książki / POEZJE

Pomyśl ciało jako czółno, które płonie

Jakub Grabiak

Fragmenty książki Pomyśl ciało jako czółno, które płonie Jakuba Grabiaka, wydanej w Biurze Literackim 8 stycznia 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1

ludzie w strażackich kaskach mają dzisiaj wolne

o, pięk­ne ple­cy i ich chłon­ne pory uro­dzaj­nej wio­sny!
wasze pole to kadłub, z któ­re­go wyro­sną sło­necz­ni­ki,
a w któ­rych będzie­my się tarzać.

tam­te­go roku zapo­dzia­li­śmy zatycz­kę i woda pode­szła pod blo­ki
tak wyso­ko, że miesz­kań­cy zarzu­ci­li węd­ki przez okna. okno
po oknie, pię­tro po pię­trze. pusz­ce od kon­ser­wy przy­by­wa
nie­do­pał­ków. opróż­nio­no już każ­dy kan­to­rek.


plener to rzucony na oparcie płaszcz

karo­li­nie

ram­pa odcu­mo­wa­na, żagiel posta­wio­ny.
mówisz, że tutaj jeste­śmy tyl­ko parą

zna­jo­mych sobie ludzi, więc kła­dzie­my się do poło­wy,
spodnie zdej­mu­je­my do poło­wy. kula na smy­czy,

pies ma paste­rza, kowa­dło cho­dzi po grzbie­cie
i nawo­łu­je wiatr. prze­sta­wiam gniaz­do w kądziel

two­ich wło­sów. gniaz­do w łonie tuka­na.
jak wkrę­cić się w pokład i roz­ło­żyć koc,

poka­zać ci nasze pali­ki?


drobne

koszul­ce narzu­co­nej na biu­ro­wiec słoń­ce masu­je ple­cy,
księ­życ grze­bie w brzu­chu, dach żąda pod­ło­gi. ska­cze­my

przez bia­łą futry­nę. kula krę­ci się w koło kuli.
moją ska­łę owi­ja­my na most­ku. bio­rę jeden koniec

i idę po sznur­ku, na spru­cie,
przed sie­bie, wra­cam.

kie­dyś, w tym samym miej­scu, pani Matyl­da, mło­do­cia­na
recep­cjo­nist­ka, trze­pa­ła kie­sze­nie – tak pozy­ski­wa­ła drob­ne.


2

dałaś mi wielki, niebieski balon

kura ucie­ka jak nałoż­ni­ca, jak wyczer­pa­nie węgrów

wymie­nia­li­śmy się kołem i wodą, wodą i kołem.
teraz młyn to pusta tar­cza na nad­garst­ku,
któ­re­go dłoń pozba­wio­no kciu­ka.

na stry­chu dwie wska­zów­ki wła­śnie pożarł
kufer. leżą rów­no­le­gle, cał­ko­wi­cie
śle­pe, nie tra­fia­ją celu.

za ode­rwa­nym sznur­kiem łusz­czę brzuch łoso­sia.

jeśli ten prze­le­ży zbyt dłu­go, robi się żół­ty, potem
błę­kit­ny, gra­na­to­wy, w koń­cu wsią­ka w talerz.


biurowiec

jedy­ne wej­ście we mnie zabi­to deska­mi.
dziew­czyn­ki krą­żą w kole na swo­ich danie­lach.

zosta­nę tam­tym gajem i znaj­dę ramiącz­ko.
sto­krot­kę chwi­lę wcze­śniej pochwy­ci­ły zęby.

pamię­ta­ją butel­kę, któ­rą pie­ścił pro­mień?
pil­nu­jesz źdźbeł jak skar­bu, bab­cia klę­czy w polu.


w gruszy bukiet dymu

I

kre­to­wi­ska wygra­mo­li­ły się spod śnie­gu.
woda zata­pia wodę, jak kola­sę.

rwą się nici w prę­gach okien.

cze­ka­łem na cie­bie, a na to cze­ka­nie zacią­gnię­to zasło­ny,
cięż­kie i zwa­li­ste. leżę w pier­na­tach, roz­cią­gnię­ty jak wół.

II

kie­dy ty leżysz obok i nie chcesz się obró­cić,
jędza pro­wa­dzi wózek przez pole, któ­re­mu
odrą­ba­li ramy. za nim rysu­je się hory­zont,

czy­li w tym przy­pad­ku ścia­na. pasma
i ich matriosz­ki, lecz oso­wia­łe, nie do prze­by­cia.
z tej per­spek­ty­wy wyglą­da jesz­cze nadzie­ja na

cumu­lo­nim­bu­sy… osa zawi­sła, nie może się ruszać.
szpry­chy w bło­cie, fil­ce marsz­czą się. to, co marsz­czy się,
rośnie, to, co rośnie, zosta­je bez pod­bi­cia. potęż­ne, nasy­co­ne.

III

nie ton­su­rę, a bar­dziej
wole oko wycię­te z powie­ki.

becz­ka jed­nak prze­cie­ka, przyj­mu­je świa­tło.

matriosz­ce rośnie grzyw­ka: stać na jed­nej pół­ce,
drew­nie swo­je­go cza­su, tłuc się lub roz­wi­jać bruz­dy,
pie­lę­gno­wać bruz­dy, w upa­le, pod oło­wia­ną dło­nią.

O autorze

Jakub Grabiak

Adept Abrahama Ben Abulafii. Laureat konkursów.

Powiązania