książki / PROZA

Powieść o ojczyźnie

Bohdan Zadura

Dzwinka Matijasz

Fragmenty książki Dzwinki Matijasz Powieść o ojczyźnie w przekładzie Bohdana Zadury, która ukazała się nakładem Biura Literackiego w serii Proza 13 marca 2014 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

 

 

„Jesz­cze Kra­sna Armia przej­dzie po naszej uli­cy, zoba­czy­cie” – mówi ner­wo­wo tato i wyłą­cza radio, bo i tak prze­cież nicze­go nie sły­chać, dla­te­go że zagłu­sza­ją. Myślę, że to może być strasz­ne, kie­dy Kra­sna Armia będzie szła naszą uli­cą, i jak się na niej pomiesz­czą żoł­nie­rze, nasza uli­ca jest prze­cież wąska, i po co im to będzie potrzeb­ne, i dokąd będą szli, i co będą robić, nie wiem, może to będzie coś złe­go, a jeśli ich będzie dużo, to tym bar­dziej. Cie­ka­wi mnie, kie­dy to będzie, może nie szyb­ko, i czy trze­ba się będzie ukry­wać, i jak poznać, że to wła­śnie Kra­sna Armia, a nie jakaś inna, nie wiem. W czym Kra­sna Armia jest gor­sza od innych armii? I dla­cze­go „Kra­sna”? Kra­sna to może być dziew­czy­na, a nie armia. Spy­ta­łam o to tatę, zaśmiał się i powie­dział, że „kra­sna” to po rosyj­sku „czer­wo­na”. Dziw­ne, że tak nazwa­li armię. Zapy­ta­łam, czy jest armia Zie­lo­na lub Nie­bie­ska, tato śmie­je się i mówi, że teraz nie ma, on przy­naj­mniej nie sły­szał. Kie­dy zagłu­sza­ją radio, tato zawsze jest bar­dzo ner­wo­wy, mnie też nie bar­dzo się podo­ba, kie­dy w środ­ku radio­od­bior­ni­ka coś zaczy­na wyć, trzesz­czeć i słów, któ­re bar­dzo wyraź­nie wypo­wia­da nie­zna­na kobie­ta, już nie sły­chać, choć i tak wiem, że ma powie­dzieć: „Tu mówi Radio Swo­bo­da” – bo mówi to zawsze, a kie­dy nie zagłu­sza­ją, to ją sły­chać. Nie wiem, po co zagłu­sza­ją, no po co? Żeby ludzie nicze­go nie sły­sze­li, chy­ba w tym jest jakaś nie­spra­wie­dli­wość, i to jakoś zwią­za­ne jest z Kra­sną Armią, i może nawet z jej poja­wie­niem się na naszej uli­cy. Ale nie chcę o to pytać taty, on i tak jest bar­dzo ner­wo­wy.

Myślę jesz­cze, że kie­dyś na naszej uli­cy na pew­no będzie metro, ktoś tak­że o tym mówił, może nawet tato. „Jesz­cze tutaj kie­dyś metro docią­gną, na naszą uli­cę, zoba­czy­cie.” Metro mi się podo­ba, więc chcę, żeby je tutaj docią­gnę­li, bar­dzo lubię jeź­dzić metrem, co praw­da nie wiem, czy będzie moż­na po naszej uli­cy cho­dzić, jeśli metro będzie naziem­ne, i czy jego budo­wa nie prze­szko­dzi mi cho­dzić do skle­pu i w innych spra­wach, jakie cza­sem się poja­wia­ją. Jesz­cze myślę, i ta myśl mnie bar­dzo cie­szy, że jeśli na naszej uli­cy będzie metro, to Kra­sna Armia nie będzie mia­ła któ­rę­dy iść. I wte­dy będzie moż­na żyć spo­koj­nie.

Tato nasta­wia radio na cały regu­la­tor, bo mu się zda­je, że tak wię­cej usły­szy. Lepiej sły­chać tyl­ko wycie i gwizd zagłu­sza­rek. Tato ner­wo­wo bie­ga po kuch­ni, w jed­nej ręce trzy­ma chleb z masłem, w dru­giej – kubek z roz­pusz­czal­ną kawą. Bab­ci się nie podo­ba, że tato jest taki ner­wo­wy, mówi do nie­go: „Siądź, zjedz spo­koj­nie, cze­mu tak bie­gasz?”. Tato odma­chu­je się Bab­ci, lewym uchem nie­mal przy­tu­lił się do radia, któ­re stoi na lodów­ce, bo nigdzie indziej nie ma na nie miej­sca. Tak przy­gar­bio­ny usi­łu­je jed­no­cze­śnie pić kawę i gryźć chleb z masłem. I słu­chać Radia Swo­bo­da. Bab­ci nie podo­ba się, że tato tak stoi, nie podo­ba się, że macha do niej ręką, jak­by mówił: „Nic nie sły­chać, nie prze­szka­dzaj”. Bab­cia gnie­wa się na syna. „W ogó­le mnie nie słu­chasz, dobre lanie by ci się przy­da­ło, to byś wie­dział. Do kogo mówię? Sia­daj przy sto­le.” Tato znów macha ręką. Bab­cia mówi ze zło­ścią: „Cze­mu na mat­kę machasz ręką, nie ma na cie­bie dobre­go kija?”. Trza­ski i gwizd z radia roz­cho­dzą się po całej kuch­ni, tato gniew­nie mówi: „Nie dali posłu­chać”. „Kija tobie, a nie słu­chać” – to Bab­cia. „Aha, kija?” – tato łapie z kąta za sza­fą mio­tłę, wrę­cza ją Bab­ci. „Masz swój kij, ja tu zaraz jesz­cze sto­łek posta­wię, poło­żę się, łatwiej ci będzie mnie bić.” Teraz już Bab­cia odma­chu­je się, mówi, że tacie po gło­wie wiatr hula. Nie wiem, czy to wiatr, wyda­je mi się, że w jego gło­wie może jest jakaś zagłu­szar­ka, a kto by wytrzy­mał dłu­go ten gwizd i trza­ski, dla­te­go mio­ta się tak ner­wo­wo. Jesz­cze myślę, że Bab­cia ma z nami napraw­dę dobrze, bo jeste­śmy z nią i ona na tatę nie bar­dzo się zło­ści, tro­chę tyl­ko. To dobrze, że Bab­cia z nami miesz­ka, umie opo­wia­dać baj­ki i umie wie­le innych rze­czy. I jesz­cze kar­mi mnie ciap­tan­ką – nale­je mle­ka do miski, nakru­szy buł­ki – sama takie je śnia­da­nie i mnie tak kar­mi. A cza­sem sma­ży grzan­ki – je lubię jesz­cze bar­dziej niż ciap­tan­kę. Bab­cia naj­pierw wbi­ja jaj­ko do mle­ka, potem macza w nim krom­ki buł­ki i kła­dzie na patel­nię. Posy­pu­je grzan­ki cyna­mo­nem, to jest bar­dzo smacz­ne, lep­sze niż owsia­ne ciast­ka i pier­ni­ki, któ­re cza­sem przy­no­si tato, lep­sze od mar­ce­pa­nów. Cho­ciaż nie wiem, co to mar­ce­pa­ny, jesz­cze ich nie pró­bo­wa­łam, po pro­stu Bab­cia zawsze mówi, kie­dy mi się zachcie­wa cze­goś smacz­ne­go, a sama nie wiem cze­go, że mar­ce­pa­nów mi się zachcie­wa: „A ja, dzie­cin­ko, nie mam mar­ce­pa­nów, żeby cię nimi ucie­szyć” – i wzdy­cha. Wte­dy robi mi się bar­dzo smut­no i cze­muś żal mi Bab­ci, i już nicze­go nie chcę, nawet grza­nek, wte­dy mi się wyda­je, że to Bab­cię ktoś powi­nien pocie­szyć, a jej mar­ce­pa­ny pew­nie nie cie­szą, ja wte­dy zni­kam, wyglą­dam przez okno, a tam deszcz, okna zapa­ro­wa­ne, rysu­ję na szy­bie kobie­ce twa­rze i drze­wa, kobie­ty wśród drzew, to bar­dzo ład­ne, tyl­ko że moje rysun­ki bar­dzo szyb­ko się roz­pusz­cza­ją, kro­ple pły­ną na para­pet z oczu, z brwi, z nosa i ust i z gałę­zi drzew. Jed­na chwi­la i z rysun­ku nic nie zosta­je.

Deszcz padał całą noc, rano też mży, na dwo­rze sza­ro. Bab­cia w takie dni wsta­je póź­no, łamie ją w nogach i rękach, zaczy­na łamać już w przed­dzień. Bab­cia wte­dy mówi: „Kości łamią – będzie jutro deszcz” – i wte­dy już wiem, że naza­jutrz rano ona będzie prze­wra­cać się w łóż­ku, jęczeć i będzie­my z tatą jeść śnia­da­nie we dwo­je. Tato gotu­je mi kaszę man­ną, sam je kanap­ki z kieł­ba­są i pije kawę, ale potem, jak już zjem kaszę, dzie­li się ze mną kanap­ka­mi i kawą rów­nież. Bar­dzo lubię jeść wędzo­ną kieł­ba­sę i pić kawę, czu­ję się wte­dy zupeł­nie doro­sła. Macham noga­mi, pytam tatę, co dziś będzie robił w pra­cy, tato mówi, że musi dokoń­czyć jeden waż­ny pro­jekt, że tam będzie dużo wzo­rów i cyfr, naj­waż­niej­sze żeby się w nich nie pogu­bić, ina­czej nikt się w tym nie poła­pie. Kiwam ze zro­zu­mie­niem gło­wą, pro­szę tatę, żeby się nie pogu­bił w tych wzo­rach. Tato mówi, że będzie się sta­rał. Zapa­rza lipo­wą her­ba­tę dla Bab­ci, a ja ją jej zano­szę. Bab­cia patrzy w sufit, nie odwra­ca gło­wy, kie­dy wcho­dzę, doty­kam jej cie­płej mięk­kiej ręki: „Bab­ciu, two­ja lipa”. „Dzię­ku­ję, dzie­cin­ko” – wzdy­cha Bab­cia i jej wes­tchnie­nie uno­si się pod sufit, jak chmur­ka, wyda­je mi się, że cały sufit jest w bab­ci­nych wes­tchnie­niach, dla­te­go ma taki kolor, jak chmu­ry. „Po śnia­da­niu? Coście jedli?” – pyta Bab­cia. Kiwam gło­wą i mówię, że kaszę man­ną, kanap­ki z kieł­ba­są i kawę. „O Boże, czy takie małe dziec­ko może pić kawę? O czym ten czło­wiek myśli?” „Bar­dzo z tatą lubi­my kawę z kieł­ba­są” – mówię rado­śnie, jed­nak Bab­cia mówi tak za każ­dym razem, gdy tato robi mi śnia­da­nie. „Dobrze, dobrze, jak cię zabo­li ser­ce, to zoba­czy­my, co kto lubi” – mam­ro­cze Bab­cia.

 


 

tra­wy kie­dy w lesie doj­rze­wa­ją to on cały aż szu­mi dzi­wi się ja kie­dy idę tra­wy zbie­rać to mój kot wciąż ze mną cho­dzi tra­wy wącha i gry­zie list­ki tyl­ko my z kotem róż­nych traw szu­ka­my jest tra­wa co może czło­wie­ka ura­to­wać jest tra­wa co może czło­wie­ka zgu­bić to tych nie zry­wam halin­ka jak pod­ro­sła to też lubi­ła ze mną cho­dzić bra­ci­szek i sio­strzycz­ka

jej się podo­ba­ły te co kwit­ną nie­bie­sko bia­ło i żół­to i wciąż pyta­ła dla­cze­go fioł­ki się tak nazy­wa­ją bo byli sobie brat i sio­stra i jak mamy u nich zbra­kło to ojciec przy­pro­wa­dził maco­chę do domu a maco­cha ich nie poko­cha­ła i prze­gna­ła z domu więc oni poszli do lasu zmar­twie­ni i zakwi­tli tam kwiat­ka­mi żeby się nie roz­łą­czyć jak to się nie roz­łą­czyć pyta halin­ka tak żeby zawsze być we dwo­je to ja z tobą mamo też się nie roz­łą­czę bo my z tobą wciąż razem cho­dzi­my

trzech kró­li wypa­da wte­dy kie­dy bar­dzo sil­ne mro­zy takie że aż oddy­chać cięż­ko bo powie­trze zim­ne zaczy­nam tra­cić dech łapię go czę­sto i mało a ono kłu­je i jesz­cze usta zama­rza­ją i sło­wa się do nich przy­kle­ja­ją tak że nawet ich nie pood­dzie­rasz i nic nie moż­na powie­dzieć bo sło­wa nie chcą wycho­dzić w takie wiel­kie mro­zy ludzie mało mówią wię­cej mil­czą myślą też mało bo myśli od mro­zu chud­ną i ich nie widać bo do myśle­nia potrze­ba siły a ona cała idzie na to żeby się ogrzać w trzech kró­li tato przy­wo­zi wodę świę­co­ną z cer­kwi i ona stoi u nas w wiel­kim wia­drze po tro­chu ją pije­my to taka woda od któ­rej wszyst­kie cho­ro­by mija­ją trze­ba żeby nie tyl­ko ludzie ale zwie­rzę­ta ją piły wte­dy zdro­wie­ją nasze­mu kotu też dałam ją pić i sama piję w trzech kró­li moż­na z każ­dym zwie­rzę­ciem i każ­dą rośli­ną roz­ma­wiać bo to taki dzień że wszyst­ko co żywe do czło­wie­ka mówi

trze­wi­ki wszyst­kie ścież­ki pamię­ta­ją po któ­rych cho­dzi­ły pył z wszyst­kich dróg zbie­ra­ją nawet kie­dy go strzą­snąć on mimo wszyst­ko pozo­sta­je w szcze­li­nach na pode­szwach i już czło­wiek nie pamię­ta dokąd on cho­dził a trze­wi­ki wszyst­ko pamię­ta­ją wszyst­ko w sobie gro­ma­dzą jak cudze buty wło­żyć to niby cudzym życiem tro­chę pożyć tym co już było ja cza­sem wkła­dam tato­we trze­wi­ki jak on poło­ży się zdrzem­nąć i cho­dzę doko­ła domu dale­ko nie cho­dzę bo nie­wy­god­nie dla­te­go że są wiel­kie i z nóg spa­da­ją a już jak dłu­go pocho­dzę to jak­bym zaczy­na­ła jego myśla­mi myśleć i kro­ki robią się inne cięż­sze jak­by nie moje wte­dy się boję i bie­gnę do domu trze­wi­ki w sie­ni zosta­wię i wte­dy lżej mi się robi bo nie moż­na czy­imś życiem żyć tyl­ko swo­im moż­na

wie­czo­rem wycho­dzę na ganek sia­dam i o wszyst­kim myślę co w życiu było dzień po dniu migo­cze przed ocza­mi co słod­kie­go było i gorz­kie­go bie­dy co praw­da wię­cej wypa­dło może tak trze­ba cho­ciaż może tej bie­dy nie było wię­cej niż u innych bo każ­dy ma swo­ją bie­dę pier­ścio­nek od cie­bie nawet teraz mam na pal­cu widzisz pal­ce mi się nie zmie­ni­ły cie­niut­ki bo był naj­tań­szy pamię­tasz jak szu­ka­li­śmy na nie­go pie­nię­dzy po wszyst­kich kie­sze­niach bo nie wystar­cza­ło ale on dla mnie naj­droż­szy był wte­dy i do dzi­siaj dro­gi choć myślę że pier­ścion­ka mi nie trze­ba było i nicze­go nie trze­ba żeby cie­bie pamię­tać bo ja wszyst­ko pamię­tam nicze­go nie zapo­mnia­łam a tam do cie­bie pier­ścion­ka nie zabio­rę nicze­go nie wezmę tam już się nie przy­da bo tam już roz­łą­czać się nie będzie­my

wło­sy bywa­ją gęste i rzad­kie dłu­gie i krót­kie krę­co­ne i fali­ste żeby były krę­co­ne dziew­czę­ta nakrę­ca­ją je na noc na patycz­ki i zawią­zu­ją chust­kę i tak kła­dą się spać i to bar­dzo bole­sne za to rano będą ład­ne loki jeśli wło­sy wypa­da­ją to nie­do­brze to może być od cho­ro­by jeśli wątro­ba jest cho­ra to wło­sy sypią się łamią i roz­dwa­ja­ją na koń­cach trze­ba pić napar z wło­sów kuku­ry­dzy one są na wątro­bę dobre wło­sy będą takie jak kuku­ry­dzia­ne moc­ne i ład­ne ze zgry­zo­ty wło­sy mogą wypa­dać wte­dy trze­ba żeby smu­tek prze­szedł bo smu­tek wysu­sza i odbie­ra ener­gię i twarz mar­nie­je wło­sy kie­dy bolą przy cebul­kach to od zmę­cze­nia wte­dy czło­wiek powi­nien odpo­cząć mnie nigdy wło­sy nie bola­ły tyl­ko teraz w ostat­nich latach zaczę­ły cho­ciaż już nic nie robię to one może za wszyst­kie lata posta­no­wi­ły mnie zabo­leć wło­sy myć trze­ba pokrzy­wą żeby były moc­niej­sze jasne rumian­kiem wte­dy zro­bią się zło­te czar­ne wywa­rem z orze­cho­wych liści tyl­ko trze­ba uwa­żać żeby na skó­rę nie prze­szedł bo będzie ciem­na niby słoń­cem opa­lo­na lub­czy­kiem się myjesz na miłość lub­czyk to zio­ło dla miło­ści wło­sy lub­czy­kiem umy­te miło­ścią

pach­ną na miłość cze­ka­ją jak w lub­czy­ku wło­sy myjesz to spo­tkasz tego kogo poko­chasz wło­sy pod­ci­nać trze­ba w peł­nię księ­ży­ca żeby lepiej rosły żeby się nie roz­dwa­ja­ły w cza­sie mie­siącz­ki nie wypa­da bo kobie­ta wte­dy jest sła­ba i wło­sy słab­ną i cię­żej im się rośnie sama sobie wło­sy strzy­głam mia­łam dobre nożycz­ki ostrzy­łam je o młyń­ski kamień roz­pusz­czo­nych wło­sów nigdy nie nosi­łam zawsze zapla­ta­łam w war­ko­cze i róż­ne wstąż­ki wpla­ta­łam jak nie­bie­ską wplo­tę to oczy też nie­bie­skie mi się robią jak zie­lo­ną to zie­lo­ne niby woda jak czer­wo­ną to na policz­kach rumie­niec moc­ny zawsze się dzi­wi­łam od cze­go tak się dzie­je

woda kie­dy bar­dzo zim­na to aż w zęby łupie żaby lubią czy­stą wodę jeśli w źró­dle żaba żyje to woda tam jest czy­sta wodę w wia­dro nabie­ram aż po same brze­gi tak żeby aż się prze­le­wa­ła zanim donio­sę poroz­chla­pu­ję całe nogi mokre a ja zawsze boso cho­dzi­łam po wodę aż do póź­nej jesie­ni póki pierw­szy śnieg nie spad­nie pode­szwy robi­ły się tak czar­ne i spę­ka­ne jak zie­mia ale mnie tak było dobrze i wca­le nie zim­no nigdy nogi mi nie mar­z­ły jak śni się czy­sta woda to dobrze a brud­na czy męt­na to na cho­ro­bę czy jakiś kło­pot jest woda mięk­ka nią dobrze się myć skó­ra będzie gład­ka jak aksa­mit a od twar­dej wody skó­ra tward­nie­je i łusz­czy się jak sody do twar­dej wody wrzu­cić to ona zmięk­nie mnie z wodą jak z ogniem było dobrze bo ona spo­koj­na zawsze mnie dzi­wi­ło skąd ten spo­kój się bie­rze kie­dy cho­dzi­łam prać do rze­ki to zawsze ją pyta­łam jak jej się uda­je pły­nąć tak spo­koj­nie pro­szę ją żeby mnie nauczy­ła spo­ko­ju a ona mi mówi że ja sama się nauczę jak poli­czę ten pia­sek któ­ry u niej na dnie tak sobie ze mnie żar­to­wa­ła teraz już jak lata upły­nę­ły nauczy­łam się tego spo­ko­ju choć wło­sy mi siwia­ły od tego co widzia­łam i sły­sza­łam i tyle tych lat było że poli­czy­ła­bym pia­sek z dna rzecz­ne­go co do zia­ren­ka

 


 

„Ana­sta­zjo!” – otwie­ram oczy, nade mną stoi tato, ja leżę na pod­ło­dze, jestem bez­bron­ną rybą, któ­rą węd­karz wła­śnie zdjął z haczy­ka i teraz myśli, co z nią zro­bić: czy od razu wal­nąć po gło­wie, czy niech porzu­ca się tro­chę na brze­gu w kon­wul­sjach i sama doj­dzie do odpo­wied­nie­go sta­nu, czy może wrzu­cić ją do wia­dra z wodą, zanieść do domu i wpu­ścić do wan­ny, nie­chaj tam poży­je, dzie­ci się ucie­szą, a już jutro moż­na będzie ją usma­żyć, czy lepiej

zupę ugo­to­wać, nie ma nic lep­sze­go od świe­żut­kiej zupy ryb­nej. Łapię usta­mi powie­trze, coś wali w skro­niach, i świa­tło bar­dzo razi w oczy. „Ana­sta­zjo, może wsta­niesz?” Kie­dy tato bar­dzo się na mnie gnie­wa, nazy­wa mnie Ana­sta­zją, kie­dy wszyst­ko jest dobrze, jestem dla nie­go Nastia, dla mamy Nastu­sia, Nastecz­ka, dziew­czyn­ka z wiel­ki­mi smut­ny­mi ocza­mi, cia­ło jej cia­ła, owoc jej łona, krew jej krwi, jabł­ko, co ode­rwa­ło się od jabło­ni i toczy się gdzieś dale­ko, jedy­ny poto­mek oszczędź­cie mnie nawet jeśli nie wiem dokąd trze­ba się toczyć nawet jeśli cał­kiem u mnie źle z fizy­ką alge­brą i geo­me­trią ja nie chcę być geo­me­trą prze­ciw temu pro­te­stu­je moje cia­ło i dusza nie chcę być buchal­te­rem kim będę nie wiem cze­mu tak mało wiem o sobie gdy­by uda­ło mi się wię­cej zro­zu­mieć gdy­bym wie­dzia­ła cze­go się trzy­mać może ścian moje­go poko­ju tyl­ko to już nie pokój to akwa­rium i pły­wa­ją w nim ryby. „Ana­sta­zjo, sły­szysz mnie? Coś ty zro­bi­ła ze ścia­na­mi?” Ze ścia­na­mi wszyst­ko w porząd­ku, sto­ją nie­po­ru­szo­ne, jak kie­dyś mur ber­liń­ski. „To moje malun­ki” – mówię, powo­li usi­łu­jąc odna­leźć pion dla swo­je­go cia­ła, zatrzy­mać się w pio­no­wym poło­że­niu, stać rów­no przed swo­im ojcem, któ­ry mnie zro­dził, przed drze­wem, od któ­re­go się odry­wam, odta­czam, stać rów­no. „Kto ci pozwo­lił poma­lo­wać ścia­ny?” Nie pro­si­łam o pozwo­le­nie, nikt mi nie pozwa­lał, bo i pew­nie by nie pozwo­lił, nie myśla­łam, że trze­ba pro­sić o pozwo­le­nie, pozwól­cie mi malo­wać na moich ścia­nach, sama mogła­bym być ścia­ną, wte­dy mnie też moż­na by było poma­lo­wać. Body art, India­nin, któ­ry idzie na woj­nę, bojo­wy tatu­aż, nie wiem co tam jesz­cze. Ścia­no moja i schro­nie­nie moje.

Kogo się ulęk­nę oprócz swo­ich stra­chów? I tak jestem bia­ła jak ścia­na, ze stra­chu, z licz­nych stra­chów przez to, co się dzie­je, przez to, co może stać się z nami wszyst­ki­mi, bo z ludź­mi dzie­je się wie­le strasz­ne­go. „Wszyst­ko to zmy­jesz. Natych­miast. Byłaś dzi­siaj w szko­le?” „Nie.” „Nie byłaś?” „Nie będę zmy­wa­ła swo­ich malun­ków.” „Będziesz. To byłaś w szko­le?” „Nie i w ogó­le nigdy wię­cej tam nie pój­dę.” „Dobra, jesz­cze o tym poroz­ma­wia­my. Żeby jutro z rana ścia­ny były czy­ste.” Mama żało­śnie kiwa gło­wą: „Lepiej byś posprzą­ta­ła w kuch­ni, umy­ła kuchen­kę czy przy­go­to­wa­ła kola­cję, wszyst­ko dla cie­bie ktoś ma robić? W ogó­le jadłaś coś dzi­siaj?”. Moi rodzi­ce za ścia­ną przej­mu­ją się mną: co dzie­je się z tym dziec­kiem? Cze­mu nasza cór­ka nie jest taka jak dzie­ci innych ludzi? Pan­no, co się z tobą dzie­je? Figow­cu, cze­mu nie rodzisz dobrych owo­ców, zia­ren­ko, któ­re padło na kamie­ni­sty grunt, co ty robisz mię­dzy tymi kamie­nia­mi? Wie­lu powo­ła­nych, ale mało wybra­nych. Nikt mnie nigdzie nie woła, a może ja tyl­ko zwy­czaj­nie nie dosły­szę, wybierz­cie mnie kró­lo­wą lasu, poda­ruj­cie mi jele­nia i bystre­go konia, daj­cie mi zło­tą trą­bę, może być chro­ma­tycz­ny flet, wypro­du­ko­wa­ny przez Kom­bi­nat obrób­ki drew­na numer dwa, żelaz­ka nie zapo­mnij­cie wyłą­czyć, kie­dy pra­su­je­cie mi mózg, ręce, nogi i inne czę­ści cia­ła, nie przy­pa­laj­cie mnie, choć zda­je się, że przy­po­mi­nać wam o tym to kiep­ska spra­wa.

Nie umy­łam ścian dla zasa­dy, nie mogłam zabić swo­ich ryb i znisz­czyć swo­ich kwia­tów. Tak wła­śnie powie­dzia­łam rano mamie i tacie. Że nie chcę być zabój­czy­nią. Popa­trzy­li na sie­bie w mil­cze­niu, a potem tato powie­dział, żebym szyb­ko zbie­ra­ła się do szko­ły.

W sobo­tę z mamą poszły­śmy kupo­wać jej nową kurt­kę. Ona uwa­ża, że mam dobry gust, ja nic o tym nie wiem, tyl­ko widzę, w jakim ubra­niu ona wyglą­da jak mło­de liście, a w jakim, jak przy­pa­lo­ne gorą­cym żelaz­kiem, co jej w ogó­le nie pasu­je. Lepiej prze­cież wyglą­dać jak mło­de liście, praw­da? Kupi­ły­śmy kurt­kę, mama się ucie­szy­ła, roz­pro­sto­wy­wa­ły się jej maleń­kie zmarszcz­ki i jaśnia­ła skó­ra. W domu zoba­czy­łam, że sta­ło się naj­strasz­niej­sze: tato znisz­czył moje ryby i powy­ry­wał wszyst­kie kwia­ty, a tak­że zga­sił moje słoń­ce i ono prze­sta­ło świe­cić. „Tato, a te ryby usma­ży­łeś?” „Jakie ryby?” „Te, któ­re żyły u mnie w poko­ju.” „Ana­sta­zjo, czy ty myślisz, co mówisz?” „Myślę, że mówię to, co jest. Po co zabi­łeś moje ryby?” „Ana­sta­zjo, chy­ba roz­ma­wia­li­śmy z tobą o tym, że ścia­na powin­na być czy­sta.” „Ja chcę, żeby u mnie w poko­ju żyły moje kwia­ty i ryby.”

W nie­dzie­lę wie­czo­rem zno­wu poma­lo­wa­łam ścia­ny, obie­caw­szy nowym rybom i kwia­tom, że będę się o nie trosz­czyć i że nikt nie zdo­ła nic złe­go im zro­bić, wbrew ich woli i mojej. Uwol­nij­cie moją wolę, pozwól­cie mi żyć tak, jak mi to wycho­dzi, nie­spiesz­nie i nie­roz­sąd­nie. Nie rozu­mem, a ser­cem. Nie sądź­cie, a nie będzie­cie sądze­ni, cho­ciaż mimo wszyst­ko was osą­dzą, w oczy i zaocz­nie, ale nie bój­cie się cudzych osą­dów, nawet jeśli cią­gną się za wami

dłu­go i upar­cie, jak guma do żucia, któ­ra przy­le­pi­ła się do pode­szwy buta. Naj­go­rzej, kie­dy guma do żucia zaplą­cze się we wło­sy. Tutaj już trze­ba cza­sem zmie­niać ucze­sa­nie albo zupeł­nie się go pozba­wić. A potem sta­ło się tak, że w ponie­dzia­łek bałam się iść do szko­ły, bo nie chcia­łam zosta­wiać ryb samych, a we wto­rek nie byłam pew­na, czy nikt ich nie skrzyw­dzi, i w śro­dę, dalej to już nie mia­ło sen­su, po pro­stu nie mogłam się zebrać i pójść do szko­ły, bo mi się nie chcia­ło i nie wie­dzia­łam, co tam będę robić, z moimi ryba­mi i kwia­ta­mi mi naj­cie­ka­wiej, no i z nimi zno­wu może coś się stać, muszę je chro­nić, patrzę rybom w wil­got­ne oczy, i wte­dy jestem spo­koj­niej­sza, i roz­ma­wiam z nimi, opo­wia­dam o tym, jak mi się żyło, zanim się pozna­li­śmy, mam wiel­kie i okrą­głe oczy, cza­sem mi się wyda­je, że moje oczy to tak­że akwa­ria czy może bez­den­ne sta­wy, ryby mogą żyć w moich oczach. Ana­sta­zjo weź się w garść nie mogę wziąć sie­bie w garść bo sie­bie nie pod­nio­sę Ana­sta­zjo co dzie­je z się z naszym dziec­kiem Ana­sta­zjo powin­naś skoń­czyć szko­łę i dostać świa­dec­two może trze­ba pójść do leka­rza to może być depre­sja może pokłó­ci­łaś się z Ole­hem u nas w rodzi­nie nigdy cze­goś takie­go nie było wszy­scy byli abso­lut­nie nor­mal­ni za co nas to spo­ty­ka mama pła­cze Ana­sta­zjo co to za bez­sen­sow­ny zwy­czaj leżeć na pod­ło­dze ty cały czas tak leżysz nie nie cały bo cza­sa­mi sie­dzę i czy­tam książ­ki albo słu­cham muzy­ki albo myślę o tym że chcia­ła­bym pobiec jak For­rest Gump po pro­stu pew­ne­go dnia nie zatrzy­mu­jąc się i tak przez kil­ka lat przez róż­ne kra­je Euro­py na prze­kór pra­wu wizo­we­mu kie­dy chcesz bie­gniesz chcesz śpisz chcesz jesz w tanim przy­droż­nym barze owo­co­wą zupę i tłu­stą kapu­stę ze śliw­ka­mi na obiad skąd on brał pie­nią­dze nie wiem i czy miał śpi­wór żeby pospać jak uda się dobiec do jakie­goś miej­sca gdzie moż­na zna­leźć noc­leg w fil­mie tego wszyst­kie­go dla­cze­goś nie ma rozu­miem że tam cho­dzi o co inne­go ale jed­nak takie prak­tycz­ne rze­czy bar­dzo mnie inte­re­su­ją jesz­cze pozo­sta­je filo­zo­fia nigdzie od niej się nie uciek­nie my to mate­ria choć to smut­ne napraw­dę zresz­tą o tym wszyst­kim moż­na zapo­mnieć i zupeł­nie się nie przej­mo­wać taki­mi dro­bia­zga­mi po pro­stu wystar­czy biec koło oce­anu po zacho­dzie słoń­ca pur­pu­ro­we nie­bo pur­pu­ro­wa cie­pła woda mor­ski pia­sek nie pusz­cza nóg a jesz­cze cho­dzę spa­ce­ro­wać do lasu nad jezio­ro kie­dy rodzi­ce są w pra­cy ale nie mam zamia­ru im o tym mówić lubię patrzeć na wodę świat łapał mnie ale nie zła­pał Nastu­siu moja dro­ga moja córecz­ko co z tobą cze­mu nie możesz zna­leźć sobie miej­sca kie­dy uczy­li­śmy się w szko­le o Sko­wo­ro­dzie podo­bał mi się ten facet zda­je się szu­kał tego o czym mówił szko­da że nie mogę się z nim poznać świat boskich pie­śni to dobre myślę że takie miej­sce by mi się spodo­ba­ło trze­ba robić to co pod­po­wia­da ser­ce wte­dy moż­na stać się szczę­śli­wym i cho­dzić po swo­ich ogro­dach tyle ile się zechce zda­je się że wte­dy nawet zro­zu­mia­łam co to takie­go bło­go­sła­wio­na pra­ca i bar­dzo mi się zachcia­ło poczy­tać tego face­ta wię­cej moż­li­we że kie­dyś będzie czas się tym zająć poczy­tać o boskich ogro­dach on zda­je się też o tym pisał

a jesz­cze chcia­ła­bym żyć w morzu tak mi teraz pod­po­wia­da moje ser­ce od cza­su do cza­su żyć w morzu tam niko­go nie moż­na zna­leźć będę maleń­ką nie­zau­wa­żal­ną muszel­ką taką jak mor­ska woda nie zauwa­żą mnie niech mnie szu­ka­ją w swo­ich pod­wod­nych łodziach kutrach parow­cach awio­net­kach nisz­czy­cie­lach wszyst­ko jed­no nie znaj­dą dobra­noc dro­dzy przy­ja­cie­le bo ja na innej fali zbyt wie­le chce­cie ode mnie zbyt wie­le źle się czu­jesz? boli cię gło­wa? nawet nie wiem co mnie boli i czy to mnie boli gło­wa myślę że nie chcę mieć cia­ła i gło­wy wte­dy rów­nież ona na pew­no nie będzie bola­ła to nie cia­ło to musz­la w któ­rej rośnie

dro­go­cen­na pereł­ka per­ła dro­go­cen­na i napie­ra na ścian­ki ale tak mi o wie­le lepiej jeśli to tyl­ko per­ła a wy nie nastę­puj­cie na mnie bo roz­dep­cze­cie

kwia­ty moje ręce moje ręce kwia­ty czer­wo­na woda w moim akwa­rium

wszyst­ko dobre co się dobrze koń­czy dobrze że wszyst­ko się koń­czy dobrze że nic nie trwa wiecz­nie dobrze że kie­dy chce się zasnąć moż­na zasnąć ale potem moż­na się obu­dzić kie­dy mar­twi się budzi­my to zaczy­na­my żyć

 


Patro­nem medial­nym ksią­żek jest Xiegarnia.pl.

O autorach i autorkach

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Dzwinka Matijasz

Urodzona w 1978 roku. Ukraińska pisarka i tłumaczka. Studiowała na Akademii Kijowsko-Mohylańskiej (1995-2002) oraz na Europejskim Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów w Lublinie (2002-2006). Uważana za jedną z najoryginalniejszych pisarek języka ukraińskiego, a w swych stylistycznie mistrzowskich monologowych narracjach nawiązuje do tradycji, którą zapoczątkowali Jurij Izdryk i Taras Prochaśko. Opublikowała: Реквієм для листопаду (2005), Powieść o ojczyźnie (2006), Казки П’ятинки (2010) oraz Історії про троянди, дощ і сіль (2012). Tłumaczy z języka polskiego, białoruskiego, rosyjskiego i angielskiego. W jej przekładzie ukazały się utwory m.in. Jana Twardowskiego i Ryszarda Kapuścińskiego. Mieszka w Kijowie.

Powiązania