książki / POEZJE

Plankton

Bogusław Kierc

Fragmenty książki Plankton Bogusława Kierca, wydanej w Biurze Literackim 4 grudnia 2006 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Pobłyskiwanie

Jasne, są spra­wy nie­ja­sne: wty­ka­nie
w nie prze­zna­czo­ną na to ofia­rę i nie
goto­wą, by ją ranił pro­mień czy pęk

pro­mie­ni. No w każ­dym razie – pęd a nie
pręt son­dy z prą­dem myśli tej: jeśli pośli­nię,
łatwiej mi będzie wci­snąć go do twych wnęk -

ponęt­niej od tej stro­ny niż od przo­du
olśnie­nia eks­po­no­wa­nych, gdy muszę
się cho­wać za ple­ca­mi cac­ka, by je mieć

za chłop­ca na posył­ki do Żmi­gro­du
po węża, któ­ry mógł­by do poku­szeń
przy­dat­ny zno­wu się oka­zać, spła­wić płeć.


Aria

Stał goły w śmie­ciach siwych wło­sów, strzą­sał
strzę­py strzy­żo­nej mierz­wy, wokół stóp
miał teraz jak­by sierść pod­ło­gi; on sam
widział się kątem oka w lustrze: trup

chłop­ca pio­no­wo zestro­jo­ny z stru­ną
g z radia, któ­re rzę­zi­ło, gdy już
odbi­ja­ją­cy się z odbi­tym fru­nął
pod siód­me nie­bo w aure­olach zórz

wie­czor­nych; i tak sku­dlo­na suw­ni­ca
pod­ło­gi wie­zie mar­twe­go, choć stał
jak żywy – rzekł­byś dalej się zachwy­ca
tym, co na stru­nie g tam w radiu gra.


Echo

Hen­ry­ko­wi Bere­zie

Był w lesie; wabił go chło­pię­cy głos
echa po jego woła­niu sprzed lat.
Na mchu cier­pli­wie rdze­wiał sta­ry grat
cia­ła, nad któ­rym brzę­czał cho­rał os;

po eks­hu­ma­cji jak­by, ale to
nie było pew­ne, pew­ny był ten ton
woła­ją­ce­go – i czyż­by to on
tak prze­zro­czy­ście stał obok, bo kto

mógł­by go zna­leźć tutaj, kto by chciał
wcho­dzić do lasu, po któ­rym już ni
miej­sca ni cza­su – jedy­nie się śni
opusz­czo­ne­mu, by się tro­chę bał.


Pan Pan

Mar­cie Steb­nic­kiej

Ja to – jak mówi Poeta – ten samy.
Co się pan dzi­wi, to trzy­dzie­ści lat
jak­by nie było, panie, taki szmat
cza­su – no jasne, prze­cież my się zna­my

od – niech pan powie – no, ponad trzy­dzie­stu
albo dwu­dzie­stu coś tam paru lat,
a – niech pan patrzy – że nie spra­ły szmat
namio­tu. W dwu­ty­sięcz­nym mia­łem prze­stój,

bo jubi­le­usz, panie, byłem w Rzy­mie
i się widzia­łem oko w oko z Nim;
to wystar­czy­ło mi do dzi­siaj, bym
był jak­by nowo­na­ro­dzo­ny; trzy­mię

się nie­źle, przy­zna pan łaska­wy, lata
zro­bi­ły swo­je, ale jesz­cze mi
pta­szek cza­sa­mi popi­sku­je: pi-
zdecz­kę bym dzio­bał – a tu mało­la­ta

mi się przy­śni­wa (mógł­bym być jej dziad­kiem),
panie sza­now­ny, te sny są jak pic
na wodę, panie, wolał­bym już nic,
cho­ciaż na jawie pod­glą­dam ukrad­kiem

te, kur­na, nim­fy; niech się pan nie wsty­dzi.
Prze­cież pan chy­ba nie jest taki buc,
co – jak­by zechciał – to nie mógł­by zmóc
dupecz­ki, ale może pan się brzy­dzi

takim gada­niem. Cóż, byli­śmy mło­dzi…
Jak tu z nią byłem, tośmy, panie, się
trzpio­ta­li, jeśli mogę tak rzec, że
cały, jak Boga kocham, namiot cho­dził.

Dzi­siaj wypa­da świę­to Prze­mie­nie­nia
Pań­skie­go; panie, ja nie jestem wieszcz,
ale widzia­łem, co naro­bił deszcz.
Niech pan popa­trzy tutaj, jak w pro­mie­niach

słoń­ca te kro­ple na dachu namio­tu
się prze­mie­ni­ły! Jak dia­men­ty ros
nie­ba. I zaraz pan usły­szy głos
z nie­ba. Jak wte­dy. Ja nie jestem gotów

jesz­cze na taką pięk­ną śmierć. Godzi­nę
temu myśla­łem, że się znaj­dę Tam…
Dla­te­go sobie na organ­kach gram
trze­piąc o udo tym tu tam­bu­ry­nem.


Tyrezjasz

Śle­py dziad, cap śmier­dzą­cy sper­mą
i szczy­ną, w nie­do­pię­tych spodniach.
A przed nim jego wier­ny gier­mek,
któ­re­mu w sobie nie­wy­god­nie,

więc się zata­cza i wciąż bro­czy
krwią prze­zro­czy­stą z ran miło­snych;
w tym roz­cheł­sta­niu, z tym war­ko­czem
jest zaje­bi­sty i żało­sny.

Rzy­ga? Nie. Tań­czy, uwol­nio­ny
z cia­ła i z chci­wych objęć mistrza;
z krwią się prze­to­czył na tę stro­nę,
co od krwi jego prze­zro­czyst­sza.

O autorze

Bogusław Kierc

Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania