książki / PROZA

Ostatni patriarcha

Anna Sawicka

Najat El Hachmi

Fragmenty zapowiadające książkę Ostatni patriarcha Najat El Hachmi w tłumaczeniu Anny Sawickiej, wydanej w Biurze Literackim 27 czerwca 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Uli­ce, bary, par­ki i ogro­dy

O siód­mej rano dowol­ne­go dnia każ­da ośmio­lat­ka nie marzy o niczym innym, tyl­ko żeby iść szu­kać ojca. Dzie­wię­cio­lat­ka. A nawet gdy­by mia­ła dzie­sięć lat. Albo jede­na­ście. Ojciec zawsze wra­cał póź­no, pija­ny, budził mat­kę, żeby poroz­ma­wiać, i tak hała­so­wał, że w koń­cu sta­wiał wszyst­kich na nogi. Co się dzie­je? Co się dzie­je? Nic, wra­caj­cie do łóżek – mówi­ła mat­ka, a on dalej tań­czył albo popła­ki­wał, zależ­nie od tego, któ­rą z faz ety­lo­wych aku­rat prze­cho­dził.

Mia­łam szczę­ście, że tam­te­go dnia nie spo­wi­ja­ła mia­sta mgła i ranek był cał­kiem przy­jem­ny. Jesz­cze nie zro­bi­ło się gorą­co, nie było zim­no, kie­dy mat­ka powie­dzia­ła: idź szu­kać ojca, no, rusz się, idź, popy­taj. Idź, popy­taj, a ja zało­ży­łam spodnie dre­so­we w kolo­rze lilio­wym, tak jaskra­wym, że aż bił po oczach, i bia­łą koszul­kę z pla­ma­mi, któ­re nie scho­dzi­ły w pra­niu. Nie może­cie nosić bia­łych rze­czy – stwier­dzi­ła mat­ka zmę­czo­na tar­ciem zabru­dzo­ne­go mate­ria­łu w balii na patio za domem, koło gołęb­ni­ka ojca. Nie musisz się cze­sać, tyl­ko zwiąż wło­sy. I w takim sta­nie wyszłam na uli­cę, w klap­kach, w dre­sie, z wra­że­niem, że zawi­nię­te byle jak wło­sy two­rzą kokon na gło­wie, same koł­tu­ny i strą­ki, któ­re wyczu­wa­łam pod ręką. Tak mi powie­dzia­ła: no idź, już siód­ma rano, a jego cią­gle nie ma. Popy­taj w barach, tych, co zawsze, przejdź się po całej dziel­ni­cy, zaj­rzyj do par­ków i ogro­dów.

Nie przy­szło jej do gło­wy, że ja też mogę się bać cho­dzić sama po świe­cie o siód­mej rano, tak samo jak wcze­śniej nie pomy­śla­ła, że może mi być trud­no prze­li­czać pese­ty na duros, dzie­lić wszyst­ko przez pięć, a potem jesz­cze jej to tłu­ma­czyć. Nie było trud­no, ale prze­cież mogło być.

Bra­ko­wa­ło mi tyl­ko pele­ry­ny i czer­wo­nych cho­lew na lilio­wym dre­sie. Czu­łam się jak boha­ter­ka: mia­łam oca­lić moją rodzi­nę. Mat­ka zawsze mówi­ła, że jestem bar­dziej odpo­wie­dzial­na niż moi bra­cia, pra­co­wit­sza, pil­niej­sza w nauce, pod każ­dym wzglę­dem byłam bar­dziej, ale myślę, że tak napraw­dę byłam bar­dziej niż oni tyl­ko pod jed­nym wzglę­dem: byłam bar­dziej dziew­czyn­ką.

Przy­da­ła­by mi się pele­ry­na super­men­ki, kie­dy tak cho­dzi­łam od baru do baru o wcze­snej porze. Zro­bi­łam run­dę. Jeden bar zamknię­ty, w dru­gim usły­sza­łam: co ty mówisz, jesz­cze nie wró­cił do domu? Prze­cież wyszedł stąd wczo­raj wie­czo­rem… Ja go nie widzia­łem, od kie­dy skoń­czył grać w kar­ty, musiał dużo prze­grać, ale nie mar­tw­cie się, nic mu nie jest. Poszłam do krę­giel­ni nad rze­ką – była jesz­cze zamknię­ta. Przez kra­tę w drzwiach widzia­łam otwo­ry na koń­cu toru, do któ­rych wpa­da­ły strą­co­ne krę­gle. Naj­le­piej było strą­cić wszyst­kie, nie tyl­ko jeden. Naj­le­piej. Poszłam do par­ku, tam gdzie huś­taw­ki i karu­ze­la, i dopie­ro po chwi­li opa­mię­ta­łam się: co ty robisz, twój ociec może leży gdzieś mar­twy, a ty sobie jeź­dzisz na karu­ze­li. Ale faj­nie było na koniach, wsia­da­łaś na takie­go konia, odpy­cha­łaś się nogą i karu­ze­la się krę­ci­ła, a nad tobą prze­la­ty­wa­ły gołę­bie, któ­re w każ­dej chwi­li mogły cię obe­srać, i wte­dy pew­nie pomy­śla­łam, że i tak sie­dzi­my w gów­nie po uszy. A może wca­le tak nie myśla­łam, w tym wie­ku czło­wiek ma inne zmar­twie­nia.

Cho­dzi­łam od mostu do mostu, jak w takiej jed­nej plan­szów­ce. Od mostu cemen­to­we­go do mostu romań­skie­go, nie mylić z rzym­skim, i patrzy­łam w dół, czy uda mi się go wypa­trzeć w brud­nej wodzie, mię­dzy odpa­da­mi skór zwie­rzę­cych z gar­bar­ni. Wyobra­żasz sobie, jak by się zmie­ni­ło wasze życie, gdy­by nagle wynu­rzył się ze szkli­sty­mi ocza­mi i fio­le­to­wy­mi usta­mi? Wyobra­żasz sobie? Zale­wa­ła­byś się łza­mi, ale jed­nak, mówiąc szcze­rze, ta ewen­tu­al­ność wca­le cię aż tak bar­dzo nie mar­twi­ła, o nie. Bałaś się swo­ich myśli, bo w głę­bi duszy cze­ka­łaś na taki koniec, tro­chę lep­szy czy tro­chę gor­szy, ale w sumie tra­gicz­ny.

Potem jesz­cze pode­szłam do mostu, któ­ry zawsze lubi­łam, żeby wdy­chać zapach kamie­ni. Na uli­cach pusto, może to była nie­dzie­la albo jakieś inne świę­to. Sklep z weł­ną był zamknię­ty i wró­ci­łam do domu, ska­cząc po błysz­czą­cych kost­kach bru­ko­wych. Mat­ka wychy­li­ła się z okna. Co ty robisz? Jak możesz się bawić w takiej chwi­li? A ty jej odpo­wie­dzia­łaś, że go nie zna­la­złaś i że nikt go nie widział.

Usia­dłam przed drzwia­mi domu, na pro­gu miesz­ka­nia sąsia­dów, na stop­niu w kolo­rze ochry, obok gara­żu z napi­sem: zakaz par­ko­wa­nia, wzy­wa­my lawe­tę. Opar­łam gło­wę na dło­niach, łok­cie na udach, i mat­ka znów mnie zru­ga­ła. Nie rób tak, to przy­no­si pecha. Tyl­ko sie­ro­ty tak sia­da­ją.

I nic. A ojciec? Nic. Może w barze anda­lu­zyj­skim? Nic. Nic, mamo, nic, kto to może wie­dzieć, gdzie się podzie­wa. Nic.

Obejdź jesz­cze raz całą dziel­ni­cę, a jak go nie znaj­dzie­my, zawo­ła­my sąsia­dów i powiesz im, że ojciec zagi­nął. Ska­ka­łam z kost­ki na kost­kę, a w mojej wyobraź­ni pele­ry­na i czer­wo­ne cho­le­wy wybla­kły i wró­ci­łam do punk­tu wyj­ścia. Znów sie­dzia­łam, prze­chy­la­łam kola­na to w jed­ną, to w dru­gą stro­nę, to razem, to osob­no, i cza­sem ude­rza­łam w nie ręką, a cza­sem nie.

Mogłam sobie wyobra­zić, jak go poże­ra­ją wygło­dzo­ne psy, któ­re otwo­rzy­ły mu brzuch i wycią­gnę­ły fla­ki na zewnątrz. Albo potrą­co­ne­go przez samo­chód, któ­ry się nie zatrzy­mał, jak leży z roz­rzu­co­ny­mi ręka­mi i noga­mi. Przy­po­mi­na­łam sobie sce­ny z fil­mów gro­zy z wypo­ży­czal­ni na rogu. To by dopie­ro było, gdy­by­śmy mogli wszyst­kim opo­wia­dać takie zakoń­cze­nie: i zna­leź­li­śmy go z fla­ka­mi wypły­wa­ją­cy­mi na zewnątrz, bied­ny ojciec. Wyobra­zi­łam sobie, jak wra­ca­my na wieś i pro­si­my o jał­muż­nę, bo dzia­dek nie ma już wię­cej zie­mi do sprze­da­nia. Dopie­ro wte­dy zasta­no­wi­łam się nad sobą i zro­zu­mia­łam, jak wie­le mi bra­ku­je, że tak napraw­dę w całej tej histo­rii nie mia­łam nic z super­men­ki. Mat­ka cią­gle powta­rza­ła: aj, aj, aj, co za czło­wiek, w jaką znów się wpa­ko­wał afe­rę, aj. Boże mój, za co mnie karzesz? Boże mój, spraw, żeby wró­cił do domu cały i zdro­wy.

Co ty tu robisz, na pro­gu? Tyl­ko tyle miał do powie­dze­nia, gdy wysiadł z czer­wo­ne­go samo­cho­du. Masz samo­chód? Nie, nie mam samo­cho­du, a ty co tu robisz? Cze­ka­łam na cie­bie – skła­ma­łam. W luster­ku wstecz­nym zoba­czy­łam kobie­tę, przy­cza­jo­ną, uda­wa­ła, że jej tam nie ma. Kobie­tę, któ­ra przy­wio­zła go samo­cho­dem do domu.

Weszłam za nim do środ­ka, a mat­ka powi­ta­ła go sło­wa­mi: ale nas prze­stra­szy­łeś, bali­śmy się, że nie żyjesz, nie mogłeś nas uprze­dzić? I wte­dy: plaf, wymie­rzył jej siar­czy­sty poli­czek i nikt nie wie­dział dla­cze­go. Ani sło­wa wię­cej – przy­ka­zał jej, od tej chwi­li będę robił, co mi się żyw­nie podo­ba, tak samo jak ty zro­bi­łaś, co chcia­łaś. Nikt nie wie­dział, co mu się podo­ba, kim była tam­ta kobie­ta i dla­cze­go to, co miał do powie­dze­nia, przy­pie­czę­to­wał policz­kiem, ale wszy­scy zro­zu­mie­li­śmy, że zawie­sze­nie bro­ni wła­śnie się skoń­czy­ło. E, nazwa lite­ry E. E, pre­fiks łaciń­ski, eben, heban.


Rewia

Faj­nie było cho­dzić wszę­dzie z ojcem. Kie­dy nie mia­łam szko­ły, zaglą­da­li­śmy na budo­wę, odwie­dza­li­śmy klien­tów i zaopa­trze­niow­ców, i wszy­scy się dzi­wi­li: och, jak ty dobrze sobie radzisz z języ­kiem, mimo że jesteś tu od nie­daw­na. Cho­dzi­li­śmy do chlew­ni, gdzie świ­nie zli­zy­wa­ły sobie nawza­jem gów­no z tył­ków, i do przy­ja­ciół ojca.

Mat­ka w kół­ko powta­rza­ła: tak nie moż­na, dziew­czyn­ka powin­na sie­dzieć w domu, a on na to: każ­da, tyl­ko nie moja cór­ka, któ­rą tak kocham, że chcę ją mieć zawsze przy sobie. No więc cho­dzi­li­śmy odwie­dzać tych samot­nych męż­czyzn, któ­rzy miesz­ka­li nad rze­ką. Smród gar­bar­ni był tam sil­niej­szy niż na naszej uli­cy, domy jesz­cze bar­dziej zawil­go­co­ne, a wszyst­ko brud­ne jak miesz­ka­nie, kie­dy się wpro­wa­dzi­li­śmy. Miesz­kał tam ten jego kum­pel, któ­ry nas roz­śmie­szał histo­ryj­ka­mi o jeżach i wil­kach, i miał tak krót­ko przy­cię­tą grzyw­kę, że wyglą­dał jak lal­ka. Wie­cie, że go wyrzu­ci­li z robo­ty, że się obi­jał i za bar­dzo pod­ska­ki­wał sze­fo­wi? Okrą­glut­ki bia­łas, blon­dyn.

Tam ojciec palił te skrę­ty, któ­re naj­pierw trze­ba było roz­kru­szyć; po nich na dłu­go się wyci­szał i nie zaci­skał zębów; opo­wia­dał wte­dy o kobie­tach, któ­rych nie zna­li­śmy, a nie­któ­re nawet nie mia­ły imion, wycią­gnię­ty na fote­lu bez pod­ło­kiet­ni­ków, tak zaro­śnię­tym bru­dem, że mnie odrzu­ca­ło na sam widok, ale jemu to nie prze­szka­dza­ło.

Przed­tem albo potem zazwy­czaj zaglą­da­li­śmy do jego przy­ja­cie­la; miał na imię Manel, ale od uro­dze­nia, a nie tak jak ojciec. Ten Manel bar­dzo mi się podo­bał, z jasny­mi ocza­mi i tak jasnym wąsem, że wyglą­dał jak dokle­jo­ny. Roz­śmie­szał nas, ale nie opo­wia­da­niem dow­ci­pów; on sam był zabaw­ny. U Mane­la on albo ojciec wycią­ga­li ciem­no­brą­zo­we tablicz­ki; mówi­li o nich: cze­ko­la­da, ale nie pozna­łam ich sma­ku, bo nigdy mnie nie poczę­sto­wa­li. Odła­my­wa­li mały kawa­łek i tak dłu­go ugnia­ta­li go w zagłę­bie­niu dło­ni, że aż się żarzył. Mie­sza­li z taba­ką i ponow­nie zwi­ja­li jak papie­ro­sy w bibuł­kę cien­ką jak skrzy­deł­ko moty­la. Idź się poba­wić z moją cór­ką – mówił Manel Manel, a Mimo­un doda­wał: no, idź do niej, ma dużo zaba­wek. A nas nigdy tą cze­ko­la­dą nie czę­sto­wa­li.

Ale naj­za­baw­niej­sze cze­ka­ło nas w paź­dzier­ni­ku: festyn w dziel­ni­cy. Bawi­li­śmy się w roz­bi­ja­nie dzba­na i jak nam się uda­ło, spa­dał na nas deszcz kon­fet­ti i cukier­ków. W kon­kur­sie na rysu­nek nigdy nicze­go nie wygra­łam, uczest­ni­czy­li­śmy też w zaja­da­niu się cze­ko­la­dą i dania­mi z kata­loń­skiej kieł­ba­sy, buti­far­ry. Ale ja naj­bar­dziej się nasta­wia­łam na rewię.

W tam­tym roku Rosa się obra­zi­ła, bo ojciec zabrał tam mat­kę, a nie ją. Mat­ka nie chcia­ła iść do takie­go loka­lu, ale ojciec się uparł: nie dys­ku­tuj ze mną; nawet zabrał ją do salo­nu fry­zjer­skie­go, gdzie nie wie­dzie­li, co począć z tak dziw­ny­mi wło­sa­mi, a ona dotąd gdy oglą­da się na zdję­ciu, wzdy­cha: o mat­ko, ale się ośmie­szy­łam z tym war­ko­czem na czub­ku gło­wy. Tak się teraz nosi – prze­ko­na­li ojca ci z salo­nu, ale ona zwy­kle spi­na­ła wło­sy na kar­ku, robi­ła prze­dzia­łek z boku, a loki sma­ro­wa­ła oli­wą, żeby gład­ko leża­ły na gło­wie, sama nigdy by ich nie zacze­sa­ła do góry.

Spę­dzi­li­śmy tam całą noc. Ojciec z pla­sti­ko­wym kub­kiem, któ­re­go zawar­tość co jakiś czas uzu­peł­niał, i sie­dząc na drew­nia­nych skła­da­nych krze­słach, oglą­da­li­śmy dziew­czy­ny, któ­re spa­ce­ro­wa­ły roz­ne­gli­żo­wa­ne, z mnó­stwem piór oraz błysz­czą­cy­mi kamy­ka­mi na sta­ni­kach i majt­kach.

Mat­ka mówi­ła: nie chcę tego oglą­dać, chcę wra­cać z dzieć­mi do domu. Cier­pli­wo­ści, kobie­to, nie zosta­wiaj mnie tu same­go, wiesz prze­cież, że to się źle skoń­czy, jak zosta­nę sam. Ale popatrz, oczy im się same zamy­ka­ją, a on na to: dobrze, ale mała zosta­je ze mną, praw­da? Ja tyl­ko pota­ki­wa­łam; sta­ra­łam się nie oka­zać, jak bar­dzo mi zale­ży na spek­ta­klu, któ­re­go przy­zwo­ita dziew­czyn­ka nie powin­na oglą­dać. Kie­dy mat­ka wyszła, na sce­nie poja­wi­ła się dziew­czy­na w męskim ubra­niu, z krze­słem. Krą­ży­ła wokół tego krze­sła, a w mię­dzy­cza­sie powo­li się roz­bie­ra­ła; patrzy­łam zafa­scy­no­wa­na i zasta­na­wia­łam się, jak dale­ko się posu­nie, czy zosta­nie tyl­ko w majt­kach i biu­sto­no­szu jak tam­te, czy co. Męż­czyź­ni na widow­ni wykrzy­ki­wa­li róż­ne rze­czy i gwiz­da­li, a ojciec spusz­czał wzrok, jak­by go tam nie było.

Nie wiem, czy powo­dem były reflek­to­ry rzu­ca­ją­ce świa­tło na uda dziew­czy­ny, czy jej błysz­czą­ca skó­ra, czy nie­pew­ność: roz­bie­rze się cał­kiem czy nie, ale wte­dy po raz pierw­szy poczu­łam coś mię­dzy noga­mi. Cała męska widow­nia wyda­wa­ła się pod­nie­co­na wdzię­ka­mi dziew­czy­ny, któ­ra się odwró­ci­ła i zaczę­ła roz­pi­nać haft­ki sta­ni­ka, robiąc z tej pro­stej czyn­no­ści praw­dzi­wy spek­takl. Sta­nę­ła przo­dem do publicz­no­ści, ale nadal przy­trzy­my­wa­ła roz­pię­ty biu­sto­nosz na pier­siach; wszy­scy wstrzy­ma­li oddech, kie­dy ona się zasta­na­wia­ła: zdjąć czy nie zdej­mo­wać. Tak czy nie – waha­ła się, tań­cząc, aż wresz­cie sta­nę­ła tyłem i odrzu­ci­ła sta­nik na gło­wy publicz­no­ści, cią­gle zakry­wa­jąc ręka­mi pier­si. Et voilà! – pozdro­wi­ła wszyst­kich na widow­ni, sze­ro­ko roz­kła­da­jąc ramio­na, a pier­si mia­ła tak jędr­ne, że ani drgnę­ły. Pra­wie cał­kiem naga zaczę­ła prze­cha­dzać się mię­dzy widza­mi pierw­sze­go rzę­du, wśród któ­rych był mój ojciec. Była tak bli­sko, że miał dosłow­nie pod nosem zapach głę­bi jej duszy, ale ona poszła dalej, aż wresz­cie jed­nym ruchem ścią­gnę­ła majt­ki, tyłem do publicz­no­ści, ręka­mi doty­ka­jąc zie­mi. Odwró­ci­ła się, zawsty­dzo­na, ale jesz­cze zde­cy­do­wa­ła się przede­fi­lo­wać wzdłuż sce­ny, wypro­sto­wa­na, pod­czas gdy wszy­scy, abso­lut­nie wszy­scy, wstrzy­ma­li oddech, dopó­ki nie opa­dła kur­ty­na.

Potem był nume­rek z chło­pa­kiem, nie­co znie­wie­ścia­łym, któ­ry miał tak cia­sne spodnie, że widać było, po któ­rej stro­nie jest czło­nek. Jak u tore­ado­ra, w rów­nie ozdob­nym kostiu­mie, w towa­rzy­stwie innej dziew­czy­ny. Jego rolą w zasa­dzie mia­ło być roz­śmie­sza­nie i pod­nie­ca­nie, ale ojciec się prze­stra­szył, że w koń­cu się roz­bie­rze. Dla­te­go powie­dział: idź już do domu, tro­chę zde­ner­wo­wa­ny nie­ocze­ki­wa­nym zwro­tem akcji.

Poszłam do łóż­ka prze­ko­na­na, że to nie roze­bra­ny męż­czy­zna z wyeks­po­no­wa­ny­mi jaja­mi mógł mnie pod­nie­cić. Może już doro­słam do tych spraw, w każ­dym razie nie mogłam się powstrzy­mać i zaczę­łam się doty­kać tam na dole, i zdu­si­łam pierw­szy jęk, wtu­la­jąc gło­wę w podusz­kę. Cho­ciaż wła­śnie prze­ży­łam mój pierw­szy orgazm, to nie wystar­czy­ło, by mnie wyzwo­lić od polter­ge­ista. Kon­ty­nu­owa­łam lek­tu­rę słow­ni­ka. Ha, sło­wo trud­ne do zde­fi­nio­wa­nia; habe­as cor­pus, rodzaj immu­ni­te­tu, hàbil, zdol­ny, spryt­ny, sto­sow­ny.


Spo­koj­nie, Mimo­un, spo­koj­nie

Mimo­un prze­stał cho­dzić do szko­ły; już nie zosta­nie leka­rzem ani nie omi­nie go pra­ca w polu. Dzia­dek zaczy­nał oswa­jać się z myślą, że jego pier­wo­rod­ny syn nie zaj­dzie w życiu dalej niż on sam. Prze­stał cze­go­kol­wiek po nim się spo­dzie­wać, a wszyst­kie swo­je ambi­cje prze­lał na dru­gie­go syna.

Mimo­un miał teraz wię­cej cza­su, żeby posiąść taką życio­wą wie­dzę, któ­rej dłu­go się nie zapo­mi­na. A nie­któ­rych doświad­czeń nie da się wyrzu­cić z pamię­ci nigdy.

O ile bab­cia mia­ła teo­rię, że to, dla­cze­go jej syn jest, jaki jest, da się wyja­śnić tam­tym policz­kiem, plaf!, a on sam uwa­żał, że to wszyst­ko przez opun­cję, któ­ra wbi­ła mu się bar­dzo głę­bo­ko, o tyle dzia­dek miał inną teo­rię, o któ­rej rzad­ko wspo­mi­nał i o któ­rej mało kto miał odwa­gę gło­śno mówić, z oba­wy, żeby ten kosz­mar się nie powtó­rzył. Nawet teraz, gdy któ­re­kol­wiek z nas odwa­ży się zapy­tać: „czy to praw­da, że kie­dy ojciec miał dwa­na­ście lat, przy­da­rzy­ło mu się to z koza­mi…?”, nim zdą­żysz dokoń­czyć zda­nie, bab­cia, prze­ra­żo­na, zamy­ka ci usta ręką peł­ną odci­sków. Cicho bądź, głup­ta­sie, o takich rze­czach się nie mówi, cicho. Bo nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że jeśli opo­wia­dasz o dżi­nach, któ­rych widzia­łeś albo widział ktoś z two­jej rodzi­ny, to możesz stra­cić rozum i już nigdy go nie odzy­skasz. Nigdy prze­nig­dy.

Nato­miast dzia­dek, kie­dy ojciec kopał w drzwi domu albo prze­wra­cał stół z jedze­niem, aż rosół lądo­wał na ścia­nie, albo wyba­łu­szał oczy w taki dziw­ny spo­sób, że całe były bia­łe, chęt­nie powo­ły­wał się na epi­zod z koza­mi, bo to mu pozwa­la­ło uspra­wie­dli­wić dziw­ne zacho­wa­nie syna.

Mimo wszyst­ko prze­ni­kał go dreszcz, kie­dy to wspo­mi­nał, i przy­bie­rał trans­cen­den­tal­ną posta­wę; wzro­kiem ogar­niał nie­skoń­czo­ność i dra­pał się po bro­dzie, któ­ra już siwia­ła.

Mówił: tak, ten mój syn nigdy już nie był taki, jak przed tym, co mu się wyda­rzy­ło w tam­tą prze­klę­tą let­nią noc. On cią­gle wam powta­rza, że nie jest z nim dobrze, że nie jest z nim dobrze, i to praw­da, od tam­tej chwi­li nigdy już nie było z nim dobrze. Teraz i tak widzi­cie go w lep­szej for­mie, bo z cza­sem zacie­ra się w jego pamię­ci tam­ta wizja, oby Bóg trzy­mał jak naj­da­lej od was, moje dzie­ci, wszyst­kie wizje.

Ktoś się żenił. Wia­do­mo, w wesel­ną noc wszyst­ko może się wyda­rzyć, chłop­cy bie­ga­li, gdzie im się podo­ba­ło, i nikt im tego nie zabra­niał, mogli robić takie rze­czy, o któ­rych przez cały rok nie wol­no było choć­by wspo­mnieć. Nawet dziew­czę­ta mia­ły wię­cej swo­bo­dy, bo atmos­fe­ra sprzy­ja­ła flir­tom i zako­cha­niu.

Tam­tej nocy, kie­dy któ­ryś z jego star­szych kuzy­nów się żenił, Mimo­un poszedł nad rze­kę, za dro­gą, przy ogro­dach dziad­ka, za rzę­dem figow­ców. Musiał tam dojść w ciem­no­ści; trud­no sobie wyobra­zić, żeby pozwo­li­li mu zabrać świecz­nik w dniu, kie­dy w domu Drio­uchów było tylu gości. I to tam, w paro­wie, jaki wyżło­bi­ła rze­ka, teraz pra­wie wyschnię­ta, wła­śnie tam Mimo­un miał prze­ra­ża­ją­cą wizję, któ­ra go nazna­czy­ła na całe życie. Księ­życ rzu­cał świa­tło na płyt­ką wodę, pły­ną­cą powo­li, a nad powierzch­nią zie­mi wzno­si­ła się nie­wy­so­ko deli­kat­na mgła. Pośród spo­koj­nej, pogod­nej nocy ujrzał w naj­wyż­szym miej­scu dru­gie­go brze­gu nie­ru­cho­mą kozę, któ­ra go obser­wo­wa­ła. Spoj­rza­ła na nie­go uważ­nie i prze­mó­wi­ła: widzia­łeś może moje­go syna? Szu­kam go już jakiś czas, musi gdzieś tu być, sły­sza­łam, jak mnie wołał. Mimo­un pew­nie się prze­stra­szył, ucie­kał prze­ra­żo­ny, a może zastygł w miej­scu, nie­ru­cho­mo, i wpa­try­wał się w to zja­wi­sko.

Mówią, że kie­dy póź­niej wró­cił do domu, scho­wał się w poście­li, w naj­ciem­niej­szym kącie poko­ju, cały drżą­cy, i wyszedł stam­tąd dopie­ro po trzech dniach i trzech nocach. Nie chciał mówić o tym, co tam zaszło.

Na pew­no coś musia­ło się wyda­rzyć tam­tej nocy nad rze­ką, bo wszy­scy, któ­rzy widzie­li, jak prze­ra­żo­ny bie­gnie do domu, z pobla­dłą twa­rzą, byli prze­ko­na­ni, że musiał się spo­tkać z dia­błem.

Są też wer­sje nie­ofi­cjal­ne, powta­rza­ne przez człon­ków rodzi­ny. 1) Nie­któ­rzy mówią, że to wszyst­ko przez alko­hol, któ­re­go było dużo na wese­lu, zmie­sza­ny z pierw­szym skrę­tem haszy­szu, któ­ry Mimo­un wypa­lił ze swo­imi kuzy­na­mi i któ­ry tak nim wstrzą­snął, że cała twarz mu się zmie­ni­ła. 2) Naj­mniej ofi­cjal­na ze wszyst­kich wer­sji nigdy nie jest opo­wia­da­na: że pier­wo­rod­ny Drio­uchów musiał wkro­czyć na całe­go w świat doro­słych, odgry­wa­jąc rolę, któ­ra przy­pa­da­ła człon­kom rodzi­ny w jego wie­ku w tych oko­li­cach. Bio­rąc pod uwa­gę, że brat bab­ci wró­cił znad rze­ki zaraz po Mimo­unie, nie moż­na wyklu­czyć moż­li­wo­ści, że znu­dzo­ny ata­ko­wa­niem z tyłu osłów i kur, wyko­rzy­stał eufo­rię tam­tej chwi­li, by poszu­kać bar­dziej ludz­kie­go otwo­ru dla swo­je­go człon­ka we wzwo­dzie. Nie było­by w tym nic nie­zwy­kłe­go, gdy­by powie­dział: schyl się tro­chę, Mimo­un, nie zro­bię ci krzyw­dy, nie, nie, nie będzie bola­ło, Mimo­un, spo­koj­nie, nie szarp się, nie szarp się, tak, o tak, w ten spo­sób będzie mniej bola­ło.

 

belka_2

O autorach i autorkach

Anna Sawicka

Iberystka, tłumaczka literatury katalońskiej i hiszpańskiej. Język kataloński poznała podczas pięcioletniego kontraktu lektorskiego na Uniwersytecie Barcelońskim, który stał się również inspiracją jej dwóch książek autorskich. Ma w dorobku przekłady utworów sześciu katalońskich dramaturgów, opowiadania Pere Caldersa i Javiera Tomeo, średniowieczny brewiarz mistyczny Ramona Llulla, powieści Alberta Sáncheza Piñola, Lluisa-Antona Baulenasa, Marii Àngels Anglady i Eduarda Mendozy. W 2015 r. odebrała nagrodę Instytutu Ramona Llulla za przekład Głosów Pamano(2014) Jaume Cabrégo, opublikowanej przez wydawnictwo Marginesy. W Marginesach ukazało się sumie pięć powieści tego poczytnego katalońskiego autora i dwa zbiory jego opowiadań. Anna Sawicka jest członkiem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury. Mieszka i pracuje w Krakowie.

Najat El Hachmi

Urodzona w Maroku w 1979 roku prozaiczka i dziennikarka. W 1987 roku przeniosła się do Hiszpanii. Absolwentka arabistyki na Uniwersytecie w Barcelonie. Debiutowała autobiograficzną prozą Jo també sóc catalana (2004), w 2008 ukazała się jej pierwsza powieść L'últim patriarca, a następnie La caçadora de cossos (2011), La filla estrangera (2015) i Mare de llet i mel (2018), które przetłumaczone zostały już na kilkanaście języków. Laureatka Nagrody Ramona Llula, nagrody BBVA Sant Joan Novel Award i Ciutat de Barcelona Catalan Fiction Award oraz Mare de llet i de mel. Mieszka w Barcelonie.

Powiązania

Z kamienia i kości, Ostatni patriarcha i Ktokolwiek, tylko nie ja

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Spo­tka­nie z udzia­łem Béren­gère Cour­nut, Naja­ta El Hach­mie­go, Hały­ny Kruk, Ingi Iwa­siów w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zemler.

Więcej

Smak opuncji w Katalonii

wywiady / o książce Małgorzata Kolankowska Najat El Hachmi

Roz­mo­wa Mał­go­rza­ty Kolan­kow­skiej z Najat El Hach­mi, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Nie wierzę w „wielką literaturę”, wierzę w świetne książki

recenzje / KOMENTARZE Najat El Hachmi

Autor­ski komen­tarz Najat El Hach­mi, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Ostatni patriarcha

utwory / zapowiedzi książek Anna Sawicka Najat El Hachmi

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

„O, jakże zmęczony jestem tą moją tchórzliwą, starą, tak nieokrzesaną ziemią” [1]

recenzje / ESEJE Anna Sawicka

Esej Anny Sawic­kiej towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Salva­do­ra Espriu Skó­ra byka, w tłu­ma­cze­niu Fili­pa Łobo­dziń­skie­go, któ­ra uka­za­ła się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 4 maja 2020 roku.

Więcej

Kroniki ukrytej prawdy, Sroga zima oraz Biblia i inne historie

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie wokół ksią­żek Kro­ni­ki ukry­tej praw­dy Pere­’a Cal­der­sa, Sro­ga zima Ray­mon­da Quene­au i Biblia i inne histo­rie Péte­ra Náda­sa z udzia­łem Anny Sawic­kiej, Elż­bie­ty Sobo­lew­skiej, Anny Wasi­lew­skiej, Anny Kału­ży i Jaku­ba Skur­ty­sa w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Tłumaczenie opowiadań to sport wyczynowy

wywiady / o książce Anna Sawicka Juliusz Pielichowski

Roz­mo­wa Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go z Anną Sawic­ką, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Kro­ni­ki ukry­tej praw­dy Pere Cal­der­sa, w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 15 lip­ca 2019 roku.

Więcej

Historia naturalna: wiadro z wodą, czyli sposób na tygrysy Pere Caldersa

recenzje / KOMENTARZE Anna Sawicka

Komen­tarz Anny Sawic­kiej, towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Kro­ni­ki ukry­tej praw­dy Pere Cal­der­sa, w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 15 lip­ca 2019 roku.

Więcej

Kroniki ukrytej prawdy

utwory / zapowiedzi książek Anna Sawicka Pere Calders

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Kro­ni­ki ukry­tej praw­dy Pere Cal­der­sa, w tłu­ma­cze­niu Anny Sawi­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 15 lip­ca 2019 roku.

Więcej

Smak opuncji w Katalonii

wywiady / o książce Małgorzata Kolankowska Najat El Hachmi

Roz­mo­wa Mał­go­rza­ty Kolan­kow­skiej z Najat El Hach­mi, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Nie wierzę w „wielką literaturę”, wierzę w świetne książki

recenzje / KOMENTARZE Najat El Hachmi

Autor­ski komen­tarz Najat El Hach­mi, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Demontaż patriarchatu

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Ostatni patriarcha

utwory / zapowiedzi książek Anna Sawicka Najat El Hachmi

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej

Demontaż patriarchatu

recenzje / ESEJE Aleksandra Byrska

Recen­zja Alek­san­dry Byr­skiej, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Ostat­ni patriar­cha Najat El Hach­mi w tłu­ma­cze­niu Anny Sawic­kiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 czerw­ca 2022 roku.

Więcej