Kanapeczka, Ogień
nagrania / wydarzenia Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
Andrij Lubka
Nie wiem, czy w te dni jest ktoś w Ukrainie, kto może normalnie i w porę zasnąć. Ja – nie mogę. Budzę się w nocy i sprawdzam wiadomości, budzę się rano – i przede wszystkim czytam pasek informacji agencyjnych. Wiadomości są coraz gorsze.
Nie da się pracować. Nie można na niczym się skupić. Przyswajanie wiadomości zatruwa i zwiększa lęk, ale zmusić się, żeby ich co każde kilka minut nie otwierać i nie czytać, nie udaje się. Próby ucieczki – w przyrodę, na narty, w alkohol – też nie dodają spokoju. Lęk rośnie w środku, całkowicie podporządkowawszy sobie codzienne życie.
Ktoś mówi i pisze w te dni: „Tobie dobrze, mieszkasz w Użhorodzie, nie masz czym się denerwować”. Po części to prawda: Użhorod jest na tyle daleko od rosyjskiej granicy, że wątpliwe, by bezpośredni atak nastąpił dzisiejszej nocy.
Jednocześnie złożone i wieloetniczne Zakarpacie to poręczny przyczółek dla prowokowania chaosu, aktów terroru, które natychmiast uzyskają międzynarodowy rozgłos, więc za mocno tu też się nie odprężysz. Chociaż, jasne, w te dni mieszkać na Zakarpaciu – to nie to samo, co żyć na muszce rosyjskiego żołnierza.
Ale uwierzcie, że i w Użhorodzie, na samej granicy z UE, nie ma spokoju. Przed wiadomościami i tutaj się nie ukryjesz. Po nich i tutaj nie zaśniesz. Choć wyobrażam sobie, jak ciężko jest tym ludziom, którzy mieszkają bliżej Rosji. Jak się lękają każdego dnia i każdej godziny. Martwię się o nich.
O Jarosława z Czernichowa, o Serhija z Charkowa, o Jewhena z Sumów, o Sierhija z Mariupola, o Switłanę z Odessy – o wszystkich tych, których mogę nazwać znajomymi i przyjaciółmi, z którymi byłem i bywałem. Rozmawiałem i sprzeczałem się, o wszystkich tych, którzy swoje miasta i regiony czynią Ukrainą.
Ale nie tylko o nich. Martwię się o ludzi, których nie znam i których nigdy nie widziałem, o Ukraińców, o swoich współrodaków. Boję się, że w ich domy mogą trafić pociski, że do ich domów wedrą się obcy uzbrojeni ludzie, że przyjdzie im boso uciekać w mroźną noc. Chcę ich objąć, podtrzymać, uspokoić. Chciałbym, żeby wiedzieli, że nie są sami.
Do diabła, to jest właśnie to, co w patriotycznych wierszach nazywają „jednością”, a w pracach naukowych – „wspólnotą, która tworzy naród”. Uczucie dumy, kiedy sportowiec z Charkowa zdobywa medal i wchodzi na podium z ukraińską flagą, i uczucie lęku, kiedy na mieszkańców Charkowa szczerzy zęby zezwierzęcona istota.
Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, ale kraj to organizm, a jego granice to skóra, i gdzie by nie uderzyli, ból odczuwają wszyscy. Nie może być ataku tylko na Charków czy Mariupol – atak będzie na całą Ukrainę. To wojna nie przeciw czernihowczanom czy odesczanom, a przeciw Ukraińcom, Ukrainie jako idei, która wszystkich nas trzyma w kupie.
Tak też żyjemy, złączeni lękiem, strachem, bezsennością. Tuląc się blisko, ramię do ramienia, łokieć do łokcia, zbliżamy się, żeby się ogrzać i podtrzymać jeden drugiego. Słobożańszczyzna jeszcze nigdy nie była tak blisko Zakarpacia, jak teraz, w czas zagrożeń i pogróżek; Donbas jeszcze nigdy nie był tak blisko Zakarpacia, jak teraz, kiedy w okopach siedzą tam bojownicy naszej Zakarpackiej Górskiej Brygady Szturmowej.
Kraj, który był geograficzną mapą w szkolnym podręczniku czy na ekranie telewizyjnej prognozy pogody, nabiera realnych rysów twarzy ludzi, o których się martwisz, których chcesz wesprzeć i obronić. Bezsenność osiedliła się w każdym domu od Użhorodu do Donbasu, nie śpimy razem, jesteśmy razem w tej łodzi, która nazywa się „Ukraina”. Tak właśnie ona wygląda, jedność.
Ołeksandr Irwaneć
Nigdy nie myślałem, że będę pisał tekst pod takim tytułem. Tym bardziej we własnym domu, w swoim kraju…
poniedziałek, 28 lutego, ostatni dzień zimy, ale nie ostatni dzień wojny
No i znowu przyszło nam tworzyć historię, jak dwadzieścia osiem lat temu, jak dziewięć lat temu. Jakaś taka cykliczność się pojawia: 2004–2013-2022. Dwa Majdany, a teraz wojna. I za każdym razem naród Ukrainy musi walczyć przeciwko Rosji. Dlatego też łączę te trzy daty. Powstanie – ono i w czasie wojny także jest powstaniem, ogólnonarodowy protest, całkowite odrzucenie stanowiska oraz działań kraju z północnego wschodu. Tylko teraz Majdanem dla nas stała się już cała Ukraina.
Żeby to był ostatni raz, „Bóg Trójcę lubi”, mówi się u nas, a Polacy mają porzekadło: „do trzech razy sztuka”. Jeszcze w 2004 roku, już w grudniu, kiedy ogłaszano powtórkę drugiej tury wyborów prezydenckich, na potrzeby swojej rubryki w ówczesnym piątym kanale telewizyjnym, w ówczesnym programie Romka Czajki „5 Kopiejek” napisałem wiersz, w którym były takie linijki:
Ktoś się zmęczył, ktoś już jest niedołężny,
ale wreszcie to się wydarzy,
bo i w bajkach dobro zwycięża
ostatecznie za trzecim razem!
A teraz piszę notatki z Irpienia, gdzie przebywam z żoną Oksaną, jej dziewięćdziesięciojednoletnią matką i trzyletnim kotem Bashō. Kot i mama słabo rozumieją, co się dzieje, a my z Oksaną od czasu do czasu trochę wariujemy (przekreślone) denerwujemy się i na przemian wzajemnie się uspokajamy.
W czwartek 24 lutego nad ranem wyrwały nas ze snu dźwięki wybuchów. Do Hostomla w linii prostej jest od nas jakieś pięć, sześć kilometrów i z balkonu (mieszkamy na piątym piętrze) było widać wybuchy i rozbłyski. Wybuchy z rozbłyskami to napływały falami, to cichły. Tak jest do dzisiaj. Chociaż liczba fal się zmniejszyła, ale mimo to powtarzają się kilka razy w ciągu godziny.
Jak wiele się stało przez te cztery dni! W środę, w ostatni przedwojenny wieczór, z Petrem Załmajewem piliśmy kawę w towarzystwie kilku pięknych dam. Petro ma amerykański paszport, zapytałem go, czy w związku z niebezpieczeństwem wojny zamierza wyjechać do Stanów. Brodacz Załmaj-aga tylko się uśmiechnął: jestem dziennikarzem, zostaję. Kilka razy wychodziliśmy na wewnętrzne podwórko kawiarni przy Rejtarskiej, żeby zapalić, było wilgotno i dość ciepło jak na koniec lutego. Chciałem zacząć następne zdanie od słów „nic nie zapowiadało”, ale zaciąłem się – nie, jakieś przeczucie przecież było, wisiało w powietrzu. I to przeczucie okazało się niebezpodstawne.
Hostomel, Bucza, Irpień – to teraz „miejsca bojowej chwały” czy nawet bez cudzysłowu i dużą literą – Miejsca Bojowej Chwały.
W Buczy na postumencie stał stareńki BTR, pomnik upamiętniający krajanów, którzy polegli w Afganistanie. Okupanci z daleka zauważyli ten wojskowy pojazd i, nie zorientowawszy się, śmiało rozpoczęli z nim bój. Zmarnowali znaczną część amunicji, a później uderzyli na prawdziwe ukraińskie transportery opancerzone i oczywiście ten pojedynek przegrali. Taka jest wojna, wojna w Ukrainie. Nawet pomniki są po naszej stronie.
Jeszcze wczoraj padła łączność telefoniczna – być może uszkodzili tutejsze wieże przekaźnikowe Kyivstaru. Internet na razie jeszcze jest i mam nadzieję, że uda mi się wysłać ten tekst do „Zbrucza”.
Dziś rano na podwórku i na ulicy był duży ruch – poniedziałek, początek tygodnia. Godzina policyjna trwała do ósmej rano i od razu po ósmej podwórko zapełniło się mieszkańcami i zwykłymi przechodniami – podwórko mamy przechodnie. Dozorczyni Nadia czysto zamiotła asfalt, śmiecie też zostały wywiezione – służby komunalne działają.
W Irpieniu otwarte są pojedyncze sklepy, kolejki do nich są dość długie, ale ani sprzeczek, ani awantur, ani innych konfliktów się nie obserwuje. Z północnego wschodu, od Hostomla i Buczy, czasem dochodzą odgłosy wybuchów. Kilka razy słychać było dźwięk samolotów na niebie – mocny, ostry i szybki. A wczoraj przy wjeździe z Buczy do Irpienia koło Centrum Handlowego „Żyrafa” trwała prawdziwa walka, słychać było wystrzały i w tamtą stronę biegli chłopcy w cywilu, ale z automatami – być może obrona terytorialna.
Jeszcze bliżej epicentrum boju niż my mieszka małżeństwo – Siarhiej Pryłucki i Ołena Stepanenko, z małym synem, Adamem. Bucza jest obok Hostomla, dwa, trzy kilometry. Udało się do nich dodzwonić, kiedy jeszcze działały telefony. Byli poza domem. I to dobrze, bo mieszkają w nowym budownictwie, na wysokim piętrze – widok z okien piękny, ale i prawdopodobieństwo tego, że w okno trafi jakiś pocisk, też wysokie. A w samym Hostomlu mieszka przyjaciółka mojej żony, architektka Oksana Biłous, i już od paru dni nie ma z nią kontaktu. Serce ściska się od złych domysłów…
W Irpieniu od ostrzału ucierpiała też nowa wysoka zabudowa i dzielnica domów jednorodzinnych, wiele tam uszkodzonych budynków, okupanci strzelali do okien, zabierali ludziom samochody, żeby nimi jechać na Kijów. Jednak mosty przez rzekę Irpień i Buczankę wysadzone, jesteśmy teraz jak na wyspie. Dokąd więc dojechali – nie wiadomo.
Wojna wojną, a nasz kot to stworzenie rozpuszczone i dlatego jest wybredny, jak już się naje, to zostawia dużo jedzenia na swoim spodeczku, a potem domaga się świeżego. Podeschłą i zwietrzałą kocią karmę wynoszę kotom podwórkowym – one nie są takie wybredne. Wczoraj dość późno, jak już zaczęła się godzina policyjna, wyniosłem im, jak z Oksaną żartujemy, „przesyłkę od Bashō”. Miasto było zupełnie ciemne, latarni na podwórzu i przy ulicy nie zapalano od kilku dni. W oknach domów też prawie się nie świeciło – wielu ludzi opuściło Irpień. W naszej klatce na trzydzieści sześć mieszkań świeciło się tylko u nas i jeszcze w dwóch – na trzecim i na siódmym piętrze. Z głębi podwórka przybiegły dwa koty i chodziły wokół wysypanej przeze mnie karmy.
Wyciągnąłem papierosa, zapaliłem i siadłem na ławce pod klatką. Zanim go wypaliłem, zrymowałem dwie strofki. To, oczywiście nie jest poezja wysokich lotów, ale mimo wszystko je pokażę:
Starym już, lecz nie chory i nie kaleka jeszcze.
Więc mnie przestraszyć, wrogu, nawet się nie staraj!
Rosyjski myśliwcu, śmigłowcu, okręcie,
Już to słyszałeś od kogoś: Spierdalaj!
Jeszcze nie wziąłem do rąk kałacha,
wstydu ze tę leksykę nie czując ni winy,
mówię ci teraz otwarcie, bez strachu:
Rosyjski żołnierzu,
Spierdalaj z Ukrainy!
Jurij Andruchowycz
Odezwali się dysydenci – i włodarze Fra[nkiwska] pokazali plecy. Czy z szacunku dla więźniów sumienia, o których być może usłyszeli pierwszy raz, a może ze strachu o własne notowania?
I teraz decyzja ojców miasta – w dosłownym tego słowa znaczeniu – stała się połowiczna: dawną ulicę Akademika Sacharowa podzielą. Jedna część pozostanie z imieniem akademika, ta mniej okazała. Druga otrzyma wcześniej zapowiadaną nazwę – Ukraińskiego Zwycięstwa. Ojcowie miasta nie mieli najmniejszych wątpliwości, czy taka nazwa miastu jest koniecznie potrzebna. I nie zważali na to, że w takim przypadku zwycięstwo okaże się trochę krótkie, bo zaledwie czterystumetrowe. Bardzo skromne zwycięstwo i, co trzeba przyznać, to nie ulica, a jakiś odkrajek, odcinek.
Jednak, jeśli policzyć, że właśnie ten jej odcinek otrzymuje już siódmą nazwę (swego czasu będąc Nową, Bilińskiego, Polizeistrasse, Czkałowa, Czekistów, Akademika Sacharowa), to pozostaje zawierzyć szczęśliwej siódemce.
Z drugiej strony – wcale nie dla wszystkich okazywała się ona taka krótka. Taka, że każdy na piechotę średnim tempem pokona ją w pięć minut. Czasem mówiono o niej jako o najdłuższej: „Która ulica w Stanisławie jest najdłuższa? – Czkałowa. – Jak to? Dlaczego? – A dlatego, że jak nasz Iwan zniknął na niej, to dopiero po dwudziestu pięciu latach wrócił”.
Ale ten żart raczej nie jest o ukraińskim zwycięstwie. Raczej o ukraińskich ofiarach.
Specyfika tej ulicy tkwi w całkiem masywnym budynku, gdzie za różnych reżymów niefortunni odwiedzający go mogli zaznać wszystkiego: bezlitośnie przesłuchiwano ich i gnojono długo w areszcie, a także – grzechu nie ukryjesz – katowano i zabijano. Te dwa ostatnie działania przeprowadzano nierzadko ze szczególnym, zwierzęcym okrucieństwem. W tym dziele gestapo i NKWD, MBR i KGB nawet mogły walczyć, wybaczcie słowo – o palmę pierwszeństwa.
Kiedy więc w październiku pierwsza demokratycznie wybrana, „ruchowska”– jak wtedy mówiono – miejska rada rozpoczęła wstępne zmiany nazw ulic, nieprzypadkowo na czele listy znalazła się ulica Czekistów. Że jej nazwę zmieniono właśnie na „Akademika Sacharowa”, też było nieprzypadkowe: w tamtym czasie był to szczególnie dotkliwy policzek wymierzony sowieckim (w istocie rosyjskim) siłownikom.
Akademik Sacharow więźniem politycznym nigdy nie był. System po prostu potrzebował go nie w zonie – jako wybitnego, na światowym poziomie, fizyka jądrowego. Za to objęto go bardzo specjalną, aż przesadną kontrolą – z wszystkimi odczuwalnymi i nieodczuwalnymi ograniczeniami, prowokacjami, molestowaniami, tzw. podsłuchami i obserwacją zewnętrzną. W końcu nastąpiło i sześcioletnie zesłanie do niezbyt przyjaznego miasta Gorki, wywołane nieustraszonym oświadczeniem akademika co do inwazji afgańskiej. Były też niejednokrotne protestacyjne głodówki, które od czasu do czasu musiał podejmować, żeby wywalczyć w systemie choćby centymetry przestrzeni dla siebie. Oni bali się go żywego, ale też bali się jego śmierci. Do czasu, jak się okazało.
Tak, nie był więźniem politycznym. Ale był kimś, kto całemu cywilizowanemu światu o nich, sowieckich politzekach mówił. W grudniu 1975 roku – najdobitniej:
w wykładzie z okazji otrzymania nagrody Nobla, głosem swojej żony, pani Bonner. Samego Noblisty oczywiście do Oslo na ceremonię nie wypuszczono.
„Po prostu wymienię w tej sali nazwiska niektórych znanych mi więźniów… proszę przyjąć, że wszyscy oni są więźniami sumienia, a wszyscy polityczni więźniowie mojego kraju dzielą ze mną honor Pokojowej Nagrody Nobla”. Te słowa akademika są kluczowe dla zrozumienia tej wyjątkowej szlachetności ducha, z jaką prowadził on swoją głeboko osobistą walkę za wszystkich.
Pluszcz. Głuzman. Moroz. Nadija Switłyczna. Stefania Szabatura, Iryna Kałyneć. Stasiw. Iryna Senyk. Szmuk. Karawański. Wałerij Marcczenko. Szuchewkowij. Seńkiw. Hryńkiw. Lisowyj. Czornowił. Osadczy. Mustafa Dżemilew. Trzydziesci sześć ukraińskich nazwisk, wymienionych w wykładzie, które obok dziesiątków innych zabrzmiały pierwszy raz na cały świat. I jeszcze jeden, bardzo ważny akcent: „Nie mogłem wymienić wszystkich znanych mi więźniów z braku miejsca, a jeszcze większej ilości nazwisk nie znam albo nie mam pod ręką ich świadectwa. Ale wszystkich mam w myślach i wszystkich, których nie wymieniłem, proszę o wybaczenie. Każde wymienione i niewymienione nazwisko – to ciężka i heroiczna człowiecza dola, lata cierpień, lata walki o ludzką godność”.
Nadając imię akademika ulicy, która dotąd nosiła imię katów i zabójców, miasto oddawało swój najwyższy szacunek jednemu z liderów duchowego sprzeciwu wszech czasów. W ten sposób przezwyciężało także własną prowincjonalność. Poza tym było to także oddanie honoru osobistej ofierze Sacharowa. Istnieje wiele podstaw ku temu, żeby za przyczynę przedwczesnej śmierci noblisty w grudniu 1989 roku uważać (klasyka gatunku!) otrucie. Wtedy system prawdopodobnie zdecydował się nie odkładać już jego śmierci. Ten, kto sam jeden potrafił wyzywająco przeciwstawiać się całej deputackiej „agresywno-posłusznej większości”, stawał się zbyt niebezpieczny, aby dalej chronić go ze względu na pracę naukową, nawet w dziedzinie jądrowej.
Teraz, kiedy w mieście zapachniało ostatecznym pozbyciem się resztek rosyjskich nazw, najpierw pomyślałem: tylko nie Sacharowa… Może wystarczy rozumu?
Nie wystarczyło.
Zrozumiałbym jeszcze, gdyby radni miejscy próbowali użyć jakichś argumentów. Powiedzmy, że traktują akademika jako współtwórcę, w dodatku jednego z kluczowych, sowieckiej broni jądrowej, szczególnie bomby wodorowej. Czyli kogoś, kto bezpośrednio przyczynił się do uzyskania statusu jądrowego mocarstwa przez imperium zła, a to oznacza, że kiedy putin dzisiaj grozi swą jądrową potęgą, to część odpowiedzialności spoczywa też na Sacharowie. To byłoby ciekawe etycznie stanowisko, z którym naprawdę można byłoby z pożytkiem dyskutować – i miasto na takiej dyskusji tylko by zyskało.
Bieda jednak w tym, że ojcowie miasta na żadne argumenty się nie zdobyli. Wrażenie jest takie, że oni w ogóle nie za bardzo wiedzą, kim był ten jakiś akademik Sacharow, własnym przykładem jakby podważając to, co powiedział on w wykładzie noblowskim: „Tysiące lat temu ludzkie plemiona prowadziły brutalne walki w celu przeżycia i w tej walce ważna była nie tylko umiejętność władania maczugą, ale i zdolność do myślenia, do zachowania tradycji, do altruistycznej samopomocy w ramach swego plemienia”.
A co w naszym plemieniu mamy dzisiaj? Odezwali się dysydenci – i Sacharow został. O połowę go skrócono i jak nad biednym krewnym się ulitowano. Ogólnie rzecz biorąc, putinowi znowu udała się zemsta, której narzędziem tym razem stali się włodarze miasta Fra. Takie „ukraińskie zwycięstwo”.
Żeby z tego powodu nie popaść w całkowite zwątpienie, znajduję słowa pocieszenia: „Ale wszystko to nie powinno zmniejszać naszego świętego pragnienia, żeby właśnie na tym świecie, gdzie, niby rozbłysk w ciemności, pojawiliśmy się na jedną chwilę z czarnego niebytu bezświadomego istnienia materii, urzeczywistnić wymogi Rozumu i stworzyć Życie, godne nas samych i niewyraźnie domyślanego się przez nas Celu”.
22.04.2022
Kateryna Babkina
Jak o tym pomyśleć, to miałam osiem lat. Osiem lat, żeby przygotować się lepiej. Ale nie byłam do tego gotowa, nie byłam gotowa.
W 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, przesyłaliśmy sobie i publikowaliśmy w mediach społecznościowych dokument napisany po wojnie w Kosowie i po bombardowaniach Jugosławii. Teraz już dobrze nie pamiętam, o co tam chodziło. Nie zdołałam go odnaleźć – może i na szczęście, bo nie wiem, jak bym to teraz czytała. Dokładnie pamiętam tylko tyle… pisano tam, że pieniądze już więcej nic nie znaczą, że BMW, zanim skończy się benzyna, lepiej zamienić na pistolet, że trzeba mieć papierową mapę z najmniejszymi bocznymi drogami (co ciekawe, dobrze pamiętam, że pomyślałam wtedy, jakie to inne niż papierowe oni mogli mieć mapy w 1992 roku), że ratując się, trzeba omijać nie tylko obiekty wojskowe, ale też miasta, a najlepiej i wsie – bo gdzie nie ma działań wojennych, tam są maruderzy, a każdy z nich jest sam sobie panem. Przypominam sobie, że radzono, by wziąć siekierę. Pamiętam, że wymieniano nazwy jakichś substancji, które czy to odsalają, czy oczyszczają wodę, czyniąc ją zdatną do picia.
Nie miałam siekiery. Miałam dwadzieścia sześć lat, miałam ładne torebki, lekkie sukienki, kilka czerwonych szminek i bardzo dużo pantofli oraz bransoletek; samochód, który można było zamienić na całkiem przyzwoity pistolet; głęboką równą opaleniznę po zimie spędzonej w Tajlandii, długie włosy, kilka wydanych książek i znanego kochanka. Miał trzydzieści pięć lat czy coś koło tego, wydawał mi się stary i mądry.
A jeszcze miałam wizy. Wiza do USA, wiza do UE – wtedy one były potrzebne. I jeszcze jakieś wieloletnie wizy, w stylu marokańskiej – prawdopodobieństwo, że mi się przydadzą, było niewielkie, ale mimo wszystko zwiększało iluzję opcji. Co wieczór, wracając do domu, zajeżdżałam na stację benzynową i tankowałam do pełna. Mój kochanek dzwonił i mówił, że robię wszystko jak należy. Z czasem zmieniło się to w swego rodzaju rytuał, coś w typie wieczornej modlitwy czy składania ofiary: zatankowałam, jestem bezpieczna.
Był maj. No przecież wiecie, co to jest maj. Jak życie prosi o powietrze i wilgoć, jak słońce oblizuje ramiona i obojczyki. Ciemno robiło się już późno, często wieczorami wracaliśmy piechotą z barów czy niewielkich restauracyjek, gdzie długo siedzieliśmy na tarasach z moimi przyjaciółmi i milczeliśmy. Wstydziliśmy się, że giną ludzie, a my właśnie palimy papierosy, pijemy koktajle, jemy pastę i jakieś sałaty o długich nazwach oraz rozmawiamy o książkach, artykułach, skandalach. Było nam wstyd, że uprawiamy seks, mamy jasny dom i plany na lato. Było nam strasznie, że wszystko to się odbywa, a my nic nie możemy zrobić.
Nie, staraliśmy się po swojemu – pisaliśmy, zbieraliśmy pieniądze, kupowaliśmy potrzebne rzeczy, przyjmowaliśmy tych, którzy stamtąd uciekali – umieszczaliśmy ich dzieci w szkołach, wspieraliśmy ich, kiedy szukali jakiejkolwiek pracy. Obiecaliśmy pamiętać nazwiska poległych. Wymagaliśmy od rządu jakichś działań. Nawiązywaliśmy kontakty z przyjaciółmi z zagranicy i wysyłaliśmy rannych na rehabilitację, a dzieci poległych – na naukę i wypoczynek. Z jakiegoś powodu bardzo dobrze pamiętam, jak wszyscy wtedy się zastanawiali, czy można, czy jednak nie, śpiewać piosenki, grać koncerty i spektakle, organizować festiwale lub wystawy, kiedy w Donbasie jest wojna. Teraz wiem dokładnie – dopóki można, można. Kiedy nie będzie można, sporów w letnich ogródkach i na blogach też już nie będzie.
Pewnego wieczoru bardzo spieszyłam się do kina i nie zajechałam na stację. Benzyny miałam dużo, ale nie pełen bak. Myśląc o tym, długo nie mogłam zasnąć, ale po filmie trochę wypiłam i nie mogłam pojechać na stację. Zadzwoniłam do swojego kochanka. Spał. Napisałam mu wiadomość, że jest nieczułym głupkiem, i trzy dni nie podnosiłam słuchawki, a potem on przestał dzwonić. Albo może nie wtedy, tylko później, ale przestał. Nie bardzo się tym przejmowałam.
Potem był kolejny taki wieczór. I jeszcze jeden. I następny. Letnie ogródki zaczęto rozbierać w końcu września – a do tego czasu każdy i każda już mieli dawnego kolegę z klasy, chłopaka z dziecięcego obozu czy partnera z kółka tanecznego albo jakiegoś innego syna przyjaciółki matki, który tam zginął. Dużo rozmawialiśmy o tym, jakie to ważne nie zapominać, że w kraju toczy się wojna. Ale zdaje się, że zapomnieliśmy, co to znaczy – nie zapominać.
Jeszcze przez rok czy dwa, a nawet i trzy, w miarę możliwości sprowadzaliśmy rodziców, ściągaliśmy rodziny ciotecznych sióstr i innych krewnych. Do pełna ostatecznie przestaliśmy tankować wtedy, gdy pierwszy raz od początku wojny rozbierano letnie ogródki. Ci, którzy ruszyli pierwsi, już stworzyli nowe biznesy i przyjmowali następnych. Serce przestało się krajać, kiedy jakiś nowy znajomy czy nowa koleżanka mówili, że są z Doniecka czy Ługańska – niby wszyscy pamiętali, że to ludzie, którzy niedawno stracili wszystko, co mieli, ale to już tak bardzo nie bolało. Z czasem zdawało się, że przestawało tak ostro boleć nawet tych, którzy stracili – a nie tylko tych, którzy im współczuli. Teraz myślę, że jednak tylko się zdawało.
Drugiej nocy w kolejce na granicy, kiedy Alina i Sasza spokojnie spały w dziecięcych fotelikach, wiele myślałam o tym, jakim marnotrawstwem było nie zapytać tych ludzi o dom, o to, co oni tam zostawili i czego najbardziej im brakowało, co na pewno wzięliby ze sobą, gdyby stało się to raz jeszcze, czego najbardziej im szkoda. Bałam się, że to ich zaboli, przypomni kolejny raz o zmarnowanym życiu – ale to bardzo by mi się przydało, znacznie bardziej niż siekiera, odsalacz (filtr?) do wody czy pistolet. Jednak z nimi z pewnością było całkiem inaczej niż ze mną. Albo nie wiem. Nie wiem, jak było z nimi, i chyba także nie wiem, jak jest ze mną.
Co prawda przyszło mi jechać najmniejszymi lokalnymi drogami, z ominięciem miast i wsi – niektóre z miast i głównych tras już były atakowane z powietrza – ale jeśli mam być szczera, to omijaliśmy nie bombardowania i nie skupiska maruderów, a po prostu korki. Korki stały od Kijowa do samej granicy. O maruderach na całym terytorium kraju od początku bombardowań, które zaczęły się prawie tydzień temu, nie było słychać ani słowa – ani wśród ludzi, ani w mediach. Wodę, krakersy, papierosy, soki i ciastka można było łatwo kupić w wiejskich sklepach czy na stacjach benzynowych, a benzyny, to prawda, nie było. Jechałam tak oszczędnie, jak tylko mogłam. Bak przedwczorajszego wieczora był pełny – jednak nie za sprawą jakiejś szczególnej przezorności, a po prostu szczęśliwego przypadku. Dzieci były z ojcem, skorzystałam z tego, żeby wszystko załatwić – od manikiuru po złożenie zamówienia na artykuły spożywcze na najbliższe dwa tygodnie – i nawet zajechałam na stację. Spożywki jeszcze nawet nie dowieźli. Kiedy wróciłam, pamiętam, były mąż przywiózł dzieci i długo się kłóciliśmy – prosiłam go, żeby na wszelki wypadek wyrobił pozwolenie na wyjazd z dziećmi za granicę, a on powiedział, że chyba jestem chora, jeśli myślę, że w 2022 roku w środku Europy ktoś pozwoli na otwartą wojnę, w której ucierpi ludność cywilna.
Naprawdę, wcale nie chciałam się upierać się przy swoim, a gdzieś w głębi duszy zgadzałam się z nim. Jasne, to nie było możliwe. Myślałam, że to niemożliwe chyba jeszcze dzień, dwa po tym, jak to już się działo na moich oczach.
Właśnie dlatego nie pojechaliśmy od razu, ale, mówiąc szczerze, i tak nic by mi to nie dało. Dokumenty jak zawsze miałam uporządkowane i na swoim miejscu, a co do całej reszty – dzieciom wzięłam prawie wszystkie ich ulubione zabawki, markowe, które bez trudu można byłoby odkupić potem gdziekolwiek indziej, bardzo dużo ciepłych zimowych ubrań – kombinezony, najcieplejszą bieliznę, obcisłe i puchowe spodnie, czapki kominiarki – i jeszcze nie wiadomo po co wodoodporne pianki do surfingu, przecież dla maluchów tak trudno było znaleźć odpowiednie, a dla siebie trzy pary okularów słonecznych, dwa ciepłe swetry i śpiwór. Nie wiem, na co się szykowałam – kiedy przyjedziemy, będzie marzec, i we wszystkim tym będzie nam gorąco, ale nie będę miała ani grzebienia, ani żadnego ważnego sentymentalnego pamiątkowego drobiazgu. Nic drogiego, nic cennego, nic nieodwracalnego, tylko śpiwór i kombinezony, z których dzieci do następnej zimy już wyrosną.
Przekroczymy granicę po trzech dniach i trzech nocach stania w milczącej kolejce zakurzonych samochodów, otyłych kobiet, dzieci, kotów, psów i absurdalnych rzeczy – wielkich pluszowych niedźwiedzi, różowych rowerów, ktoś będzie miał nawet kolorowy plażowy parasol. Prześpiewamy z dziećmi tysiące razy wszystkie dziecięce piosenki. Zdążą urządzić się w swoich fotelikach na tylnym siedzeniu, podzielić przestrzeń i opanować ją na poważnie i na długo. Alina zacznie mówić: „Daj!” i „Siądź!”, Saszy wypadnie pierwszy mleczny ząb; i tak nie damy rady go później znaleźć w samochodzie, więc wszystkie kolejne uroczyście będziemy wynosić do samochodu, bo stamtąd przecież zabiera je zębowa wróżka.
Nawet nie poproszą mnie, żebym obudziła dzieci na samej granicy, i oczywiście nikt nie będzie pytał o pozwolenie na wyjazd od ich ojca. Wszyscy będą się denerwować, ale będą się zachowywać maksymalnie powściągliwie. Liczba uciekinierów tego dnia przekroczyła milion, a bomby padają sześćset kilometrów stąd. W 2014 roku zdawało mi się, że sześćset kilometrów – to nieskończenie daleko, ale już tak nie myślę.
W świetle granicznych latarni, cicho i powoli, samochód w niekończącej się kolejce innych, takich samych, przetacza się z Ukrainy do UE, z wojny – donikąd. Zatrzymuję się wtedy i stoję bardzo długo, aż kobieta z samochodu za mną wychodzi i nerwowo stuka mi w szybę, bo wszystkie wiszące tu znaki zabraniają trąbienia. Jak we mgle ruszę z miejsca i powoli będę jechała wśród tłumów pieszych z wózkami i walizkami, wolontariuszy, dziennikarzy, ominę autobusy, kantory, i będę starała się poczuć, jak coś ważnego tak samo ciągnie się i napina we mnie. Drży i się rwie.
Sofia Andruchowycz
Zastanawiam się, jak zacząć ten tekst o wojnie, z której strony do niego podejść. Jak zbudować opowieść, skąd brać jej logikę, jeśli wszystko, co było uporządkowane i zwykłe w ciągu całego życia twojego oraz wszystkich dookoła ciebie, bezpowrotnie się zmieniło. Logika nie istnieje, przetrącono jej kręgosłup.
Świadomość na zawsze utraconego zwykłego życia przychodzi straszliwie powoli: nawet kiedy siedzisz w zatęchłej piwnicy ośmiopiętrowego bloku w Kijowie, w którym przeżyłaś ostatnich sześć lat, i słuchasz ryku czołgów oraz BTR-ów, wzdrygając się wraz z betonowymi ścianami od wybuchów rakiet, jakaś część ciebie stara się przekonywać, że to wszystko jest nieporozumieniem, snem, że to nie dzieje się naprawdę. Że w każdej chwili możesz pójść do mieszkania, włożyć piżamę i położyć się do swojego przytulnego łóżka. Albo umówić się z przyjaciółką i spotkać się z nią w kawiarni na Podolu. Albo założyć swoje ulubione niebieskie trampki i przebiec dwanaście kilometrów Nadbrzeżem Obołońskim. Albo odprowadzić córkę do zacisznej pracowni na poddaszu domu ukrytego w malowniczym podwórku przy ulicy Chmielnickiego. Kiedy ona będzie rysować, przejdziesz obok restauracji Musafir z tatarsko-turecką kuchnią i wzdłuż kolorowych witryn Chreszczatyka, przez Rynek Besarabski (rzuciwszy wzrokiem na elegancko wygięte rzeźby ryb pod dachem), pójdziesz w górę ulicą Morwową, przez Park Maryjski dojdziesz do szklanego mostku Kłyczki, popatrzysz z niego na wyspę Truchanów i Podole, a potem przez place Sofijski i Operowy znów wrócisz na podwórko z pracownią, skąd niedługo wyjdzie twoja córka ze swoimi hałaśliwymi koleżankami, z nowym obrazkiem w rękach. Właśnie zaczęła się uczyć malować postaci ludzi.
Jakieś podejrzenia zaczynają się rodzić, kiedy patrzysz, jak pierwszego i drugiego dnia po rozpoczęciu ostrzałów rakietowych z wiecznie zabitego autami podwórka jeden po drugim znikają samochody. Kiedy obserwujesz, jak całe rodziny ciągną walizy i toboły do bagażników. Kiedy wyglądasz przez okno w kuchni i widzisz swojego męża: usiłuje przygotować wasz samochód. A tymczasem zza okna sypialni dobiegają obce, nieznane, odrażające dźwięki, które rozdzierają powietrze: ryk BTR-ów, rzęsiste ostrzały.
Twoja przyjaciółka gorzko płacze do słuchawki, bo ona, w stosunkowo bezpiecznym miejscu, o wiele lepiej i szybciej uświadamia sobie, że przeciwko nam toczy się prawdziwa wojna, że chcą nas zniszczyć. Uspokajasz ją, jednocześnie mówiąc córce, że nie może pójść do szkoły. Pierwszego dnia, obudziwszy się od wybuchów i od razu zrozumiawszy, co one oznaczają, mimo wszystko pytasz męża, czy córka pójdzie do szkoły.
Te usiłowania nałożenia na siebie, pogodzenia dwóch realności, między którymi przepaść powiększa się karkołomnie, zadają ci dotkliwy ból. Starasz się chwycić kry poprzedniego spokojnego życia, ale ona tonie i pochłania ją nurt – a ty tracisz równowagę. W dzień poprzedzający wojnę zdążyłaś posprzątać mieszkanie, więc teraz jest w nim czysto i przytulnie, ale większość czasu przychodzi wam spędzać w schronie. Kiedy nie daje się już tam wysiedzieć na niewygodnych krzesłach, idziecie pieszo na górę (korzystanie z windy w trakcie ostrzałów, wszyscy to wiedzą, jest skrajnie niebezpieczne – można znaleźć się w pułapce) i jecie na obiad ugotowany jeszcze przed wojną barszcz.
Co prawda ciało odmawia jedzenia, ciało odmawia spania. Trwożnie czeka na wybuchy oraz drżenie ziemi i ścian, bo okazało się, że lżej je znieść w stanie czuwania niż we śnie. Kiedy śpisz, stajesz się szczególnie bezbronna, a strach wnika w ciebie dużo głębiej i paraliżuje mocniej, wypala rzetelniej. Dlatego lepiej być w pogotowiu. Lepiej nieruchomo siedzieć z otwartymi oczami i czekać.
Jak opisać ten stan, w który popadasz, ten bezruch, wewnętrzny i zewnętrzny, tę sztywność ruchów, to odrętwienie w środku? Nieumiejętność podjęcia najprostszej decyzji, niemożność podjęcia niezbędnych kroków? Ten wyciek sił, ten brak energii, to wymykanie się uwagi, rozpadanie się całościowości obrazu? Stały wilgotny chłód w splocie słonecznym, gula w gardle, słabość w kończynach? Jakby mocne ściany twojego domu nagle zrobiły się przezroczyste i cienkie, całkiem się rozpuściły, otworzyły siebie na pastwę wszystkich wiatrów. Jakby twoją skórę ścieniono i rozpuszczono, a organy wewnętrzne – wywrócono i porozrywano. Nawet chwila w takiej wrażliwości i bezbronności to wątpliwa przyjemność. A ty spędzasz w nich nieskończone godziny, dni i noce, i koniec tego może nigdy nie nadejdzie.
Kiedy pierwszy raz schodzisz do schronu na stacji metra, dziwi cię wiele dziesiątków ludzi, którzy siedzą i leżą na peronie. Nagle wszyscy zapomnieli o koronawirusie. Maseczka na twarzy raczej zaskakuje i wywołuje rozmytą nostalgię za czymś, co było częścią pokojowego życia.
W innym schronie – we wspomnianej ciasnej i dusznej piwnicy budynku – przychodzi spędzać długie nocne godziny w towarzystwie kilku rodzin z dziećmi w różnym wieku, z niemowlętami włącznie, kilku psów różnych ras, chorej na cukrzycę kobiety, która zapomniała zabrać ze sobą insulinę, i kilku panikarek, które powtarzają najgroźniejsze fejki albo sprzeczają się o liczbę sobowtórów Putina, kobiety w ciąży i jej siedmioletniego syna, którzy mają wszystkie symptomy covidu, kobiety w peruce, kobiety psychicznie chorej, a także kobiety, która nagle proponuje, że wszystkim poczyta na głos. „A co to za książka?” – pyta ktoś. I ona wymienia nazwisko rosyjskiego autora. Zapada cisza. Trwa i trwa, i więcej o czytaniu na głos nikt nie wspomina.
Podejrzewasz, że wszystko zmieniło się na zawsze, kiedy idąc z psem, zauważasz kilkudziesięciu ludzi w podwórzu szkoły. Oni zdecydowanie i z dużą sprawnością czymś się zajmują, a w słońcu роbłyskują ścianki szklanych butelek. Najpierw bierzesz to za piknik, ale w końcu rozumiesz, że robią koktajle Mołotowa. Podejrzewasz to, kiedy będąc w bezpieczniejszym miejscu, pod Kijowem, dostrzegasz za oknem na czerwonym strasznym niebie, że po wybuchu płonie baza paliwowa w Wasilkowie. Również wtedy, kiedy wreszcie mimowolnie zaczynasz płakać, czy raczej płacz opanowuje ciebie, a twoim ciałem wstrząsają dreszcze. Dlatego że ono wie o nieuchronności śmierci, o jej momentalności i wszechobecności.
Wreszcie po trzech dobach w bagażowym busie na składanych krzesłach ty ze swoją rodziną zatrzymujesz się w bezpieczniejszym miejscu – na zachodzie Ukrainy, w mieście, w którym się urodziłaś. Ale większa część twojej istoty zostaje w schronie z kobietą w ciąży i z siedmioletnim synem: ktoś ci powiedział, że Maria jest na skraju rozpaczy i zaczyna grozić, że sama sobie zrobi cesarskie cięcie. Z Oksaną, która krzyczy na ciebie do telefonu i przerywa rozmowę, bo jej mąż już drugą dobę nie odzywa się ze zrównanej z ziemią Buczy. Z Wołodią i Ołesią, którzy w 2014 roku uciekli z okupowanego przez Rosjan Doniecka i osiedlili się w domku pod lasem, w ciszy i spokoju, które są niezbędne do pisarskiego skupienia. Teraz domek ze wszystkich stron jest otoczony, a kilka dni temu na ścieżkę obok niego spadł i rozerwał się pocisk. Z babcią Zoją, która ma dziewięćdziesiąt dwa lata i pamięta drugą wojnę światową. Urodziła się w Karelii, ale większą część życia przeżyła na czwartym piętrze w Czernihowie. Czernihów już drugi tydzień jest pod ostrzałem, a przedwczoraj między głowami mojej ciotki i wujka, kiedy szli do rzeki po wodę (bo w kranie jej nie ma, nie ma też prądu ani gazu), ze świstem przeleciało coś ciężkiego i czarnego.
Tutaj, w stosunkowo spokojnym zachodnioukraińskim mieście (gdzie tylko raz na kilka dni rakietami ostrzeliwują lotnisko), odróżniasz tych „stamtąd”: martwe spojrzenie, spowolnione ruchy, pojedyncze słowa, które zawisają w powietrzu i nie zamieniają się w zdania, to znowu nachodzą jedno na drugie, zaklinowują się i dźwięczą znów i znów. „Skąd pani jest?” – pytam kobietę, która zaczepia mnie zrozpaczonym spojrzeniem. „Z Worzla” – odpowiada i wszystko od razu staje się zrozumiałe. Worzla, uroczego zielonego kurortu pod Kijowem, też już nie ma. „Ale ja wyjechałam jeszcze dwudziestego trzeciego” – nagle informuje. Wyjechała na narty. I po chwili mówi dalej: „W Worzlu zostali wszyscy moi najbliżsi. I byli tam piętnaście dni. Nie mogłam się dodzwonić. Ale każdego dnia, każdego zostawałam z nimi”.
Tej kobiecie udało się fizycznie uniknąć terroru w Worzlu – ale jej umysł i serce przesiąkły doświadczeniem tego koszmaru, przeżyła z dystansu wszystko, co działo się z jej najbliższymi. Udało im się przeżyć, udało się wyjść z Worzla i wyjechać do bezpiecznego miejsca. „Inaczej bym teraz z panią nie rozmawiała” – powiedziała.
Słuchając jej, myślałam o ukraińskich wsiach, miastach i miasteczkach, których już nie ma. O tysiącach zabitych ludzi, o tysiącach ich straszliwych śmierci. O Marii, która zamierzała sama sobie zrobić cesarkę, ale którą na szczęście udało się wywieźć za granicę. O mojej dziewięćdziesięciodwuletniej babci, której życie zaczęło się i kończy wojnami, wznieconymi przez to samo totalitarne państwo.
Wszystko zmieniło się na zawsze. Życie już nigdy więcej nie będzie takie jak wcześniej. I nie można przewidzieć, jakie się stanie. Wszystko, co jest w człowieku – to zdolność przeżywania z kimś innym jego doświadczenia, odwaga przyjęcia na siebie czyjegoś bólu i oddania swojego spokoju. Ta zdolność jest silniejsza od wszystkich fizycznych ograniczeń.
Urodzony w 1987 roku w Rydze. Ukraiński poeta i tłumacz. Autor tomów wierszy "Osiem miesięcy schizofrenii" (2007), "Terroryzm" (2008), "Czterdzieści baksów plus napiwek" (2012). Jako prozaik debiutował tomem opowiadań "Killer" (2012). Laureat literackiej nagrody „Debiut” (2007) i „Kijowskie laury” (2011). Był stypendystą kilku europejskich programów literackich (w tym dwukrotnie Gaude Polonia), uczestniczył w wielu ukraińskich i europejskich akcjach i festiwalach literackich. Ukończył szkołę wojskową w Mukaczowie i ukrainistykę na Narodowym Uniwersytecie w Użhorodzie. Obecnie studiuje bałkanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.
Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.
Urodzony 13 marca 1960 roku. Ukraiński poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Ukończył studia w Ukraińskim Instytucie Poligrafii im. I. Fedorowa we Lwowie (1982). W latach 1990-1991 studiował w Instytucie Literatury im. Gorkiego w Moskwie. Laureat m.in. Nagrody Herdera (2001), Nagrody Europejskiego Porozumienia Leipziger Buchpreis (2006). Za powieść Dwanaście kręgów otrzymał Nagrodę Literackiej Europy Środkowej „Angelus” (2006). Założyciel grupy poetyckiej Bu-Ba-Bu. Jeden z twórców fenomenu stanisławowskiego. Jest autorem przekładów z języka polskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Mieszka i pracuje w Iwano-Frankowsku.
Urodzony 24 stycznia 1961 roku na Wołyniu. Ukraiński poeta, prozaik, dramaturg, felietonista, krytyk literacki. Ukończył studia w moskiewskim Instytucie Literackim im. Gorkiego. Współzałożyciel grupy literackiej Bu-Ba-Bu. Stypendysta Kuenstlerakademie Schloess Solitude (Stuttgart, RFN, 1995), kuenstlervilla Waldberta (Monachium, RFN, 2001), Fundacji KulturKontakt (Wiedeń, Austria, 2002). Stypendysta Fundacji Fulbrighta (USA, 2005-2006), stypendium „Gaude Polonia” 2008 r. Mieszka w Rownym i w Irpeniu pod Kijowem.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Ostapa Sływynskiego, Kārlisa Vērdiņša, Bohdana Zadury i Jacka Dehnela podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Zmiana czasu, wydanej w Biurze Literackim 21 października 2024 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Zsófii Balli, Istvána Kovácsa, Pétera Kántora i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis rozmowy z udziałem Julii Fiedorczuk, Jolanty Kowalskiej, Kuby Mikurdy, Marcina Sendeckiego, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas festiwalu Port Wrocław 2010.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Sławomira Elsnera, Krystyny Miłobędzkiej i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejSpotkanie z udziałem Ołeksandra Irwanecia, Hałyny Kruk, Serhija Żadana, Bohdana Zadury i Dariusza Buglaskiego w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zemler.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Andruchowycza podczas Portu Wrocław 2008.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 22 sierpnia 2022 roku.
WięcejRozmowa Łukasza Dynowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejRozmowa Karola Maliszewskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki 100 wierszy wolnych z Ukrainy, wydanej w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 30 maja 2022 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Ktokolwiek, tylko nie ja Hałyny Kruk w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 23 maja 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę 100 wierszy wolnych z Ukrainy w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 2 maja 2022 roku.
WięcejOdpowiedzi Bohdana Zadury na pytania Grzegorza Dyducha w „Kwestionariuszu 2004”.
WięcejCzytanie z książki Puste trybuny z udziałem Bohdana Zadury w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejPierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na torach” w ramach festiwalu Stacja Literatura 26.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Urszuli Kozioł, Ryszarda Krynickiego, Bohdana Zadury, Piotra Sommera, Jerzego Jarniewicza, Zbigniewa Macheja, Andrzeja Sosnowskiego, Tadeuszy Pióry, Darka Foksa, Wojciecha Bonowicza, Marcina Sendeckiego, Dariusza Suski, Mariusza Grzebalskiego, Dariusza Sośnickiego, Krzysztofa Siwczyka, Marty Podgórnik i Jacka Dehnela podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejCzternasty odcinek cyklu Książki z Biura. Nagranie zrealizowano w ramach projektu Kartoteka 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Andreja Adamowicza, Andreja Chadanowicza, Wasyla Machny i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejSpotkanie wokół książek Wojna (pieśni lisów), Przepowieść w ścinkach, Gdyby ktoś o mnie pytał i Sekcja zabójstw z udziałem Konrada Góry, Marty Podgórnik, Bohdana Zadury, Joanny Mueller i Karola Maliszewskiego w ramach festiwalu Stacja Literatura 25.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Jurija Anruchowycza, Andreja Chadanowicza i Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2006.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury podczas Portu Wrocław 2005.
WięcejFragment zapowiadający książkę Puste trybuny Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Jurija Andruchowycza, Andrija Bondara, Nazara Honczara, Mykoły Riabczuka, Ostapa Slywynskiego, Serhija Żadana, Darka Foksa oraz Bohdan Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego poświęconego twórczości Rafała Wojaczka podczas Portu Legnica 2004.
WięcejSzkic Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Siemiona Chanina, towarzyszący wydaniu książki Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 9 grudnia 2020 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Semiona Chanina Ale nie to, w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 18 listopada 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Julii Fiedorczuk, Klary Nowakowskiej, Marty Podgórnik, Agnieszki Wolny-Hamkało oraz Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2004.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury, towarzyszący wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Tomasza Majerana, Krzysztofa Siwczyka, Andrzeja Sosnowskiego i Bohdana Zadury podczas Portu Literackiego 2004.
WięcejFragment zapowiadający książkę Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukaże się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Istvána Kovácsa i Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2003.
WięcejGłos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.
WięcejKomentarz Bohdana Zadury, opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Bohdana Zadury w trakcie Portu Legnica 2002.
WięcejZapis rozmowy Tomasza Majerana z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejSpotkanie autorskie wokół książki Po szkodzie z udziałem Bohdana Zadury, Karola Maliszewskiego i Dawida Mateusza w ramach festiwalu Stacja Literatura 23.
WięcejZapis rozmowy Artura Burszty z Bohdanem Zadurą, opublikowanej w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury opublikowany w cyklu prezentacji najciekawszych archiwalnych tekstów z dwudziestopięciolecia festiwalu Stacja Literatura.
WięcejZapis całego spotkania autorskiego Bohdana Zadury podczas Portu Legnica 2001.
WięcejFragment koncertu Jurija Andruchowycza i Karbido w ramach festiwalu Port Wrocław w 2006 roku.
WięcejBohdan Zadura odpowiada na pytania w ankiecie dotyczącej książki Nocne życie, wydanej w wersji elektronicznej w Biurze Literackim 11 lipca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.
WięcejFragment koncertu Jurija Andruchowycza i Mikołaja Trzaski w ramach festiwalu Port Wrocław w 2005 roku.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejFragment „Nocy Zadury”, podczas której Bohdan Zadura oprócz czytania wierszy smażył także naleśniki.
WięcejRozmowa Dawida Mateusza z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Po szkodzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 26 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejFragment zapowiadający książkę Po szkodzie Bohdana Zadury, która ukaże się nakładem Biura Literackiego 19 lutego 2018 roku.
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejRozmowa Darii Burej z Andrijem Lubką towarzysząca premierze książki Killer, wydanej nakładem Biura Literackiego 9 maja 2013 roku, a w wersji elektronicznej 30 października 2017 roku. Rozmowę przełożył Bohdan Zadura.
WięcejFragmenty prozy z tomu Killer, zarejestrowane podczas spotkania „Języki obce” na festiwalu Port Wrocław 2014.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Głos Ukrainy w trybie męskim” z Ołeksandrem Irwanciem i Andrijem Lubką w ramach 19. festiwalu literackiego Port Wrocław 2014.
WięcejZapis spotkania z laureatami 3. edycji konkursu Komiks wierszem w ramach 20. edycji festiwalu Port Literacki 2015.
WięcejPort Wrocław 2009: wypowiedzi Dariusza Nowackiego, Piotra Śliwińskiego, Justyny Sobolewskiej, Piotra Czerniawskiego, Darka Foksa, Krzysztofa Jaworskiego, Bohdana Zadury, Romana Honeta.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki, Andrzej Sosnowski, Adam Wiedemann i Bohdan Zadura spierają się o ikonosferę współczesności. Port Legnica 2002.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Wiersze z gazet” z Ryszardem Krynickim, Zbigniewem Machejem i Bohdanem Zadurą 20. festiwalu literackiego Port Wrocław 2015.
WięcejPrezentacja antologii Leszka Engelkinga Maść przeciw poezji. Przekłady z poezji czeskiej. Książkę komentują Grzegorz Jankowicz, Bohdan Zadura oraz tłumacz. Wiersze Jaroslava Vrchlickiego „Śpiąca Praga” i „Venus Verticordia” we własnej aranżacji muzycznej wykonuje Sambor Dudziński.
WięcejMityczne pytanie o klasycystów i barbarzyńców zadane Darkowi Foksowi, Tadeuszowi Piórze, Adamowi Wiedemannowi i Bohdanowi Zadurze.
WięcejW rejs z Bohdanem Zadurą wyruszyli Marta Podgórnik i Krzysztof Siwczyk. Filmowa etiuda do wiersza „Z czego wyrosłem” w reżyserii Anny Jadowskiej.
WięcejCzy istnieje opozycja „poeta i naród”? Czego literat może potrzebować od społeczeństwa (i odwrotnie)? Mówią Bohdan Zadura i Marcin Świetlicki, Port Legnica 2002.
WięcejKrzysztof Siwczyk, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura, Jerzy Jarniewicz, Zbigniew Machej oraz Tomasz Broda o tym, czy poezja to próba „dania w pysk światu”, czy może jego zmiany?
WięcejZbigniew Machej, Krzysztof Siwczyk, Marcin Świetlicki i Bohdan Zadura zastanawiają się, czy istnieją słowa o ujemnym potencjale poetyckim. Port Legnica 2002.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRozmowa Moniki Brągiel z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Już otwarte, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejDzieci zadają pytania autorom i autorkom książki Sposoby na zaśnięcie, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 13 lipca 2015 roku.
WięcejWiersz Bohdana Zadury z książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejWiersz Bohdana Zadury książki Wiersze zebrane, t.3.
WięcejKomentarz Andrija Lubki do almanachu Komiks wierszem po ukraińsku, który ukazał się nakładem Biura Literackiego 26 stycznia 2015 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą, tłumaczem Tragedii człowieka Imre Madácha, rozmawia Miłosz Waligórski.
WięcejWiersz z tomu Wszystko, zarejestrowany podczas spotkania „Wszystko gubione” na festiwalu Port Wrocław 2009.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury w ramach cyklu „Historia jednego wiersza”, towarzyszący premierze książki Kropka nad i, która ukazała się w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRecenzja Andrija Lubki towarzysząca premierze tomu Kropka nad i Bohdana Zadury, wydanego w Biurze Literackim 22 września 2015 roku.
WięcejRozmowa Darka Foksa z Bohdanem Zadurą o jego nowej książce Kropka nad i, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 22 września 2014 roku.
WięcejEsej Andrija Lubki towarzyszący premierze książki Lubczyk na poddaszu Natalki Śniadanko.
WięcejGłos Andrija Lubki w debacie „Zawsze wolna i zaangażowana”.
WięcejAutorski komentarz do fragmentu tekstu Powieści o ojczyźnie.
WięcejGłos Jurija Andruchowycza w debacie „10 lat Portu i Biura we Wrocławiu”.
WięcejRecenzja Andrija Lubki z książki Nocne życie Bohdana Zadury.
WięcejEsej Mai Staśko towarzyszący premierze książki Klasyk na luzie Bohdana Zadury.
WięcejKomentarz Ołeksandra Irwanecia do książki Choroba Libenkrafta.
WięcejKomentarz Andrija Lubki do książki Killer.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Zmartwychwstanie ptaszka.
WięcejRozmowa Artura Burszty z Jurijem Andruchowyczem, towarzysząca premierze książki BEgzotyczne ptaki i rośliny, wydanej w Biurze Literackim 3 marca 2007 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Ius primae noctis z książki Zmartychwstanie ptaszka, która ukazała się 17 maja 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Zmartwychwstanie ptaszka rozmawia Malwina Mus.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do książki Klasyk na luzie, wydanej nakładem Biura Literackiego 15 września 2011 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Psalmy i inne wiersze Tadeusz Nowak rozmawiają Michał Raińczuk i Katarzyna Lisowska.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Szkice, recenzje, felietony rozmawia Anna Krzywania.
WięcejZ Andrijem Bondarem o książce Historie ważne i nieważne rozmawia Bohdan Zadura.
WięcejZ Bohdanem Zadurą o książce Nocne życie rozmawia Jarosław Borowiec.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wiersza Biały anioł z książki Nocne życie, wydanej nakładem Biura Literackiego 21 października 2010 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wszystko, która ukazała się w Biurze Literackim 1 września 2008 roku.
WięcejKomentarze Wojciecha Bonowicza, Tomasza Fijałkowskiego, Anny Kałuży oraz Bohdana Zadury.
WięcejAutorski komentarz Jurija Andruchowycza do wierszy z książki Egzotyczne ptaki i rośliny.
WięcejPrzedmowa Bohdana Zadury do pierwszego wydania antologii poezji ukraińskiej Wiersze zawsze są wolne, wydanej nakładem Biura Literackiego.
WięcejRozmowa Anny Krzywani z Bohdanem Zadurą, towarzysząca wydaniu w Biurze Literackim antologii Węgierskie lato.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Agnieszki Wolny-Hamkało, Ingi Iwasiów, Pawła Lekszyckiego, Mariusza Grzebalskiego, Macieja Roberta, Marcina Orlińskiego, Artura Nowaczewskiego, Grzegorza Tomickiego, Piotra Kępińskiego.
WięcejKomentarze Bohdana Zadury, Marcina Sendeckiego, Bartłomieja Majzla i Tomasza Fijałkowskiego.
WięcejKomentarze Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Bohdana Zadury, Bożeny Keff i Lwa Nikołajewicza Myszkina.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Wiersze zebrane (tom 1), wydanej w Biurze Literackim 18 maja 2005 roku.
WięcejZ Bohdanem Zadurą rozmawia Jacek Kopciński.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury towarzyszący premierze książki Ptasia grypa, wydanej w Biurze Literackim w 2002 roku.
WięcejAutorski komentarz Bohdana Zadury do wierszy z książki Kopiec kreta, wydanej w Biurze Literackim w 2004 roku.
WięcejRozmowa Andrzeja Sosnowskiego z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą, wydanej w Biurze Literackim 15 września 2011 roku.
WięcejRozmowa Gabrieli Bar z Bohdanem Zadurą.
WięcejRecenzja Adama Poprawy, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRozmowa Marty Podgórnik z Bohdanem Zadurą, towarzysząca premierze książki Puste trybuny, która ukazała się w Biurze Literackim 14 czerwca 2021 roku.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik, towarzysząca wydaniu książki Bohdana Zadury Sekcja zabójstw, która ukazała się w Biurze Literackim 16 września 2020 roku.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejWiersz zarejestrowany podczas spotkania „Wiersze z gazet” na festiwalu Port Wrocław 2015.
WięcejPiąty odcinek programu literackiego „Poeci”, w którym Wojciech Bonowicz rozmawia z Bohdanem Zadurą.
WięcejWiersz z książki Wszystko (2008).
WięcejRecenzja Ilony Podleckiej towarzysząca premierze książki Już otwarte Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 25 stycznia 2016 roku.
WięcejRecenzja Jagody Wierzejskiej z książki Choroba Libenkrafta Ołeksandra Irwanća, która ukazała się w październiku 2013 roku w „Nowych Książkach”.
WięcejRecenzja Karola Francuzika z książek Egzotyczne ptaki i rośliny oraz Piosenki dla martwego koguta Jurija Andruchowycza.
WięcejRecenzja Jarosława Czechowicza z książki Choroba Libenkrafta Ołeksandra Irwaneća.
WięcejRecenzja Grzegorza Tomickiego z książki Piosenki dla martwego koguta Jurija Andruchowycza.
WięcejRecenzja Pawła Kaczmarskiego z książki Killer Andrija Lubki.
WięcejRecenzja Łukasza Saturczaka z książki Choroba Libenkrafta Ołeksandra Irwanća.
WięcejRecenzja Krzysztofa Vargi z książki Węgierskie lato. Przekłady z poetów węgierskich w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się 4 maja 2010 roku na łamach „Gazety Wyborczej”.
WięcejKomentarze Julii Fiedorczuk, Joanny Wajs, Krzysztofa Siwczyka.
Więcej