
Inne Państwa
dzwieki / WYDARZENIA Dariusz Sośnicki Jacek Gutorow Julia FiedorczukZapis całego spotkania z udziałem Julii Fiedorczuk, Jacka Gutorowa i Dariusza Sośnickiego podczas Portu Wrocław 2009.
WięcejFragmenty książki Po domu Dariusza Sośnickiego, wydanej w Biurze Literackim 1 listopada 2021 roku, a w wersji elektronicznej 18 lipca 2022 roku.
Istnieje pewne prawdopodobieństwo,
że gdyby zebrać plon tylko z połowy pola, to druga jego połowa, ta z plonem,
nie byłaby w listopadzie straszącym wyrzutem sumienia,
posiekanym przez deszcze miejscem dokonanego w ramach pokuty
samosądu na odmieńcu z sąsiedniej wioski,
ale otworzyłaby przed nami serca naszych szarych sióstr kuropatw,
tych szarytek pól, obywatelek przydrożnych rowów
i śródpolnych zadrzewień, lekko zgarbionych pod ciężarem codziennych spraw;
ach, jak one umieją poprzestawać na małym!
Istnieje pewne prawdopodobieństwo,
że gdyby doprowadzić drogę na estakadzie jedynie do połowy,
tę strzałę mknącą przez bagna, niekoniecznie Czerwone, porośnięte turzycami i olsem,
i zakończyć ją zaimprowizowanym naprędce tarasem widokowym,
to rozciągający się stamtąd widok nie byłby
kolejną alegorią naszej zbiorowej nieświadomości, zatrutej i nieprzebytej,
ale sobą, z całą gamą niuansów, ciemnoszarych w listopadzie,
jasnoszarych w lipcu, przetkanych wstążką zimozieleni,
co daje strawę łagodnemu oku; ach, jak ono by lubiło tę trawę na śniadanie,
dość się naoglądało nagich ciał!
Istnieje pewne prawdopodobieństwo,
że gdyby zatrzymać przemowę polityka w połowie, albo choć odciąć puentę,
i to samo zrobić z kazaniem kaznodziei, to zwolennicy i wierni
nie odebraliby tego jako oznaki słabości lidera, kryzysu stronnictwa albo kościoła,
milczącego napomnienia, przeciągającej się
minuty ciszy ku czci ojców założycieli i męczenników,
ale jako zachętę do samodzielnego myślenia i rozwarcia szyków duchowych;
z jaką ochotą świat wpadałby wtedy sam do środka i ile by
tego świata mogło tak wpaść,
ach!
Istnieje także pewne prawdopodobieństwo,
że te i podobne powściągliwości, gdyby się jednak na nie zdecydować
i gdyby wygrać los na loterii w postaci właściwej reakcji,
swojej i świata, nie byłyby naszym stylem późnym i łabędzim śpiewem,
ale jaskółką fundamentalnej zmiany i jutrzenką swobody,
prawdziwą Aurorą;
owszem, istnieje takie prawdopodobieństwo,
ale jest ono stosunkowo niewielkie,
może nie bardzo małe, ale też niezbyt duże, powiedzmy, że jest ono
umiarkowane, czyli dokładnie takie, jakie powinno być.
Pan domu publicznego Bardzo chętnie
z jednoosobowym dostępem
i z piwnicą tak ciemną, że jej realny brak nie staje jej na przeszkodzie
w dosłownie niczym.
Pan domu, pantokrator, wielka domowa panda, pan zabierze.
Pan dużo, dużo złotych na godzinę,
pan w swoje imię
domagający się przyległości od rzeczy
nie dzięki wyobraźni,
pan jaźni.
Pan dźwig dźwigający prywatne sprawy tego świata,
pan strach rzucony w wir spraw, które go porywają, ale wtedy gałąź.
Pan domu goszczący powódź
na parceli sąsiada,
opłacający hojnie
powietrze, głód, ogień i wojnę
tamże.
Syndyk własnej masy upadłościowej
i wierzyciel tejże,
odgrywający koronę stworzenia
w scence rodzajowej urodzonego szydercy:
pan nie ustępujący w niczym,
pan przede wszystkim,
Pan Pierwszy.
Nie płacz,
przecież go nie kochałeś,
on jest przedmiotem,
który trzeba wynieść z domu.
Z matki
zatrudnionej w kaliskiej drukarni,
z ojca akwarysty
– jeden Pan Tadeusz,
dwa numery
„Akwarium” –
poszedłem w świat
z dziedzictwem
Nowej Fali:
miska z wodą,
płyn do mycia naczyń,
ocet i puszysta
piana, którą matka
ściera z okien gazetami;
trze i trze,
a potem ojciec
każe mi
podziwiać przez te okna
świat.
Bądźcie pewni, że nocą
zamieniają się miejscami,
i to dokładnie tak,
jak byście się spodziewali:
ledwie zapada ciemność,
ruszają po linii w prawo,
kiedy gęstnieje ciemność,
skręcają po linii w lewo,
i kiedy rzednie ciemność,
znów w lewo.
Przez całą
tę nocną wędrówkę
linia mieści się idealnie
pomiędzy ich kopytami,
nie zdarzyło się jeszcze,
by na nią nastąpiły,
a równomierność ich kroku
i symetryczność pozycji
godne są najwyższego
podziwu.
Tę ostatnią
potrafią osiągnąć,
nie spoglądając ni razu
jedna na drugą,
choć ich widzialność w nocy
wcale nie jest zła:
nów czy pełnia,
każda mogłaby widzieć
przynajmniej połowę
drugiej.
Dlaczego prawa burta
białej ciężarówki
firmy przeprowadzkowej Kamińscy,
ta z napisami, jest czarna
jak klisza wielkiego nekrologu?
I co z lewą,
której nie widzę?
Topniał,
malał,
ciemniał,
zapadał się w sobie
i chylił do ziemi,
a ta coraz śmielej
traktowała go
jako swój wybryk.
Ale w nocy
– w nocy na ziemi –
napadało
i teraz jest biało,
i teraz jest białą,
przekołysaną na bok
boją
na Morzu Białym.
Za dnia
w Morzu Czarnym
kąpałem się tylko raz,
w okolicach Odessy:
szary piach,
dużo łupin słonecznika,
czarnych trumienek,
w głowie szum
nocnego pociągu z północy
i woda
faktycznie ciemna,
jakby z Lety.
Tak że mimo imponujących
wysiłków słońca
– do dziś mam pod powiekami
jego czarny kwadrat –
wszystko się zgadzało.
Urodzony w Kaliszu. Poeta. Absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Laureat m.in. nagrody „Czasu Kultury” (1994) i Poznańskiego Przeglądu Nowości Wydawniczych (2002), nominowany do Paszportu „Polityki” (2002) i Nagrody Literackiej „Gdynia” (2015). W latach 90. redagował pisma „Już Jest Jutro” i „Nowy Nurt”. W latach 2005–2013 prowadził dział polskiej prozy w Wydawnictwie W.A.B. Publikuje teksty o literaturze w „Dwutygodniku” i „Czasie Kultury”. Mieszka w Poznaniu.