Paweł Bień
[Oglądałem telewizję]
Oglądałem telewizję – pokazywali wojnę na Ukrainie
i blondynkę. wszyscy łamali się gestem pojednania.
jej brat spalił się w samochodzie, przed domem.
jej pies merda chwacko ogonem, przed kamerą.
[Szalenie on się jej spodobał]
Szalenie on się jej spodobał, szalenie,
i to pierwszym wejrzeniem. stał
tam, może trochę bardziej w kącie.
on w przedmiejskim tweedzie.
– panowie proszą panie!
ona w groszkach, w pąsach.
i ona rosła zachwytami, oddechem,
już ponad. już, już. i on podniósł rękę,
i powąchał się pod pachą.
[Innym znów razem siedzieliśmy]
Innym znów razem siedzieliśmy
na pumeksowej skale, licząc jeżowce.
oczy mieliśmy dzikie od nudy i morza.
wiedzieliśmy, że przywołanie z pamięci
będzie nowym stworzeniem, osobnym
porowatym kamieniem lizanym przez fale.
Nina Manel
Czerwone i czarne
Odwrócony as trefl oznacza śmierć w rodzinie,
oznacza stan czuwania. Mówisz: woda
dookoła wieży nie dopuści wrogów.
Mówię: woda dookoła wieży
nie dopuści życia – chociaż ryba pływa,
daleko ma do trwania, kiedy wnet zakąszę.
Najbardziej lubię czytać, szukać słów
jak ekwi-poten-cjalność. Najbardziej lubię giętkie
racjo-nali-zacje. Podnoszę się i patrzę:
napuchnięta woda, śnięte ryby na dnie.
Schylić się – podnieść wszelkie
stany alarmowe.
Odwrócony as trefl oznacza śmierć w rodzinie.
Ordnung muss sein, myśli zimno Lola Kittinger
Lola Kittinger jest postacią autystyczną,
opartą twardo na faktach. Kontakty wzrokowe
nie są tak istotne jak e‑mailowe. Okrągłe zdania,
samogłoski w koronkach, spółgłoski w jedwabiach.
Wystukuje długie jak Makaron Lubelski komentarze
na temat wierszy i zdarzeń w świecie literackim.
Nikt tego nie czyta, bo są dziwne, albo czyta
i myśli „idiotka”. Lola ma masę przyjaciół
z portalu fryzjerpolski.pl, ogląda foteczki,
omijając twarze. Jako beznamiętny embrionik,
ssała każdy palec dokładnie dziewięć minut,
czterdzieści dziewięć sekund, żeby wszystko
było w porządku, najlepiej alfabetycznym.
Później zabawki układała we wstęgę Mobiusa.
Lola Kittinger widzi ludzi bez oczu i ust.
Nawet fajnie wyglądają. Interesujące są
podbródki. Opowiada o nich godzinami,
tak samo o chemii organicznej i haftowaniu
jeleni na rykowisku. Wyrównuje reakcje,
miny mnoży razy dwa albo nie robi wcale.
Lola Kittinger
jest nie do zdarcia. Suczysko. Trwa w stagnacji,
porównywalnie do Ściany Płaczu, joginów,
korków na Marynarskiej i ludzi przyłapanych
na oglądaniu „Ukrytej Prawdy”. Chyba, że przypadkiem
zrobi coś nieparzystą ilość razy.
New Romantic
Emocja to jednak mężczyzna – widzę oczy:
białka jak dyskotekowe kule, źrenice zamknięte
jak wejście do pochwy nieletniej dziewczynki;
całość tak samo wrażliwa na dotyk.
I mówi telewizja: dekada ejtisów spuchnięta barwami
niby balon od helu – błyszczący, a pusty. Jak człowiek
– umiera tragicznie, bądź przez śmierć naturalną.
Widzę: wkłady do aparatów były czarno-białe
w większości gospodarstw domowych. Nosiliśmy
szmaty, byliśmy zimni jak nóż patologa. Patrzysz:
balon pęka i staje się truchłem. Telewizja kłamie.
Maciej Konarski
Teologia stosowana
zwinięte dni i rozejm po wielkich bitwach na dywanie,
bo ciała z plastiku straciły rangę. zwarte były sale,
żar gnieździł się wtedy w żarówkach. popołudniami
katechezy, przekupieni bierzmowaniem klepaliśmy pacierz.
szeptaliśmy nabożnie, lecz szybko, w ślepych kuchniach,
gdzie blaty są lepkie i nie kleją się słowa.
tylko szum świetlówek – migotanie komór,
gdy się zmieniają godziny przyjęć.
moment był duszny jak podział zygoty,
kiedy z wody żywota pobieraliśmy próbki.
tylko zamieszać, spojrzeć pod światło i przejść
od błędnych diagnoz do zwarć na stykach,
aż w żarniku dostrzeże się układ drobin,
nimb zyska fizyczny sens.
Neosecesja / Nie o secesji
(I)
wciąż odległa, gnie się w rozszczepionym świetle,
a sen jeszcze skropliną, dżdży i spływa po szyi
w bluszcz, owija ciało niby macierzyństwo
i chciałbym złudzenia, że geometria nie ma skazy,
gdy co dzień jest tracona w jedzącej cokolwiek,
wpatrzonej w zawieszeniu, nie dla uwiecznienia
w scenie rodzajowej. przez zbytek czułości
w ruchu widelca, odlanego zgrubnie z polipropylenu,
chciałbym złudzenia skazy już poza geometrią.
z perspektywy, jaką zapewnia mi rząd
podmiejskich garaży z rzędem latarń, myślę o wykresach
i obnaża się trend w przebiegu krzywej.
a ona, na powrót senna, zgrzebnie się okrywa,
powtarza bezwiednie jedno tylko słowo,
(II)
które ością w gardle
porasta, robiąc użytek z negatywnej przestrzeni.
Płyn nie
dopuścić i zamieszkać. rozpuścić, zamieszać i zażyć.
ciało jeszcze w ciszy, jeszcze cieszy,
jeszcze jak na dnie naczynia
pomiędzy okiem a wydatnym kształtem
zewnętrza. już całe dnie
nie znika grymas po tamtej osobie,
choć dane przecież było > łączenie gsm <
jak temu ziomkowi, który kiedyś nie wrócił
z tripa. stosunek tlenu do azotu przerasta
mój stosunek do tlenu, jego tonu, do okręgu,
który węglem stoi, za węgłem leży.
oddać nie mniej, niż zabrać.
cezarowi, co cesarskie,
strefie – co deoksyrybonukleinowe.
Patryk Kosenda
mroczna strona przemysłu rybnego
Macie rację, panowie, macie
wielkie serce.
Agata Jabłońska, „Pierwszy wiersz bez tytułu”
[ahoj szanowna kawalerio]
na dzisiejszym zebraniu fingujemy chmurne korelaty
proszą się żeby je wytresować
przede wszystkim zawsze rzucaj pierwszy tym
co chciałbyś mieć pod ręką lepkim kamieniem calowym
odległość rośnie między wersami tak oznajmia pismo
które drzemy na równe kawałeczki i wyrzucamy w butelce po oranżadzie
do oszalałego oceanu na naszą miarę.
nie jest pan siewcą w naszym typie.
nie jest pan siecią na naszą marę.
daleko panu do rozklekotanej wędki
nie rozpuścił pan nawet zarzewia pomysłu
pan w pustce widzi szansę
a za to grozi
bezludność.
to pogłaszczmy się pomyleni po czuprynkach
oddajmy głos na rybę która połknęła jonasza
jest doświadczenie jest historia
przecież ledwo co uniknęła paszczki
lewiatana facet zawsze potem zarzekał się
że nie żywi urazy i jaroszy szanuje.
ja ikara nie widziałam nie wiem co dalej
że przyjdzie kolejny obraz jego upadku
wiersz który podważy swoje prawo do bycia.
[to za naszą dumę kawalerio jest powodem do dumy
za nierozwiązanie rozwiązalnego za odcienie mrzonek
hej ho do dna cała naprzód]
modlitwa o brak ironii
1. niech adaptują:
zakon szperaczy podniecał się z
precyzją miejskie licho przypomina o
obowiązku posiadania tajemnic w
końcu trzeba sobie posmagać
żadnych poharatanych wymysłów.
2. wyprostowana wróżda:
jagodowy środek sąsiadobójczy.
3. niech ratują:
zamknięci na miękko w kapsule
antylosowej malujemy pętelką
czasem tylko głuszec znajdzie się
po drugiej stronie.
4. rachunek za malutkie koronacje zakrzepów:
niespłacona ratamorgana
gruz to osobny problem
jeszcze nie próbowałem nie być
mutantem to ty jesteś laleczką ludu.
po szymonie
został słup
przefiltruj
ten wiersz
obrazkowo.
pięciokąty i sześciokąty
Czy chce pani zakupić jakąś twarz?
niech nawet wypłynie teraz liryka miłosna wszystkich wodnych łamistrajków czy rum wpychany w ich rozmontowane gardła zachowuje swoje wartości odżywcze czekanie to świadectwo choroby więc nie wiemy i płyniemy słuchając znaków dymnych.
na miejscu zastaliśmy klasyczne rozdwojenie kaźni wszędzie walały się slogany było to na czyjś sposób straszne ale nie w twojej estetyce pewnie byś tupała w rytm masztu ze śmiechu zaczęłabyś się tarzać po bocianim gnieździe zacierając ślady pamięci zbiorowej katorgi i kata śpiewałabyś bella giallo bella wymachując modnie rękami jak stary papież technicznie dlatego nie pływasz do wezwań pod naszą obronę.
cholernie kanciasta szalupa.
Ofiara: Vaysha
Imię matki: Vorgeschichte
Imię ojca: Nachgeschichte
Motyw: awans z epizodu na drugi plan
Cena twarzy:
Paulina Pidzik
(prawo lasu)
prawo tego miejsca jest proste
ciała należą do ziemi wyłowione spod kry złe
sny rzeki dusze kur jastrzębi
próbujemy przełamać różowy opłatek karmić
hostią zwierzęta wyrwać ze szponów tego kręgu choćby
przez pierwszeństwo cięcia choćby przez pierwszeństwo
krwi jarzębatkę zanosimy do gniazda już zamgloną ciepło
szybciej uchodzi z ciała niż ręka dotyka noża
pamiętaj co zabiera las to lasu
(rana) +
zdaje się że tak trzeba robić
idziemy do granicy lasu ojciec pokazuje mi miejsce krwawiące
jeżyny dotąd milczał o nim łopata lekko wchodzi w ziemię
jak palce w rozdrapaną bliznę karmimy jeszcze ciepłym ciałem
duszę wyrywają ptaki nim zbierze się w nas
ciemne zasypujemy pospiesznie
rana w ziemi jest chuda
ale się zmieszczę
(bolesne)
znowu wracamy do tych miejsc
kruchej ziemi pośrodku sosen gęstego chłodu
białych prześcieradeł koralików różańców szeptów szklistych lęków
podobno kręgi na naszej rzece coraz szersze wchodzimy
w tajemnice już za granicą zmysłów
odmawiamy tylko bolesne
(wieczne)
może jeśli jesteśmy to z tych dotknięć chłodu
lęku pulsującego jak deszcz na przednówku
pijemy wodę z przebitych boków brzóz z ran
chrystusowych wytryskających źródełek rzek
podskórnego krwiobiegu
na zdrowie wieczne spoczywanie
w niepokoju ziemi
Janek Rojewski
[Pierwsi ludzie mieszkali w dolinie]
Pierwsi ludzie mieszkali w dolinie i pewnie gdyby
znali to słowo nazwaliby ją Polską
żyli pod drzewem z którego zrywali owoce kobiety
zbyt długo trzymały w ustach sok z winogron malowały
nim siebie i wnętrza domostw w tym czasie mężczyźni
wchodzili w nie bez pytania skryci pod sierścią nocy
Drzewo płonęło dotykiem pioruna zwiastowało
rozwody i kuchenki mikrofalowe odkrywszy ciepło
zasypiali uczyli się marzyć
szukało ich wtedy trzech myśliwych martwy zając
zgraja psów zwieszała pyski ze szczytu Giewontu
ziemia w której pochował brata miała smak popiołu
dzieciom kazano trzymać wdowę żeby bóg nie usłyszał lamentu
dół zasypano kamieniami jeden kamień nosił ślady krwi
myśliwi widzieli to odeszli byli już nieprzydatni
taka jest kosmogonia tej krainy ale nigdzie jej nie zapisano
taka jest kosmogonia tej krainy ale ja o tym nie wiem
myję z babcią naczynia w kuchni i śpiewam piosenki z „Ziarna”
kredkami rysuję po ścianie w salonie coś jakby
cztery byki czarną krowę kilkoro ludzi pod nimi
kościół i supermarket
Teraz kończę wiek ucznia. Gdzie się podziały obrazy z tamtych lat?
Ale jaka to wiedza skoro już zapomniałem
widoku kobiet i mężczyzn
przeciskających się przez obręcze
kilku podstawowych dat
oraz w której szufladzie trzymała cukierki
W ogrodzie płonęło drzewo poznania
panna młoda usiadła pod koroną
ojciec zabrał syna na wzgórze
wierciła się czekała na ich powrót
do stołu podano owsiankę i chleb
zabrał barana żeby młody się nie domyślił
prosił żeby coś go przed tym powstrzymało
niebo było czarne. Milczało
następnego dnia pisały o tym gazety
ale jaka to wiedza skoro nie wiem co z nią zrobić
ale jaka to wiedza skoro nie umiem jej wykorzystać
bezradnie walę rękoma w rysunki na ścianie
w myśliwych Kossaka i w świętą rodzinę
Teraz zaczynam wiek wojownika
ale z czym miałbym walczyć skoro wszystko jest niewidzialne
ale z czym miałbym walczyć skoro spłonęły obrazy
spotkałem jakiś czas temu starca z La Manchy
rodzina umieściła go w domu opieki
dawałem mu ząbki z czosnku żeby mógł się popisywać
żartowaliśmy z jego sztucznej szczęki ze służby zdrowia
z tego że u Szekspira zawsze pojawia się pies żeby rozładować napięcie
Krzysztof Schodowski
chłopiec z burzy i pleśni
są noce gdy zaostrza się pamięć przywołuje biel. wybiega ze mnie
mały chłopiec z podciętymi żyłami. z książki wysuwa się list:
chciałbym żebyś miał ślad. korzystaj z tego.
korzystaj.
droga między wsią a miastem – przejście gdzie obce będzie oswojone.
powoli potężnieje lato: wiosną 1888 wyjadę do arles. zwrócę twarz
ku słońcu. na trzy noce ugrzęznę w barze przy 30 place lamartine.
opiszę co zastałem a widziałem mężczyzn zamkniętych w ciałach
ogołoconych przez głód nocy i kobiety zaciśnięte
nad kieliszkami absyntu. stół bilardowy
gazowe lampy – dzikie kadzidła
nasączane kontrastem.
miejsce gdzie można się zrujnować zwariować lub popełnić zbrodnię.
kelner ubrany w śnieg (ale śnieg ma tutaj posmak murarki) wyczekujący
by zerwać smycz poprowadzić coraz niżej i złożyć w embrion.
pozwolić skonać pośród ścian jak ropiejące rany.
niech się przyzwyczają – mówi patrząc w oczy – dlatego sufit
w zieleniach jak świeżo przesypywany piach. albo inaczej:
trafiłem przypadkiem w ten zakątek polskiego kraju między autostrady
trasy szybkiego ruchu i rozległe pastwiska. uskok w połowie drogi gdy traciliśmy
zasięg – krótka chwila na nieśmiertelność. pamiętam las pierwszy splot dłoni;
nazywano mnie vincent – chłopiec z burzy i pleśni. wystawiono walizki na mróz.
w nich: przewiązane gazetami mięso ołówki oraz niewyraźne szkice
kilka zdjęć które każą tęsknić. więc przyszedłem do ciebie nagle oswoiłem
ramiona i lęk zaczął się układać w ogień –
pierwszą w sobie ciszę.
ciężki. nienazwany.
dla Ł.K.
odurzające są noce w twoich ustach i godziny zasznurowane
palcami. obłoki wchodzą przez okna – ścielą się gęsto. samotnie.
odwiedziłem matkę i odszedłem w sen w dawnym pokoju. budziłem się
kilka razy bo znowu przychodziłeś i niosłeś w darze popiół i wilgoć
aż ze ścian zaczęła odpadać farba. wielkie białe płaty rwały się
jak skóra. lśniły w świetle latarni. na oślep wyciągałem ramiona
lecz chwytałem wyłącznie powietrze i zaczął wrastać we mnie
obraz: w szkolnej pracowni rozpięte płótno pnie się pod rękami –
ten portret w milczeniu zrodzony dla ciebie. od tamtej chwili
pielęgnuję w sobie pokarm. ciężki. nienazwany.
wypełnia pokoje
opuściłem dom pełen mgły i ruszyłem w podróż przez kolejne ramiona plecy między uda przeznaczone z natury
dla kogoś innego a jednak coś nie pozwalało przestać i powoli obrastałem igliwiem w którym pomieszkiwało robactwo z okolic żołądka za każdym razem kiedy wchodziłem w gorące ciała kiedy poddawałem się wstydliwej nagości i czerpałem
radość kiedy spełniony łapałem oddech i sznurowałem palce z obcymi palcami twoja głowa pojawiała się zawsze obok kamienna ale równie spełniona wybiegałem wtedy z rozgrzanej pościeli wprost na lodowaty deszcz by pozbyć się tej chorobliwej mgły
zapachu co uderza do głowy jak metal i przy każdym ruchu coraz głośniej i głośniej –
promieniuje jak księżyc zalewa oczy mlekiem matki wypełnia pokoje śniegiem
Grzegorz Smoliński
(M)
Rozmycie tła rozmycie w ruchu, w tle (powtórz
rozmycie ciała jak ruchu) na źrenicy
skurcze światła czułe jak twoje „kocham” (złożone „tu”
niech będą linie w strukturę podzielne), osobne
jest to, co odeszło, co odwrócone wzdłuż przecięcia
na talii, jak sznurówka przewiązana wokół spodni,
a kiedy nic się nie wydarzy dwa razy, odwróć
w poprzek ciało: na pięcie, „piętą”
użyj do rytmu
rytmu użyj do rytmu.
(o)
Przeciwciałem
pajęczaka aliteracja aż do wyczerpania kwiatów
w każdym podrzędnym pokoju – dwa słowa aż po skraj
aliteracji, na granicy wiersza/
linijki aliteracja aż do redundancji oka:
aliteracja aliteracji przeciwciałem pajęczaka. Siecią
zawieszoną o paznokieć wymierzam stąd dotąd –
linijką urwaną
na pół aż do enumeracji linijek na granicy wiersza/
sieci jako miary sieci, do refleksu światła//
słońca.
(ś)
Jaśmin będzie mi światełkiem, uskokiem w danych ty
byłabyś, jeśliby cień twój opadał deszczem, dźwiękiem
jak wagą – i nie będzie użyta waga inaczej niż do rytmu, niemego
„o” w tempo, co gdy mnie zadane, minie.//
Jaśmin będzie ci światełkiem, uskokiem w danych
byłby, jeśliby cień twój opadał deszczem, dźwiękiem
jak wagą – i nie będzie użyta waga inaczej niż do rytmu, niemego
„o” w tempo, co gdy tobie zadane, minie.
Przemysław Suchanecki
Wtracenie
porwał mnie nurt
uruchomiłem plik uszkodzony
w miejscu gdzie
kąpię się w śniadaniowych płatkach
otworzyłem pomarańczę pełną soku
minęło wiele czasu i
stłukłem kopniakiem talerzyk z popiołami
po prostu porwał mnie nurt
ograł mnie przód
odjęło mi mowę
Wykładnia
popatrz,
jak dzieli idiom:
moje dłonie już nie cierpią dnia, bo
się
rozlał
popatrz na to,
co łączy:
ulicą co dzień idzie nieznajomy,
który wyznacza mi rytm,
i na to, że czytam coś, czego nie rozumiem w przeddzień
rozpadu, ale zrozumiem, gdy nadejdzie,
to i jeszcze więcej
Skup uwagi
postrzegam, nie przestrzegać
podaję, nie poddawać
próżnię kornego żywiołu
uchwyć chwyt, jego darń, bo
zadry mają się ku
skup za
zużytą soczewką
byłem wewnątrz emisji, po niej nie ma mistrzów
Katarzyna Szweda
-na pograniczu-
księżycówka leje się z nieba
strumieniem takim co u nas za domem
wyrywa się brzegom z objęć lodu
leje się w gardła których cichy bełkot
nie zazna pocieszenia w tych garbatych stronach
zmoczone pieluchy zawisły na sznurze
od zeszłego lata i tak schną od nowa
odciśnięte na nich twarze starych matek
odżałowane dzieci idą wprost do nieba
gęsiego
gęsiego
gęsięgo
nieodżałowane straszą wróble w polach
-przedostatnie pożegnanie-
gdy mi się opatrzy ten dębowy padół
martwota która nie grozi wiecznością
pójdę i nas wyspowiadam
bo grzech był wspólny
za las sobie pójdę
a ta sukienka która w szafie czeka
załóż ją teraz choć to nie okazja
za las pójście
żałobę można uprawiać zawczasu
tak samo jak inne gatunki miłości
ciśnij przed siebie ciężką grudę ziemi
patrz jak się rozłazi
gliniany początek
-bosorka*-
chuda kura chudy rosół
tłusta kura tłusty rosół
chuda kura chudy rosół
tłusta kura tłusty rosół
pięciornik kurze ziele
wypowiedziane zostało przeklęcie
urok rzucony i się krowy juchą doją
polną drogą do wsi idą mamuny i zmory
czarownycia ycia ycia
niechaj będzie pochwalony
utnij w stajni żabie nogę
żeby w tłumie ją rozpoznać
stara baba mleko psuje
może zechce pójść do czorta
polną drogą do wsi idą bohyny i zmory
czarownycia ycia ycia
niechaj będzie pochwalony
* z łemkowskiego czarownica
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury