Rozmowy z Kanonu: odcinek 7 Najat El Hachmi
nagrania / nowy europejski kanon literacki Grzegorz Jankowicz Najat El HachmiSiódmy odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
Ulice, bary, parki i ogrody
O siódmej rano dowolnego dnia każda ośmiolatka nie marzy o niczym innym, tylko żeby iść szukać ojca. Dziewięciolatka. A nawet gdyby miała dziesięć lat. Albo jedenaście. Ojciec zawsze wracał późno, pijany, budził matkę, żeby porozmawiać, i tak hałasował, że w końcu stawiał wszystkich na nogi. Co się dzieje? Co się dzieje? Nic, wracajcie do łóżek – mówiła matka, a on dalej tańczył albo popłakiwał, zależnie od tego, którą z faz etylowych akurat przechodził.
Miałam szczęście, że tamtego dnia nie spowijała miasta mgła i ranek był całkiem przyjemny. Jeszcze nie zrobiło się gorąco, nie było zimno, kiedy matka powiedziała: idź szukać ojca, no, rusz się, idź, popytaj. Idź, popytaj, a ja założyłam spodnie dresowe w kolorze liliowym, tak jaskrawym, że aż bił po oczach, i białą koszulkę z plamami, które nie schodziły w praniu. Nie możecie nosić białych rzeczy – stwierdziła matka zmęczona tarciem zabrudzonego materiału w balii na patio za domem, koło gołębnika ojca. Nie musisz się czesać, tylko zwiąż włosy. I w takim stanie wyszłam na ulicę, w klapkach, w dresie, z wrażeniem, że zawinięte byle jak włosy tworzą kokon na głowie, same kołtuny i strąki, które wyczuwałam pod ręką. Tak mi powiedziała: no idź, już siódma rano, a jego ciągle nie ma. Popytaj w barach, tych, co zawsze, przejdź się po całej dzielnicy, zajrzyj do parków i ogrodów.
Nie przyszło jej do głowy, że ja też mogę się bać chodzić sama po świecie o siódmej rano, tak samo jak wcześniej nie pomyślała, że może mi być trudno przeliczać pesety na duros, dzielić wszystko przez pięć, a potem jeszcze jej to tłumaczyć. Nie było trudno, ale przecież mogło być.
Brakowało mi tylko peleryny i czerwonych cholew na liliowym dresie. Czułam się jak bohaterka: miałam ocalić moją rodzinę. Matka zawsze mówiła, że jestem bardziej odpowiedzialna niż moi bracia, pracowitsza, pilniejsza w nauce, pod każdym względem byłam bardziej, ale myślę, że tak naprawdę byłam bardziej niż oni tylko pod jednym względem: byłam bardziej dziewczynką.
Przydałaby mi się peleryna supermenki, kiedy tak chodziłam od baru do baru o wczesnej porze. Zrobiłam rundę. Jeden bar zamknięty, w drugim usłyszałam: co ty mówisz, jeszcze nie wrócił do domu? Przecież wyszedł stąd wczoraj wieczorem… Ja go nie widziałem, od kiedy skończył grać w karty, musiał dużo przegrać, ale nie martwcie się, nic mu nie jest. Poszłam do kręgielni nad rzeką – była jeszcze zamknięta. Przez kratę w drzwiach widziałam otwory na końcu toru, do których wpadały strącone kręgle. Najlepiej było strącić wszystkie, nie tylko jeden. Najlepiej. Poszłam do parku, tam gdzie huśtawki i karuzela, i dopiero po chwili opamiętałam się: co ty robisz, twój ociec może leży gdzieś martwy, a ty sobie jeździsz na karuzeli. Ale fajnie było na koniach, wsiadałaś na takiego konia, odpychałaś się nogą i karuzela się kręciła, a nad tobą przelatywały gołębie, które w każdej chwili mogły cię obesrać, i wtedy pewnie pomyślałam, że i tak siedzimy w gównie po uszy. A może wcale tak nie myślałam, w tym wieku człowiek ma inne zmartwienia.
Chodziłam od mostu do mostu, jak w takiej jednej planszówce. Od mostu cementowego do mostu romańskiego, nie mylić z rzymskim, i patrzyłam w dół, czy uda mi się go wypatrzeć w brudnej wodzie, między odpadami skór zwierzęcych z garbarni. Wyobrażasz sobie, jak by się zmieniło wasze życie, gdyby nagle wynurzył się ze szklistymi oczami i fioletowymi ustami? Wyobrażasz sobie? Zalewałabyś się łzami, ale jednak, mówiąc szczerze, ta ewentualność wcale cię aż tak bardzo nie martwiła, o nie. Bałaś się swoich myśli, bo w głębi duszy czekałaś na taki koniec, trochę lepszy czy trochę gorszy, ale w sumie tragiczny.
Potem jeszcze podeszłam do mostu, który zawsze lubiłam, żeby wdychać zapach kamieni. Na ulicach pusto, może to była niedziela albo jakieś inne święto. Sklep z wełną był zamknięty i wróciłam do domu, skacząc po błyszczących kostkach brukowych. Matka wychyliła się z okna. Co ty robisz? Jak możesz się bawić w takiej chwili? A ty jej odpowiedziałaś, że go nie znalazłaś i że nikt go nie widział.
Usiadłam przed drzwiami domu, na progu mieszkania sąsiadów, na stopniu w kolorze ochry, obok garażu z napisem: zakaz parkowania, wzywamy lawetę. Oparłam głowę na dłoniach, łokcie na udach, i matka znów mnie zrugała. Nie rób tak, to przynosi pecha. Tylko sieroty tak siadają.
I nic. A ojciec? Nic. Może w barze andaluzyjskim? Nic. Nic, mamo, nic, kto to może wiedzieć, gdzie się podziewa. Nic.
Obejdź jeszcze raz całą dzielnicę, a jak go nie znajdziemy, zawołamy sąsiadów i powiesz im, że ojciec zaginął. Skakałam z kostki na kostkę, a w mojej wyobraźni peleryna i czerwone cholewy wyblakły i wróciłam do punktu wyjścia. Znów siedziałam, przechylałam kolana to w jedną, to w drugą stronę, to razem, to osobno, i czasem uderzałam w nie ręką, a czasem nie.
Mogłam sobie wyobrazić, jak go pożerają wygłodzone psy, które otworzyły mu brzuch i wyciągnęły flaki na zewnątrz. Albo potrąconego przez samochód, który się nie zatrzymał, jak leży z rozrzuconymi rękami i nogami. Przypominałam sobie sceny z filmów grozy z wypożyczalni na rogu. To by dopiero było, gdybyśmy mogli wszystkim opowiadać takie zakończenie: i znaleźliśmy go z flakami wypływającymi na zewnątrz, biedny ojciec. Wyobraziłam sobie, jak wracamy na wieś i prosimy o jałmużnę, bo dziadek nie ma już więcej ziemi do sprzedania. Dopiero wtedy zastanowiłam się nad sobą i zrozumiałam, jak wiele mi brakuje, że tak naprawdę w całej tej historii nie miałam nic z supermenki. Matka ciągle powtarzała: aj, aj, aj, co za człowiek, w jaką znów się wpakował aferę, aj. Boże mój, za co mnie karzesz? Boże mój, spraw, żeby wrócił do domu cały i zdrowy.
Co ty tu robisz, na progu? Tylko tyle miał do powiedzenia, gdy wysiadł z czerwonego samochodu. Masz samochód? Nie, nie mam samochodu, a ty co tu robisz? Czekałam na ciebie – skłamałam. W lusterku wstecznym zobaczyłam kobietę, przyczajoną, udawała, że jej tam nie ma. Kobietę, która przywiozła go samochodem do domu.
Weszłam za nim do środka, a matka powitała go słowami: ale nas przestraszyłeś, baliśmy się, że nie żyjesz, nie mogłeś nas uprzedzić? I wtedy: plaf, wymierzył jej siarczysty policzek i nikt nie wiedział dlaczego. Ani słowa więcej – przykazał jej, od tej chwili będę robił, co mi się żywnie podoba, tak samo jak ty zrobiłaś, co chciałaś. Nikt nie wiedział, co mu się podoba, kim była tamta kobieta i dlaczego to, co miał do powiedzenia, przypieczętował policzkiem, ale wszyscy zrozumieliśmy, że zawieszenie broni właśnie się skończyło. E, nazwa litery E. E, prefiks łaciński, eben, heban.
Rewia
Fajnie było chodzić wszędzie z ojcem. Kiedy nie miałam szkoły, zaglądaliśmy na budowę, odwiedzaliśmy klientów i zaopatrzeniowców, i wszyscy się dziwili: och, jak ty dobrze sobie radzisz z językiem, mimo że jesteś tu od niedawna. Chodziliśmy do chlewni, gdzie świnie zlizywały sobie nawzajem gówno z tyłków, i do przyjaciół ojca.
Matka w kółko powtarzała: tak nie można, dziewczynka powinna siedzieć w domu, a on na to: każda, tylko nie moja córka, którą tak kocham, że chcę ją mieć zawsze przy sobie. No więc chodziliśmy odwiedzać tych samotnych mężczyzn, którzy mieszkali nad rzeką. Smród garbarni był tam silniejszy niż na naszej ulicy, domy jeszcze bardziej zawilgocone, a wszystko brudne jak mieszkanie, kiedy się wprowadziliśmy. Mieszkał tam ten jego kumpel, który nas rozśmieszał historyjkami o jeżach i wilkach, i miał tak krótko przyciętą grzywkę, że wyglądał jak lalka. Wiecie, że go wyrzucili z roboty, że się obijał i za bardzo podskakiwał szefowi? Okrąglutki białas, blondyn.
Tam ojciec palił te skręty, które najpierw trzeba było rozkruszyć; po nich na długo się wyciszał i nie zaciskał zębów; opowiadał wtedy o kobietach, których nie znaliśmy, a niektóre nawet nie miały imion, wyciągnięty na fotelu bez podłokietników, tak zarośniętym brudem, że mnie odrzucało na sam widok, ale jemu to nie przeszkadzało.
Przedtem albo potem zazwyczaj zaglądaliśmy do jego przyjaciela; miał na imię Manel, ale od urodzenia, a nie tak jak ojciec. Ten Manel bardzo mi się podobał, z jasnymi oczami i tak jasnym wąsem, że wyglądał jak doklejony. Rozśmieszał nas, ale nie opowiadaniem dowcipów; on sam był zabawny. U Manela on albo ojciec wyciągali ciemnobrązowe tabliczki; mówili o nich: czekolada, ale nie poznałam ich smaku, bo nigdy mnie nie poczęstowali. Odłamywali mały kawałek i tak długo ugniatali go w zagłębieniu dłoni, że aż się żarzył. Mieszali z tabaką i ponownie zwijali jak papierosy w bibułkę cienką jak skrzydełko motyla. Idź się pobawić z moją córką – mówił Manel Manel, a Mimoun dodawał: no, idź do niej, ma dużo zabawek. A nas nigdy tą czekoladą nie częstowali.
Ale najzabawniejsze czekało nas w październiku: festyn w dzielnicy. Bawiliśmy się w rozbijanie dzbana i jak nam się udało, spadał na nas deszcz konfetti i cukierków. W konkursie na rysunek nigdy niczego nie wygrałam, uczestniczyliśmy też w zajadaniu się czekoladą i daniami z katalońskiej kiełbasy, butifarry. Ale ja najbardziej się nastawiałam na rewię.
W tamtym roku Rosa się obraziła, bo ojciec zabrał tam matkę, a nie ją. Matka nie chciała iść do takiego lokalu, ale ojciec się uparł: nie dyskutuj ze mną; nawet zabrał ją do salonu fryzjerskiego, gdzie nie wiedzieli, co począć z tak dziwnymi włosami, a ona dotąd gdy ogląda się na zdjęciu, wzdycha: o matko, ale się ośmieszyłam z tym warkoczem na czubku głowy. Tak się teraz nosi – przekonali ojca ci z salonu, ale ona zwykle spinała włosy na karku, robiła przedziałek z boku, a loki smarowała oliwą, żeby gładko leżały na głowie, sama nigdy by ich nie zaczesała do góry.
Spędziliśmy tam całą noc. Ojciec z plastikowym kubkiem, którego zawartość co jakiś czas uzupełniał, i siedząc na drewnianych składanych krzesłach, oglądaliśmy dziewczyny, które spacerowały roznegliżowane, z mnóstwem piór oraz błyszczącymi kamykami na stanikach i majtkach.
Matka mówiła: nie chcę tego oglądać, chcę wracać z dziećmi do domu. Cierpliwości, kobieto, nie zostawiaj mnie tu samego, wiesz przecież, że to się źle skończy, jak zostanę sam. Ale popatrz, oczy im się same zamykają, a on na to: dobrze, ale mała zostaje ze mną, prawda? Ja tylko potakiwałam; starałam się nie okazać, jak bardzo mi zależy na spektaklu, którego przyzwoita dziewczynka nie powinna oglądać. Kiedy matka wyszła, na scenie pojawiła się dziewczyna w męskim ubraniu, z krzesłem. Krążyła wokół tego krzesła, a w międzyczasie powoli się rozbierała; patrzyłam zafascynowana i zastanawiałam się, jak daleko się posunie, czy zostanie tylko w majtkach i biustonoszu jak tamte, czy co. Mężczyźni na widowni wykrzykiwali różne rzeczy i gwizdali, a ojciec spuszczał wzrok, jakby go tam nie było.
Nie wiem, czy powodem były reflektory rzucające światło na uda dziewczyny, czy jej błyszcząca skóra, czy niepewność: rozbierze się całkiem czy nie, ale wtedy po raz pierwszy poczułam coś między nogami. Cała męska widownia wydawała się podniecona wdziękami dziewczyny, która się odwróciła i zaczęła rozpinać haftki stanika, robiąc z tej prostej czynności prawdziwy spektakl. Stanęła przodem do publiczności, ale nadal przytrzymywała rozpięty biustonosz na piersiach; wszyscy wstrzymali oddech, kiedy ona się zastanawiała: zdjąć czy nie zdejmować. Tak czy nie – wahała się, tańcząc, aż wreszcie stanęła tyłem i odrzuciła stanik na głowy publiczności, ciągle zakrywając rękami piersi. Et voilà! – pozdrowiła wszystkich na widowni, szeroko rozkładając ramiona, a piersi miała tak jędrne, że ani drgnęły. Prawie całkiem naga zaczęła przechadzać się między widzami pierwszego rzędu, wśród których był mój ojciec. Była tak blisko, że miał dosłownie pod nosem zapach głębi jej duszy, ale ona poszła dalej, aż wreszcie jednym ruchem ściągnęła majtki, tyłem do publiczności, rękami dotykając ziemi. Odwróciła się, zawstydzona, ale jeszcze zdecydowała się przedefilować wzdłuż sceny, wyprostowana, podczas gdy wszyscy, absolutnie wszyscy, wstrzymali oddech, dopóki nie opadła kurtyna.
Potem był numerek z chłopakiem, nieco zniewieściałym, który miał tak ciasne spodnie, że widać było, po której stronie jest członek. Jak u toreadora, w równie ozdobnym kostiumie, w towarzystwie innej dziewczyny. Jego rolą w zasadzie miało być rozśmieszanie i podniecanie, ale ojciec się przestraszył, że w końcu się rozbierze. Dlatego powiedział: idź już do domu, trochę zdenerwowany nieoczekiwanym zwrotem akcji.
Poszłam do łóżka przekonana, że to nie rozebrany mężczyzna z wyeksponowanymi jajami mógł mnie podniecić. Może już dorosłam do tych spraw, w każdym razie nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się dotykać tam na dole, i zdusiłam pierwszy jęk, wtulając głowę w poduszkę. Chociaż właśnie przeżyłam mój pierwszy orgazm, to nie wystarczyło, by mnie wyzwolić od poltergeista. Kontynuowałam lekturę słownika. Ha, słowo trudne do zdefiniowania; habeas corpus, rodzaj immunitetu, hàbil, zdolny, sprytny, stosowny.
Spokojnie, Mimoun, spokojnie
Mimoun przestał chodzić do szkoły; już nie zostanie lekarzem ani nie ominie go praca w polu. Dziadek zaczynał oswajać się z myślą, że jego pierworodny syn nie zajdzie w życiu dalej niż on sam. Przestał czegokolwiek po nim się spodziewać, a wszystkie swoje ambicje przelał na drugiego syna.
Mimoun miał teraz więcej czasu, żeby posiąść taką życiową wiedzę, której długo się nie zapomina. A niektórych doświadczeń nie da się wyrzucić z pamięci nigdy.
O ile babcia miała teorię, że to, dlaczego jej syn jest, jaki jest, da się wyjaśnić tamtym policzkiem, plaf!, a on sam uważał, że to wszystko przez opuncję, która wbiła mu się bardzo głęboko, o tyle dziadek miał inną teorię, o której rzadko wspominał i o której mało kto miał odwagę głośno mówić, z obawy, żeby ten koszmar się nie powtórzył. Nawet teraz, gdy którekolwiek z nas odważy się zapytać: „czy to prawda, że kiedy ojciec miał dwanaście lat, przydarzyło mu się to z kozami…?”, nim zdążysz dokończyć zdanie, babcia, przerażona, zamyka ci usta ręką pełną odcisków. Cicho bądź, głuptasie, o takich rzeczach się nie mówi, cicho. Bo niektórzy uważają, że jeśli opowiadasz o dżinach, których widziałeś albo widział ktoś z twojej rodziny, to możesz stracić rozum i już nigdy go nie odzyskasz. Nigdy przenigdy.
Natomiast dziadek, kiedy ojciec kopał w drzwi domu albo przewracał stół z jedzeniem, aż rosół lądował na ścianie, albo wybałuszał oczy w taki dziwny sposób, że całe były białe, chętnie powoływał się na epizod z kozami, bo to mu pozwalało usprawiedliwić dziwne zachowanie syna.
Mimo wszystko przenikał go dreszcz, kiedy to wspominał, i przybierał transcendentalną postawę; wzrokiem ogarniał nieskończoność i drapał się po brodzie, która już siwiała.
Mówił: tak, ten mój syn nigdy już nie był taki, jak przed tym, co mu się wydarzyło w tamtą przeklętą letnią noc. On ciągle wam powtarza, że nie jest z nim dobrze, że nie jest z nim dobrze, i to prawda, od tamtej chwili nigdy już nie było z nim dobrze. Teraz i tak widzicie go w lepszej formie, bo z czasem zaciera się w jego pamięci tamta wizja, oby Bóg trzymał jak najdalej od was, moje dzieci, wszystkie wizje.
Ktoś się żenił. Wiadomo, w weselną noc wszystko może się wydarzyć, chłopcy biegali, gdzie im się podobało, i nikt im tego nie zabraniał, mogli robić takie rzeczy, o których przez cały rok nie wolno było choćby wspomnieć. Nawet dziewczęta miały więcej swobody, bo atmosfera sprzyjała flirtom i zakochaniu.
Tamtej nocy, kiedy któryś z jego starszych kuzynów się żenił, Mimoun poszedł nad rzekę, za drogą, przy ogrodach dziadka, za rzędem figowców. Musiał tam dojść w ciemności; trudno sobie wyobrazić, żeby pozwolili mu zabrać świecznik w dniu, kiedy w domu Driouchów było tylu gości. I to tam, w parowie, jaki wyżłobiła rzeka, teraz prawie wyschnięta, właśnie tam Mimoun miał przerażającą wizję, która go naznaczyła na całe życie. Księżyc rzucał światło na płytką wodę, płynącą powoli, a nad powierzchnią ziemi wznosiła się niewysoko delikatna mgła. Pośród spokojnej, pogodnej nocy ujrzał w najwyższym miejscu drugiego brzegu nieruchomą kozę, która go obserwowała. Spojrzała na niego uważnie i przemówiła: widziałeś może mojego syna? Szukam go już jakiś czas, musi gdzieś tu być, słyszałam, jak mnie wołał. Mimoun pewnie się przestraszył, uciekał przerażony, a może zastygł w miejscu, nieruchomo, i wpatrywał się w to zjawisko.
Mówią, że kiedy później wrócił do domu, schował się w pościeli, w najciemniejszym kącie pokoju, cały drżący, i wyszedł stamtąd dopiero po trzech dniach i trzech nocach. Nie chciał mówić o tym, co tam zaszło.
Na pewno coś musiało się wydarzyć tamtej nocy nad rzeką, bo wszyscy, którzy widzieli, jak przerażony biegnie do domu, z pobladłą twarzą, byli przekonani, że musiał się spotkać z diabłem.
Są też wersje nieoficjalne, powtarzane przez członków rodziny. 1) Niektórzy mówią, że to wszystko przez alkohol, którego było dużo na weselu, zmieszany z pierwszym skrętem haszyszu, który Mimoun wypalił ze swoimi kuzynami i który tak nim wstrząsnął, że cała twarz mu się zmieniła. 2) Najmniej oficjalna ze wszystkich wersji nigdy nie jest opowiadana: że pierworodny Driouchów musiał wkroczyć na całego w świat dorosłych, odgrywając rolę, która przypadała członkom rodziny w jego wieku w tych okolicach. Biorąc pod uwagę, że brat babci wrócił znad rzeki zaraz po Mimounie, nie można wykluczyć możliwości, że znudzony atakowaniem z tyłu osłów i kur, wykorzystał euforię tamtej chwili, by poszukać bardziej ludzkiego otworu dla swojego członka we wzwodzie. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby powiedział: schyl się trochę, Mimoun, nie zrobię ci krzywdy, nie, nie, nie będzie bolało, Mimoun, spokojnie, nie szarp się, nie szarp się, tak, o tak, w ten sposób będzie mniej bolało.
Iberystka, tłumaczka literatury katalońskiej i hiszpańskiej. Język kataloński poznała podczas pięcioletniego kontraktu lektorskiego na Uniwersytecie Barcelońskim, który stał się również inspiracją jej dwóch książek autorskich. Ma w dorobku przekłady utworów sześciu katalońskich dramaturgów, opowiadania Pere Caldersa i Javiera Tomeo, średniowieczny brewiarz mistyczny Ramona Llulla, powieści Alberta Sáncheza Piñola, Lluisa-Antona Baulenasa, Marii Àngels Anglady i Eduarda Mendozy. W 2015 r. odebrała nagrodę Instytutu Ramona Llulla za przekład Głosów Pamano(2014) Jaume Cabrégo, opublikowanej przez wydawnictwo Marginesy. W Marginesach ukazało się sumie pięć powieści tego poczytnego katalońskiego autora i dwa zbiory jego opowiadań. Anna Sawicka jest członkiem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Mieszka i pracuje w Krakowie.
Urodzona w Maroku w 1979 roku prozaiczka i dziennikarka. W 1987 roku przeniosła się do Hiszpanii. Absolwentka arabistyki na Uniwersytecie w Barcelonie. Debiutowała autobiograficzną prozą Jo també sóc catalana (2004), w 2008 ukazała się jej pierwsza powieść L'últim patriarca, a następnie La caçadora de cossos (2011), La filla estrangera (2015) i Mare de llet i mel (2018), które przetłumaczone zostały już na kilkanaście języków. Laureatka Nagrody Ramona Llula, nagrody BBVA Sant Joan Novel Award i Ciutat de Barcelona Catalan Fiction Award oraz Mare de llet i de mel. Mieszka w Barcelonie.
Siódmy odcinek z cyklu „Rozmowy z Kanonu”.
WięcejSpotkanie z udziałem Bérengère Cournut, Najata El Hachmiego, Hałyny Kruk, Ingi Iwasiów w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejRozmowa Małgorzaty Kolankowskiej z Najat El Hachmi, towarzysząca premierze książki Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Najat El Hachmi, towarzyszący premierze książki Ostatni patriarcha w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, która ukaże się w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejEsej Anny Sawickiej towarzyszący wydaniu książki Salvadora Espriu Skóra byka, w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 4 maja 2020 roku.
WięcejSpotkanie wokół książek Kroniki ukrytej prawdy Pere’a Caldersa, Sroga zima Raymonda Queneau i Biblia i inne historie Pétera Nádasa z udziałem Anny Sawickiej, Elżbiety Sobolewskiej, Anny Wasilewskiej, Anny Kałuży i Jakuba Skurtysa w ramach festiwalu Stacja Literatura 24.
WięcejRozmowa Juliusza Pielichowskiego z Anną Sawicką, towarzysząca wydaniu książki Kroniki ukrytej prawdy Pere Caldersa, w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 15 lipca 2019 roku.
WięcejKomentarz Anny Sawickiej, towarzyszący wydaniu książki Kroniki ukrytej prawdy Pere Caldersa, w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 15 lipca 2019 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Kroniki ukrytej prawdy Pere Caldersa, w tłumaczeniu Anny Sawiskiej, która ukaże się w Biurze Literackim 15 lipca 2019 roku.
WięcejRozmowa Małgorzaty Kolankowskiej z Najat El Hachmi, towarzysząca premierze książki Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Najat El Hachmi, towarzyszący premierze książki Ostatni patriarcha w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejRecenzja Aleksandry Byrskiej, towarzysząca premierze książki Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, która ukaże się w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
WięcejRecenzja Aleksandry Byrskiej, towarzysząca premierze książki Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.
Więcej