książki / POEZJE

Połów. Poetyckie debiuty 2017

Grzegorz Smoliński

Jan Rojewski

Katarzyna Szweda

Krzysztof Schodowski

Maciej Konarski

Nina Manel

Patryk Kosenda

Paulina Pidzik

Paweł Bień

Przemysław Suchanecki

Fragmenty almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2017, który ukazał się w Biurze Literackim 13 sierpnia 2018 roku, a w wersji elektronicznej 23 kwietnia 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Paweł Bień

[Oglądałem telewizję]

Oglą­da­łem tele­wi­zję – poka­zy­wa­li woj­nę na Ukra­inie
i blon­dyn­kę. wszy­scy łama­li się gestem pojed­na­nia.

jej brat spa­lił się w samo­cho­dzie, przed domem.
jej pies mer­da chwac­ko ogo­nem, przed kame­rą.


[Szalenie on się jej spodobał]

Sza­le­nie on się jej spodo­bał, sza­le­nie,
i to pierw­szym wej­rze­niem. stał
tam, może tro­chę bar­dziej w kącie.

on w przed­miej­skim twe­edzie.
– pano­wie pro­szą panie!
ona w grosz­kach, w pąsach.

i ona rosła zachwy­ta­mi, odde­chem,
już ponad. już, już. i on pod­niósł rękę,
i pową­chał się pod pachą.


[Innym znów razem siedzieliśmy]

Innym znów razem sie­dzie­li­śmy
na pumek­so­wej ska­le, licząc jeżow­ce.
oczy mie­li­śmy dzi­kie od nudy i morza.

wie­dzie­li­śmy, że przy­wo­ła­nie z pamię­ci
będzie nowym stwo­rze­niem, osob­nym
poro­wa­tym kamie­niem liza­nym przez fale.


Nina Manel

Czerwone i czarne

Odwró­co­ny as trefl ozna­cza śmierć w rodzi­nie,

ozna­cza stan czu­wa­nia. Mówisz: woda
dooko­ła wie­ży nie dopu­ści wro­gów.
Mówię: woda dooko­ła wie­ży
nie dopu­ści życia – cho­ciaż ryba pły­wa,
dale­ko ma do trwa­nia, kie­dy wnet zaką­szę.

Naj­bar­dziej lubię czy­tać, szu­kać słów
jak ekwi-poten-cjal­ność. Naj­bar­dziej lubię gięt­kie
racjo-nali-zacje. Pod­no­szę się i patrzę:
napuch­nię­ta woda, śnię­te ryby na dnie.
Schy­lić się – pod­nieść wszel­kie
sta­ny alar­mo­we.

Odwró­co­ny as trefl ozna­cza śmierć w rodzi­nie.


Ordnung muss sein, myśli zimno Lola Kittinger

Lola Kit­tin­ger jest posta­cią auty­stycz­ną,
opar­tą twar­do na fak­tach. Kon­tak­ty wzro­ko­we
nie są tak istot­ne jak e‑mailowe. Okrą­głe zda­nia,
samo­gło­ski w koron­kach, spół­gło­ski w jedwa­biach.
Wystu­ku­je dłu­gie jak Maka­ron Lubel­ski komen­ta­rze

na temat wier­szy i zda­rzeń w świe­cie lite­rac­kim.
Nikt tego nie czy­ta, bo są dziw­ne, albo czy­ta
i myśli „idiot­ka”. Lola ma masę przy­ja­ciół
z por­ta­lu fryzjerpolski.pl, oglą­da fotecz­ki,
omi­ja­jąc twa­rze. Jako bez­na­mięt­ny embrio­nik,

ssa­ła każ­dy palec dokład­nie dzie­więć minut,
czter­dzie­ści dzie­więć sekund, żeby wszyst­ko
było w porząd­ku, naj­le­piej alfa­be­tycz­nym.
Póź­niej zabaw­ki ukła­da­ła we wstę­gę Mobiu­sa.

Lola Kit­tin­ger widzi ludzi bez oczu i ust.
Nawet faj­nie wyglą­da­ją. Inte­re­su­ją­ce są
pod­bród­ki. Opo­wia­da o nich godzi­na­mi,
tak samo o che­mii orga­nicz­nej i hafto­wa­niu
jele­ni na ryko­wi­sku. Wyrów­nu­je reak­cje,
miny mno­ży razy dwa albo nie robi wca­le.
Lola Kit­tin­ger

jest nie do zdar­cia. Suczy­sko. Trwa w sta­gna­cji,
porów­ny­wal­nie do Ścia­ny Pła­czu, jogi­nów,
kor­ków na Mary­nar­skiej i ludzi przy­ła­pa­nych
na oglą­da­niu „Ukry­tej Praw­dy”. Chy­ba, że przy­pad­kiem

zro­bi coś nie­pa­rzy­stą ilość razy.


New Romantic

Emo­cja to jed­nak męż­czy­zna – widzę oczy:
biał­ka jak dys­ko­te­ko­we kule, źre­ni­ce zamknię­te
jak wej­ście do pochwy nie­let­niej dziew­czyn­ki;
całość tak samo wraż­li­wa na dotyk.

I mówi tele­wi­zja: deka­da ejti­sów spuch­nię­ta bar­wa­mi
niby balon od helu – błysz­czą­cy, a pusty. Jak czło­wiek
– umie­ra tra­gicz­nie, bądź przez śmierć natu­ral­ną.

Widzę: wkła­dy do apa­ra­tów były czar­no-bia­łe
w więk­szo­ści gospo­darstw domo­wych. Nosi­li­śmy
szma­ty, byli­śmy zim­ni jak nóż pato­lo­ga. Patrzysz:
balon pęka i sta­je się tru­chłem. Tele­wi­zja kła­mie.


Maciej Konar­ski

Teologia stosowana

zwi­nię­te dni i rozejm po wiel­kich bitwach na dywa­nie,
bo cia­ła z pla­sti­ku stra­ci­ły ran­gę. zwar­te były sale,
żar gnieź­dził się wte­dy w żarów­kach. popo­łu­dnia­mi
kate­che­zy, prze­ku­pie­ni bierz­mo­wa­niem kle­pa­li­śmy pacierz.

szep­ta­li­śmy naboż­nie, lecz szyb­ko, w śle­pych kuch­niach,
gdzie bla­ty są lep­kie i nie kle­ją się sło­wa.
tyl­ko szum świe­tló­wek – migo­ta­nie komór,
gdy się zmie­nia­ją godzi­ny przy­jęć.

moment był dusz­ny jak podział zygo­ty,
kie­dy z wody żywo­ta pobie­ra­li­śmy prób­ki.
tyl­ko zamie­szać, spoj­rzeć pod świa­tło i przejść

od błęd­nych dia­gnoz do zwarć na sty­kach,
aż w żar­ni­ku dostrze­że się układ dro­bin,
nimb zyska fizycz­ny sens.


Neosecesja / Nie o secesji

(I)

wciąż odle­gła, gnie się w roz­sz­cze­pio­nym świe­tle,
a sen jesz­cze skro­pli­ną, dżdży i spły­wa po szyi
w bluszcz, owi­ja cia­ło niby macie­rzyń­stwo
i chciał­bym złu­dze­nia, że geo­me­tria nie ma ska­zy,

gdy co dzień jest tra­co­na w jedzą­cej cokol­wiek,
wpa­trzo­nej w zawie­sze­niu, nie dla uwiecz­nie­nia
w sce­nie rodza­jo­wej. przez zby­tek czu­ło­ści
w ruchu widel­ca, odla­ne­go zgrub­nie z poli­pro­py­le­nu,

chciał­bym złu­dze­nia ska­zy już poza geo­me­trią.
z per­spek­ty­wy, jaką zapew­nia mi rząd
pod­miej­skich gara­ży z rzę­dem latarń, myślę o wykre­sach
i obna­ża się trend w prze­bie­gu krzy­wej.

a ona, na powrót sen­na, zgrzeb­nie się okry­wa,
powta­rza bez­wied­nie jed­no tyl­ko sło­wo,

(II)

któ­re ością w gar­dle
pora­sta, robiąc uży­tek z nega­tyw­nej prze­strze­ni.


Płyn nie

dopu­ścić i zamiesz­kać. roz­pu­ścić, zamie­szać i zażyć.
cia­ło jesz­cze w ciszy, jesz­cze cie­szy,
jesz­cze jak na dnie naczy­nia
pomię­dzy okiem a wydat­nym kształ­tem

zewnę­trza. już całe dnie
nie zni­ka gry­mas po tam­tej oso­bie,
choć dane prze­cież było > łącze­nie gsm <
jak temu ziom­ko­wi, któ­ry kie­dyś nie wró­cił

z tri­pa. sto­su­nek tle­nu do azo­tu prze­ra­sta
mój sto­su­nek do tle­nu, jego tonu, do okrę­gu,
któ­ry węglem stoi, za węgłem leży.

oddać nie mniej, niż zabrać.
ceza­ro­wi, co cesar­skie,
stre­fie – co deok­sy­ry­bo­nu­kle­ino­we.


Patryk Kosen­da

mroczna strona przemysłu rybnego

Macie rację, pano­wie, macie
wiel­kie ser­ce.
Aga­ta Jabłoń­ska, „Pierw­szy wiersz bez tytu­łu”

[ahoj sza­now­na kawa­le­rio]
na dzi­siej­szym zebra­niu fin­gu­je­my chmur­ne kore­la­ty
pro­szą się żeby je wytre­so­wać
przede wszyst­kim zawsze rzu­caj pierw­szy tym
co chciał­byś mieć pod ręką lep­kim kamie­niem calo­wym
odle­głość rośnie mię­dzy wer­sa­mi tak oznaj­mia pismo
któ­re drze­my na rów­ne kawa­łecz­ki i wyrzu­ca­my w butel­ce po oran­ża­dzie
do osza­la­łe­go oce­anu na naszą mia­rę.

nie jest pan siew­cą w naszym typie.
nie jest pan sie­cią na naszą marę.
dale­ko panu do roz­kle­ko­ta­nej węd­ki
nie roz­pu­ścił pan nawet zarze­wia pomy­słu
pan w pust­ce widzi szan­sę
a za to gro­zi
bez­lud­ność.

to pogłaszcz­my się pomy­le­ni po czu­pryn­kach
oddaj­my głos na rybę któ­ra połknę­ła jona­sza
jest doświad­cze­nie jest histo­ria
prze­cież led­wo co unik­nę­ła paszcz­ki
lewia­ta­na facet zawsze potem zarze­kał się
że nie żywi ura­zy i jaro­szy sza­nu­je.

ja ika­ra nie widzia­łam nie wiem co dalej
że przyj­dzie kolej­ny obraz jego upad­ku
wiersz któ­ry pod­wa­ży swo­je pra­wo do bycia.

[to za naszą dumę kawa­le­rio jest powo­dem do dumy
za nie­roz­wią­za­nie roz­wią­zal­ne­go za odcie­nie mrzo­nek
hej ho do dna cała naprzód]


modlitwa o brak ironii

1. niech adap­tu­ją:

zakon szpe­ra­czy pod­nie­cał się z
pre­cy­zją miej­skie licho przy­po­mi­na o
obo­wiąz­ku posia­da­nia tajem­nic w
koń­cu trze­ba sobie posma­gać
żad­nych poha­ra­ta­nych wymy­słów.

2. wypro­sto­wa­na wróż­da:

jago­do­wy śro­dek sąsia­do­bój­czy.

3. niech ratu­ją:

zamknię­ci na mięk­ko w kap­su­le
anty­lo­so­wej malu­je­my pętel­ką
cza­sem tyl­ko głu­szec znaj­dzie się
po dru­giej stro­nie.

4. rachu­nek za malut­kie koro­na­cje zakrze­pów:

nie­spła­co­na rata­mor­ga­na
gruz to osob­ny pro­blem
jesz­cze nie pró­bo­wa­łem nie być
mutan­tem to ty jesteś lalecz­ką ludu.

po szy­mo­nie
został słup
prze­fil­truj
ten wiersz
obraz­ko­wo.


pięciokąty i sześciokąty

Czy chce pani zaku­pić jakąś twarz?

niech nawet wypły­nie teraz liry­ka miło­sna wszyst­kich wod­nych łami­straj­ków czy rum wpy­cha­ny w ich roz­mon­to­wa­ne gar­dła zacho­wu­je swo­je war­to­ści odżyw­cze cze­ka­nie to świa­dec­two cho­ro­by więc nie wie­my i pły­nie­my słu­cha­jąc zna­ków dym­nych.

na miej­scu zasta­li­śmy kla­sycz­ne roz­dwo­je­nie kaź­ni wszę­dzie wala­ły się slo­ga­ny było to na czyjś spo­sób strasz­ne ale nie w two­jej este­ty­ce pew­nie byś tupa­ła w rytm masz­tu ze śmie­chu zaczę­ła­byś się tarzać po bocia­nim gnieź­dzie zacie­ra­jąc śla­dy pamię­ci zbio­ro­wej kator­gi i kata śpie­wa­ła­byś bel­la gial­lo bel­la wyma­chu­jąc mod­nie ręka­mi jak sta­ry papież tech­nicz­nie dla­te­go nie pły­wasz do wezwań pod naszą obro­nę.

cho­ler­nie kan­cia­sta sza­lu­pa.

Ofia­ra: Vay­sha
Imię mat­ki: Vor­ge­schich­te
Imię ojca: Nachge­schich­te
Motyw: awans z epi­zo­du na dru­gi plan
Cena twa­rzy:


Pau­li­na Pidzik

(prawo lasu)

pra­wo tego miej­sca jest pro­ste

cia­ła nale­żą do zie­mi wyło­wio­ne spod kry złe
sny rze­ki dusze kur jastrzę­bi

pró­bu­je­my prze­ła­mać różo­wy opła­tek kar­mić
hostią zwie­rzę­ta wyrwać ze szpo­nów tego krę­gu choć­by
przez pierw­szeń­stwo cię­cia choć­by przez pierw­szeń­stwo
krwi jarzę­bat­kę zano­si­my do gniaz­da już zamglo­ną cie­pło
szyb­ciej ucho­dzi z cia­ła niż ręka doty­ka noża

pamię­taj co zabie­ra las to lasu


(rana) +

zda­je się że tak trze­ba robić

idzie­my do gra­ni­cy lasu ojciec poka­zu­je mi miej­sce krwa­wią­ce
jeży­ny dotąd mil­czał o nim łopa­ta lek­ko wcho­dzi w zie­mię
jak pal­ce w roz­dra­pa­ną bli­znę kar­mi­my jesz­cze cie­płym cia­łem
duszę wyry­wa­ją pta­ki nim zbie­rze się w nas
ciem­ne zasy­pu­je­my pospiesz­nie

rana w zie­mi jest chu­da
ale się zmiesz­czę


(bolesne)

zno­wu wra­ca­my do tych miejsc
kru­chej zie­mi pośrod­ku sosen gęste­go chło­du
bia­łych prze­ście­ra­deł kora­li­ków różań­ców szep­tów szkli­stych lęków

podob­no krę­gi na naszej rze­ce coraz szer­sze wcho­dzi­my
w tajem­ni­ce już za gra­ni­cą zmy­słów

odma­wia­my tyl­ko bole­sne


(wieczne)

może jeśli jeste­śmy to z tych dotknięć chło­du
lęku pul­su­ją­ce­go jak deszcz na przed­nów­ku

pije­my wodę z prze­bi­tych boków brzóz z ran
chry­stu­so­wych wytry­ska­ją­cych źró­de­łek rzek
pod­skór­ne­go krwio­bie­gu

na zdro­wie wiecz­ne spo­czy­wa­nie
w nie­po­ko­ju zie­mi


Janek Rojew­ski

[Pierwsi ludzie mieszkali w dolinie]

Pierw­si ludzie miesz­ka­li w doli­nie i pew­nie gdy­by
zna­li to sło­wo nazwa­li­by ją Pol­ską
żyli pod drze­wem z któ­re­go zry­wa­li owo­ce kobie­ty
zbyt dłu­go trzy­ma­ły w ustach sok z wino­gron malo­wa­ły
nim sie­bie i wnę­trza domostw w tym cza­sie męż­czyź­ni
wcho­dzi­li w nie bez pyta­nia skry­ci pod sier­ścią nocy

Drze­wo pło­nę­ło doty­kiem pio­ru­na zwia­sto­wa­ło
roz­wo­dy i kuchen­ki mikro­fa­lo­we odkryw­szy cie­pło
zasy­pia­li uczy­li się marzyć
szu­ka­ło ich wte­dy trzech myśli­wych mar­twy zając
zgra­ja psów zwie­sza­ła pyski ze szczy­tu Gie­won­tu

zie­mia w któ­rej pocho­wał bra­ta mia­ła smak popio­łu
dzie­ciom kaza­no trzy­mać wdo­wę żeby bóg nie usły­szał lamen­tu
dół zasy­pa­no kamie­nia­mi jeden kamień nosił śla­dy krwi
myśli­wi widzie­li to ode­szli byli już nie­przy­dat­ni

taka jest kosmo­go­nia tej kra­iny ale nigdzie jej nie zapi­sa­no
taka jest kosmo­go­nia tej kra­iny ale ja o tym nie wiem
myję z bab­cią naczy­nia w kuch­ni i śpie­wam pio­sen­ki z „Ziar­na”
kred­ka­mi rysu­ję po ścia­nie w salo­nie coś jak­by
czte­ry byki czar­ną kro­wę kil­ko­ro ludzi pod nimi
kościół i super­mar­ket


Teraz kończę wiek ucznia. Gdzie się podziały obrazy z tamtych lat?

Ale jaka to wie­dza sko­ro już zapo­mnia­łem
wido­ku kobiet i męż­czyzn
prze­ci­ska­ją­cych się przez obrę­cze
kil­ku pod­sta­wo­wych dat
oraz w któ­rej szu­fla­dzie trzy­ma­ła cukier­ki

W ogro­dzie pło­nę­ło drze­wo pozna­nia
pan­na mło­da usia­dła pod koro­ną
ojciec zabrał syna na wzgó­rze
wier­ci­ła się cze­ka­ła na ich powrót

do sto­łu poda­no owsian­kę i chleb

zabrał bara­na żeby mło­dy się nie domy­ślił
pro­sił żeby coś go przed tym powstrzy­ma­ło
nie­bo było czar­ne. Mil­cza­ło
następ­ne­go dnia pisa­ły o tym gaze­ty

ale jaka to wie­dza sko­ro nie wiem co z nią zro­bić
ale jaka to wie­dza sko­ro nie umiem jej wyko­rzy­stać
bez­rad­nie walę ręko­ma w rysun­ki na ścia­nie
w myśli­wych Kos­sa­ka i w świę­tą rodzi­nę


Teraz zaczynam wiek wojownika

ale z czym miał­bym wal­czyć sko­ro wszyst­ko jest nie­wi­dzial­ne
ale z czym miał­bym wal­czyć sko­ro spło­nę­ły obra­zy

spo­tka­łem jakiś czas temu star­ca z La Man­chy
rodzi­na umie­ści­ła go w domu opie­ki
dawa­łem mu ząb­ki z czosn­ku żeby mógł się popi­sy­wać
żar­to­wa­li­śmy z jego sztucz­nej szczę­ki ze służ­by zdro­wia
z tego że u Szek­spi­ra zawsze poja­wia się pies żeby roz­ła­do­wać napię­cie


Krzysz­tof Scho­dow­ski

chłopiec z burzy i pleśni

są noce gdy zaostrza się pamięć przy­wo­łu­je biel. wybie­ga ze mnie
mały chło­piec z pod­cię­ty­mi żyła­mi. z książ­ki wysu­wa się list:

chciał­bym żebyś miał ślad. korzy­staj z tego.

korzy­staj.

dro­ga mię­dzy wsią a mia­stem – przej­ście gdzie obce będzie oswo­jo­ne.
powo­li potęż­nie­je lato: wio­sną 1888 wyja­dę do arles. zwró­cę twarz
ku słoń­cu. na trzy noce ugrzę­znę w barze przy 30 pla­ce lamar­ti­ne.
opi­szę co zasta­łem a widzia­łem męż­czyzn zamknię­tych w cia­łach
ogo­ło­co­nych przez głód nocy i kobie­ty zaci­śnię­te
nad kie­lisz­ka­mi absyn­tu. stół bilar­do­wy

gazo­we lam­py – dzi­kie kadzi­dła
nasą­cza­ne kon­tra­stem.

miej­sce gdzie moż­na się zruj­no­wać zwa­rio­wać lub popeł­nić zbrod­nię.
kel­ner ubra­ny w śnieg (ale śnieg ma tutaj posmak murar­ki) wycze­ku­ją­cy
by zerwać smycz popro­wa­dzić coraz niżej i zło­żyć w embrion.
pozwo­lić sko­nać pośród ścian jak ropie­ją­ce rany.
niech się przy­zwy­cza­ją – mówi patrząc w oczy – dla­te­go sufit
w zie­le­niach jak świe­żo prze­sy­py­wa­ny piach. albo ina­czej:

tra­fi­łem przy­pad­kiem w ten zaką­tek pol­skie­go kra­ju mię­dzy auto­stra­dy
tra­sy szyb­kie­go ruchu i roz­le­głe pastwi­ska. uskok w poło­wie dro­gi gdy tra­ci­li­śmy
zasięg – krót­ka chwi­la na nie­śmier­tel­ność. pamię­tam las pierw­szy splot dło­ni;
nazy­wa­no mnie vin­cent – chło­piec z burzy i ple­śni. wysta­wio­no waliz­ki na mróz.
w nich: prze­wią­za­ne gaze­ta­mi mię­so ołów­ki oraz nie­wy­raź­ne szki­ce
kil­ka zdjęć któ­re każą tęsk­nić. więc przy­sze­dłem do cie­bie nagle oswo­iłem
ramio­na i lęk zaczął się ukła­dać w ogień –

pierw­szą w sobie ciszę.


ciężki. nienazwany.

dla Ł.K.

odu­rza­ją­ce są noce w two­ich ustach i godzi­ny zasznu­ro­wa­ne
pal­ca­mi. obło­ki wcho­dzą przez okna – ście­lą się gęsto. samot­nie.
odwie­dzi­łem mat­kę i odsze­dłem w sen w daw­nym poko­ju. budzi­łem się
kil­ka razy bo zno­wu przy­cho­dzi­łeś i nio­słeś w darze popiół i wil­goć
aż ze ścian zaczę­ła odpa­dać far­ba. wiel­kie bia­łe pła­ty rwa­ły się

jak skó­ra. lśni­ły w świe­tle latar­ni. na oślep wycią­ga­łem ramio­na
lecz chwy­ta­łem wyłącz­nie powie­trze i zaczął wra­stać we mnie
obraz: w szkol­nej pra­cow­ni roz­pię­te płót­no pnie się pod ręka­mi –
ten por­tret w mil­cze­niu zro­dzo­ny dla cie­bie. od tam­tej chwi­li
pie­lę­gnu­ję w sobie pokarm. cięż­ki. nie­na­zwa­ny.


wypełnia pokoje

opu­ści­łem dom pełen mgły i ruszy­łem w podróż przez kolej­ne ramio­na ple­cy mię­dzy uda prze­zna­czo­ne z natu­ry

dla kogoś inne­go a jed­nak coś nie pozwa­la­ło prze­stać i powo­li obra­sta­łem igli­wiem w któ­rym pomiesz­ki­wa­ło robac­two z oko­lic żołąd­ka za każ­dym razem kie­dy wcho­dzi­łem w gorą­ce cia­ła kie­dy pod­da­wa­łem się wsty­dli­wej nago­ści i czer­pa­łem

radość kie­dy speł­nio­ny łapa­łem oddech i sznu­ro­wa­łem pal­ce z obcy­mi pal­ca­mi two­ja gło­wa poja­wia­ła się zawsze obok kamien­na ale rów­nie speł­nio­na wybie­ga­łem wte­dy z roz­grza­nej poście­li wprost na lodo­wa­ty deszcz by pozbyć się tej cho­ro­bli­wej mgły

zapa­chu co ude­rza do gło­wy jak metal i przy każ­dym ruchu coraz gło­śniej i gło­śniej –
pro­mie­niu­je jak księ­życ zale­wa oczy mle­kiem mat­ki wypeł­nia poko­je śnie­giem


Grze­gorz Smo­liń­ski

(M)

Roz­my­cie tła roz­my­cie w ruchu, w tle (powtórz
roz­my­cie cia­ła jak ruchu) na źre­ni­cy

skur­cze świa­tła czu­łe jak two­je „kocham” (zło­żo­ne „tu”
niech będą linie w struk­tu­rę podziel­ne), osob­ne

jest to, co ode­szło, co odwró­co­ne wzdłuż prze­cię­cia
na talii, jak sznu­rów­ka prze­wią­za­na wokół spodni,
a kie­dy nic się nie wyda­rzy dwa razy, odwróć
w poprzek cia­ło: na pię­cie, „pię­tą”

użyj do ryt­mu

ryt­mu użyj do ryt­mu.


(o)

Prze­ciw­cia­łem

paję­cza­ka ali­te­ra­cja aż do wyczer­pa­nia kwia­tów
w każ­dym pod­rzęd­nym poko­ju – dwa sło­wa aż po skraj
ali­te­ra­cji, na gra­ni­cy wiersza/
linij­ki ali­te­ra­cja aż do redun­dan­cji oka:
ali­te­ra­cja ali­te­ra­cji prze­ciw­cia­łem paję­cza­ka. Sie­cią
zawie­szo­ną o pazno­kieć wymie­rzam stąd dotąd –
linij­ką urwa­ną
na pół aż do enu­me­ra­cji lini­jek na gra­ni­cy wiersza/
sie­ci jako mia­ry sie­ci, do reflek­su światła//

słoń­ca.


(ś)

Jaśmin będzie mi świa­teł­kiem, usko­kiem w danych ty

była­byś, jeśli­by cień twój opa­dał desz­czem, dźwię­kiem
jak wagą – i nie będzie uży­ta waga ina­czej niż do ryt­mu, nie­me­go
„o” w tem­po, co gdy mnie zada­ne, minie.//

Jaśmin będzie ci świa­teł­kiem, usko­kiem w danych
był­by, jeśli­by cień twój opa­dał desz­czem, dźwię­kiem
jak wagą – i nie będzie uży­ta waga ina­czej niż do ryt­mu, nie­me­go
„o” w tem­po, co gdy tobie zada­ne, minie.


Prze­my­sław Sucha­nec­ki

Wtracenie

porwał mnie nurt
uru­cho­mi­łem plik uszko­dzo­ny
w miej­scu gdzie
kąpię się w śnia­da­nio­wych płat­kach

otwo­rzy­łem poma­rań­czę peł­ną soku
minę­ło wie­le cza­su i
stłu­kłem kop­nia­kiem tale­rzyk z popio­ła­mi

po pro­stu porwał mnie nurt
ograł mnie przód
odję­ło mi mowę


Wykładnia

popatrz,
jak dzie­li idiom:

moje dło­nie już nie cier­pią dnia, bo
się
roz­lał

popatrz na to,
co łączy:

uli­cą co dzień idzie nie­zna­jo­my,
któ­ry wyzna­cza mi rytm,

i na to, że czy­tam coś, cze­go nie rozu­miem w przed­dzień
roz­pa­du, ale zro­zu­miem, gdy nadej­dzie,
to i jesz­cze wię­cej


Skup uwagi

postrze­gam, nie prze­strze­gać
poda­ję, nie pod­da­wać

próż­nię kor­ne­go żywio­łu

uchwyć chwyt, jego darń, bo
zadry mają się ku

skup za
zuży­tą soczew­ką

byłem wewnątrz emi­sji, po niej nie ma mistrzów


Kata­rzy­na Szwe­da

-na pograniczu-

księ­ży­ców­ka leje się z nie­ba
stru­mie­niem takim co u nas za domem
wyry­wa się brze­gom z objęć lodu

leje się w gar­dła któ­rych cichy beł­kot
nie zazna pocie­sze­nia w tych gar­ba­tych stro­nach

zmo­czo­ne pie­lu­chy zawi­sły na sznu­rze
od zeszłe­go lata i tak schną od nowa
odci­śnię­te na nich twa­rze sta­rych matek

odża­ło­wa­ne dzie­ci idą wprost do nie­ba

gęsie­go
gęsie­go
gęsię­go

nie­od­ża­ło­wa­ne stra­szą wró­ble w polach


-przedostatnie pożegnanie-

gdy mi się opa­trzy ten dębo­wy padół
mar­two­ta któ­ra nie gro­zi wiecz­no­ścią
pój­dę i nas wyspo­wia­dam
bo grzech był wspól­ny

za las sobie pój­dę

a ta sukien­ka któ­ra w sza­fie cze­ka
załóż ją teraz choć to nie oka­zja
za las pój­ście

żało­bę moż­na upra­wiać zawcza­su
tak samo jak inne gatun­ki miło­ści

ciśnij przed sie­bie cięż­ką gru­dę zie­mi
patrz jak się roz­ła­zi
gli­nia­ny począ­tek


-bosorka*-

chu­da kura chu­dy rosół
tłu­sta kura tłu­sty rosół
chu­da kura chu­dy rosół
tłu­sta kura tłu­sty rosół

pię­cior­nik kurze zie­le
wypo­wie­dzia­ne zosta­ło prze­klę­cie
urok rzu­co­ny i się kro­wy juchą doją

polną dro­gą do wsi idą mamu­ny i zmo­ry

cza­row­ny­cia ycia ycia
nie­chaj będzie pochwa­lo­ny

utnij w staj­ni żabie nogę
żeby w tłu­mie ją roz­po­znać
sta­ra baba mle­ko psu­je
może zechce pójść do czor­ta

polną dro­gą do wsi idą bohy­ny i zmo­ry

cza­row­ny­cia ycia ycia
nie­chaj będzie pochwa­lo­ny

* z łem­kow­skie­go cza­row­ni­ca

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Grzegorz Smoliński

Urodzony w 1991 roku, pochodzi z Wrocławia. Wziął udział w Połowie w 2012.

Jan Rojewski

Studiuje w Instytucie Kultury Polskiej UW, publikował w "Arteriach", "Odrze", "Nowych Peryferiach", "Gazecie Wyborczej". Był nominowany w OKP im. Jacka Bierezina, laureat konkursu im. Rafała Wojaczka. Mieszka w Warszawie.

Katarzyna Szweda

Poetka, fotografka, tłumaczka. Wychowywała się w Beskidzie Niskim na Wrzosowej Polanie. Autorka tomu Bosorka (Biuro Literackie, 2020), za który została nominowana do Nagrody Literackiej im. Wiesława Kazaneckiego, Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius w kategorii debiut. Wyróżniona Stypendium Twórczym Miasta Krakowa. Laureatka sekcji ShowOFF Miesiąca Fotografii w Krakowie 2022.

Krzysztof Schodowski

ur. w 1983 roku. Współautor książki poetyckiej AltissimumAbiectum(2012) stworzonej z poetą Karolem Samselem; jego prace znalazły się także w zbiorze wierszy Jerzego Beniamina Zimnego Hotel Angleterre oraz w antologii Miłość w czterdziestu siedmiu pozycjach Poetów Po Godzinach (2013). Ilustrator serii Powrót do Karczewskiej: Listy do Seweryna (2012), Odejście (2013), Spacer w alei parkowej (2014), Tragedia prowincjonalna. Rezerwat (2017). Zdobywca Nagrody Głównej wraz z poetą Kacprem Płusą za tom Wiersze na żółtym papierze (2015) w VIII Ogólnopolskim Konkursie na Autorską Książkę Literacką w Świdnicy. Publikował także w kwartalniku literacko-artystycznym Arteriei gazecie literackiej Migotaniaoraz w kwartalniku literacko-artystycznym Elewator. Silnie związany ze Stowarzyszeniem Promocji Sztuki Łyżka mleka z Kalisza. Uczestnik wielu wystaw, m.in. w Warszawie, Olsztynie, Kaliszu, Koszalinie, Krakowie, Szczecinie, Łodzi i Poznaniu, a także w Irlandii. Jego wiersze publikowane były w "Zeszytach poetyckich", "Helikopterze" oraz w "biBLiotece" Biura Literackiego. Laureat Połowu 2017. Mieszka w Warszawie.

Maciej Konarski

urodziłem się w 1983 roku (w tym gorszym półroczu) w Poznaniu. Studiowałem budownictwo na Politechnice Wrocławskiej, obecnie pracuję jako asystent projektanta konstrukcji w biurze projektowym. Próbuję pisać wiersze. Publikowałem m.in. w Odrze, Ricie Baum, biBLiotece. Mieszkam we Wrocławiu.

Nina Manel

Poetka. Mieszka w Krakowie.

Patryk Kosenda

Ur. 1993, współzałożyciel i redaktor „Stonera Polskiego" – magazynu artystycznego łączącego praktykę awangardową, psychodeliczną i aktywistyczną. Autor dwóch książek poetyckich: Robodramy w zieleniakach (Korporacja Ha!art, 2019) oraz Największy na świecie drewniany coaster (Fundacja KONTENT, 2021). Laureat Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO 2021. Początkujący grechuciarz.

Paulina Pidzik

urodziła się 9 maja 1986 roku w Częstochowie. wychowała pomiędzy lasem a rzeką. od czasu studiów mieszka w Krakowie. prawniczka. pracuje nad rozprawą doktorską poświęconą autonomii pacjenta. poetka. autorka tomu (wejście w las), Kontent, 2019. fotografuje otworkowo. ratowniczka kwalifikowanej pierwszej pomocy.

Paweł Bień

Urodzony w 1994. Absolwent MISH Uniwersytetu Wrocławskiego (tytuł licencjata), student MISH Uniwersytetu Warszawskiego (studia magisterskie). Pola zainteresowań: antropologia gestu i wizualności, pamięć zbiorowa, kultura II Rzeczpospolitej. Skrzypek amator. Dwukrotny stypendysta artystyczny Prezydenta Wrocławia, laureat kilkunastu nagród poetyckich. Przed debiutem książkowym. Mieszka w Warszawie.

Przemysław Suchanecki

Ur. w 1992 r. w Szczecinie. Poeta. Publikował m.in. w „Odrze”, „Opcjach” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura. Mieszka w Krakowie

Powiązania