
Moje likwidacje
dzwieki / WYDARZENIA Krzysztof Siwczyk Marta Podgórnik Roman HonetZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Romana Honeta, Marty Podgórnik i Krzysztof Siwczyk podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty książki Marty Podgórnik Pięć opakowań, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii "Dożynki" 30 wczerwca 2008 roku.
W takie dni już tylko herbata liptona nad
tomikami bohdana zadury, albo poprawianie
dykcji przed brązowym lustrem.
na przystanku smarkanie wprost do kosza z
przytrzymaniem jednej dziurki,
i po czesku odwracanie numerów autobusów
i tak jadących w jedno i to samo miejsce.
już tylko umywanie rąk od wszystkich ważnych
i nieważnych, od przegranych naszych bitew,
od zaraz. mimowolne przełykanie umykającego
spod podeszw kurzu, latarniane puszczanie oczek
w rajstopach kabaretkach.
nazywają to szerokim układem odniesienia,
jeśli to coś mówi komukolwiek.
w takie dni już tylko do skupu butelek,
po więcej pustki, po więcej.
sygnały niezdrowego zainteresowania docierają co jakiś
czas, podobnie jak pocztówki z odległych miasteczek
sygnowane beznamiętnym „do zobaczenia” przez kogoś,
w kim można się było zakochać, tylko przegapiło się
okazję. pozostawanie w przyjaźni z niezliczoną
ilością niedoszłych mężów i żon jak kolekcjonowanie
kapsli z niemożliwością wygrania jeszcze czegoś ponad
to, co już się otrzymało. a trzeba wkalkulować
mieszanie imion, rosnące rachunki telefoniczne,
niespodziewane wizyty. konsekwencje drobnych kłamstw
jak zimujący w kościach złośliwy nowotwór czekają na
swoją chwilę. odłożona na bok jak zaległe listy słuchawka
jeszcze ciepła ciepłem policzka, traci miarowy puls sygnału.
ostateczne rozwiązanie – rwiesz żyłę kabla strzepiąc opuszki
palców, cieknąc ryglujesz drzwi, udajesz, że wyszedłeś
i nie wiesz, kiedy wrócisz. po drugiej stronie światła gasną
z równą gwałtownością, chociaż nie wszędzie rozgrywa się
dramat. długa zima osłabia czujność, wypycha z resorów,
wymusza podjęcie ryzyka. kupisz pół litra, zmienisz adres na
etykiecie, znikniesz cicho jak wywabiona wybielaczem plama.
tzw. długi weekend nareszcie się kończy
a ja od pierwszej nocy wiedziałam co będzie
jak ten sen złoty szczęście sobie poszło w chuj
alkohol we krwi krąży a łzy są na szczęście
na to, co sobie poszło, jak wspomniałam, w chuj
a przez moment w feerii kieliszków z obwódką
mignął mi panny młodej staromodny strój
mleczna biel literatki ze zmrożoną wódką
jak pager zadzwoniła w samą porę myśl
aby nalać do pełna znów co czynię chętnie
dopiero po północy a ty chcesz już iść?
wielka szkoda, popatrz, tu jest bardzo pięknie
tu zimą uwierzyłam (jak to „mam już dość”?)
w realne lepsze światy, w kredytowy bilet
na wokalu ordonka i confetti gwiazd
kelner! proszę to samo! nieważne za ile
więc dobrze, że zapomnieć proponujesz mi
i że nie chcesz powtarzać błędu – błąd był mój
jak moje jest królestwo i smok co w nim śpi
i tęsknota do tego co już poszło w chuj
raz tylko byłam szczęśliwa w miłości ale źle się skończyło
tę porywającą skądinąd historię właśnie sprzedałam
gazecie kobiecej za pierwsze przyzwoite honorarium
takie wydarzenia plus lektura tego co piszą niektórzy goście
i jedna gościówa na łamach gettowej prasy i jeszcze trzy
pierwsze miejsca w rankingu „piosenkarki,
piosenkarze, zespoły XX wieku” przy nieobecności
w pierwszej setce michaela jacksona oraz pewien facet przy którym
upuszczam przedmioty ale nade wszystko
trzydziestoczteroprocentowe poparcie dla postkomunistów
w ostatnich sondażach – to w końcu skłania do głębszej refleksji,
np. przedwczoraj puszczaliśmy z rafałem
piotra szczepanika i zaczęłam rozważać rezygnację z literatury
bo takiego kawałka jak „puste koperty” nigdy nie wymyślę
choćbym uległa namowom i zaczęła palić
to świństwo po którym zaraz chce się jeść i spać a to połączenie
fatalne dla figury samotnej kobiety, o czym musi myśleć nawet
jeśli przyjmie posadę w kulturze-oświacie,
telefon komórkowy oraz konto w banku co jest co nieco warte
w sytuacji kiedy załatwia sobie zakaz wstępu do kolejnych
łóżek – jak zwykle głupio o tym szerzej
opowiadać więc mówię coś w sensie lass das i możemy na wódkę
do diabła z tym wierszem to już hymn hipokryzji za chwilę napiszę
że czuję się wolna, swobodna jak kulka z flippera
z ukochanymi pięknie i pod mostem jest coś
więcej w słowach których nie rozumiemy
a wypowiadamy w odpowiednich momentach
więcej niż sami chcielibyśmy słyszeć
w nieodpowiednich momentach gdy nie jest
tak jak myślisz i nie jest jak na to wygląda
i wszystko ci wytłumaczę a przecież wiadomo
jak to bywa między nami a ukochanymi
co nie lubią być wierni ani prawdomówni
zostawiając to szeregom miśków i kociaków
z którymi nie zadajemy się nawet przez moment
a ci ze swoich powodów nie pchają się do nas
tak mam już kurwa nędza córka inżyniera
że kocham się w perfekcji i wielbię szczegóły
z braku laku w niesmaku lecz jednak wybieram
czasem nawet mahomet musi przejść się w góry
czasem nawet mahomet musi się wypróżnić
nikt nie jest prorokiem we własnej łazience
świat się bardzo stara by załatwić mi epizod
w czyimś jeszcze życiu niestety za epizody
nie dają oscara cóż przyznane naprędce pomniejsze
nagrody pomniejszą może gorycz zgagi bo do końca
utrwalony w mym filmie pozostaniesz młody
i wiecznie iść będziemy w stronę wszechwładnego słońca
Oto pierwsza pacjentka naszego docenta, Elżbieta, dwudziestodwulatka,
którą zawał wyrwał z tygodnia spraw do załatwienia; gdy uderzył, ona
oglądała serial w telewizji Polsat, i wcale się nie czuła zestresowana, ani
przemęczona. Jak to w niedzielę, ból się jej nasilał (a świat olewał Elę,
choć go przeraziła jej nagła bladość; ona sama zaś miała wrażenie, że
sparzyła się w płuca. Serca wtedy w ogóle nie czuła. Potem pomyślała,
że ktoś ją sztyletował w kiepskim kryminale.
Docent dzieli pacjentki na młodsze (Miałam tyle planów!) i na starsze
(stare); „Jak to – śladu nie ma? A przecież ja się wybieram na rentę!”.
Lecz najsmutniejsze to osieroceni, gdy jeszcze walczą z losem i mają
pretensje: Przecież media podają: z zawałem wygrywasz. To dlaczego
umarła? Nic się nie leczyła, nie robiła badań; pierwszy lekarz dał lek
i odjechał. Drugi kazał włączyć sygnał. Jeszcze sami go uspokajali,
że nerwowa była od zawsze. W kardiologii szybko odtrąbiono sukces
– ostrzega odratowana Ela; i prawie każde zdanie zaczyna od słów.
Wtedy do mnie dotarło, gdy to mnie dotarło. Przy czym
okazało się, otarło ramię. Tarło niezdarnie. Zdjęcia się
utarło wieszać w antyramie, nas utarło się wieszać w
podziemiach, ewentualnie bunkrach Naszego Wydawcy.
Jak? Najbardziej. O to się otarło akurat nie raz nie dwa
niewielu z nas, a reszcie, Skarbie, na do widzenia, jak
temu miastu, zajęcia: jak mogliście zwątpić w miłość i
że co było a nie jest nie pisze się w rejestr. Co w ogóle
było? Nie pytam; czytam Żadana, i – Chwilo, nie trwaj,
Chwilo, wypierdalaj! Wybacz mi ten wers, byłem lub
byłaś widocznie najebana. Dzisiaj, z perspektywy zera,
dostrzegam nie znaczne ustępstwa, jedynie uchybienia
drobne, i doceniam, żeś pozostała wierna, choćby sobie.
Bo wiem, że nie udaje się dlatego, że trzymamy kciuki,
zapominając jak głupi o gardzie; że się po raz kolejny
oddaje dla tego jednego, temu jedynemu. Na otarcie łez.
nim spłowiałym głosem nie wydrgam w ciemnym losie własnej
ścieżki, wyobraź sobie: dołem pędzi rzeka, zarośla tataraku -
bokobrody w pianach. i nie zaznasz miłości, mimo możliwości,
wstawionych w z góry spaczony szyk zdania.
ustne umowy, pleśń w powidłach, wysyp sierpniowy czereśni
i wiśni! pisz, głupia, pisz i szacuj! krewkie rytmy wiodą
samobójców do łóżka, a my usychamy sami ze sobą złaknieni
twej pieśni! nie ma że boli? nie. boli, że nie ma!
pamiętasz balladę o paluszkach okruszka?
czarny cień na obłoku, cytuję z pamięci. pstryk!
i kręci się. bez nas. coraz bardziej bez nas.
W Krantzu nie ma już Królowej; teraz mówi do pana kobieta:
Zabił pan Królową. Powinien ją zabić, by nie stracić.
Pokochałam Cię, kiedy wszedłeś do mojej komnaty. I wstydziłam się tego.
Pokochałam Cię, kiedy zemdlałeś zmęczony. I wstydziłam się tego.
Pokochałam Cię i wstydziłam się tego.
Później nie będzie później – pani mnie ocali, a ja – ocalę panią:
Proszę tylko zmienić swoje postępowanie i swoje zamiary. Wrócić do stolicy
i przyjąć paradę. Wymazać z pamięci nasz krewki epizod.
Bo lud panią kocha.
Ten domek zbudowano dla Króla, gdy miał dziesięć lat.
Królowa Cię tutaj nie znajdzie. Czy aby na pewno Królowa wróci do stolicy?
Królowa zawsze odjeżdża daleko.
Nie proponuję pani szczęścia, bo nie umiem kłamać.
Ale może zostańmy dwugłowym orłem ze sztandarów?
A Królowa się niepokoi, lecz jest bardzo silna. Zasłania twarz własnymi rękami.
Zanocuje w oberży w razie czego. Ja wrócę do Krantzu.
To życzę wszystkim państwu miłej nocy: dzień będzie okropny.
(Boisz się bo nie jesteś zakochany. Gdybyś podszedł bliżej, słyszałbyś
jak się czyta; czytał tak jak mówisz.)
Dłoń boga szuka kogoś od rana, i znajdzie.
Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.