książki / POEZJE

Połów. Poetyckie debiuty 2018

Aleksander Trojanowski

Antonina Tosiek

Katarzyna Szaulińska

Marcin Pierzchliński

Marcin Podlaski

Maria Halber

Fragment almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2018, który ukazał się nakładem Biura Literackiego 3 czerwca 2019 roku, a w wersji elektronicznej 3 czerwca 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Maria Hal­ber

przepowiedziano

teraz spo­wi­ło czar­ne, w tym czar­nym: krop­ki
kre­ski, drob­ny śnieg. czas? czas zbiegł się
w kie­sze­ni świ­stek – loso­wa prze­po­wied­nia:
będziesz już tyl­ko jeź­dzić tram­wa­jem
będziesz już tyl­ko cze­kać, wypa­try­wać

cza­ić się

idzie coraz gorzej, prze­po­wie­dzia­no –
przy­cza­iłam się; z czar­ne­go wyro­sło mia­sto
z mia­sta: ogrom histo­rii mar­nych, w jed­nej z nich
– pstryk, cze­ka­nie

w jed­nej z nich wypa­trzysz śnieg


zero waste

(a gdy­by: każ­dy włos co spadł z gło­wy pod­no­sić czu­le odkła­dać w bez­piecz­ne miej­sce
tak­że sło­wa co się sypią w nie­uwa­dze w roz­pę­dzie – każ­de zapi­sać na małej kar­tecz­ce
śli­nę krew i łzy patrze­nie dotyk cho­dze­nie noga za nogą noga za nogą
odło­żyć do skut­ku odkła­dać niech leżą bez­piecz­ne niech rosną niech się
z a l ę g n ą)

a ty
skąd tu przy­peł­złeś? czy mia­łeś poję­cie, że to na czym leżysz jest wło­sa­mi
że to czym kar­misz się to moje –


ESC

inna już bie­gła­by po, prze­cież te dziew­czy­ny robią co chcą
w takich przy­pad­kach dobrze wie­dzą co robić, zna­ją model uciecz­ki
ja nie zna­łam
ucie­ka­łam po raz pierw­szy po recep­tę, nic mi z tego nie zosta­ło
poza nie­sma­kiem. tyle się mia­ło z tego zda­rzyć i nic
nie sta­ło się, tyl­ko ten nie­smak uwie­rał ogrom­nie
3 mie­sią­ce póź­niej od życia do życia nabrzmia­łym od eks­pa­tów pocią­giem
w dro­dze nicze­go nie chcia­łam, mia­łam narę­cze pytań o war­to­ści o sens
prze­lot­ną nadzie­ję by w koń­cu prze­stać chcieć ucie­kać
dru­gi raz prze­li­czy­łam się poważ­nie: choć umia­łam liczyć dobrze to źle poli­czy­łam
że zdą­żę, nie zdą­ży­łam – tyle się mia­ło z tego stać i nic się nie sta­ło
zosta­łam


Mar­cin Pierz­chliń­ski

Loop

Ten chło­piec zasu­wa na bate­riach lub na jakiejś fazie. W rower­ku wmon­to­wa­no mu gło­śnik blu­eto­oth, z któ­re­go sły­chać pod­łą muzy­kę. Taki widok mógł­by być uro­czy, ale nie jest wca­le. Widać to dobrze na naszych ser­we­rach; trwa spek­takl diod i nie­znacz­ne­go szu­mu. Naraz bły­ska­ją logo­ty­py i krysz­ta­ły, dro­go­cen­ne krusz­ce z Doli­ny Krze­mo­wej, prze­cią­żo­ne chmu­ry danych.

Z przed­sta­wi­cie­la­mi mediów, ducho­wień­stwem i gar­ścią opia­tów w zana­drzu, cze­ka­my na jakiś znak, ale taki nie nad­cho­dzi. Co uda­ło się usta­lić, wszyst­kie zna­ki; wszyst­kie uży­tecz­ne wróż­by zosta­ły prze­chwy­co­ne lub – co gor­sze! – są chwi­lo­wo nie­do­stęp­ne.


Stan wyjątkowy

Stan wyjąt­ko­wy jest zawsze. Bez­kształt­ny, zwrot­ny i wszech­obec­ny. Ter­ror racz­ku­je i za chwi­lę zacznie mówić. Teraz ma dia­li­zę i docho­dzi do sie­bie – spójrz­cie jaki jest sła­by; wkrót­ce wypad­ną mu zęby. Ogło­si­my żało­bę i napu­ści­my na sie­bie hor­dy; wywie­si­my fla­gę i porzu­ci­my bom­by.

Stan wyjąt­ko­wy jest teraz. Cumu­je­my, kapi­ta­nie! Sła­nia­my się nisko, nasze pon­to­ny na pły­ci­znach. Czy przy­wi­ta­ją nas narę­cza­mi kwia­tów? – I kwi­tów.


Podróż zimowa

Cię­ża­ry wiszą nad pej­za­żem. Śnieg jest brud­ny i wzbu­dza któ­reś świa­tło, nie­bie­skie czy różo­we. Powie­trze sta­wia opór, powo­du­jąc zawrót gło­wy. Przez mróz wid­mo­wy i zawie­si­sty brnie nasza gru­pa wystro­jo­na odświęt­nie i żałob­nie. Pomniej­sze­ni jeźdź­cy – i tak już obar­cze­ni wie­dzą; tech­no­lo­gią nocy – dźwi­ga­ją żary w akwa­riach z krysz­ta­łu.


Mar­cin Pod­la­ski

about: blank

18 | kod | razem | ok
mówię espres­so myślę dop­pio wycho­dzi acqua
na pie­ka­rach wywo­żą gruz
popo­wstań­co­wy to była bitwa
goni­twa z kara­bi­nem kra­bem się cofa­li na targ
pod arka­dy koło domu
chle­ba nasze­go hut­ni­cze­go daj­że
i małą czar­ną sonię osiem zło­tych
sona­rów nad gło­wa­mi głów­no­do­wo­dzą­cych
twier­dzeń utwar­dzeń asfal­tu po pla­ne­to­idzie
idzie now­szy biel­szy czyst­szy pust­szy abo­ut blank
ban­kiet kąt­ni­ków ful ser­wis odbę­dzie się w hote­rze bul­war
mamy impor­tant order na pier­dy­liard lat­te art
oraz espres­so tonic z lodem i cytry­ną trzy­sta cytryn
do trze­ciej potę­gi tygry­sa dla pana na wynos | kod


przetłumaczyłem moje wiersze polityczne i wysłałem je do zagranicznych pism

zaczę­ło się

US w cegiel­ni
powta­rzam
ame­ry­kań­skie siły zbroj­ne dotar­ły do nas
na lubic­kiej upu­ści­ły rakie­tę dając znak że mój krzyk został wysłu­cha­ny i wkrót­ce roz­pocz­nie się
potęż­na inge­ren­cja wszyst­kich państw soju­szu pół­noc­no­atlan­tyc­kie­go w pol­skę jako
ogól­no­mię­dzy­na­ro­do­wa misja na rzecz oca­le­nia demo­kra­tycz­nych war­to­ści w tota­li­ta­ry­zu­ją­cym się kra­ju
nad wisłą widzia­łem ich wozy heli­kop­te­ry hau­bi­ce moź­dzie­rze gra­nat­ni­ki m4
m1128 mgs m1126 stry­ker icv hmmwv m1127 rv

a to dopie­ro począ­tek
na dniach dołą­czą
anglia ando­ra ango­la kon­go ton­go togo bag­dad bel­grad nika­ra­gua nige­ria niger mon­te­ne­gro bhu­tan pro­pan wiet­nam wien­tian pana­ma oman owo­man tegu­ci­gal­pa asta­na kazach­stan buda peszt
będą sta­cjo­no­wać w czer­nie­wi­cach i nie­szaw­ce na obrze­żach toru­nia gdzie w naj­więk­szej tajem­ni­cy top secret
opra­cu­ją plan ope­ra­cji eagle prze­ję­cia sądow­nic­twa oraz oba­le­nia rzą­du i zapro­wa­dze­nia glo­bal­ne­go porząd­ku

zanio­sę im moje szki­ce


nie rozpoznano urządzenia u sb

on coś mi zro­bi­li pod­pro­gra­mo­wa­li okra­dli zło
dzie­je się awa­ria błąd hake­rzy atak haka mają
na mnie som­nam­bu­lizm bulio­nem leczy się
zio­łem koprem mar­chwią pie­trusz­ką hyzo­pem
wykra­dli dane infor­ma­cje znisz­czy­li data­ba­se
bazę dat usu­nę­li wszyst­kie spo­tka­nia i rand­ki no
nasze ren­dez-vous cho­wa­łem na godzi­nę w
w
w
w
wyje­ba­li w piz­du
pizy­strat kra­ty­los pla­ton nie mam nic na pły­tach
wita mnie jowi­ta o pytę mnie pyta do
pyska chcesz bierz psi­sko się pier­do­li na war­szaw­skiej woli off


Kata­rzy­na Szau­liń­ski

late bloomers

skrę­co­na kost­ko pod moimi pal­ca­mi
bier­na jak muł rzek sta­rych i leni­wych
a prze­cież znam cię z lep­szej stro­ny znam cię har­dą
drza­zgo z jodeł­ki pol­skiej w nagiej sto­pie
znam cię wśli­zgnię­tą w lim­fę przez skó­rę
kłu­ją­cą to tu to tam w ser­ce i w prze­po­nę

chwi­lo co pest­ką po śliw­ce ku zie­mi upa­dasz
okiem owo­cu śle­pa wyje­dzo­na
któ­ra przy­cho­dzisz jak powi­dok po świe­cy
i mię­dzy ocza­mi dwie zmarszcz­ki pio­no­we

dwie ukrę­co­ne łody­gi mie­czy­ka
zakwi­tłe na czas jaki pło­nie drza­zga


czas półtrwania

a jeśli nawet otwórz tyl­ko okno
morze upar­ta plwo­ci­na roz­ro­sła przez zasie­dze­nie
piw­nicz­ne kory­ta­rze tam się nie zapusz­czasz tam nie scho­dzisz
jak to moż­li­we
że żyje się na szczu­rzych domach w sto­sach miesz­kań
w obo­la­łej zie­mi
kie­dy w nocy mar­z­ną mi nogi pytam cze­mu gło­wie tak dale­ko do nóg
nie wsta­waj pion cię przy­ssie a ciał­ko wezd­mie jak bru­nat­ny żagiel

czas

czas krwa­wień sys­te­ma­tycz­nych jak okres i ude­rza­nie
gło­wą o ścia­nę opor­na część godzi­ny kie­dy wska­zów­ka idzie pod górę
czas bud­dyj­skich modłów mysz­ko
mnisz­ko czym zakoń­czy się to cho­dze­nie po domu wydra­pię
pię­tą o pod­ło­gę zda­nie cie­niut­kie jak cza­pecz­ka dzier­ga­na szy­deł­kiem atro­pos
a w stru­dzo­nej gło­wie usły­szę głos któ­ry każe mi wyrzu­cać przez okno sprzęt domo­wy
o peł­nych godzi­nach
a o godzi­nach pustych po dwie sztu­ki
mię­dzy odci­śnię­ty­mi na par­kie­cie śla­da­mi po nogach sto­łu szu­kać pust­ki
tam na dole

tam pod par­kie­tem
pusz­cza­ją pędy ziem­nia­ków zie­lo­ne ja się tam nie zapusz­czam
ja tu sobie posto­ję
na górze i gra­nia­ste trzo­now­ce wbi­ję w śnieg
pod każ­dym zębem scho­wa­na pust­ka osnu­ta o pust­kę nie­skoń­czo­na ósem­ka mądro­ści
strzał z bro­ni krót­kiej i czas przy­mie­ra­nia co się sąsia­dom nie kła­nia
w prze­ci­wień­stwie do mor­der­ców któ­rzy wszyst­kim mówi­li dzień dobry

ten głos

powie­dział mi jeśli jesteś nie­bie­ska to nie jesteś zie­lo­na nie masz cze­go szu­kać
w ziem­nia­cza­nych pędach nie­bie­ska lilio i ten głos
bez nadaw­cy i bez adre­sa­ta
jest krą na wiśle w zupie kier wol­no­ścią
cza­sem pół­tr­wa­nia
nik­nię­ciem
wiersz wol­ny od i wol­ny do
kro nie­bie­ska wol­na

od morza do morza


przecinek

prze­sta­nąć i prze­stać prze­łknąć to brzmie­nie
i prze­łknąć chro­mą prze­stan­ko­wość sta­nia
i sta­nu w któ­rym wsta­wio­na i w któ­ry wsta­wio­na
trzy­mam i łykam pło­nę i zamia­tam
nagrob­ki trzy świa­tła mistrzów któ­rym ser­ca sta­nę­ły
trzy mgły za pyski przez zamieć wle­czo­ne
zwle­ka­nie cza­sem przez kla­wi­sze zębów
cedzo­nym jak potok przez gór­skie kamie­nie
tam hen gdzie jesień z zimą się pod­mie­nia
sty­gnię­cie w budy­niu żelo­wą chłod­ną skór­kę
i gła­zu w śmierć
kur­ty­na
ścia­na przy­sta­ję prze­sta­ję


Anto­ni­na Mał­go­rza­ta Tosiek

języki

zawsze naj­pierw plusk
gęsty mokry i męt­ny
jak­by desz­czów­kę z wia­dra wylać

potem dru­gi dużo cich­szy
głu­che tupa­nie po ubi­tej sło­mie
w tę i w dru­gą pod ścia­nę i w kąt

wypa­dło z niej takie lep­kie i mar­ne
zdro­wo kie­dy przed­nie nogi wyj­dą pierw­sze
a na nogach sen­na gło­wa
dobrze jej tam było
tej gło­wie
gorą­co jak w nie­dzie­lę i w czer­wiec

leży to takie
pokry­te czymś śli­skim błysz­czą­cym

bab­cia ją kie­dyś nazwa­ła ala­ska
pyta­li­śmy bab­ciu co to za imię dla kro­wy
a ona mówi­ła nie wiem ład­ne
i patrzy tak jak­by wie­dzia­ła że o niej

liże ala­ska swo­je pierw­sze cie­lę
język ma dłu­gi i pra­wie pur­pu­ro­wy
jak praw­dzi­wy język mat­ki
moja mama zawsze mówi­ła
że małym cie­la­kom miło doty­kać języ­ków
wkła­dać dłoń do szorst­kie­go pyska
a one wte­dy tę dłoń ssą i ssą

patrzy­my na nie­go przez próg
nie wsta­je mówi­my bab­ci a już powi­nien
na wła­sne kopy­ta chu­de chwiej­ne nogi
wsta­nie mówi bab­cia bo żyć prze­cież chce
dwie noce żeśmy przy nich sie­dzie­li jak się rodzić miał
to wie że chcia­ny że na świe­cie cze­ka­ny

wszy­scy przy­cho­dzi­li zaglą­dać i psy i pta­ki
mówi­li weź­cie go stąd wynie­ście od niej tej ala­ski
ona mu wsta­wać nie daje taka z niej mat­ka
bab­cia im mówi­ła zostaw­cie on bar­dziej jej jest niż zie­mi


ziemia

tego dnia Zie­mia skoń­czy­ła szes­na­ście lat
jemu na imię było Romek – pięk­nie tak biblij­nie
mówi­ła sobie Zie­mia i wło­sy ma takie jak nikt
suche a jak­by mokre poły­skli­we takie
w czy­ich innych wło­sach odbi­ja się neon alko­ho­le 24
w żad­nych w niczy­ich inni wło­sy mają mato­we
i nie spoj­rze­li tak nigdy na Zie­mię jak on
pod jej spód­nicz­kę z lum­pa koło pksu
pod bia­ły papie­ro­wy pra­wie brzuch

patrz­cie idzie
ta Zie­mia co miesz­ka przy uli­cy za mostem
taki ma brzuch jak­by w niej wszyst­kie rze­ki wez­bra­ły
skó­ra się na niej łamie pęka a policz­ki cią­gle mokre
mamo utul mnie Zie­mię za tę całą krzyw­dę za rom­ko­we wło­sy
utul jak­bym się w świe­żą pościel pro­sto ze sznur­ka owi­ja­ła
jak­bym mio­do­we jabł­ka i cie­płe mle­ko sma­ko­wa­ła utul
pan buczek cię za twe szes­na­ście lat karze takich utu­lić to grzech

a on jej mówił: ja cię Zie­mia zabio­rę samo­cho­dem do mia­sta
polo­ne­zem a jak mi robo­ta pój­dzie to nawet i beem­ką
będę ci sukien­ki kupo­wał i buty z paska­mi i na paznok­cie ci dam
(tego nie mówił ale tak sobie Zie­mia marzy­ła – że da)
ale jak w Zie­mi w środ­ku zaczę­ło się życie
polo­ne­zem wykrę­cił za most i tyle go widzie­li

moje we mnie życie
jak­bym dru­gie dosta­ła – tak mówi­ła Zie­mia
jak­by mi pan buczek wyba­czył i Zie­mię w Zie­mi dał
żebym cię mogła zabrać dale­ko w świat w inne cie­płe kra­je

uro­dził się z Zie­mi duży i cięż­ki ame­ry­ka­nin
szyb­ko wyrósł i do mia­sta na nauki poje­chał
zosta­wił Zie­mię samą za mostem
do cie­płych kra­jów nigdy jej nie zabrał
żeby jej nie było żal


spowiedź wyjścia

jak opo­wia­dać
tym co stąd nie przy­szli co nie zna­ją
zeschnię­tej zie­mi i brud­nych kolan prze­cież
nie zro­zu­mie­ją jakie to uczu­cie kie­dy
nie­bo i słoń­ce popie­lą wło­sy spa­la­ją pal­ce
pod ocza­mi rysu­ją smu­gi i urwi­ska

myśmy na to wszy­scy patrzy­li
musie­li patrzeć
jak tym co nas na świat wyda­li ta ich zie­mia
kości kru­szy­ła sta­rość przy­spie­sza­ła i woła­ła do śmier­ci

więc marzy­ły nam się mia­sta duże i dale­kie
wydo­stać się to jak z rze­ki lodo­wa­tej czy ognia
w te wyso­kie domy i świa­tła

oni nam cośmy win­ni zie­mi tłu­ma­czy­li
że w darze krwa­wi­cę i pot co z nich całe życie kapał
zwie­rzę­ta cegły psy na łań­cu­chach i żół­te pola dla nas

modli­li się o naszą mądrość i wdzięcz­ność
żeby nas naj­święt­sza panien­ka z tam­tej dro­gi nawró­ci­ła
pła­ka­li a nam się wszyst­ko w skó­rę i ser­ca wbi­ja­ło
zwie­rzę­ce rogi prę­ty pło­tów jezu­so­we sto­py z krzy­ża

zosta­ła po nich tyl­ko jed­na szu­fla­da dro­bia­zgów
nigdy ich z rąk nie wypusz­cza­li ale do gro­bu z fif­ką
czy chust­ką w cha­bry to prze­cież wstyd
jesz­cze by we wsi gada­li że ich na śmierć źle wyda­li­śmy

potem gospo­dar­kę po rodzi­cach szyb­ko komuś tobie im
i żeby się tyl­ko nie odwró­cić bo by nam coś zno­wu
skó­rę prze­bi­ja­ło kłu­ło tak bola­ło jak nic nigdy
nawet te kola­na latem


Alek­san­der Tro­ja­now­ski

Krzyki

usły­sza­łem ścież­kę wojen­ną wszyst­kich ze wszyst­ki­mi
jak pirac­ki sound­track każ­de­go z osob­na to Wro­cław

dobie­gał zza okna: zeschły loop wiru­ją­cy na wie­trze
tech­no z uli­cy Krzyc­kiej wypłu­ka­ne z basu

a wszyst­kie noce będą rów­nie gorą­ce ocie­ple­nie
praw­dzi­wie glo­bal­ne blo­ki funk­cjo­nal­nie podob­ne

i znów się śni­ło Detro­it: mia­sto-elek­tro­lit jego
zdro­wy kościec bia­ła jest noc i śpiew radio­wo­zu w odda­li

więc może wyj­dzie­my na bal­kon tutaj nas nie doj­dzie
śpiew syren Beat bie­gnie dol­nym reje­strem Krzy­ków


Światła średniego miasta

Sen zry­wa się z noc­ki przez otwar­te okno, coraz czę­ściej
opusz­cza miej­sce pra­cy w agen­cji ochro­ny.
Mucha wła­zi do snu przez otwar­te oko.
Noc się leje jak die­sel napeł­nia­jąc pokój:
wszyst­ko, co nawi­jasz leży na pod­ło­dze.
Kie­dy zry­wa się sen, taśmy pod­cho­dzą do ust.
Na tłu­stej fali zaczy­na się jaz­da: dro­gą kra­jo­wą
E67, ze snem w bagaż­ni­ku i muchą na szyi,
rzekł­byś: z peł­nym bakiem i na peł­nej kur­wie.
Świ­ta­ją nam świę­ta, kie­dy czar­ne fil­my
idą noc­nym pasmem, bia­łe fil­my prze­wi­ja­ją pobo­czem.
Nega­tyw nocy jest bia­ły, mówi mi mucha na uszko,
samo­chód gna przez Sie­radz na wstecz­nym,
a dłu­gie świa­tła rżną kadr z urwa­ne­go fil­mu.
Gdzie nam uka­zu­je się łań­cuch wyda­rzeń,
ona widzi opa­dy, widzi wzru­szo­ną zie­mię.
Tur­bo­die­sel też pła­cze, dla­cze­go pła­czesz,
tur­bo­die­slu?, nie pła­czę, tyl­ko mam okna
sze­ro­ko otwar­te. Chciał­by się może zatrzy­mać,
skle­ić to, co urwa­ne, lecz świa­tła śred­nie­go mia­sta
ssą jak elec­tro­lux. W wier­szu robi się pusto,
to open spa­ce pio­sen­ki: mucha weszła do snu
przez otwar­te okno noc się lała jak die­sel
napeł­nia­jąc pokój


Parkingi podziemne jako miasta spotkań

Sto­jąc w auto­bu­sie komu­ni­ka­cji
miej­skiej mówi­łem ci z ręką
na uchwy­cie, że teraź­niej­szość
jest jak Cie­szyn. Sto­jąc w auto­bu­sie
(itd.) macha­łem ręką
na taką teraź­niej­szość,
któ­ra stoi w Kro­ścien­ku.
Ona nam odma­chu­je.
Czy cho­dzi mi tyl­ko o kolej­ki? Zde­cy­do­wa­nie
nie mi cho­dzi tyl­ko o kolej­ki. Np. weź­my
twój przy­pa­dek: masz pobyt sta­ły

i masz kar­tę bie­dron­kę, a krę­cą cię ron­da
ale jako ron­da, pla­ce budo­wy jako
pla­ce budo­wy, par­kin­gi pod­ziem­ne
jako mia­sta spo­tkań

paznok­cie skro­nie i gar­dła przyj­mu­jesz jak moder­nizm
(w sie­bie) ja jestem ty jesteś jeste­śmy odby­wasz
jak sto­su­nek

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry

 

belka_1

O autorach i autorkach

Aleksander Trojanowski

ur. w 1990 r. we Wrocławiu. Publikował m.in. w „Odrze” i „2miesięczniku”. Laureat „Połowu” oraz projektu „Pierwsza książka” w ramach festiwalu Stacja Literatura.

Antonina Tosiek

Poetka, krytyczka literacka i teatralna, animatorka wydarzeń teatralnych oraz badaczka XX-wiecznej diarystyki ludowej. Doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. Autorka debiutanckiej książki poetyckiej storytelling, nominowanej do Nagrody Poetyckiej Silesius.

Katarzyna Szaulińska

Urodziła się w 1987 roku w Kołobrzegu. Poetka. Laureatka Połowu, konkursu na wiersze i opowiadania doraźne oraz projektu "Pierwsza książka" Biura Literackiego w 2019 roku. Nominowana do nagrody głównej w XXV OKP im. Jacka Bierezina. Publikowała wiersze, opowiadania oraz komiksy, m.in. w „Małym Formacie”, „Kontencie”, „Fabulariach”, „Wakacie”, „Kulturze Liberalnej” i 8. Arkuszu „Odry”. Autorka scenariusza komiksu o depresji Czarne fale oraz monodramu Córcia wystawianego w Teatrze WARSawy. Mieszka w Warszawie, gdzie pracuje jako psychiatra i psychoterapeutka.

Marcin Pierzchliński

ur. 1987, poeta, prozaik, artysta wizualny. Laureat projektu "Połów 2018", nominowany do nagrody głównej w XXIII konkursie im. Jacka Bierezina. Publikował w "Lampie", "Wakacie", "Opcjach 1.1", "Ricie Baum". Pracuje w Białogardzkiej Bibliotece Publicznej im. E. Estreichera, gdzie prowadzi m.in. Dyskusyjny Klub Książki i organizuje spotkania autorskie. Mieszka w Białogardzie

Marcin Podlaski

ur. 2 stycznia 1993 r. Poeta, prozaik. Wyróżniony w IX edycji turnieju Poetycki Lombard (2015) oraz w konkursie O Laur Opina (2017), zdobywca II miejsca w Magii Ogrodów (2016). Dotąd publikował w czasopismach „Inter-” oraz „KONTENT”. Doktorant językoznawstwa strukturalnego na UMK w Toruniu. Mieszka w Aleksandrowie Kujawskim.

Maria Halber

Poetka, autorka książki poetyckiej Przejścia (SDK, 2020). Publikowała m.in. w „Dwutygodniku”, „Małym Formacie”, „Wizjach” i „Magazynie Pismo”. Współtwórczyni queerowego wydawnictwa Girls and Queers to The Front. Mieszka w Warszawie, pisze poezję i prozę.

Powiązania