
Oclone przyjemności
dzwieki / WYDARZENIA Bogusław Kierc Krzysztof Jaworski Tadeusz PióroZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Krzysztofa Jaworskiego, Bogusława Kierca i Tadeusza Pióry podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty książki Plankton Bogusława Kierca, wydanej w Biurze Literackim 4 grudnia 2006 roku.
Jasne, są sprawy niejasne: wtykanie
w nie przeznaczoną na to ofiarę i nie
gotową, by ją ranił promień czy pęk
promieni. No w każdym razie – pęd a nie
pręt sondy z prądem myśli tej: jeśli poślinię,
łatwiej mi będzie wcisnąć go do twych wnęk -
ponętniej od tej strony niż od przodu
olśnienia eksponowanych, gdy muszę
się chować za plecami cacka, by je mieć
za chłopca na posyłki do Żmigrodu
po węża, który mógłby do pokuszeń
przydatny znowu się okazać, spławić płeć.
Stał goły w śmieciach siwych włosów, strząsał
strzępy strzyżonej mierzwy, wokół stóp
miał teraz jakby sierść podłogi; on sam
widział się kątem oka w lustrze: trup
chłopca pionowo zestrojony z struną
g z radia, które rzęziło, gdy już
odbijający się z odbitym frunął
pod siódme niebo w aureolach zórz
wieczornych; i tak skudlona suwnica
podłogi wiezie martwego, choć stał
jak żywy – rzekłbyś dalej się zachwyca
tym, co na strunie g tam w radiu gra.
Henrykowi Berezie
Był w lesie; wabił go chłopięcy głos
echa po jego wołaniu sprzed lat.
Na mchu cierpliwie rdzewiał stary grat
ciała, nad którym brzęczał chorał os;
po ekshumacji jakby, ale to
nie było pewne, pewny był ten ton
wołającego – i czyżby to on
tak przezroczyście stał obok, bo kto
mógłby go znaleźć tutaj, kto by chciał
wchodzić do lasu, po którym już ni
miejsca ni czasu – jedynie się śni
opuszczonemu, by się trochę bał.
Marcie Stebnickiej
Ja to – jak mówi Poeta – ten samy.
Co się pan dziwi, to trzydzieści lat
jakby nie było, panie, taki szmat
czasu – no jasne, przecież my się znamy
od – niech pan powie – no, ponad trzydziestu
albo dwudziestu coś tam paru lat,
a – niech pan patrzy – że nie sprały szmat
namiotu. W dwutysięcznym miałem przestój,
bo jubileusz, panie, byłem w Rzymie
i się widziałem oko w oko z Nim;
to wystarczyło mi do dzisiaj, bym
był jakby nowonarodzony; trzymię
się nieźle, przyzna pan łaskawy, lata
zrobiły swoje, ale jeszcze mi
ptaszek czasami popiskuje: pi-
zdeczkę bym dziobał – a tu małolata
mi się przyśniwa (mógłbym być jej dziadkiem),
panie szanowny, te sny są jak pic
na wodę, panie, wolałbym już nic,
chociaż na jawie podglądam ukradkiem
te, kurna, nimfy; niech się pan nie wstydzi.
Przecież pan chyba nie jest taki buc,
co – jakby zechciał – to nie mógłby zmóc
dupeczki, ale może pan się brzydzi
takim gadaniem. Cóż, byliśmy młodzi…
Jak tu z nią byłem, tośmy, panie, się
trzpiotali, jeśli mogę tak rzec, że
cały, jak Boga kocham, namiot chodził.
Dzisiaj wypada święto Przemienienia
Pańskiego; panie, ja nie jestem wieszcz,
ale widziałem, co narobił deszcz.
Niech pan popatrzy tutaj, jak w promieniach
słońca te krople na dachu namiotu
się przemieniły! Jak diamenty ros
nieba. I zaraz pan usłyszy głos
z nieba. Jak wtedy. Ja nie jestem gotów
jeszcze na taką piękną śmierć. Godzinę
temu myślałem, że się znajdę Tam…
Dlatego sobie na organkach gram
trzepiąc o udo tym tu tamburynem.
Ślepy dziad, cap śmierdzący spermą
i szczyną, w niedopiętych spodniach.
A przed nim jego wierny giermek,
któremu w sobie niewygodnie,
więc się zatacza i wciąż broczy
krwią przezroczystą z ran miłosnych;
w tym rozchełstaniu, z tym warkoczem
jest zajebisty i żałosny.
Rzyga? Nie. Tańczy, uwolniony
z ciała i z chciwych objęć mistrza;
z krwią się przetoczył na tę stronę,
co od krwi jego przezroczystsza.
Poeta, aktor, reżyser, pedagog. Edytor utworów Rafała Wojaczka, dramaturg. Mieszka we Wrocławiu.