WSTĘP
Dzisiaj mity greckie dobrze się mają tylko w encyklopediach. Wszędzie indziej świat je lekceważy, a jeśli zaczepia, to tylko dla ornamentacji swoich nader trzeźwych spraw.
Czasem jednak i dzisiaj mit potrafi zranić.
Oto człowiek o imieniu Palamedes, syn Naupliosa – żeglarza z wyspy Eubei, mąż dobry i bohaterski. Podczas bitwy o Troję poczynił wiele wynalazków ważnych dla ludzkiej kultury. Mimo tych zasług tak dziwnie żyje w mitologii Greków, że niby w niej jest, a jakby go nie było. Chociaż należał do znanych wojowników achajskich pod wodzą Agamemnona – Homer o nim nie wspomina.
Odyseusz, zazdrosny o sławę i mszczący się za doznane od Palamedesa upokorzenie (jakże zasłużone, bo obnażające jego tchórzostwo!), uknuł przeciw Palamedesowi intrygę pod Troją i Achajowie ukamienowali niewinnego.
Mówi się, że Homer chciał o tym opowiedzieć w Iliadzie ale ktoś go zmusił (a może wewnętrzny uraz lub nakaz?) do pominięcia postaci Palamedesa, jego czynów i zasług.
I oto obecny – nieobecny trwa znany niewielu ludziom heros Palamedes. Tajemnicza postać ściąga ku sobie domysły duchowe i wątki opowieści. Osoba jest określona, zamknięta i nieznana jak kontur malowidła szkicowany pałeczką ochrową i niewypełniony farbami, jak dół wydrążony w ziemi, do którego rzeźbiarz wleje metal na odlew posągu.
Jego ojciec, Nauplios, żeglarz z wyspy Eubei, zemścił się na Grekach. Na wybrzeżu zbudował makietę świątyni, służącą również, jak to wówczas było w zwyczaju, jako znak nawigacyjny. I tym oszukańczym znakiem skierował okręty Achajów na skały. Rozbiły się i zatonęły.
Coś zmusza moją wiedzę i wyobraźnię, żebym dowiedział się, co o Palamedesie mówiono i domyślił się niewiadomego. Zmusza mnie ktoś we mnie, jakiś Palamedes, żebym jego życia doświadczył. W zamian ja sam obiecuję sobie dotknięcie czystych żywiołów, znajomość życia ludzi, przez bogów zapewnioną obronę przed żywiołami, ludźmi i bogami. Tego się dla siebie Palamedes słusznie spodziewał. I w chwili tej obietnicy wiem, że bogowie uczynią mnie bezbronnym wobec ludzkiego zbrodniczego podstępu, że żywioły rozprzęgną moje ciało pod ciosem bogów. Los Palamedesa.
Tysiące lat temu niewidomy Homer pierwszego świata widzi wszystko żywe, co trwa uformowane i uosobione jak miliardy osobnych ziaren piasku ochrowego, i to samo wszystko, co jest jak bez formy wylane z jednolicie i powszechnie roztopionego metalu. Wszystko toczy się czasem i przestrzenią w podróży przez cały świat, od Eubei na północy do Krety na południu, od dzieciństwa świata do jego starości, wszystko żyje naturalnym życiem i umiera naturalną śmiercią, ale bardziej jeszcze żyje sprytem życia i umiera w śmiertelnych pułapkach. Los Palamedesa zależy od Odyseusza, wszystko Palamedesowe należy do Odyseusza, ja wiem o tym teraz – ja, pierwszy Homer początku świata, ostatni Homer ostatniego świata.
Między Homerem początku a Homerem końca dzieje się poemat, który jest cielesny; nawet myśl i jej abstrakcje można przeczuć, wyobrazić, wymówić – i umrzeć.
ŚMIECH ODYSEUSZA
W przestrzeni śmiechu
przedśmiertny jęk Palamedesa – zakrzepła świątynia.
Odyseusz stoi obok – między nimi
jest śmiech. Palamedes już tego śmiechu nie słyszy,
Odyseusz nawet nie wie, że się śmieje,
chociaż rozumie ten nieswój śmiech
zabijania.
To jest pierwszy, dany na zawsze,
śmiech odłączenia ja od ja,
śmiech między tym, który opowiada,
a tym, który słucha – ale śmiech bez nich.
Śmiech przy zabójstwie odłączony od zabijania.
Rozdygotana drwina drwin.
Odyseusz nie wyśmiewa zabijanego.
I nie śmieje się z niczego, którym będzie człowiek zabity.
To wzrok Odyseusza śmieje się, bo widzi zabijanie.
Śmieszne jest to, że widzi kogoś, kto nie będzie widział.
Widzi kogoś, kogo nie będzie. To śmieszne.
Ślepy śmiech. Głuchy śmiech. Niedotykalny śmiech.
Bezbolesny śmiech.
Śmiech bezcielesnego rozumu.
Ten śmiech nie ma intonacji, równy wszędzie i zawsze,
ani pytajny, ani wykrzyknikowy, ani oznajmujący.
Beznamiętnie okrutny.
Wszędzie śmieje się Odyseusz, nie musi być sobą,
widzi zabijanego, dlatego nie ma ciała ani bólu.
Zawsze śmieje się Odyseusz, dzisiaj także,
bo ktoś kiedykolwiek jest zabijany.
Najśmieszniejszy śmiech, bo ze wszystkiego.
Wszystko, ta abstrakcja, jest bezludne,
Odyseusz mści się na człowieku, a wszystko
nie zna zemsty, wszystko śmieje się tylko ze wszystkiego –
„tylko” to jest człowiek, Palamedes albo Odyseusz,
„tylko” jest śmieszne jak nic.
W nieczasie i nieprzestrzeni śmiechu.
Tak się Odyseusz zaśmiewa, rzuca swój śmiech za siebie,
rzuca przed siebie. Ten śmiech go uwalnia,
teraz będzie mógł płynąć od Troi do Itaki,
roześmiany w bitwie, w podstępie, w przygodzie,
roześmiany w lęku o swoje życie,
roześmiany w zabijaniu zalotników.
Roześmiewa wokół siebie zabijanych,
roześmiewa na cały świat.
Śmiech strząsa z siebie słowo o sobie. Nie jest mową.
Śmiech strząsa z siebie słowo śmiech.
Śmiech strząsa z siebie dźwięczność śmiechu.
Śmiech jest światem! – Wypełnia Odyseusza,
czyni go równym światu i Odyseusz opowiada
jak żył po śmierci Palamedesa. Jakie miał przygody.
Sam na zawsze zabójca spokojny
w świecie rozdygotanym agoniami.
MALARZ GALATON PORTRETUJE HOMERA
Malując patrzę.
Spoglądaniu powierzam dotyk pędzla.
Malowane twarze odpowiadają spojrzeniami.
I farba pyta podobieństwa, czy jest wierna,
czy jej pytanie ślepo wierzy odpowiedziom.
Ten portret jest inny –
Homer nie patrzy na patrzących.
Niepewność siebie w obecności ślepca:
byłoby mi nijako śledzić jego nic
gdy on nie widzi. Ale Homera nie można p o d p a t r z y ć,
zaskoczyć. Twarzą w twarz
jest wobec każdego. Nie widząc poznaje
i zamiast upodobniać się – mówi.
Podobny do nikogo – p r z y p o m i n a siebie.
Jeśli mam namalować Homera, muszę upewnić
jego obecność w malowidle i we mnie –
obcość rozpostarta ślepą farbą
i osobność niewidoma w moich oczach.
Stoję obok Homera, stoję obok obrazu Homera,
mówię o Homerze, mówię o obrazie,
mówię o tym, co Homer mówi – daremnie,
Homer nie widzi siebie i obrazu.
Współczuciu – okrutnej wyobraźni – dziękuję za ból niewidzenia.
Wyraziłem ślepca rzeźbiącego ten ból.
Widziałem w sobie jak on rzeźbi własną maskę pośmiertną,
jak dotknięty dotykiem tworzy własną twarz,
formuje wnętrze swoich uciskanych gliną dłoni
i bolesny wyraz na zewnątrz: odciśnięte oczodoły maski.
Podobnie pamiętam siebie kiedy byłem dzieckiem
i dziecko mnie napomina abym nie pamiętał
a żył dziecięco ku światu. I ślepcami czasu
jesteśmy wzajemnie, dorosły i dziecko, słuchając barw i kształtów
tych samych teraz co wtedy, z Homerowych ust.
Naśladuję tworzenie nicościami, twarz czerniami w blasku.
W mroku księżycowego słońca, w świetle nocy dnia
wyszukam maskę jego twarzy
między wzrokiem a dotykiem – mimoludzko,
ani we wnętrzu osoby ani poza sobą.
Kośćmi moich palców namaluję jego twarz od środka czaszki.
Pędzlem, który zabija to, co ożywia malując
pokoloruję śmierć, zamaskuję kolor.
Odważnikami jego oczu zbadam ciężar wszechświata
i cyfry wagi – abstrakcje – złożę pod malowane czoło.
Tyle znaczę lekkim dotknięciem pędzla ile on tutaj myślą nie wie –
a mówi i milczy poza obrazem.
Tak namaluję jego usta, że ułożą się przy swojej opowieści
jak dźwięk przy myśli, ziemia przy umarłym, matka przy dziecku.
Milcząc, istnienie przy istnieniu, ślepe wzajemnie
usta i opowieść nauczą w i d z i e ć s i ę
uwagą spojrzenia tak jasną, że nie zatrzymaną na osobie.
Niewidomy, rzeźbiąc ból, ulepił ostatnie dwie ziemie gliniane:
Iliadę, Odyseję. Ułożył je w oczodołach,
przeciągnął dłonią po skończonej masce – i odjął dłoń.
GWIAZDOZBIÓR
Bogowie przenosili wybranych śmiertelników
na niebiosa, żeby rozpalali spojrzenia ludzi
niedosiężną nadzieją wiecznego istnienia.
Ledwo widoczne zarysy nieśmiertelnych postaci
w ludzkich oczach drżały punktami światła,
niczego nie przypominając, i łączyły się widmem
człowieka bez człowieczeństwa. Ale to był on,
heros, nocne niebo, piękna nieobecna obecność.
Zabijano Palamedesa. Zmasakrowane ciało
garść ziemi chwytając życie wypuszcza,
powieka niebo dźwiga i niebo z oczu gubi
pod stosem krwawych kamieni. Jak stamtąd
można rozgwieździć się w niebie?
Życie za sobą znika, przed sobą się spiętrza,
za sobą doszczętnie umiera, nad sobą nic nie rodzi,
gwiazda zabita.
Na niebie widzę niebo słów o czymkolwiek,
ale nie ma tam mitu o Palamedesie,
niebo patrzy w moje oczy, w słowa
naoczne i wślepione, w gwiazdę zabitą.
To wszystko, mnie i bogów i świat,
widział Palamedes. Zabijał się w nim gwiazdozbiór,
a na niebie szalało bezprawie przypadkowych słów,
Homer milczał nad nami.
RÓD PALAMEDESA
W pokoleniach ziemskich matek ród przez trzech boskich praojców płodzony biega po ziemi chłopięcą osobą Palamedesa: zabawą z żywiołami ziemi – niebiańską, świetlistą, jawną.
– Zeus, wszechobecne i bezosobowe przemyślenie nieba, oddech znikąd donikąd, z abstrakcji do powietrza, ciało chłopca rozumne.
Chłopiec marzył, że Zeus, prawo równomiernie siejących się przestrzeni, ojciec miejsc, w których istnieją bogowie i śmiertelni ludzie, że Zeus jest jego tylko ojcem! Z powszechnej rośliny rosnącego powietrza chłopiec złuszczył źdźbło – tylko dla siebie: roślinne mleko pieniło się w nim z natchnienia przestrzeni (powietrze jest krwią tej przestrzeni a lot jest sercem tej krwi). I oto Palamedes jest krwią lotu i oddechu, rozpraszaną skrzydłami pogodą lekkich narodzin i starzejącym się w płucach niewolnikiem westchnienia.
– Helios, światło niepodobne do ognia, inne w każdej porze słonecznego dnia i do żadnej pory nieprzyległe, światło powszechne bez narodzin ze słońca, nieśmiertelne bez cienia, ciało chłopca żyjące, nieporównane.
Nieśmiertelne nasienie Heliosa – krew, która z pełni południowej godziny wsącza się w piekącą ranę młodości Palamedesa. Słońce jest ciśnieniem, mięśniem, wewnętrznym naprężeniem przestrzeni, światło i ciepło są kobiecą substancją, krwią tego pożądania, a wzrok jest sercem tej krwi. I oto chłopiec biegnie krwią światła i ciepła, przyśpieszaną źrenicami aż po różowe palce widzące w ciemności.
– Posejdon, nieruchomy, głęboki ciężar i powierzchowna, ruchliwa zasłona fal, każde miejsce morza po swojemu gruntowne i nieugruntowane, sobą samym jasno zasłonięte, ciało dojrzewającego chłopca jawne, obecne.
Nieśmiertelne nasienie Posejdona – krew, która z osocza ziemi zaciążyła w spokojnych podróżach mężnego Palamedesa, krew wielkodusznego morza. (Słona gorycz jest krwią wód a klejnoty meduz cenne, bo prześwitują goryczą i solą, są narodami serc, wspólnotą próbujących życia.) I oto płynie w Palamedesie krew przetaczana sercem.
Z ziemistej krwi matek jego rodu ulepiono to ciało, którym jest Palamedes, to pożądanie nieba, słońca i morza, skrzep pokarmów i śmierci żyłkowany krwiobiegami, ciało ciskane losem bez serca i bez prawa, ciskane sercem ziemi.
Palamedes raz się rodził, nie wspominał narodzin, bo żyjąc – żył w narodzinach. I śmierć tylko raz była śmiercią, tylko raz wszędzie, w niebie, w słońcu, w ziemi i morzu.
RÓD ODYSEUSZA
Kiedy zestarzał się Odyseusz
często rodził się z własnej opowieści o sobie.
Uwielbiał opowiadać o swoim rodzie,
stawiał przydrożne kamienie przodków,
owijał opowieść wokół nich,
komponował odstępy pokoleń jak ciekawą wędrówkę
i był przewodnikiem.
Szedł ze strony ojca – pradziadem był Zeus.
Szedł ze strony matki – pradziadem był Hermes.
Zeus jest wszystkim – Hermes wybiega z wszystkiego.
A wszystko w chłodzie, w Zeusie.
Odyseusz opowiadał o sobie, mówiąc: „Opowiadano o nim”.
Opowiadano, że imię jego idzie od słów:
„Zeus padał deszczem na drodze”.
Po drodze tego zdania jego imię
było kalamburem tych słów.
Hermes biegł swoimi drogami
a Zeus był pogodą dobrą i złą na jego drogach.
Odyseusz prowadził się obok drogi Hermesa.
Biegnąc przez wszystko spoglądał na życie spoza życia,
przeplatał życie narodzinami jakby nie swoimi,
i śmiercią tych, których zabijał.
Żeglował jak krwawa meduza,
jak tarcza śmierci w nieśmiertelnym morzu.
Chodziło o kalambur nieśmiertelny, o śmiertelny spryt życia.
Biegnąc obok drogi Hermesa
wyprzedzał go albo pozostawał za nim,
żeby nie spotykać Zeusa panującego nad drogą.
Odyseusz chciał być własnym dobrem, własnym złem.
Zabijał na ludnej drodze, na drodze pustej,
bez Zeusa.
W starości było pusto na drodze.
Spokojnie umierał.
Wtedy szedł i widział – teraz idzie i znaczy.
Hermes wymienia wzrok na znaczenie,
wtedy na teraz, teraz na wtedy.
To nic nie znaczy – nie ma kalamburu:
śmierć ludzi, których Odyseusz zabił
jest niewymienna –
bo rodzili się.
*
Rody Palamedesa i Odyseusza: wspólne rody wrogów!
Sukcesje narodzin, „wydawania na świat”, sukcesje rozdzierania łon, które wyszły z łon poprzednich – mają w sobie drastyczność cielesną równą zabijaniu.
Z łon wychodzi sukcesja życia i sukcesja zabijania.
NAUKI CHEJRONA
Co kończy się, przez fakt skończenia
Zabija przed zabójstwem.
Mieczysław Jastrun
Najpierw twoja ręka położona na ręce matki. Na koniec położona na drewnie trumny, na kamieniu grobowym – jak na ręce matki. Twoje niemowlęce oko prześwietlone na bieli prześcieradeł, na różowości jej ciała. Twój słuch wibrujący na głosach matki, wody, ptaka, ognia.
Kiedy to wszystko zauważysz i znajdziesz tam siebie i twoje ciało, będziesz bezwiednie znajdował rzeczy, czas, kobiety i mężczyzn, zły i dobry los. Będziesz odrzucał i na nowo znajdował, nie pamiętając, że wyrzuciłeś, będziesz podnosił ręką do oczu i nasłuchiwał.
W podręcznych sprzętach, w godzinach, w ludziach, w losie, znajdziesz siebie po raz drugi i schwycisz, kiedy dowiesz się, że umrzesz. Znajdziesz – i to będzie twoje mienie do śmierci. Umyślnie będziesz wynajdywał świat, aby tym pewniej dać się światu zaskoczyć.
Gruda gliny albo metal albo ludzkie ciało. Tworzywo jest tu! Weź sobie i zapomnij skąd wziąłeś. Teraz jest w twoich rękach i oczach i umyśle. Dotknij, przyjrzyj się i zamyśl – tam skąd wziąłeś pozostał niebyt albo czyjaś tęsknota (niech cię ona nie wciąga!) a tu, na powierzchni tego co od wszystkich stron oderwane, co ze wszystkich stron wzięte, jest ślad po świecie poza tobą, jest pamięć, której nie znasz. Zmieniaj ten ślad, nazywaj, urabiaj wedle zamysłu, spojrzenia, ręki. Jest twój. Zrobiłeś mały świat. Nową pamięć.
A teraz połóż ten świat na innym miejscu. Pozwól mu żyć tym, co wyrzeźbiłeś na jego powierzchni i tym, czym zdziwi się powierzchnia dużego świata czując ten mały świat – czując te wszystkie pomniejszone gliny i ręce, metale, oczy i umysły. Przypomnij sobie, że twoje ślady pamiętają o tobie.
Znaleziska i rzeczy zrobione, jeżeli bywając w twoim istnieniu zużywają i unieruchamiają twoje zmysły, usuwaj (zapominaj). Rób miejsce dla coraz innych istnień (albo swoje zmieniaj w inne). Poznanych ludzi, jeżeli ciebie poznali, zabijaj. Ból, który tobie zadali, wpędzaj do ich ciał. Zatrzymuj ich serca aby ból nie mógł ciebie porazić zabójczym odruchem ich złej krwi. I zaślepiaj ich oczy, aby twój ból ich oczami nie litował się nad tobą. Zabijaj, aby umarli. Mów o nich, aby umarli. Mów jak rdzeń wytryskuje z przerąbanych kręgów, jak ręce przygiętego do ziemi trzymają wnętrzności otwartego brzucha, jak węgorze obgryzają tłuszcz nad nerkami w otwartych ranach. Wszędzie nie żyje ten, którego zabiłeś. Zapominaj – aby umarli.
Kiedy poczujesz ból, zamknij go w sobie, a jakby poza sobą. To jest jedyny lek, jeśli zdołasz go sobie sporządzić: nic twojego w twoim bólu, nic dla ciebie i nic przeciwko tobie – ani w świecie ani w myśli. Wszystko ciasno jak kamień. Musiałbyś rzucić się aż za horyzont swojego ja – tylko wtedy uniknąłbyś śmierci. Ale jesteś za słaby, a wyobraźnia jest bolesna i tobą zajęta.
Krzycz.
*
Chejron – najstarszy na Ziemi. Rzeźbiarz, a właściwie nauczyciel rzeźbienia, bo tylko nauczającym słowem wnika w materie świata i w materię własnego ciała obrabiającego świat. Uczy bogów i herosów najpierw widzieć swoje życie, a później dopiero tym życiem zmieniać żywioły i rzeczy.
Dwie są główne nauki Chejrona:
Tektonika – nauka o podziałach świata.
Równoważnia – nauka o równoważeniu części świata.
Te dwie nauki odróżniają człowieczeństwo od zwierzęcości, która niczego nie odróżnia i niczego nie porównuje, żyje w życiu.
W pokoleniu Palamedesa i Odyseusza tektonika rozwinęła się w naukę o kategoriach istnienia w świecie, a równoważnia w naukę o transakcjach, o wymianie towarów i pieniędzy.
Palamedes bronił się przed tymi rozwinięciami nauk Chejrona, Odyseusz chętnie je doskonalił. I okazało się, że dzięki temu mógł wprowadzić w świat nie-etyczność, mógł posługiwać się podstępem.
Łatwo bowiem można fałszować kategorie, ponieważ są sztuczne. Trudniej wymienność rzeczy, bo jest bardziej naturalna, ale da się to zrobić dzięki wynalazkowi pieniądza. To pozwala Odyseuszowi „wykupywać” zło etyczne – będąc podłym wobec Palamedesa, zakopując pieniądze pod jego namiotem, można o k u p i ć to dzielnością i sprytem w greckiej służbie pod Troją.