książki / WIELKI KANION

Pieśni miłosne

Tadeusz Pióro

Fragmenty książki Tadeusza Pióry Pieśni miłosne, wydanej w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Życie z wiatrem

Nie­bo jest szyb­sze, nie zamie­nisz sło­wa
bo zmie­ni się pre­tekst i potrze­by chmur
tylu oczom. Łatwiej nadą­żyć za dwu­znacz­ną
falą, biec ziem­skim spoj­rze­niem
wzdłuż kata­strof i zry­wów – nie obie­cu­ją
wie­le, lecz co parę­set kro­ków
dają mar­twą rybę lub barw­ne drew­no
roz­szar­pa­ne w pro­fil dziel­ni­cy finan­so­wej
mia­sta dość nowe­go, by rude­ry i zdroż­ne
dormi­to­ria szem­ra­ły wśród dra­pa­czy chmur -
komu­ni­ka­cja leży im na ser­cu.
Lecz nie sły­szy­my wiel­kich okrę­tów
któ­re ktoś musi liczyć z cie­ka­wo­ści
świa­ta lub znie­chę­ce­nia nie­po­li­czal­nym.
Idąc pod wiatr moż­na liczyć kro­ki, myśle­nie
z wia­trem zwra­ca się ku sobie
więc myślę, że war­to pomy­śleć o czymś
co się liczy bez wzglę­du na wiatr.

Gło­śno tu o cho­rą­żym Wia­dro
któ­ry opły­nął cały świat
skąd przy­wiózł zato­pio­ną w bursz­ty­nie
gór­ną czwór­kę Mao Tse Tun­ga.
Po ampu­ta­cji opi­sał 1300
gatun­ków ryb, mon­to­wał baro­me­try
w czoł­gach i do dziś rado­śnie
stru­ga waria­ta, lecz ja sły­szę tyl­ko
szan­ty, szan­ty, szan­ty,
all night long.

Spa­cer pla­żą z wykry­wa­czem meta­lu
zamiast trzci­no­wej lasecz­ki
potwier­dza wszyst­ko, co mówią
na ante­nie. Sygnał sezo­nu
to pisk, zagłu­sza­ny świ­stem wia­tru
prze­cho­dzą­cy w mono­ton­ne bucze­nie
o tak niskiej czę­sto­tli­wo­ści
że szku­ner wypa­da z pęk­nię­tej fla­szecz­ki
i już jako lodo­ła­macz lądu­je w becz­ce śle­dzi.
Tak powsta­ją korecz­ki hel­skie
uczy­li nas o tym w woj­sku.
Do dziś noszę na wątro­bie
szcze­gó­ły tech­nicz­ne tej meta­mor­fo­zy.

W pory­wach wiatr osią­ga pręd­kość
z jaką przy­by­li­śmy i znik­nie­my.
Każ­dy chce się usto­sun­ko­wać
do clou pro­gno­zy, lecz nikt nie nadą­ża
więc liczy­my na bar­dziej pomyśl­ną
choć­by uni­la­te­ral­ną
sto­sow­niej­szą dla muchy w kost­ce lodu
któ­rą roz­pu­ści byle kor­diał
niż dla ludzi idą­cych brze­giem
morza, choć­by do baru.
Ku następ­nym pogna ich wiatr.

Życie jest szyb­sze, bez lodu
i chmur scho­dzi z oczu
prze­li­te­ro­wa­ne i ginie
po nim słuch. Tak się mówi.
Ina­czej śpie­wa­my.


Mały alchemik

Sędziom orze­ka­ją­cym w pro­ce­sach o obra­zę uczuć reli­gij­nych

Lacri­ma di Mor­ro, Sola­ia, Ornel­la­ia,
pod raj­ski­mi krze­wa­mi
jasno brzmi głos
Nemea, Man­ti­nia, Lupi­ca­ia,
Naous­sa, Ailan­pa, Pri­ma­ma­te­ria,
w ciem­nych bły­skach
rude zło­to klo­nu,
blask zbóż jesien­nych
ziść­cie
Teghea, Iman­thia,
Terol­de­go Rota­lia­no, Muf­fa Nobi­le, Lan­ta­sco,
czcij­cie pło­mień
Ale­ati­co Pome­le, Mon­sor­do, Bru­na­te,
wśród pszen­ne­go szme­ru
Sola­ia, Sas­si­ca­ia, Pia­stra­ia,
z ciszy śliw­ko­wej toni,
ze sto­pu barw toni,
ziść­cie pło­mień
Kar­nar, Klin, Meta­mor­fo­sis,
z płyn­ne­go bursz­ty­nu,
w bla­sku żagwi rybac­kiej
czcij­cie pło­mień
Cia­bot del­la Luna, Red Angel,
z mocy traw
z biał­ka żywe­go w nasie­niu
z żaru pąków
z mie­dzi na liściu jesien­nym
z żywicz­ne­go brą­zu
Negro­ama­ro, Grat­ti­ca­ia, Ornel­la­ia,
z poły­sku gron
nad sza­ro­ścią wód
Bifer­no Rami­tel­lo, Falan­ghi­na Eleu­si,
ziść­cie
kro­ple zło­ta i sre­bra,
chłód luster i kości


Sześć razy haiku (bo Justyna rozmawia przez telefon i nie mogę się skupić na niczym)

Ślad pary na nie­bie
pod nami roz­kosz
suche war­gi liści

Ślad pary na nie­bie
suche war­gi liści
pod nami roz­kosz

Suche war­gi liści
ślad pary na nie­bie
pod nami roz­kosz

Suche war­gi liści
pod nami roz­kosz
ślad pary na nie­bie

Pod nami roz­kosz
ślad pary na nie­bie
suche war­gi liści


Hiciory z PKP

Towa­rzy­szom podró­ży

Mogą się przy­dać w dobie kry­zy­su
dadzą pocią­gnąć jesz­cze godzi­nę
lub dłu­żej, nim zapa­nu­je spo­kój
nim zawie­sisz potrze­by aż do odwo­ła­nia
a nazwy miast i dwor­ców nowe­go stu­le­cia
pusz­czą się w tanecz­ną nie­pa­mięć

Taka jest kolej tra­dy­cyj­nych rze­czy
Taka jest mia­ra, któ­ra nas niwe­czy

Dziś wszyst­ko wol­no: nasze nagie oczy
są czer­wo­ne jak poczę­stu­nek
któ­ry zje­my dopie­ro w następ­nej podró­ży:
do tam­tej pory będzie na nas cze­kał
jak koniec tra­sy lub cicha nadzie­ja
na dresz­czyk ducho­wej emo­cji

Taka jest kolej tra­dy­cyj­nych rze­czy
Taka jest mia­ra, któ­ra nas niwe­czy

Goni­my za szczę­ściem, kar­cąc mity.
Po zacho­dzie słoń­ca, w wie­żach z kości sło­nio­wej
zawie­ra­my pakt z obra­żal­ską śmier­cią.
W gospo­dzie, po spraw­dze­niu listy
każ­dy ptak brzmi jak pro­rok, a wyrzu­ty sumie­nia
tra­pią nas niczym mal­wer­san­tów z admi­ni­stra­cji pań­stwo­wej
lub pija­nych Ame­ry­ka­nów. Bie­rze­my więc jesień
w leasing i zacho­wu­jąc nie­zbęd­ne środ­ki ostroż­no­ści
waha­my się: sło­ne dow­ci­py skró­cą czas odsiad­ki
jak sta­re fil­my doku­men­tal­ne o pra­cach polo­wych
i życiu wsi – łza krę­ci się w oku na widok tych hałd
sta­rych opon, skła­dów maku­la­tu­ry
za gar­dło ści­ska coś nie­wi­docz­ne­go
pismo lub cicha muzy­ka odpły­wów, lecz nie ta
choć podob­na (tu wszyst­ko dry­fu­je jak kwia­ty
loto­su w jac­cu­zi). Czy mamy jesz­cze coś do stra­ce­nia?
Podo­bi­zna reki­na sta­je twa­rzą w twarz
z podo­bi­zną dziew­czyn­ki z zapał­ka­mi.
Nasze pie­śni są wol­ne od słów.
W tym trud­nym okre­sie, kie­dy zło­te tara­sy
kła­dą się cie­niem pod koła pocią­gów
a para­dok­sy i oksy­mo­ro­ny wypa­cza­ją
pół­ki biblio­tecz­ne, otwie­ra­my spo­łecz­ną szkół­kę szyb­ko­ści.
Nasze łań­cusz­ki dzwo­nią na koniec trze­cie­go dnia.

Taka jest kolej tra­dy­cyj­nych rze­czy
Taka jest mia­ra, któ­ra nas niwe­czy

Eve­ry­bo­dy:

Taka jest kolej tra­dy­cyj­nych rze­czy
Taka jest mia­ra, któ­ra nas niwe­czy

O autorze

Tadeusz Pióro

Urodzony 15 marca 1960 roku w Warszawie. Poeta, tłumacz, felietonista. W roku 1993 obronił doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley (o twórczości Jamesa Joyce'a i Ezry Pounda). Do roku 1997 wykładał na Southern Methodist University w Dallas, obecnie adiunkt anglistyki w Instytucie Anglistyki. W latach 2000-2005 felietonista kulinarny „Przekroju”, oraz miesięcznika „Pani” (w latach 2005-2013). Redaktor naczelny „Dwukropka” (2002-2003). Mieszka w Warszawie.

Powiązania