książki / PROZA

Obce stany

Katarzyna Jakubiak

Fragmenty książki Obce stany Katarzyny Jakubiak, która ukaże się w Biurze Literackim 13 czerwca 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Post­par­tum

Zawsze lubi­łam owo­co­we gala­ret­ki, ale po uro­dze­niu cór­ki zaczę­łam mieć do nich szcze­gól­ny sen­ty­ment. Na począt­ku zaja­da­łam się nimi kil­ka razy w tygo­dniu, wspo­mi­na­jąc pierw­szy po cesar­ce posi­łek, któ­ry przy­nie­sio­no mi w szpi­ta­lu. Mogłam wte­dy przyj­mo­wać tyl­ko pły­ny, więc gala­ret­ki poda­no mi na tacy tak, by spra­wia­ły wra­że­nie wie­lo­da­nio­wej uczty. Pierw­sze danie: czer­wo­na gala­ret­ka w małej, okrą­głej sala­ter­ce. Dru­gie danie: żół­ta gala­ret­ka w więk­szej, kwa­dra­to­wej. Trze­cie danie: zie­lo­na gala­ret­ka w puchar­ku na wysmu­kłej nóż­ce. Do popi­cia chłod­ny sok poma­rań­czo­wy. To nic, że, nie­za­leż­nie od kolo­ru, gala­ret­ki sma­ko­wa­ły pra­wie iden­tycz­nie. W czer­wo­nej nie czu­łam tru­ska­wek, w żół­tej owo­ców man­go, kwa­sko­wość zie­lo­nej była tyl­ko mgli­stym przy­po­mnie­niem limon­ki. I tak, wzru­szo­na tym luk­su­sem, jadłam z przy­jem­no­ścią, pod­par­ta na łóż­ku w poko­ju ame­ry­kań­skie­go szpi­ta­la, któ­ry od poko­ju w pię­cio­gwiazd­ko­wym hote­lu róż­nił się tyl­ko obec­no­ścią sprzę­tu medycz­ne­go.

Nie wiem, co po moich naro­dzi­nach ponad trzy­dzie­ści lat wcze­śniej poda­no mojej mamie. Cokol­wiek to było, wszyst­kie potra­wy prze­sta­ły jej sma­ko­wać. Jesz­cze z pod­sta­wów­ki pamię­tam jej wychu­dzo­ne ramio­na, zakry­te na szczę­ście przez mod­ne aku­rat podusz­ki. I cie­nie pod ocza­mi – sta­ran­nie zama­sko­wa­ne korek­to­rem – któ­re bra­łam za ozna­kę sta­rze­nia, cho­ciaż mama była wte­dy led­wie w poło­wie trzy­dziest­ki. Trud­no usta­lić, kie­dy po raz pierw­szy zaczę­ła mi opo­wia­dać histo­rię tam­te­go poro­du w komu­ni­stycz­nej Pol­sce, ale potem powta­rza­ła ją już obse­syj­nie co roku w dniu moich uro­dzin, aż po latach znu­dze­nia i roz­draż­nie­nia – „Mamo! Już to sły­sza­łam!” – opo­wieść znów zaczę­ła mnie inte­re­so­wać. Jak padał śnieg. Jak dłu­go sika­ła – nie zorien­to­wa­ła się, że to wody odcho­dzą, bo do ter­mi­nu został jesz­cze mie­siąc. Jak w szpi­ta­lu aku­rat nie było leka­rza, któ­ry opie­ko­wał się jej cią­żą, a moje­mu tacie nie przy­szło do gło­wy, żeby dać komuś łapów­kę. Więc pra­wie się udu­si­łam, pcha­jąc się na świat bez pomo­cy pie­lę­gnia­rek i położ­nych, z gło­wą już na zewnątrz, a resz­tą cia­ła nadal zaklesz­czo­ną w niej. Jak wresz­cie przy­szedł na dyżur jakiś ludz­ki lekarz – do tej pory mama zapa­la zni­cze na jego gro­bie – i obu­rzo­ny obo­jęt­no­ścią per­so­ne­lu przy­wo­łał go do porząd­ku, i ura­to­wał mnie oraz ją. Tyl­ko że mnie i tak zaraz gdzieś zabra­no, a ona zosta­ła sama na wąskim łóż­ku w szpi­tal­nym kory­ta­rzu. I było jej bar­dzo zim­no, i bar­dzo pła­ka­ła. I znów jakaś bar­dziej ludz­ka pie­lę­gniar­ka zli­to­wa­ła się nad nią, zdję­ła z wie­sza­ka obok ster­tę cudzych palt i jak kocem przy­kry­ła ją po samą gło­wę – aż mama zasnę­ła wtu­lo­na w obce zapa­chy: mokrej weł­ny, naf­ta­li­ny, lawen­do­wych per­fum.

Jesz­cze nie wiem, co mam opo­wia­dać cór­ce corocz­nie na uro­dzi­ny. W koń­cu moja histo­ria nie jest tak dra­ma­tycz­na jak histo­ria jej bab­ci. To praw­da, że mój mąż nie dostał ame­ry­kań­skiej wizy, ale przy­naj­mniej ten prze­jaw bez­dusz­nej biu­ro­kra­cji obu­rzył ame­ry­kań­skich leka­rzy i pie­lę­gniar­ki. Dla­te­go pozwo­li­li, aby pod­czas cesar­ki towa­rzy­szy­ła mi przy­ja­ciół­ka. I nie powiem, naja­dłam się stra­chu, kie­dy dosta­łam rachu­nek za pobyt w szpi­tal­nym luk­su­sie. Leża­łam dwa dni ponad stan­dard, więc ska­so­wa­no mnie na pra­wie jed­ną trze­cią mojej rocz­nej pen­sji. Na szczę­ście oka­za­ło się, że pakiet ubez­pie­cze­nio­wy, któ­ry wybrał mój pra­co­daw­ca, pokry­wa wszyst­ko. Nie mia­łam gło­wy zasta­na­wiać się, co robią mat­ki, któ­re pra­cu­ją u mniej hoj­nych pra­co­daw­ców. I tak, przy­znam, pła­ka­łam, kie­dy wró­ci­łam z dziec­kiem do domu. W koń­cu byłam sama, tyl­ko z iPho­nem do pomo­cy. Ale kie­dy skoń­czył się czas gala­re­tek, zaraz zaczę­li odwie­dzać mnie zna­jo­mi z posił­ka­mi, a nawet nie­zna­jo­mi z lokal­ne­go kościo­ła, któ­rzy zna­leź­li we mnie oka­zję do speł­nie­nia dobre­go uczyn­ku. Dru­gi raz pła­ka­łam, kie­dy po sze­ściu tygo­dniach musia­łam wró­cić do pra­cy. We wspa­nia­łej Ame­ry­ce nie ist­nie­je powszech­ny urlop macie­rzyń­ski i na opie­kę nad cór­ką przy­zna­no mi tyl­ko tyle dni, ile przez lata pra­cy nazbie­ra­łam urlo­pu zdro­wot­ne­go. Na szczę­ście zanim wró­ci­łam do pra­cy, do Ame­ry­ki zdą­ży­ła dole­cieć moja mama. Z wiel­ką ocho­tą zaję­ła się wnucz­ką. I bez pro­ble­mu wozi­łam ją na kam­pus z nie­mow­la­kiem, żeby w prze­rwach mię­dzy zaję­cia­mi wyska­ki­wać do nich na kar­mie­nie. Kie­dy prze­rwa była zbyt krót­ka, żeby do nich dotrzeć, pozwo­lo­no mi ścią­gać mle­ko lak­ta­to­rem w poko­ju dla woź­nych. Lak­ta­tor, za któ­ry też zapła­ci­ło ubez­pie­cze­nie, grał ryt­micz­ne „umpa-umpa” jak jakiś instru­ment dęty na para­dzie, przy­no­sząc mi nie­ocze­ki­wa­ne poczu­cie wspól­no­ty. Jak­bym masze­ro­wa­ła w sze­re­gu z milio­nem dziel­nych Ame­ry­ka­nek pom­pu­ją­cych mle­ko z pier­si ku chwa­le sys­te­mu. Szczę­śli­wa, że w prze­ci­wień­stwie do nich nie musia­łam odda­wać dziec­ka do jed­ne­go z szo­ku­ją­co dro­gich żłob­ków.

Wszyst­ko jest więc w porząd­ku. Bez wąt­pie­nia, mię­dzy świa­tem mojej mamy a moim widać wyraź­ny postęp? Czyż nie wystar­czy jed­na war­stwa korek­to­ra, żeby zama­sko­wać moje cie­nie? A kie­dy jed­nak dopad­nie mnie smu­tek, wspo­mnie­nie gala­re­tek dzia­ła jak sło­necz­ne lekar­stwo. Co z tego, że ta żół­ta sma­ku­je iden­tycz­nie jak czer­wo­na? Liczy się wizja man­go, inten­syw­ność kolo­ru, zapach, któ­ry nastra­ja do snów. Obra­cam w ustach obie­cu­ją­ce grud­ki. Mam marze­nie, że przy­szłe poko­le­nia poczu­ją na języ­ku miąższ.


Macie­rzyń­stwo kon­tra Trump

 Jak co lato przy­je­cha­li­śmy do Pol­ski i od począt­ku nasze­go poby­tu mój trzy­let­ni synek nie chce jeść śnia­da­nia. Doma­ga się goto­wych pan­ca­kes z pudeł­ka, do któ­rych jest przy­zwy­cza­jo­ny w Ame­ry­ce, i nie chce nawet spoj­rzeć na jakie­kol­wiek zamien­ni­ki. Nie prze­ko­nu­ją go nale­śni­ki ani plac­ki, nic sma­żo­ne­go na patel­ni. Pra­gnie tyl­ko tych pulch­nych zamro­żo­nych krąż­ków z cia­sta, któ­re wkła­da się do mikro­fa­li na trzy­dzie­ści sekund, na gorą­co sma­ru­je się masłem i pole­wa syro­pem klo­no­wym, a potem kroi na osiem trój­ką­tów, któ­re synek zja­da z tale­rza ręka­mi. Ponie­waż nigdzie nie mogę zna­leźć dokład­nie takich pan­ca­kes, po dwóch dniach śnia­da­nio­wej gło­dów­ki uda­je mi się namó­wić syn­ka na zje­dze­nie jogur­tu – i to tyl­ko dla­te­go, że zapa­ko­wa­ny jest w pudeł­ko w jego ulu­bio­nym kolo­rze, poma­rań­czo­wym. Nie­ste­ty następ­ne­go dnia zawie­ru­sza nam się gdzieś jego ulu­bio­na łyżecz­ka i mimo że synek na widok pudeł­ka wykrzy­ku­je z entu­zja­zmem: Oran­ge!, jogurt stoi nie­na­ru­szo­ny na sto­le aż do połu­dnia.

Wal­cząc z moim trzy­lat­kiem o jedze­nie, nie mogę prze­stać myśleć o innych dzie­ciach, któ­rych syl­wet­ki pra­wie przez mie­siąc nie scho­dzi­ły z kom­pu­te­ro­wych i tele­wi­zyj­nych ekra­nów w USA przed naszym wyjaz­dem. Dzie­ci – ofia­ry poli­ty­ki „zera tole­ran­cji” Trum­pa, odbie­ra­ne rodzi­com na gra­ni­cy USA/Meksyk; dzie­ci nie­le­gal­nych imi­gran­tów ucie­ka­ją­cych z rodzi­mych pie­kieł Ame­ry­ki Środ­ko­wej, lecz tak­że imi­gran­tów legal­nie wystę­pu­ją­cych o azyl; te wła­śnie dzie­ci prze­trzy­my­wa­ne w schro­ni­skach prze­ro­bio­nych z hal byłych hiper­mar­ke­tów; te dzie­ci wrzesz­czą­ce lub tępo wpa­trzo­ne w pod­ło­gę albo dzie­ci zdez­o­rien­to­wa­ne, bo oddzie­lo­no je od rodzi­ców pod­stę­pem, żeby „nie spra­wia­ły trud­no­ści”. Wiem, że są wśród nich tak­że dzie­ci poni­żej pią­te­go roku życia; w znacz­nej mniej­szo­ści, ale jed­nak. Kie­dy więc szu­kam ulu­bio­nej łyżecz­ki syn­ka, w gło­wie mam jed­no drę­czą­ce – być może tro­chę dzi­wacz­ne – pyta­nie: „Co te dzie­ci jedzą?”. Jeśli mój synek nie chce jeść na nowym miej­scu, mimo że ota­cza­ją go kocha­ją­cy doro­śli, to jak jedzą dzie­ci w tych kosz­mar­nych schro­ni­skach pod okiem straż­ni­ków, któ­rym zabro­nio­no nawet je pocie­szać?

Zda­ję sobie spra­wę, że mój synek jest roz­piesz­czo­ny. Przy­pusz­czam, że gdy­by napraw­dę był głod­ny, miał­by lep­szy ape­tyt. Jed­nak nie jestem tego pew­na w stu pro­cen­tach. Wąt­pli­wo­ści pod­su­wa mi lek­tu­ra zapi­sków, któ­ry­mi podzie­lił się ze mną nie­daw­no mój zna­jo­my Omar, uchodź­ca z Soma­lii. Z jego wspo­mnień z obo­zu dla uchodź­ców dowie­dzia­łam się cze­goś na temat jedze­nia, na co sama chy­ba bym nie wpa­dła. Omar pamię­ta przy­pad­ki, kie­dy nowo przy­by­li do obo­zu ludzie umie­ra­li tyl­ko dla­te­go, że nie wie­dzie­li, jak jeść obcą kul­tu­ro­wo żyw­ność dostar­cza­ną im przez orga­ni­za­cje poza­rzą­do­we. Na przy­kład pró­bo­wa­li roz­pusz­czać w wodzie mąkę pszen­ną, żeby zro­bić z niej napój. Przez to dosta­wa­li bie­gun­ki i odwad­nia­li się. Przy­po­mi­na mi się też wątek „obce­go” jedze­nia w powie­ści Połów­ka żół­te­go słoń­canige­ryj­skiej pisar­ki Chi­ma­man­dy Ngo­zi Adi­chie. Jako mat­ka moc­no prze­ży­wa­łam przy tej lek­tu­rze zmar­twie­nia głów­nej boha­ter­ki Olan­ny, któ­ra na począt­ku woj­ny bia­frań­skiej pró­bu­je nakar­mić kil­ku­let­nią córecz­kę. Olan­na pocho­dzi z wpły­wo­wej rodzi­ny, więc ma dostęp do jedze­nia, ale nie takie­go, do jakie­go dziew­czyn­ka była przy­zwy­cza­jo­na w cza­sie poko­ju. Dziec­ko odma­wia przyj­mo­wa­nia pokar­mów, chud­nie w oczach i o mało co nie umie­ra. Na szczę­ście po wie­lu sta­ra­niach Olan­nie uda­je się zdo­być dla niej jaj­ka w prosz­ku, któ­rych „pla­sti­ko­wy” smak napa­wa obrzy­dze­niem więk­szość doro­słych, ale za to prze­pa­da­ją za nim dzie­ci.

Kie­dy w pią­tym dniu poby­tu w Pol­sce mój synek zja­da wresz­cie na śnia­da­nie kawa­łek buł­ki z dże­mem tru­skaw­ko­wym, przy­po­mi­nam sobie radość, jaką czu­ła powie­ścio­wa Olan­na nad tale­rzem peł­nym jajecz­nej pap­ki. Traf chce, że w tym samym dniu Trump pod­pi­su­je dekret zaka­zu­ją­cy roz­dzie­la­nia rodzin. Sytu­acja popra­wia się więc – ale tyl­ko tro­chę. Oko­ło dwóch tysię­cy trzy­stu zatrzy­ma­nych dzie­ci nadal pozo­sta­je w schro­ni­skach, cho­ciaż według rzą­do­we­go rapor­tu „tyl­ko” trzy­dzie­ścio­ro sze­ścio­ro spo­śród nich ma mniej niż pięć lat i „tyl­ko” tro­je mniej niż rok życia. Dla każ­de­go rodzi­ca z odro­bi­ną wyobraź­ni licz­ba „trzy” jest w tym rachun­ku chy­ba rów­nie prze­ra­ża­ją­ca co „dwa tysią­ce trzy­sta”.

*

W dniu, w któ­rym wyla­ty­wa­łam z USA, miesz­kań­cy moje­go okrę­gu Lan­ca­ster w sta­nie Pen­syl­wa­nia wła­śnie szy­ko­wa­li się do pro­te­stu przed sie­dzi­bą repu­bli­kań­skie­go sena­to­ra. Trump w tym cza­sie zapew­niał, że nie może nic pora­dzić w kwe­stii roz­dzie­la­nia rodzin, a pro­ku­ra­tor gene­ral­ny Jeff Ses­sions uza­sad­niał koniecz­ność takie­go postę­po­wa­nia, powo­łu­jąc się na list świę­te­go Paw­ła do Rzy­mian. Nie­któ­re media zasta­na­wia­ły się, czy Ses­sions zda­je sobie spra­wę, że dokład­nie ten sam frag­ment Biblii cyto­wa­no kie­dyś dla uspra­wie­dli­wie­nia nie­wol­nic­twa.

Podej­rze­wam, że Ses­sions był tego świa­do­my; pocho­dzi prze­cież z Połu­dnia USA. Dzię­ki wspo­mnie­niom nie­wol­ni­ków, któ­re co roku oma­wiam ze stu­den­ta­mi na zaję­ciach z lite­ra­tu­ry afro­ame­ry­kań­skiej, wiem, jak głę­bo­kie korze­nie ma na Połu­dniu „tra­dy­cja” wyko­rzy­sty­wa­nia reli­gii chrze­ści­jań­skiej do obro­ny prak­tyk cał­ko­wi­cie sprzecz­nych z duchem chrze­ści­jań­stwa. Naj­słyn­niej­szy autor z naszej listy lek­tur, Fre­de­rick Douglass, w swo­ich wspo­mnie­niach poświę­cił cały osob­ny roz­dział fał­szy­wej odmia­nie chrze­ści­jań­stwa, za jaką uznał „reli­gię posia­da­czy nie­wol­ni­ków” (sla­ve­hol­ding reli­gion). W 1845 roku Douglass posta­wił reli­gii Połu­dnia takie – jak się zda­je nadal aktu­al­ne – oskar­że­nie:

pomię­dzy chrze­ści­jań­stwem tej zie­mi a chrze­ści­jań­stwem Chry­stu­sa dostrze­gam naj­więk­szą z moż­li­wych róż­nic – tak wiel­ką, że jeśli ktoś uzna jed­ną z tych reli­gii za dobrą, czy­stą i świę­tą, musi z koniecz­no­ści odrzu­cić dru­gą jako złą, nie­mo­ral­ną i pod­łą. Aby być przy­ja­cie­lem jed­nej, trze­ba z koniecz­no­ści stać się wro­giem dru­giej. Kocham czy­ste, poko­jo­we i spra­wie­dli­we chrze­ści­jań­stwo Chry­stu­sa; dla­te­go wła­śnie nie­na­wi­dzę chrze­ści­jań­stwa tej zie­mi, któ­re­go dome­ną są korup­cja, nie­wol­nic­two, biczo­wa­nie kobiet, pory­wa­nie dzie­ci, uprze­dze­nia i obłu­da. Napraw­dę, nie widzę powo­du – chy­ba że jest nim oszu­stwo – aby nazy­wać reli­gię tej zie­mi „chrze­ści­jań­stwem”. Uwa­żam to za szczyt matac­twa, naj­zu­chwal­sze z kłamstw, naj­obrzy­dliw­sze z oszczerstw. (…) Napeł­nia mnie nie­wy­sło­wio­ny wstręt, kie­dy widzę, jak afi­szo­wa­nie się reli­gij­no­ścią idzie w parze ze strasz­li­wy­mi sprzecz­no­ścia­mi, któ­re zewsząd mnie ota­cza­ją. Mamy zło­dziei męż­czyzn wśród pasto­rów, biczu­ją­cych kobie­ty wśród misjo­na­rzy, pory­wa­czy dzie­ci wśród człon­ków kościo­ła. (…) Ci, któ­rzy bro­nią świę­to­ści rodzin­nych wię­zi, roz­bi­ja­ją całe rodzi­ny – roz­łą­cza­ją mężów i żony, rodzi­ców i dzie­ci, sio­stry i bra­ci – zosta­wia­jąc puste cha­ty i opusz­czo­ne ogniska[1].

W innych wspo­mnie­niach nie­wol­ni­czych, autor­stwa Har­riet Jacobs, moż­na zna­leźć opis kaza­nia, któ­re brzmi jak pier­wo­wzór wypo­wie­dzi Ses­sion­sa o świę­tym Paw­le. Kaza­nie, któ­re opi­su­je Jacobs, mia­ło miej­sce pod­czas spe­cjal­ne­go nabo­żeń­stwa tuż po powsta­niu Nata Tur­ne­ra, kie­dy to wła­ści­cie­le plan­ta­cji posta­no­wi­li dać nie­wol­ni­kom „tyle nauki o reli­gii, ile by ich powstrzy­ma­ło od wymor­do­wa­nia swo­ich panów”[2]. Trud­no się dzi­wić, że w takich oko­licz­no­ściach całe kaza­nie opie­ra­ło się na jed­nym frag­men­cie zda­nia z… listów świę­te­go Paw­ła wła­śnie: „Nie­wol­ni­cy, z czcią i bojaź­nią w pro­sto­cie ser­ca bądź­cie posłusz­ni waszym docze­snym panom, jak Chry­stu­so­wi”. Plan­ta­cyj­ny pastor zigno­ro­wał oczy­wi­ście dal­szą część tego same­go listu, w któ­rej świę­ty Paweł naka­zu­je panom dobroć wobec nie­wol­ni­ków i przy­po­mi­na, że „Bóg nie ma wzglę­du na oso­by”. Jacobs była jed­ną z nie­wie­lu nie­wol­nic, któ­re tę pomi­nię­tą część mogły prze­czy­tać; nauka czy­ta­nia była zaka­za­na wśród nie­wol­ni­ków, cza­sem pod groź­bą śmier­ci.

Wspo­mnie­nia Jacobs war­to sobie przy­po­mnieć aku­rat teraz (nie­ste­ty nie ist­nie­je ich pol­skie tłu­ma­cze­nie), bo opi­su­ją ame­ry­kań­ski sys­tem nie­wol­nic­twa z per­spek­ty­wy mat­ki, któ­ra, jak współ­cze­śni nie­le­gal­ni imi­gran­ci, żyje w nie­ustan­nym poczu­ciu zagro­że­nia roz­łą­ką z dzieć­mi. Jacobs posta­na­wia uciec z plan­ta­cji, bo nie potra­fi dłu­żej znieść mole­sto­wa­nia sek­su­al­ne­go ze stro­ny swo­je­go pana (oczy­wi­ście, zgod­nie z dzie­więt­na­sto­wiecz­ny­mi kon­wen­cja­mi lite­rac­ki­mi, nie pisze o tym wprost), ale żeby nie stra­cić dzie­ci, chwy­ta się róż­nych pod­stę­pów. W koń­cu spę­dza sie­dem lat ukry­ta w komór­ce na stry­chu u swo­jej bab­ki, wol­nej Afro­ame­ry­kan­ki. Pomiesz­cze­nie ma mniej wię­cej po trzy metry na dłu­gość i na sze­ro­kość oraz zale­d­wie dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wyso­ko­ści w naj­wyż­szym punk­cie. Jed­nak Jacobs woli takie życie niż kosz­mar plan­ta­cji i cie­szy się, że jest bli­sko dzie­ci; mimo że nie może się z nimi kon­tak­to­wać, sły­szy ich gło­sy i obser­wu­je ich zaba­wy przez szpa­rę w desce.

Wspo­mnie­nia Jacobs, wyda­ne w 1861 roku, dwa lata przed znie­sie­niem nie­wol­nic­twa, spi­sy­wa­ne były, jak wie­le wspo­mnień nie­wol­ni­ków, z myślą o wspar­ciu dla ruchu abo­li­cjo­ni­stów. Mia­ły prze­ko­nać czy­tel­ni­ków, głów­nie bia­łych miesz­kań­ców Pół­no­cy, o okru­cień­stwie sys­te­mu nie­wol­nic­twa i zain­spi­ro­wać ich do zaan­ga­żo­wa­nia się w wal­kę o jego znie­sie­nie. Jacobs wie­lo­krot­nie zwra­ca się w swo­jej książ­ce wprost do bia­łych kobiet i pró­bu­je wzbu­dzić ich empa­tię przez odnie­sie­nia do wspól­ne­go doświad­cze­nia macie­rzyń­stwa. W opar­ciu o rolę mat­ki Jacobs budu­je rów­nież swój moral­ny auto­ry­tet; wszyst­kie swo­je dzia­ła­nia przed­sta­wia jako wyraz tro­ski o szczę­ście i bez­pie­czeń­stwo dzie­ci, pod­wa­ża­jąc w ten spo­sób ste­reo­typ nie­dba­łej oraz roz­wią­złej nie­wol­ni­cy. Kry­tycz­ka Ste­pha­nie Li twier­dzi, że dzię­ki tym reto­rycz­nym zabie­gom macie­rzyń­stwo funk­cjo­nu­je w książ­ce Jacobs jako „for­ma opo­ru” (mother­ho­od as resi­stan­ce)[3].

Podob­ną for­mę opo­ru wyko­rzy­sta­ła do wal­ki z nie­wol­nic­twem Har­riet Beecher Sto­we w słyn­nej Cha­cie wuja Toma. Sto­we – mat­ka sze­ścior­ga dzie­ci, z któ­rych jed­no zmar­ło na cho­le­rę w wie­ku osiem­na­stu mie­się­cy – stwo­rzy­ła w swo­jej gło­śnej powie­ści jed­ną z naj­bar­dziej iko­nicz­nych posta­ci matek w kul­tu­rze ame­ry­kań­skiej. Jest nią nie­wol­ni­ca Eli­za, despe­rac­ko ratu­ją­ca swo­je­go syn­ka Harry’ego przed han­dla­rza­mi nie­wol­ni­ków. Sce­na uciecz­ki Eli­zy i Harry’ego przed psa­mi goń­czy­mi przez zamar­z­nię­tą rze­kę Ohio, jak­kol­wiek melo­dra­ma­tycz­nie prze­ry­so­wa­na, poru­szy­ła czy­tel­ni­ków na całym świe­cie i zosta­ła roz­po­wszech­nio­na w milio­nach kopii na rysun­kach, w przed­sta­wie­niach teatral­nych, a póź­niej tak­że w fil­mach. Jeśli wie­rzyć legen­dzie, któ­ra gło­si, że Cha­ta wuja Toma wywo­ła­ła woj­nę sece­syj­ną, moż­na poku­sić się o stwier­dze­nie, że macie­rzyń­stwo uoso­bio­ne w posta­ci Eli­zy było jed­ną z sił, któ­re popchnę­ły Pół­noc do odrzu­ce­nia nie­wol­nic­twa.

Przy­znam, że czy­ta­jąc arty­ku­ły pra­so­we o dra­ma­tach rodzin roz­dzie­la­nych siłą na gra­ni­cy USA/Meksyk, czę­sto mia­łam przed ocza­mi uję­cia Eli­zy i Harry’ego z fil­mo­wej wer­sji Cha­ty w reży­se­rii Harry’ego A. Pollarda[4]. Zasta­na­wia­łam się nawet, czy jakaś sce­na z tego fil­mu nie poja­wi się w mediach spo­łecz­no­ścio­wych; być może ta, w któ­rej han­dla­rze nie­wol­ni­ków odcią­ga­ją Harry’ego od mat­ki na przy­nę­tę z cukier­ków. (Z tą wła­śnie sce­ną sko­ja­rzy­ły mi się opi­sy nie­któ­rych współ­cze­snych metod rzą­do­wej agen­cji ICE – U.S. Immi­gra­tion and Custom Enfor­ce­ment). Ale sen­ty­men­ta­lizm Cha­ty wuja Toma, słusz­nie od lat kry­ty­ko­wa­ny, nie jest już odpo­wied­nim nośni­kiem spo­łecz­ne­go pro­te­stu. Zamiast kadrów z Eli­zą, kil­ka­krot­nie na Face­bo­oku poja­wi­ła się więc poniż­sza suro­wa ryci­na, przed­sta­wia­ją­ca aukcję nie­wol­ni­ków:

Na face­bo­oko­wej stro­nie afro­ame­ry­kań­skiej gru­py Woke Folks rysu­nek opa­trzo­no nastę­pu­ją­cym komen­ta­rzem: „Kie­dy ludzie mówią, że poli­ty­ka oddzie­la­nia rodzi­ców od dzie­ci, któ­rą sto­su­je Trump na gra­ni­cy z Mek­sy­kiem, jest «nie­ame­ry­kań­ska», zapo­mi­na­ją, że te prak­ty­ki są wła­śnie bar­dzo ame­ry­kań­skie i mają swo­ją histo­rię”. Napis nad rysun­kiem przy­po­mi­na: „To nasza histo­ria”.

Za trzy tygo­dnie wró­cę z dzieć­mi z waka­cji w Pol­sce do nasze­go domu w Ame­ry­ce i do wytę­sk­nio­nych pan­ca­kes z syro­pem klo­no­wym. Wró­ci­my w wyjąt­ko­we miej­sce. Nasze hrab­stwo Lan­ca­ster w zeszłym roku na moment sta­ło się sław­ne, kie­dy BBC poda­ło, że z całych Sta­nów Zjed­no­czo­nych to wła­śnie u nas miesz­ka sta­ty­stycz­nie naj­wię­cej uchodź­ców przy­pa­da­ją­cych na jed­ne­go rezy­den­ta. BBC tłu­ma­czy ten układ tra­dy­cyj­ną przy­chyl­no­ścią lokal­sów wobec obcych, któ­ra wywo­dzi się podob­no z tra­dy­cji reli­gij­nych – ducho­we­mu życiu w tej oko­li­cy nada­ją ton poko­jo­wo nasta­wie­ni ami­sze, meno­ni­ci i kwa­krzy. W nad­rzecz­nym mia­stecz­ku Colum­bia, osiem­na­ście kilo­me­trów od moje­go domu, według miej­sco­wych opo­wie­ści kwa­krzy we współ­pra­cy z wol­ny­mi Afro­ame­ry­ka­na­mi stwo­rzy­li pierw­sze sta­cje słyn­nej kolei pod­ziem­nej (under­gro­und rail­ro­ad): sys­te­mu bez­piecz­nych domów i pomoc­ni­ków, dzię­ki któ­rym zbie­gli nie­wol­ni­cy mogli zacząć budo­wać nowe życie lub prze­do­stać się dalej na Pół­noc i do Kana­dy. Bar­dzo chcę wie­rzyć, że wła­śnie w naszym hrab­stwie moż­na zoba­czyć praw­dzi­we chrze­ści­jań­stwo; doświad­czy­łam go bez­po­śred­nio sześć lat temu, kie­dy wier­ni z obce­go kościo­ła zor­ga­ni­zo­wa­li dla mnie pomoc, gdy jako tym­cza­so­wa samot­na mat­ka rodzi­łam cór­kę.

Nie­ste­ty moja wia­ra waha się tro­chę, odkąd w 2016 roku wybo­ry w moim hrab­stwie wygrał Trump. Mimo to, kie­dy przez Ame­ry­kę prze­ta­cza się fala obu­rze­nia wobec prak­ty­ki roz­dzie­la­nia rodzin, mam nadzie­ję, że moi sąsie­dzi oprzy­tom­nie­ją, że koło histo­rii zakrę­ci się jesz­cze moc­niej i że w moje bliż­sze oraz dal­sze ame­ry­kań­skie oko­li­ce powró­ci ta lep­sza część histo­rii USA – ta, w któ­rej macie­rzyń­stwo jako for­ma opo­ru wygra­ło z nie­spra­wie­dli­wy­mi i okrut­ny­mi pra­wa­mi. Mam oczy­wi­ście na myśli macie­rzyń­stwo jako figu­rę – ozna­cza­ją­cą tro­skę nie tyl­ko o wła­sne dzie­ci, ale też dzie­ci cudze i w ogó­le wszyst­kich słab­szych i dys­kry­mi­no­wa­nych. Takie wła­śnie macie­rzyń­stwo prak­ty­ko­wa­li kie­dyś osiem­na­ście kilo­me­trów od moje­go domu twór­cy under­gro­und rail­ro­ad, nie­za­leż­nie od tego, czy byli mat­ka­mi, ojca­mi czy oso­ba­mi bez­dziet­ny­mi.

2018

Przy­pi­sy:
[1] F. Douglass, Nar­ra­ti­ve of the Life of Fre­de­rick Douglass, 1845. Frag­ment w prze­kła­dzie K. Jaku­biak.
[2] H. Jacobs, Inci­dents in the Life of a Sla­ve Girl, 1861. Frag­ment w prze­kła­dzie K. Jaku­biak.
[3] Zob. S. Li, „Mother­ho­od as Resi­stan­ce in Har­riet Jacobs’s Inci­dents in the Life of a Sla­ve Girl”, w: „Lega­cy: A Jour­nal of Ame­ri­can Women Wri­ters”, tom 23, 2006, nr 1, s. 14–29.
[4] Sce­ny z tego fil­mu moż­na zoba­czyć w inter­ne­to­wym archi­wum Unc­le Tom’s Cabin & Ame­ri­can Cul­tu­re, http://utc.iath.virginia.edu/onstage/films/mv27hp.html. Film Pol­lar­da, wyemi­to­wa­ny w 1927 roku, był popu­lar­ny tak­że w Pol­sce.

Nagro­bek dla skaut­ki

 – Okej, mamo, jestem goto­wa – oświad­cza N. bez­barw­nym gło­sem. A wła­ści­wie: Okay, mom­my, I’m ready. Po trzech latach ame­ry­kań­skiej szko­ły mówi do mnie i męża pra­wie wyłącz­nie po angiel­sku, mimo że z upo­rem odpo­wia­da­my jej po pol­sku.

Szyb­ko wrzu­cam do tor­by dłu­go­pis, fol­der z papie­ra­mi i cmo­kam Pio­tra w poli­czek. Poga­niam N. do wyj­ścia. Boję się, że jeśli w tej chwi­li nie wyj­dzie­my na zbiór­kę, to za pięć minut się roz­my­śli. Girl sco­uts to pierw­sze zaję­cia poza­lek­cyj­ne, jaki­mi się zain­te­re­so­wa­ła. Na wszyst­kie inne pro­po­zy­cje – balet, pił­ka noż­na, hokej na tra­wie – wykrzy­wia­ła usta.

For girls. By girls. Girl sco­uts is a world whe­re girls can do, and be, wha­te­ver they dre­am of – zachę­ca ulot­ka, któ­rą N. dosta­ła w szko­le. Nad tek­stem zdję­cie dziew­czyn­ki w nie­bie­skim kasku, któ­ra wyła­nia się spo­mię­dzy szcze­li­ny w ska­le i wycią­ga drob­ną rękę przed sie­bie, żeby wspiąć się wyżej. Nie mam poję­cia, czy to zdję­cie i obiet­ni­ca świa­ta, w któ­rym dziew­czyn­ki mogą robić, cokol­wiek sobie wyma­rzą, wpły­nę­ły na to, że N. wybra­ła girl sco­uts. Być może zade­cy­do­wa­ły po pro­stu mię­to­we i kar­me­lo­we cia­stecz­ka, któ­re kupu­je­my od skau­tek przed super­mar­ke­tem pod­czas dorocz­nej zbiór­ki pie­nię­dzy. No i powie­dzia­łam jej, że będą mieć ogni­ska z pie­cze­niem mar­sh­mal­lows.

Mniej­sza o to, co ją prze­ko­na­ło. Cie­szę się z jej wybo­ru. Chcę, żeby oprócz szko­ły mia­ła jesz­cze jakiś inny świat. To zabez­pie­cze­nie na wypa­dek, gdy­by dzie­ci z jej kla­sy oka­za­ły się potwo­ra­mi. Od nie­pa­mięt­nych cza­sów, jesz­cze przed moim wyjaz­dem do Ame­ry­ki, noszę w sobie nie­ja­sne prze­czu­cie, że ame­ry­kań­skie dzie­ci mają skłon­ność do meta­mor­fo­zy w potwo­ry. Skąd to prze­czu­cie? Z ame­ry­kań­skich fil­mów i seria­li? A może z roz­mów z ame­ry­kań­ski­mi zna­jo­my­mi, w któ­rych czę­sto łapię alu­zje do jakichś nie­wy­po­wie­dzia­nych okrop­no­ści zna­czą­cych ich szkol­ną prze­szłość?

Przed domem poma­gam N. wsiąść do nasze­go nowe­go volvo. Według inter­ne­to­we­go rese­ar­chu Pio­tra to naj­bez­piecz­niej­szy model samo­cho­du na świe­cie. Na począt­ku z dystan­sem pod­cho­dzi­łam do jego obse­sji na punk­cie bez­pie­czeń­stwa i zachę­ca­łam, żeby roz­sze­rzył poszu­ki­wa­nia tak­że na inne mar­ki. Ale szyb­ko dałam się prze­ko­nać. Tym samo­cho­dem mamy prze­cież wozić naszą uko­cha­ną sied­mio­lat­kę. Niech już będzie obse­sja.

Zapi­na­jąc cór­ce pasy na tyl­nym sie­dze­niu, doty­kam ręką jej szyi pod dłu­gi­mi wło­sa­mi w kolo­rze ciem­ny blond. Jest tro­chę spo­co­na. Pomi­mo poło­wy paź­dzier­ni­ka na zewnątrz wciąż jest cie­pło i par­no jak w sierp­niu. Tyl­ko świa­tło o tej porze dnia świad­czy o jesie­ni. Nie­bo zasnu­wa roz­my­ta sza­rość jak cien­ka war­stwa kurzu na szy­bie.

Wstu­ku­ję w tele­fon adres z ulot­ki Bre­th­ren in Christ Church i nazwę naszej miej­sco­wo­ści. Przy­pis na dole stro­ny zapew­nia, że cho­ciaż spo­tka­nia skau­tek odby­wa­ją się w salach lokal­nych kościo­łów, to nie są powią­za­ne z żad­ną reli­gij­ną deno­mi­na­cją. Dla pew­no­ści spraw­dzi­łam w inter­ne­cie. Zawa­ha­łam się, kie­dy prze­czy­ta­łam począ­tek skau­tow­skiej przy­się­gi: On my honor, I will try to serve God…, ale uspo­ko­ił mnie kolej­ny przy­pis: „Moż­na zastą­pić sło­wo Bóg innym, zgod­nie z wła­sną ducho­wo­ścią”. A więc Bóg w dowol­nej inter­pre­ta­cji. Może to przy­cią­gnie róż­ne rodzi­ny.

Mapa w tele­fo­nie roz­sze­rza się i prze­su­wa, potem foku­su­je na punk­cie zazna­czo­nym czer­wo­ną łez­ką. Pró­bu­ję dopa­so­wać nazwy ulic na mapie do zapa­mię­ta­nych kra­jo­bra­zów mia­stecz­ka, któ­re prze­mie­rzam dość regu­lar­nie. Odle­głość: trzy i pół mili. Czas: osiem minut. Tro­chę ponad milę za skrzy­żo­wa­niem, przy któ­rym zwy­kle skrę­cam w pra­wo, jadąc do jed­ne­go z pobli­skich super­mar­ke­tów. Head north towards Wabank Road – mówi tele­fon roz­ka­zu­ją­cym kobie­cym gło­sem, a ja posłusz­nie wyko­nu­ję jego pole­ce­nie, cho­ciaż więk­szą część tra­sy – tę do zakrę­tu –znam na pamięć.

W przed­nim luster­ku widzę spo­koj­ną twarz N. Uśmie­cha się do swo­ich myśli. Może to dobry moment, żeby zapy­tać ją o ten papier ze szko­ły?

– Bawi­li­ście się w szko­le w gory­la i śmier­dzą­ce bana­ny? – przez ści­śnię­te gar­dło powta­rzam nazwę zaba­wy ze szkol­ne­go listu do rodzi­ców.

N. roz­pro­mie­nia się i opo­wia­da oży­wio­na:

– Tak, uda­wa­li­śmy, że po szko­le gra­su­je goryl, któ­ry przy­szedł ukraść bana­ny. Był nie­bez­piecz­ny, więc musie­li­śmy się przed nim ukry­wać. Poli­cja nam poma­ga­ła.

– Gdzie się ukry­wa­li­ście?

– W kla­sie. Musie­li­śmy sie­dzieć bar­dzo cicho. Ale potem te bana­ny, któ­re chciał ukraść, się zaśmier­dzia­ły i musie­li­śmy wszy­scy wyjść ze szko­ły.

– Faj­na zaba­wa.

– Poli­cjant mówił, że to ćwi­cze­nie. Żeby­śmy wie­dzie­li, co robić, gdy­by kie­dyś tak napraw­dę się sta­ło – zamy­śla się, a potem chi­cho­cze. – Ale tak się raczej nigdy nie sta­nie. W zeszłym roku bawi­li­śmy się, że do szko­ły wła­mał się zło­dziej piz­zy. I to już jest bar­dziej moż­li­we.

– Masz rację – przy­ta­ku­ję zasko­czo­na. Nie wie­dzia­łam, że mie­li takie ćwi­cze­nia już w zeszłym roku. Nie przy­sła­no nam do domu żad­ne­go listu. Czyż­by ktoś z rodzi­ców inter­we­nio­wał i dla­te­go powia­do­mio­no nas teraz?

Dale­ko w dole przed nami widać już nie­koń­czą­ce się pola kuku­ry­dzy, ale na razie jesz­cze jedzie­my wzdłuż domów. Od świę­ta Hal­lo­we­en dzie­li nas nie­wie­le ponad dwa tygo­dnie, więc pra­wie wszyst­kie domy „przy­stro­jo­ne są” mniej lub bar­dziej maka­brycz­ny­mi deko­ra­cja­mi. Olbrzy­mia paję­czy­na opla­ta weran­dę z sza­rą balu­stra­dą, na któ­rej przy­siadł kościo­trup. Dalej opusz­czo­na gilo­ty­na, z któ­rej zwi­sa odcię­ta gło­wa; od szyi po drew­nie cią­gnie się czer­wo­na pla­ma. Potem minic­men­ta­rzyk pla­sti­ko­wych nagrob­ków, przed któ­ry­mi z zie­mi wyła­nia­ją się kości­ste ręce. Gdzie­nie­gdzie deko­ra­cje są bar­dziej nie­win­ne: uśmiech­nię­ty bia­ły duszek na paty­ku, pła­ska syl­wet­ka czar­ne­go kota wbi­ta w belę sia­na. Przy­po­mi­nam sobie o mailu, któ­ry dosta­łam wczo­raj od dru­ży­no­wej:

– Two­je skaut­ki bio­rą udział w para­dzie. Chcesz iść z nimi? Muszę powie­dzieć pani.

– W para­dzie? – oży­wia się cór­ka. Lubi tę dorocz­ną para­dę w mia­stecz­ku tak samo, jak ja w jej wie­ku lubi­łam pocho­dy pierw­szo­ma­jo­we. Zasa­da jest podob­na: w trium­fal­nym mar­szu pre­zen­tu­ją się wszyst­kie oko­licz­ne szko­ły, orga­ni­za­cje, biz­ne­sy, pla­ców­ki. Tyl­ko sce­ne­ria jest jesien­na i poja­wia się mniej flag. Są za to deko­ra­cje, plat­for­my i kostiu­my dobra­ne zgod­nie z tema­tem, któ­ry co roku ogła­sza bur­mistrz. Widzie­li­śmy już „Gwiaz­dy Hol­ly­wo­od”, „Pod­mor­skie świa­ty” i „Hawaj­skie lato”. W tym roku para­da nie wia­do­mo dla­cze­go odby­wa się póź­niej niż zwy­kle, tuż przed Hal­lo­we­en, i taki wła­śnie ma temat.

– W tym roku tema­tem jest Hal­lo­we­en.

– Hal­lo­we­en? – entu­zjazm N. gaśnie. Trzy lata szko­ły nie wystar­czy­ły, żeby oprócz języ­ka roz­wi­nę­ła w sobie ame­ry­kań­skie zami­ło­wa­nie do maka­bry. – Będą strasz­ne rze­czy?

– Pew­nie tak. Ale nie wszyst­kie. Mogą być śmiesz­ne potwo­ry albo wiedź­my.

– O nie… – Mój opty­mizm jej nie prze­ko­nu­je. Wydo­by­wa z sie­bie prze­cią­gły, marud­ny jęk.

– Spo­koj­nie. Nie musisz iść, jeśli nie chcesz.

– Ale dla­cze­go taki temat…? – Widzę w luster­ku, że zbie­ra jej się na płacz.

– Nie wiem – tak wybra­li. Ale prze­cież nie musisz iść. Poje­dzie­my sobie w tym dniu do labi­ryn­tu kuku­ry­dzia­ne­go.

Ta obiet­ni­ca ją uspo­ka­ja. Labi­ryn­ty wycię­te w wyso­kim gąsz­czu kuku­ry­dzy to jesz­cze jed­na ulu­bio­na dzie­cię­ca roz­ryw­ka sezo­nu w tej oko­li­cy.

Your desti­na­tion is on your left – obwiesz­cza tele­fon, więc wrzu­cam kie­run­kow­skaz i skrę­cam na przy­ko­ściel­ny par­king. Kościół przy­po­mi­na dwie połą­czo­ne ze sobą sto­do­ły, któ­re ktoś poma­lo­wał na bia­ło i usta­wił na ich dachach wie­że, wąskie jak nadaj­ni­ki radio­we. Przy wej­ściu ude­rza mnie zapach sta­rej wykła­dzi­ny. Głów­ne drzwi pro­wa­dzą pro­sto do sali gim­na­stycz­nej i nie bar­dzo potra­fię się zorien­to­wać, gdzie wła­ści­wie jest część „kościel­na”. To nie ma zna­cze­nia. Dziew­czyn­ki sie­dzą na wytar­tym par­kie­cie według klas i kie­dy pro­wa­dzę tam cór­kę, przez chwi­lę nie chce puścić mojej ręki.

– Mamo, będziesz cze­kać za drzwia­mi? – szep­ce.

– Będę – przy­tu­lam ją. – Zoba­czysz, będziesz mieć fun. Widzisz? Te dziew­czyn­ki już mają spraw­no­ści. – Poka­zu­ję jej skaut­ki ubra­ne w sza­re fil­co­we kami­zel­ki z naszyw­ka­mi, na któ­rych dostrze­gam obraz­ki drzew, słoń­ca i jakieś inne, nie­zna­ne mi ozna­ko­wa­nia.

– Cór­ka nie będzie brać udzia­łu w para­dzie – mówię, poda­jąc pani dru­ży­no­wej papie­ry do reje­stra­cji.

– W porząd­ku – odpo­wia­da gło­sem jak­by stwo­rzo­nym do wyda­wa­nia komend. Przez chwi­lę wpa­tru­ję się w jej masyw­ne ramio­na wyle­wa­ją­ce się spod krót­kich ręka­wów pod­ko­szul­ka. Spo­dzie­wa­łam się bar­dziej wyspor­to­wa­nej dru­ży­no­wej, takiej, któ­ra mogła­by jak skaut­ka na ulot­ce wspi­nać się po ska­łach. Ale z dru­giej stro­ny ta kobie­ta ema­nu­je taką pew­no­ścią sie­bie, że praw­do­po­dob­nie nawet bez ide­al­nie wyrzeź­bio­nych musku­łów jest w sta­nie zro­bić „wszyst­ko, co tyl­ko sobie zama­rzy”.

Mom­my! – bose, na oko rocz­ne dziec­ko cze­pia się nogi dru­ży­no­wej, ale natych­miast pory­wa je nasto­let­nia baby­sit­ter­ka i zabie­ra na kory­tarz. Ja też wycho­dzę. Oprócz mnie, dziec­ka i baby­sit­ter­ki na kory­ta­rzu sie­dzą jesz­cze jakieś dwie mamy, obie wpa­trzo­ne w tele­fo­ny. Nawet nie muszę mieć wyrzu­tów sumie­nia, że się do nich nie odzy­wam. Nie wiem, czy w ogó­le zauwa­ży­ły, że tam jestem.

Wycią­gam plik kar­tek z wydru­ko­wa­ną z inter­ne­tu listą pytań na egza­min na oby­wa­tel­stwo USA. Prze­rzu­cam szyb­ko te oczy­wi­ste. „Jaki był cel Dekla­ra­cji Nie­pod­le­gło­ści? Ogło­sić nie­pod­le­głość”. Czy­tam uważ­niej te, nad któ­ry­mi trze­ba się zasta­no­wić. „Wymień dwa pra­wa, któ­re posia­da każ­da oso­ba miesz­ka­ją­ca w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Wol­ność wyra­ża­nia poglą­dów. Wol­ność sło­wa. Wol­ność zgro­ma­dzeń. Wol­ność reli­gii. Pra­wo nosze­nia bro­ni”. „Pra­wo nosze­nia bro­ni” – powta­rzam szep­tem i czu­ję mro­wie­nie w żołąd­ku.

Drzwi do sali gim­na­stycz­nej są uchy­lo­ne i mojej lek­tu­rze cały czas towa­rzy­szy szmer dziew­czę­cych gło­sów, od cza­su do cza­su też szu­ra­nie, dźwię­ki wsta­wa­nia, prze­cho­dze­nia w inne miej­sce. Jestem już pra­wie przy koń­cu listy, kie­dy zza drzwi dobie­ga mnie nagle wyraź­ny dowo­dzą­cy głos dru­ży­no­wej:

We’re making a head­sto­ne. It has to be for a dead girl sco­ut!

Wiem, że się nie prze­sły­sza­łam. „Robi­my nagro­bek. Dla mar­twej skaut­ki”. Jed­nak przez chwi­lę mam jesz­cze nadzie­ję, że głos dru­ży­no­wej uzu­peł­ni czymś to pole­ce­nie. Na przy­kład doda, że ta mar­twa skaut­ka jest jakimś słyn­nym dziec­kiem pole­głym, powiedz­my, w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej, duchem przy­wo­ła­nym z rze­czy­wi­sto­ści tak odle­głej, że jakoś da się ją stra­wić. Tak jak te wszyst­kie Zoś­ki, Rude i Alki z moje­go dzie­ciń­stwa. Ale na próż­no cze­kam na ciąg dal­szy opi­su pro­jek­tu. Pada­ją już tyl­ko pole­ce­nia do dzia­ła­nia:

Take your mar­kers and scis­sors. Watch out with the glue.

Po każ­dej komen­dzie sły­szę szu­ra­nie i sze­lest papie­ru. Wiem, że cho­dzi o tę nie­szczę­sną para­dę. Nagro­bek ma pew­nie przy­ozdo­bić pakę cię­ża­rów­ki, na któ­rej skaut­ki poja­dą uli­ca­mi mia­stecz­ka, a każ­da z dziew­czy­nek w maki­ja­żu wam­pi­ra i czar­nej peru­ce będzie uosa­biać poten­cjal­ną miesz­kan­kę gro­bu. Z zało­że­nia abs­trak­cyj­ną. Ale nie dla mnie. Dziew­czyn­kę z epo­ki strze­la­nin w szko­łach, kościo­łach i gale­riach han­dlo­wych. Wpa­tru­ję się w uchy­lo­ne drzwi w napię­ciu, ocze­ku­jąc, że lada chwi­la poja­wi się w nich zapła­ka­na N.

Nagle kątem oka zauwa­żam ruch przy moich kola­nach. To dziec­ko dru­ży­no­wej zła­pa­ło garść moich papie­rów i ucie­ka z nimi w głąb kościel­ne­go kory­ta­rza:

– Odda­waj – syczę pod nosem po pol­sku i rzu­cam się w pościg, roz­glą­da­jąc się za baby­sit­ter­ką. Dziec­ko koły­sze się nie­zgrab­nie na bosych nogach. W jarze­nio­wym świe­tle kościo­ła jego skó­ra jest prze­raź­li­wie bia­ła, jak u lalek z hor­ro­rów.

Kie­dy godzi­nę póź­niej skaut­ki wycho­dzą wresz­cie z sali, N. od pro­gu rzu­ca mi wście­kłe spoj­rze­nie:

– Mówi­łaś, że będzie fun, a mi się nie podo­ba­ło – mówi, tym razem wybie­ra­jąc język pol­ski: nie wiem, czy świa­do­mie, czy nie. – Czy możesz im, pro­szę, powie­dzieć, że mi się nie podo­ba­ło?

– A może sama im powiesz?

– Nie – wycią­ga kra­ker­sy z moje­go ple­ca­ka i odwra­ca się tyłem.

– Co ci się nie podo­ba­ło?

– Nie powiem – wpy­cha do buzi kra­ker­sa i patrzy na mnie tak żało­śnie, że rezy­gnu­ję z dal­szych docie­kań.

Przy pustym wie­sza­ku na kurt­ki i płasz­cze dziew­czyn­ka w wie­ku mojej cór­ki pochli­pu­je gło­śno:

– Ale ja chcę się prze­brać za potwo­ra.

Jej mama, w nie­okre­ślo­nym wie­ku, ubra­na w bia­ły t‑shirt i dre­so­we spodnie, tłu­ma­czy jej cier­pli­wie, dla­cze­go nie zezwo­li­ła jej na udział w para­dzie. Chli­pa­nie zagłu­sza jej wywo­dy i nie wiem, czy jej obiek­cje mają coś wspól­ne­go z moimi.

Zaglą­dam do sali gim­na­stycz­nej przez otwar­te na oścież drzwi i widzę zawie­szo­ną wyso­ko obręcz kosza do koszy­ków­ki z bia­łą siat­ką postrzę­pio­ną na koń­cach. Na par­kie­cie pod koszem stoi impo­nu­ją­cy, wyso­ki mniej wię­cej na metr nagro­bek z sza­re­go kar­to­nu. Jego gór­ną owal­ną część ozda­bia­ją rysun­ki sple­cio­nych na róż­ne spo­so­by czar­nych lilii i róż, a pod nimi duże, sta­ran­nie wycię­te i poma­lo­wa­ne far­bą lite­ry życzą wyima­gi­no­wa­nej mar­twej skaut­ce „R.I.P.” – „spo­czy­waj w poko­ju”. Dru­ży­no­wa i jej pomoc­ni­ce krzą­ta­ją się, paku­jąc kle­je, nożycz­ki, pędz­le i far­by do pla­sti­ko­wych skrzyń. Żad­na z nich nie zabie­ra się do wyno­sze­nia nagrob­ka z sali. Zakła­dam więc, że zosta­nie w tym samym miej­scu aż do dnia para­dy. Kie­dy wszy­scy już wyj­dą i poga­sną jarze­niów­ki, cie­nie powięk­szą go jesz­cze bar­dziej.

 

O autorze

Katarzyna Jakubiak

Pisarka, tłumaczka, naukowczyni i pedagożka. Wykłada literaturę i pisanie na Millersville University w Pensylwanii. Naukowo zajmuje się głównie literaturą diaspory afrykańskiej i jej międzynarodową recepcją oraz zagadnieniami przekładu. Laureatka nagrody „Literatury na Świecie” (2006) za przekład tomu wierszy Yusefa Komunyaki Pochwała miejsc ciemnych. Autorka zbioru opowiadań Nieostre widzenia (Biuro Literackie, 2012) nominowanego do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus oraz Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia. Od ponad 20 lat mieszka w USA, w tym przez ostatnie 15 lat w hrabstwie Lancaster w Pensylwanii.

Powiązania

Obce stany

nagrania / transPort Literacki Hubert Zemler Katarzyna Jakubiak

Czy­ta­nie z książ­ki Obce sta­ny z udzia­łem Kata­rzy­ny Jaku­biak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 10 Katarzyna Jakubiak

nagrania / transPort Literacki Antonina Tosiek Jakub Skurtys Katarzyna Jakubiak

Dzie­sią­ty odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Pomiędzy dźwiękami

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Wychodzić poza wąską perspektywę własnego doświadczenia

debaty / ankiety i podsumowania Katarzyna Jakubiak

Odpo­wie­dzi Kata­rzy­ny Jaku­biak na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Poczucie wiecznego nieprzyzwyczajenia

wywiady / o książce Izabela Poniatowska Katarzyna Jakubiak

Roz­mo­wa Iza­be­li Ponia­tow­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Obce stany

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Jakubiak

Frag­men­ty książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Matka patrzy na amerykańskie obozy Straży Granicznej

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

10. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Skupienie światów (czytając Ahdaf Soueif w Ameryce)

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

8. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Nadzieja po Pittsburghu

felietony / Katarzyna Jakubiak

7. odci­nek cyklu „Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Subiektywna kronika wyborów amerykańskich

felietony / cykle PISARZY Katarzyna Jakubiak

1 odci­nek cyklu “Obce sta­ny” autor­stwa Kata­rzy­ny Jaku­biak.

Więcej

Moje widzenie rzeczywistości jest nieostre

wywiady / o książce Justyna Sobolewska Katarzyna Jakubiak Sławomir Iwasiów

Roz­mo­wa Sła­wo­mi­ra Iwa­sio­wa i Justy­ny Sobo­lew­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

W złudzeniu

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Obce stany

nagrania / transPort Literacki Hubert Zemler Katarzyna Jakubiak

Czy­ta­nie z książ­ki Obce sta­ny z udzia­łem Kata­rzy­ny Jaku­biak w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Ustanawianie umiejscowienia

recenzje / ESEJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Pomiędzy dźwiękami

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Jakubiak

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Poczucie wiecznego nieprzyzwyczajenia

wywiady / o książce Izabela Poniatowska Katarzyna Jakubiak

Roz­mo­wa Iza­be­li Ponia­tow­skiej z Kata­rzy­ną Jaku­biak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Obce stany

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Jakubiak

Frag­men­ty książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Ustanawianie umiejscowienia

recenzje / ESEJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Obce sta­ny Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 13 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Znaczenia i trzewia

recenzje / IMPRESJE Aleksandra Grzemska

Recen­zja Alek­san­dry Grzem­skiej towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Kata­rzy­ny Jaku­biak Nie­ostre widze­nia, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Obcy w mieście Cracow, czyli Ameryka!

recenzje / ESEJE Katarzyna Northeast

Recen­zja Kata­rzy­ny Nor­the­ast towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­ny Jaku­biak, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lute­go 2016 roku.

Więcej

Dojrzewanie do Ameryki

recenzje / ESEJE Tymoteusz Milas

Recen­zja Tymo­te­usza Mila­sa z książ­ki Nie­ostre widze­nia Kata­rzy­na Jaku­biak, któ­ra uka­za­ła się w sierp­niu 2013 roku w mie­sięcz­ni­ku „Lam­pa”.

Więcej