie powra­cał w swej póź­nej twór­czo­ści do idei nie­ob­ję­to­ści i nie­wy­ra­żal­no­ści świa­ta. Nie ozna­cza to unie­waż­nie­nia pro­jek­tu, rezy­gna­cji z szu­ka­nia Rze­czy­wi­ste­go; ozna­cza to tyl­ko uświa­do­mie­nie ryzy­ka, jakie kry­ło się, kry­je i będzie kry­ło w wiel­kim, poetyc­ko-meta­fi­zycz­nym przed­się­wzię­ciu auto­ra Zie­mi Ulro.

9.
W cią­gu minio­ne­go pół­wie­cza dzie­ło Cze­sła­wa Miło­sza, przez jed­nych podzi­wia­ne, przez innych zwal­cza­ne, było jed­nym z naj­waż­niej­szych punk­tów odnie­sie­nia pol­skiej poezji. Zresz­tą: nie tyl­ko dzie­ło. Tak­że sam Miłosz stał się nie­zwy­kle waż­nym gwa­ran­tem panu­ją­ce­go w poezji ładu. Bo cho­ciaż o tym nie mówio­no, było rze­czą waż­ną to, iż w Ber­ke­ley (a póź­niej w Kra­ko­wie) miesz­ka Poeta – któ­ry nie tyl­ko pisze nie­po­wta­rzal­nej pięk­no­ści wier­sze, ale też czy­ta utwo­ry innych poetów. Wraz ze śmier­cią Miło­sza – Poety, Mędr­ca, Mistrza – wspo­mnia­ny punkt odnie­sie­nia bez­pow­rot­nie znik­nął; domknę­ła się cała epo­ka. Dzi­siaj, led­wie dzień póź­niej, trud­no oce­nić dra­ma­tycz­ność tej chwi­li, trud­no prze­wi­dzieć, jakie będzie samo­po­czu­cie pol­skiej poezji bez Miło­sza i po Miło­szu. Roz­mo­wa na ten temat sta­nie się już wkrót­ce koniecz­na.


Kra­ków, 15.08.2004 r.
Pier­wo­druk: „Tygo­dnik Powszech­ny”, 2004, nr 34.

Intensywny księżyc! Glosy do siedmiu wierszy Świetlickiego

1.
Śla­dy księ­ży­ca obec­ne są w sied­miu wier­szach Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, pocho­dzą­cych z jego czte­rech tomów. Jest ich nie­wie­le; tak­że z tego powo­du (choć nie tyl­ko z nie­go) war­to im się przyj­rzeć z bli­ska.

2.
Ślad pierw­szy poja­wia się w miej­scu, któ­re­go trud­no było­by nie pamię­tać: w wier­szu otwie­ra­ją­cym Zim­ne kra­je. Wiersz ów, noszą­cy osten­ta­cyj­nie pro­za­icz­ny tytuł „Wstęp”, jest zwię­złą opo­wie­ścią o pry­wat­nej pre­hi­sto­rii boha­te­ra, wykre­owa­ne­go w pierw­szej i w następ­nych poetyc­kich książ­kach Świe­tlic­kie­go.

O począt­ku (czy lepiej: o poczę­ciu) boha­te­ra swych wier­szy, o męż­czyź­nie, „któ­re­go potem tak strasz­li­wie trudno/ będzie nazy­wać ojcem”, o kobie­cie, „któ­rą potem będzie­my nazywać/ mat­ką”, o świe­cie, do któ­re­go obo­je nale­że­li i o momen­cie ich miło­sne­go-nie­mi­ło­sne­go spo­tka­nia – mówi poeta z nie­chę­cią i sar­ka­zmem, mie­sza­jąc odwo­ła­nia do biblij­nej histo­rii grze­chu pierw­szych rodzi­ców z codzien­ny­mi pol­ski­mi realia­mi począt­ku lat sześć­dzie­sią­tych:

Mie­li otwar­te oczy, dokład­nie – do koń­ca,
spodnie wisia­ły sta­ran­nie zło­żo­ne
na krze­śle, a na dru­gim wisia­ła sukien­ka,
obo­je byli nadzy i wsty­dzi­li się.
Zaskro­niec peł­zał poprzez ogród i jadł kurz i pia­sek,
a ojciec ojca kasz­lał i krzy­czał za ścia­ną
w obcym języ­ku klą­twy, a radio trzesz­cza­ło,
trzesz­cza­ło i hucza­ło niczym miecz ogni­sty.

Na noc­nych polach i podwór­kach noc­nych
krą­żył nie­ist­nie­ją­cy star­szy brat i śmiał się.
Wio­sna. W zajezd­niach mar­twe auto­bu­sy.
Sta­re oran­ża­dów­ki z tym nie­zwy­kłym kształ­tem
i uro­czym spo­so­bem otwie­ra­nia. Księ­życ.
Miły mili­cjant. Księ­życ. I mie­sięcz­nik
„Ty i Ja”, któ­ry leżał na sto­le pod lam­pą
– otwar­ty, wca­le nie przy­pad­kiem, na pierw­szej stro­nie.

W tej opo­wie­ści o począt­ku księ­życ jest „miłym mili­cjan­tem”. Łatwo tę per­so­ni­fi­ka­cję uza­sad­nić. Jest mili­cjan­tem, bo jest kimś, kto czu­wa, pil­nu­je, towa­rzy­szy zda­rze­niom. Zara­zem: jest mili­cjan­tem – bo w tam­tych cza­sach wła­śnie obec­ność mili­cji była szcze­gól­nie moc­no zauwa­ża­na i odczu­wa­na. I jesz­cze: jest miłym mili­cjan­tem, bo tak napraw­dę nie jest real­nym stró­żem pra­wa, lecz tyl­ko księ­ży­cem…

Cóż dodać? Księ­ży­co­wa per­so­ni­fi­ka­cja była Świe­tlic­kie­mu potrzeb­na jako tan­det­ny ele­ment tan­det­nej, kiczo­wa­to-sen­ty­men­tal­nej rze­czy­wi­sto­ści. Albo ina­czej: autor „Wstę­pu” posłu­żył się zuży­tą meta­fo­rą, by wzmoc­nić wra­że­nie nie­re­al­no­ści poka­zy­wa­ne­go świa­ta i by wzbu­dzić wra­że­nie, iż jest to świat pod­szy­ty czymś nie­po­ko­ją­cym, groź­nym, ciem­nym. (Zamy­ka­ją­cy opo­wieść wers zapo­wia­da prze­cież: „Będzie­my obser­wo­wać postę­py ciem­no­ści”.)

3.
Dodaj­my nie­wiel­ką histo­rycz­ną dygre­sję: autor „Wstę­pu” mógł pamię­tać napi­sa­ną w 1953 r. „Kore­spon­den­cję z War­sza­wy” Gał­czyń­skie­go, w niej zaś fra­zę „Peł­nia księżyca/ świe­ci nad milicjantem/ przez gałąz­ki tak cienkie/ jak stru­na ‘e’ na skrzyp­cach”. Z kolei: autor „Kore­spon­den­cji”, koja­rząc księ­życ z mili­cjan­tem, z pew­no­ścią wie­dział o ist­nie­niu powsta­łych dwa lata wcze­śniej, w apo­geum pol­skie­go sta­li­ni­zmu, wer­sów Andrze­ja Man­da­lia­na: „Śpij majorze,/ świt niedaleko,/ widzisz:/ księ­życ zacią­ga wartę;/ szó­sty już rok nie śpi Bezpieka,/ strze­gąc ziemi/ panom wydar­tej”. Man­da­lian, Gał­czyń­ski, Świe­tlic­ki: cie­ka­wa, choć dość oczy­wi­sta, ewo­lu­cja sko­ja­rze­nia księ­ży­ca i mili­cjan­ta.

4.
Ślad dru­gi, tak­że z Zim­nych kra­jów, znaj­du­je się w wier­szu „29 maja 1985”. Tytu­ło­wa data jest nie­jed­no­znacz­na; może cho­dzi o jakieś zda­rze­nie z pry­wat­nej histo­rii Świe­tlic­kie­go, może jest to przy­wo­ła­nie zamie­szek, jakie wybu­chły tego wła­śnie dnia przed fina­ło­wym meczem Pucha­ru Euro­py na bruk­sel­skim sta­dio­nie Hey­sel (zgi­nę­ło wów­czas 39 osób, a sło­wo „Euro­pa” nabra­ło w tam­tym momen­cie dość szcze­gól­ne­go, nega­tyw­ne­go zna­cze­nia…). Wresz­cie: może cho­dzić o nało­że­nie obra­zów z Hey­sel i obra­zów pol­skiej rze­czy­wi­sto­ści tam­te­go cza­su. (Jak wia­do­mo tym, któ­rzy bez­po­śred­nio oglą­da­li tam­te lata, po wpro­wa­dze­niu sta­nu wojen­ne­go dni 1 i 3 maja były, zwłasz­cza w kil­ku wiel­kich mia­stach, cza­sem starć soli­dar­no­ścio­wych demon­stran­tów z mili­cją; może tego doty­czy napo­mknie­nie o „gwiz­dach i pał­kach”, może to wła­śnie przy­po­mi­na wers: „Maj, nie­bez­piecz­ny dla Pola­ków mie­siąc”, para­fra­zu­ją­cy zna­ne sło­wa o listo­pa­dzie.)

Jak­kol­wiek by nie było: w indy­wi­du­al­nym, kon­kret­nym doświad­cze­niu boha­te­ra wier­sza sąsia­du­ją ze sobą marze­nia, „głu­pie obrazy/ dyk­to­wa­ne pospiesz­nie przez gorącz­kę” i dozna­nia, pły­ną­ce z bli­skiej, dostęp­nej zmy­słom rze­czy­wi­sto­ści. Kon­se­kwen­cje wszyst­kich tych prze­żyć są podob­ne. Marzeń („Chłod­ny wie­czór. Europa./ A na jed­nym sta­dio­nie: Pan Jezus/ wszy­scy Beatle­si”) nie da się zre­ali­zo­wać; gorącz­ko­we obra­zy („Pola tru­ska­wek. Gra­do­bi­cie. Osioł./ Świ­nie w kol­czu­gach.”) są, w naj­lep­szym przy­pad­ku, nie­mą­dre… A bli­ska rze­czy­wi­stość? Ona tak­że poka­zu­je absur­dal­ną i groź­ną twarz:

Prze­cież
wystar­czy wybiec w taki chłod­ny wie­czór,
w gwiz­dy i pał­ki, w bez­no­są Euro­pę,
w sko­śno­oką Euro­pę, w pusty wewnątrz Księ­życ,

któ­ry się nie­bez­piecz­nie przy­bli­żył do Zie­mi,
[…].

W tych wer­sach „pusty wewnątrz Księ­życ” jest rów­no­waż­ni­kiem tkwią­ce­go w świe­cie zagro­że­nia; „wybiec […] w pusty wewnątrz Księ­życ”, zetknąć się z nim – to spo­tkać się z ciem­no­ścią, doznać wła­snej bez­bron­no­ści i bez­rad­no­ści wobec siły zła.

Skąd Świe­tlic­ki wziął ów „pusty Księ­życ”? Mógł go wziąć z Gwiezd­nych wojen, albo z jakiejś kata­stro­ficz­nej powie­ści SF. Ina­czej mówiąc: mógł go zna­leźć w kul­tu­rze maso­wej, w któ­rej powra­ca obraz-idea sztucz­ne­go księ­ży­ca, nio­są­ce­go ze sobą znisz­cze­nie cywi­li­za­cji. (Dodaj­my, że tak­że „bez­no­sa” i „sko­śno­oka Euro­pa” koja­rzyć się może nie tyl­ko z heł­ma­mi i maska­mi poli­cjan­tów z Hey­sel bądź pol­skich zomow­ców, lecz tak­że z ubio­rem żoł­nie­rzy Lor­da Vade­ra…) Czy autor Zim­nych kra­jów mógł coś sły­szeć o ezo­te­rycz­nych (her­me­tycz­nych, astro­lo­gicz­nych) spe­ku­la­cjach na temat dru­gie­go Księ­ży­ca, czy pamię­tał dzi­wacz­ny wiersz Tade­usza Miciń­skie­go „Miło­ści i melan­cho­lii świą­ty­nia”, w któ­rym zja­wia się „pusty księ­życ” („idę w Mszy żałobnej/ nad pusty księ­życ… w cze­lu­ście grobowe,/ […]”) – tego nie wiem…

5.
Ślad trze­ci, z tomu Schi­zma, z wier­sza „zapi­sek, maj 88”, łączy z poprzed­nim nie tyl­ko wska­za­ny w tytu­le „nie­bez­piecz­ny dla Pola­ków mie­siąc”:

… na ron­dzie jest okrą­gło, most
speł­nia dziś funk­cję mostu dosko­na­le, księ­życ
dokład­nie taki, jaki widzę – myśląc
k s i ę ż y c.  Och, czy to nie za dużo? Nie za dużo, prze­cież
s a m   t e g o   s o b i e   d z i ś   n i e   z r o b i ę,   sły­szysz?

Księ­życ, tego dnia dosko­na­le zgod­ny z wyobra­że­niem, jakie ma o nim boha­ter wier­sza, w tym, nie­po­wta­rzal­nym doświad­cze­niu tegoż boha­te­ra koja­rzy się nie ze spo­ko­jem i har­mo­nią – lecz z poku­są samo­uni­ce­stwie­nia. Ina­czej mówiąc: w poprzed­nio przy­wo­ły­wa­nym wier­szu księ­życ był zna­kiem zagro­że­nia zewnętrz­ne­go, tu jest zna­kiem wewnętrz­ne­go nie­po­ko­ju. Dodaj­my: z „zapi­skiem” sąsia­du­je w Schi­zmie wiersz „pań­stwo von kle­ist”, jeden z naj­ciem­niej­szych w poezji Świe­tlic­kie­go.

6.
Ślad czwar­ty, nie­zwy­kle suge­styw­ny, wpi­sa­ny jest w „pio­sen­kę obu­dzo­ne­go” (rów­nież ze Schi­zmy):

Krew na księ­ży­cu!
Otwo­rzy­łem oko
i oko mi donio­sło
do mózgu ten obraz:
krew na księ­ży­cu!

Krew na księ­ży­cu.
Zim­ny kwie­cień. Peł­nia.
Za gło­śno krzy­czysz – powie­dzia­łem do krwi
– zbu­dzisz małe­go.

Zbu­dził się.
Zaczął pła­kać. W kuch­ni suka
zaczę­ła szcze­kać. Wetkną­łem mu smo­czek
w dwu­zęb­ną buzię. Zasnął. Wró­ci­łem do cie­bie.
Krew na księ­ży­cu – oświad­czy­łem, a ty
przez sen się wtu­li­łaś we mnie
i.

„Krew na księ­ży­cu”, krwa­wy księ­życ: ten groź­ny obraz przy­cho­dzi z wewnątrz, z sen­ne­go kosz­ma­ru, któ­ry budzi boha­te­ra wier­sza. Po otwar­ciu oczu poczu­cie zagro­że­nia nie zni­ka: księ­życ na nie­bie jest taki sam, jak księ­życ z sen­nej wizji. Moż­na pomy­śleć, iż w ten spo­sób ślad dru­gi łączy się ze śla­dem trze­cim, zagro­że­nie zewnętrz­ne utoż­sa­mia się z wewnętrz­nym, a lęk sta­je się doświad­cze­niem fun­da­men­tal­nym, przed któ­rym nie da się uciec. Tak nie jest w „pio­sen­ce obu­dzo­ne­go”, albo dokład­niej: jest nie tyl­ko tak. Punk­tem doj­ścia jest w tym wier­szu nie tyle drże­nie obu­dzo­ne­go, ile pra­gnie­nie ochro­ny wła­sne­go dziec­ka. Ochro­ny przed groź­nym świa­tem i przed ojcem, któ­ry nosi w sobie poczu­cie zagro­że­nia. Czy w ten spo­sób owo wewnętrz­ne zagro­że­nie zni­ka? Tego nie jestem pewien.

7.
Paweł Próch­niak przy­wo­łał nie­gdyś „pio­sen­kę obu­dzo­ne­go” przy oka­zji inter­pre­ta­cji wier­sza Andrze­ja Bur­sy „Zga­śnij księ­ży­cu”. Jak naj­słusz­niej: tema­tem obu wier­szy jest gest ochro­ny dziec­ka. Dla­te­go boha­ter Bur­sy zakli­na: „Zga­śnij zga­śnij księ­ży­cu!”, dla­te­go boha­ter Świe­tlic­kie­go mówi „do krwi”: „Za gło­śno krzy­czysz […] – zbu­dzisz małe­go”. Tyle o podo­bień­stwach. Róż­ni­ca jest taka, iż Bur­sa wie­le mówi o zagro­że­niu, ale jego księ­życ jest srebr­ny, czy­li banal­ny. Świe­tlic­ki odwrot­nie: una­ocz­nia zagro­że­nie jed­nym sil­nym obra­zem.

Sko­ro o tym mowa, war­to raz jesz­cze spy­tać – skąd wzię­ła się roz­po­czy­na­ją­ca „pio­sen­kę obu­dzo­ne­go” „krew na księ­ży­cu”? Zapew­ne: wzię­ła się ze sta­rej, utrwa­lo­nej w powszech­nej wyobraź­ni, sym­bo­li­ki krwi. Ale tak­że: wzię­ła się z wszech­obec­no­ści tej sym­bo­li­ki w kul­tu­rze popu­lar­nej i maso­wej. Przy­cho­dzi mi na myśl, przy­kła­do­wo, tytuł powie­ści Geof­freya Hun­ting­to­na: Blo­od Moon (z 1990 r.).

8.
Zasta­na­wia mnie tak­że inny szcze­gół: wiersz Świe­tlic­kie­go mówi wyraź­nie o kwiet­nio­wej peł­ni księ­ży­ca. Otóż: taki kwiet­nio­wy księ­życ bywa nazy­wa­ny „różo­wym” (autor Schi­zmy zna dobrze pio­sen­kę Nic­ka Dra­ke­’a „Pink Moon”); z kolei: „krwa­wy księ­życ”, albo „księ­życ myśli­we­go” odpo­wia­da paź­dzier­ni­ko­wej peł­ni. Czy Świe­tlic­ki o tym wie­dział? Czy chciał pod­kre­ślić siłę sen­ne­go kosz­ma­ru swe­go boha­te­ra? A może pamię­tał, że kwie­cień to naj­okrut­niej­szy mie­siąc?

9.
Śla­dem pią­tym jest wiersz „Księ­życ” (z tomu Muzy­ka środ­ka):

Sto­sow­na noc, nale­ża­ło­by ją uczy­nić waż­ną
dla pry­wat­nej histo­rii, do któ­rej dopusz­czam
obcych ludzi, nale­ża­ło­by, ale lepiej zasnąć
i nie mieć snów. To okres szcze­gól­nej żało­by,
po nikim, niczym. Lepiej prze­spać to.

I kie­dy śpię. I kie­dy kamień o mnie śni.
I kie­dy w śnie kamie­nia śpię jak kamień. Kie­dy
kamien­ny księ­życ cięż­ko patrzy na mnie,
to piszę wła­śnie. Pro­jek­tu­ję sny,
poprzez sny kła­mię.

Zagad­ko­wy wiersz; chłod­niej­szy od czte­rech poprzed­nio przy­wo­ły­wa­nych, choć połą­czo­ny z nimi deli­kat­ny­mi, led­wie zauwa­żal­ny­mi związ­ka­mi. „Księ­życ” jest w nim sło­wem pierw­szym, tytu­ło­wym. Nie zna­czy to jed­nak, iż jest sło­wem naj­waż­niej­szym. Być może bliż­sze praw­dy było­by stwier­dze­nie, iż jest sło­wem zastę­pu­ją­cym inne sło­wa, kie­ru­ją­cym w ich stro­nę.

„Księ­życ” moż­na nazwać pró­bą języ­ka poetyc­kie­go albo medy­ta­cją o isto­cie poezji. W tej medy­ta­cji waż­ne są sło­wa wypo­wie­dzia­ne, takie jak „księ­życ”, „kamień”, „sen”, „kłam­stwo”, waż­niej­sze jed­nak wyda­ją się sło­wa nie­wy­po­wie­dzia­ne, zwłasz­cza trzy: „poeta”, „poezja”, „praw­da”. Być może sło­wa wypo­wie­dzia­ne mają nas przy­bli­żyć do słów nie­wy­po­wie­dzia­nych. Dro­gą wio­dą­cą ku temu celo­wi jest mno­że­nie związ­ków łączą­cych księ­życ, kamień, sen i kłam­stwo.

Dal­szy ciąg medy­ta­cji nad medy­ta­cją Świe­tlic­kie­go zosta­wiam następ­nym inter­pre­ta­to­rom. Od sie­bie dodam, iż naj­bar­dziej zasta­na­wia­ją­cym momen­tem „Księ­ży­ca” jest dla mnie poło­że­nie naci­sku na kamien­ność. W poprzed­nich wier­szach księ­życ koja­rzył się z lękiem i zagro­że­niem, w tym – z odda­le­niem, dystan­sem, zamknię­to­ścią, samot­no­ścią. A tak­że (jeśli pamię­ta­my, że obok kamie­nia zja­wia się sen) – z nie­re­al­no­ścią.

10.
Ślad szó­sty odna­leźć moż­na w wier­szu-pio­sen­ce „Filan­dia” (z tomu Muzy­ka środ­ka i z pły­ty Świe­tli­ków Las putas melan­co­li­cas). Księ­życ nale­ży tu do zabar­wio­ne­go tyleż iro­nią, ile melan­cho­lią, nie­do­stęp­ne­go świa­ta (doświad­cze­nia) prze­szło­ści: „Nigdy nie będzie takie­go lata./ Słoń­ce nie będzie nigdy już tak cudnie/ wscho­dzić – zachodzić,/ księżyc/ nie będzie/ tak pięk­nie wisiał”.

11.
Siód­my, ostat­ni ślad ukry­ty jest w uło­żo­nej przez Woj­cie­cha Bono­wi­cza anto­lo­gii „nie­oczy­wi­stych wier­szy reli­gij­nych” Świe­tlic­kie­go, dokład­niej zaś: w trze­ciej stro­fie nie­dru­ko­wa­ne­go w poprzed­nich tomach utwo­ru „My wyjeż­dża­my”, opo­wia­da­ją­ce­go o uciecz­ce z „pie­kła spo­ko­ju”, ze (znie­na­wi­dzo­ne­go przez poetę) świa­ta upo­rząd­ko­wa­ne­go i prze­wi­dy­wal­ne­go:

Powra­cam do Sodo­my. Słu­py soli
z powro­tem mają ludz­kie kształ­ty, pach­ną
żół­cią i potem. Wszyst­ko się
dzie­je tak szyb­ko! dużo snów i wiel­ka
elek­trycz­ność! lawi­na za lawi­ną!
gorą­ce prze­ście­ra­dła! inten­syw­ny księ­życ!
grzech wszech­obec­ny! wybu­chy! wię­cej wier­szy! śmierć!

Czy trze­ba komen­to­wać? Wystar­czy powtó­rzyć epi­tet „inten­syw­ny”; wystar­czą wykrzyk­nie­nia z ostat­nie­go wer­su.

12.
Sie­dem śla­dów to za mało, by budo­wać uogól­nie­nia; sie­dem śla­dów wystar­czy, by zauwa­żyć, że autor Muzy­ki środ­ka nie ma skłon­no­ści do przy­pad­ko­we­go albo orna­men­ta­cyj­ne­go posłu­gi­wa­nia się sło­wem „księ­życ”.

Mar­cin Świe­tlic­ki nie mno­ży lunar­nych gier jak Kon­stan­ty I. Gał­czyń­ski, nie jest poetą księ­ży­ca jak Georg Trakl czy Fede­ri­co Gar­cia Lor­ca. Sło­wem: „księ­życ” nie jest sło­wem-klu­czem jego dzie­ła. A prze­cież: Świe­tlic­ki posłu­gu­je się tym sło­wem bar­dzo świa­do­mie, nada­jąc mu na nowo moc i inten­syw­ność…

13.
Obok sied­miu oczy­wi­stych śla­dów księ­ży­ca jest też w poezji Świe­tlic­kie­go ślad ósmy, nie­pew­ny. Myślę o wier­szu „począ­tek” (z tomu Schi­zma):

Lód z chmur na mia­sto świe­ci.
Kra­węż­ni­ki bia­łe
ostat­nią bie­lą.

Z aptek zapach gruź­li­cy. Kwiat bez nazwy na szy­bie
ze świa­tła i zaraz­ków
zro­bio­ny.

Nie opo­wia­dam histo­rii, drżę. Nie­ba­wem
spad­nie bło­to.

Może to jest wiersz o śnie­gu i koń­cu zimy. Może to jest wiersz o lodo­wa­tym księ­ży­co­wym świe­tle, pada­ją­cym zza chmur na noc­ne mia­sto. Może to jest wiersz o śnie­gu i o księ­ży­cu. Nie potra­fię tego roz­strzy­gnąć, choć wyczu­wam w tych wer­sach atmos­fe­rę drże­nia i nie­re­al­no­ści. Może ten ósmy ślad naj­wię­cej mówi o miej­scu księ­ży­ca w poetyc­kiej wyobraź­ni Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go.


Pier­wo­druk: w książ­ce Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go rysun­ki zabra­ne przez Jaro­sła­wa Borow­ca, uło­żo­ne przez Teo­do­ra Jeske-Cho­iń­skie­go, Poznań 2009.

O autorze

Marian Stala

Urodzony 13 września 1952 roku w Tarnobrzegu. Historyk literatury, eseista, krytyk. Profesor na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, juror Literackiej Nagrody Nike (2006-2008). Laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1991) oraz im. Kazimierza Wyki (1998). Mieszka w Krakowie.

Powiązania

Ryszard Krynicki jako rozmówca. Kilka myśli wstępnych

recenzje / IMPRESJE Marian Stala

Esej Maria­na Sta­li towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Gdy­bym wie­dział. Roz­mo­wy z Ryszar­dem Kry­nic­kim Ryszar­da Kry­nic­kie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Biały ton, szary czas

recenzje / ESEJE Marian Stala

Recen­zja Maria­na Sta­li z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Karpowicz: wyznanie niewiernego czytelnika

debaty / książki i autorzy Marian Stala

Głos Maria­na Sta­li w deba­cie „Po co nam Dzie­ła zebra­ne Kar­po­wi­cza”.

Więcej

O Kup kota w worku

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Tade­usza Nycz­ka, Pio­tra Kępiń­skie­go, Maria­na Sta­li, Andrze­ja Skren­dy i Rober­ta Rybic­kie­go

Więcej

O Wyborze większości i Wierszach z okolic

recenzje / NOTKI I OPINIE Różni autorzy

Komen­ta­rze Ada­ma Wie­de­man­na, Maria­na Sta­li, Artu­ra Gra­bow­skie­go, Rado­sła­wa Kobier­skie­go, Karo­la Mali­szew­skie­go, Rafa­ła Rża­ne­go.

Więcej

Znaki dla odważnych

recenzje / ESEJE Marian Stala

Recen­zja Maria­na Sta­li z książ­ki Peł­ne morze Woj­cie­cha Bono­wi­cza.

Więcej

Niepojęte jak sama poezja

recenzje / ESEJE Magdalena Boczkowska

Recen­zja Mag­da­le­ny Bocz­kow­skiej z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Krytyka wnikliwa, ale zachowawcza. Kilka uwag o najnowszej książce Mariana Stali

recenzje / ESEJE Michał Piętniewicz

Recen­zja Micha­ła Pięt­nie­wi­cza z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Warto mówić, co się wie

recenzje / ESEJE Marcin Baran

Recen­zja Mar­ci­na Bara­na z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Palimpsest na marginesach, czyli Mariana Stali Niepojęte: Jest. Urywki nie napisanej książki o poezji i krytyce

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Niepojęte jak sama poezja

recenzje / ESEJE Magdalena Boczkowska

Recen­zja Mag­da­le­ny Bocz­kow­skiej z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Krytyka wnikliwa, ale zachowawcza. Kilka uwag o najnowszej książce Mariana Stali

recenzje / ESEJE Michał Piętniewicz

Recen­zja Micha­ła Pięt­nie­wi­cza z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Warto mówić, co się wie

recenzje / ESEJE Marcin Baran

Recen­zja Mar­ci­na Bara­na z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej

Palimpsest na marginesach, czyli Mariana Stali Niepojęte: Jest. Urywki nie napisanej książki o poezji i krytyce

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Nie­po­ję­te: Jest Maria­na Sta­li.

Więcej