książki / POEZJE

Przekraczam Rubikon

Bob Dylan

Filip Łobodziński

Fragmenty książki Przekraczam Rubikon Boba Dylana w przekładzie Filipa Łobodzińskiego, wydanej w Biurze Literackim 18 października 2021 roku, a w wersji elektronicznej 15 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dzwony wolności
Chimes of Freedom

Hen, pomię­dzy zmierz­chu kre­sem a pół­no­cy sro­gą mgłą
biły grzmo­ty, dach przy­god­ny nas ugo­ścił
pio­ru­nów wznio­słe gło­sy wśród dźwię­ku sia­ły cień
wyglą­da­ło to jak błysk dzwo­nów wol­no­ści
błysk dla wojow­ni­ków, co nie z wal­ki czer­pią moc
błysk dla uchodź­ców, co bez­bron­ni drżą, przez mro­ki mknąc
dla ofiar­nych kozłów, co w mun­du­rach cier­pią w ciem­ną noc
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści

W wiel­kim pie­cu mia­sta rap­tem mury się kru­szy­ły w krąg
a my patrzy­li­śmy, skry­ci i cie­ka­wi
echo ślub­nych dzwo­nów tar­ga­ne precz przez deszcz
roz­pły­wa­ło się w gło­sach bły­ska­wic
grzmia­ło dla złu­pio­nych, dla cier­pią­cych pech
grzmia­ło dla wyrzut­ków, zagu­bio­nych, tych, co czu­ją gniew
grzmia­ło dla prze­klę­tych, któ­rym w żyłach pło­nie krew
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści

Wśród bęb­nie­nia obłęd­ne­go, gdy dzi­ki sza­lał grad
nie­bo prze­szy­wa­ły prze­cu­dow­ne wier­sze
aż dźwięk dzwon­ni­cy w nawał­ni­cy roz­pierzchł się
tyl­ko dzwo­ny gro­mów biły wciąż na wie­trze
biły dla szla­chet­nych, dla uczo­nych głów
biły dla straż­ni­ków, co pil­nu­ją myśli, snów i słów
dla mala­rzy mało war­tych, co na swój czas nie tra­fią znów
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści

Deszcz roz­po­starł swe histo­rie w tę kate­dral­ną noc
zasłu­cha­nym, obłym, bez­kształt­nym for­ma­cjom
grzmia­ło dla języ­ków, w któ­rych odrę­twia­ła myśl
bo zabra­kło oczy­wi­stych sytu­acji
grzmia­ło dla tych, co stra­ci­li mowę, słuch i wzrok
dla samot­nej mat­ki w mat­ni, dziw­ki zdą­ża­ją­cej w mrok
dla bani­ty, któ­ry bity, biczo­wa­ny jest co krok
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści

Choć w zakąt­ku odda­lo­nym bły­ska bia­ła tafla chmur
i pod­nio­sło się mgli­ste złu­dze­nie
elek­trycz­ne gro­ty biły wciąż dla tych, któ­rym wzbra­nia los
by błą­dzi­li, i ska­za­nych na błą­dze­nie
grzmia­ło dla stę­sk­nio­nych serc, czy­stych niczym biel
dla tych, któ­rzy onie­mia­li wypa­tru­ją, gdzie ich cel
dla nie­win­nych, nie­szko­dli­wych za kra­ta­mi cel
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści

Czas jak­by sta­nął w miej­scu, a my razem z nim
śmiech nas ogar­niał, zachwyt zdjął nie­zwy­kły
jesz­cze raz ocza­ro­wa­ni, na ostat­ni patrząc błysk
zadzi­wie­ni, aż grzmo­ty zamil­kły
biły dla cho­re­go, co już przy­po­mi­na wrak
dla zesłań­ca, jeń­ca, odszcze­pień­ca, co nie­sie krzyż od lat
i dla wszyst­kich cie­mię­żo­nych, jacy przy­szli na ten świat
i patrzy­li­śmy w ten błysk dzwo­nów wol­no­ści


Nie ma jak skupić się
No Time to Think

Śmierć sta­wia przed tobą
życie z dziec­kiem i żoną
co jak luna­tyk mio­ta się w two­im śnie
wal­czysz pełen lito­ści
wtem chłod­niesz, masz dość i
wołasz: „Kto zdra­dza, niech zni­ka precz”

Alie­na­cja, ado­ra­cja
plu­to­kra­cja, denun­cja­cja
wal­czysz o tron
bez wspar­cia, bo skąd
jak ano­nim lądu­jesz na dnie
nie ma jak sku­pić się

Szar­ga­ją cię w sto­li­cy
rzu­cą grosz w tajem­ni­cy
z łaski, bo tej mają aż dość
księż­na cię łudzi
lecz cie­mięż­ca cię judzi
więc masz w sobie obłęd i złość

Przy­wi­dze­nie, upo­je­nie
prze­śla­do­wa­nie, zakła­ma­nie
zdra­dli­wy całus
cię wcią­ga poma­łu
w doli­nę oso­bli­wych cech
i nie masz jak sku­pić się

Sędzia zechce cię zmu­sić
wiej­ska mnisz­ka cię kusi
grze­chy jej lep­sze są od jej cnót
czu­ję roz­pacz i żal, gdy
ocza­mi jak szma­rag­dy
widzę, że w krąg puła­pek jest w bród

Kar­na­wa­lia, spi­ry­tu­alia
duali­zmy, leta­li­zmy
Mer­ku­ry rzą­dzi
a los w gło­wie ci mąci
jak zara­za, co ma skry­ty cel
i nie ma jak sku­pić się

Sumie­nie zdra­dzi­ło cię
gdy tyran zwa­bił w sidła cię
gdzie jagnię zwy­kło spać obok lwa
ja zdraj­cę bym spła­cił
a dużo póź­niej go zgła­dził
może kto inny nie, lecz ja tak

Wynie­sie­nie, poświę­ce­nie
leta­li­zmy, reali­zmy
ale magik jest spraw­niej­szy
a jego gra jest mrocz­niej­sza
niż tusz i bar­dziej lep­ka niż krew
nie ma jak sku­pić się

On kar­mi nas gnie­wem
i zazdro­ścią, bo wie, że
naj­le­piej cię wepchnąć pod but
ty nie­mo­wę zgry­wasz
i ogła­dą zadzi­wiasz
gdy sza­leń­cy już pod­no­szą bunt

Spra­wie­dli­wość, spo­le­gli­wość
samo­dziel­ność, bez­po­śred­niość
kie­dy chcesz się napić
z tyłu oczy się gapią
a ty w lustrze tyl­ko dostrze­gasz je
nie ma jak sku­pić się

Żoł­nie­rze smut­ku
i kró­lo­we jutra
za modli­twę zro­bią, co tyl­ko chcesz
nie docze­kasz zba­wie­nia
za nic masz przy­pusz­cze­nia
nie­waż­ne, jak, kie­dy i gdzie

Depre­cja­cja, gra­wi­ta­cja
spo­le­gli­wość, powścią­gli­wość
nie ujrzysz jej wię­cej
a nurt coraz prę­dzej
ku prze­pa­ści wraz z tobą mknie
nie ma jak sku­pić się

Grze­biesz wła­sną doj­rza­łość
zabi­jasz zuchwa­łość
roz­ko­szy dziś musisz się strzec
kochan­ki ci kadzą
lecz nie mają wła­dzy
i czy żyjesz, nie potra­fią rzec

Socja­li­zmy, hip­no­ty­zmy
patrio­ty­zmy, mate­ria­li­zmy
dur­ne pra­wo pozwa­la
szczę­ki innym roz­wa­lać
pobrzę­ku­jąc klu­cza­mi do cel
i nie ma jak sku­pić się

Brniesz pod płach­tą nie­ba
wprost ku dziew­czy­nie
z Babi­lo­nu, co róży ma kwiat
gwiazd świa­tło ze Wscho­du
zwia­stu­je swo­bo­dę
chci­wych rąk już nie musisz się bać

Soli­dar­ność, ega­li­tar­ność
iden­tycz­ność, kate­go­rycz­ność
chcesz w ostat­niej chwi­li
spoj­rzeć w stro­nę Kami­li
któ­ra zni­ka w księ­ży­co­wej mgle
i nie ma jak sku­pić się

Kule mogą ból spra­wić
śmierć – siły pozba­wić
ale już z cie­bie nie będą kpić
peł­znąc klo­aką czar­cią
z czci odar­ty do cna, wciąż
możesz dać, lecz nie dosta­niesz nic

Nie ma jak wska­zać cza­su pogrze­bu prawd
nie ma jak mówić pas lub zatrzeć ślad
nie ma jak sta­wić czo­ła
ofie­rze z coko­łu
nie ma jak cier­pieć, jak zro­bić wdech
i jak sku­pić się


Składam się z mnogości
I Contain Multitudes

Dzi­siaj, jutro i wczo­raj też
kwia­ty, jak wszyst­ko, spo­ty­ka śmierć
jedź ze mną, pro­szę, do Bal­ly-na-Lee
bądź bli­sko, nie pozwól osza­leć mi
mam włos w nie­ła­dzie, wal­czę o honor, nie wło­ści
skła­dam się z mno­go­ści

Moje ser­ce oskar­ża jak u pana Poe
szcząt­ki zna­nych ci ludzi w moich ścia­nach są
wypi­ję za nasze roz­mo­wy, za praw­dę
wypi­ję za tego, z kim dzie­lisz sypial­nię
malu­ję pej­za­że, akty i ludz­kie kości
skła­dam się z mno­go­ści

Czer­wo­ny cadil­lac i czar­ny wąsik
mam na pal­cach pier­ście­nie, co błysz­czą i skrzą się
co teraz zro­bi­my? Powiedz – co dalej?
Pół wła­snej duszy dałem tobie, kocha­nie
balu­ję i knu­ję z młod­szy­mi gość­mi
skła­dam się z mno­go­ści

Jestem jak Anna Frank, jak India­na Jones
i jak te angiel­skie dra­nie z Rol­ling Sto­nes
idę na samą kra­wędź, idę do koń­ca
idę tam, gdzie złe wie­ści znów sta­ją się krze­pią­ce

Śpie­wam pie­śni doświad­cze­nia jak Wil­liam Bla­ke
nie mam cze­go się wsty­dzić, za co kajać tym mniej
wszyst­ko pły­nie, bez prze­rwy i co dnia
ja cią­gle żyję na bul­wa­rze zbrod­ni
jeż­dżę szyb­ko, jem szyb­ko, nie dość mi szyb­ko­ści
skła­dam się z mno­go­ści

Różo­we tramp­ki, dżin­sy czer­wo­ne
te wszyst­kie ślicz­ne dziew­ki, te sta­re kró­lo­we
te sta­re kró­lo­we z prze­szłych moich żyć
bez czte­rech gna­tów i dwóch noży nie ważę się wyjść
mam w sobie róż­ne sta­ny, mam w sobie sprzecz­no­ści
skła­dam się z mno­go­ści

Chy­try wil­ku, moje­mu ser­cu przyj­rzyj się
ale patrz tyl­ko na tę jego mści­wą część
sprze­dam cię bez mru­gnię­cia, cenę wypa­lę ci
cóż wię­cej? Śmierć razem ze mną i życiem mym śpi

Giń, prze­pad­nij, o pani, z moich kolan precz
i usta ode mnie zabierz też
otwar­tą będę mieć dro­gę, moją dro­gę myśle­nia
zagram pre­lu­dia Cho­pi­na i sona­ty Beetho­ve­na
dopil­nu­ję, by nie zosta­wiać za sobą miło­ści
skła­dam się z mno­go­ści


Gdy będę tworzyć majstersztyk
When I Paint My Masterpiece

Na uli­cach Rzy­mu gruz i wybo­je
gdzie stąp­niesz, tam czyjś sta­ro­żyt­ny ślad
czło­wiek aż myśli, że mu się w oczach dwoi
gdy przez Scho­dy Hisz­pań­skie dmie chłod­ny noc­ny wiatr
z bra­ta­ni­cą Bot­ti­cel­le­go mam zaraz rand­kę
więc do hote­lu muszę wró­cić w mig
obie­ca­ła, że zosta­nie bli­sko przy mnie
gdy będę two­rzyć maj­stersz­tyk

Tyle godzin prze­tra­ci­łem w Kolo­seum
przed sro­gi­mi lwa­mi ukry­wa­jąc się
dla ochro­ny przed kró­lem dżun­gli przy­dał­by się gla­dia­to­ra hełm
ta wspi­nacz­ka to nie­ła­twy chleb
po pamię­ci zaka­mar­kach tur­ko­czą mi pocią­gi
a tym­cza­sem z wol­na już nara­sta świt
kie­dyś wszyst­ko się uło­ży gład­ko jak w rap­so­dii
gdy będę two­rzyć maj­stersz­tyk

Zosta­wi­łem Rzym i lądu­ję w Bruk­se­li
obraz wyso­kie­go dębu w ramie z sobą mam
a tu urzęd­ni­cy i dziew­czę­ta do stóp mi się zamu­le­ni ście­lą
wszy­scy na mój widok chcą się naprzód pchać
wiel­ki oddział poli­cji uci­sza dzien­ni­ka­rzy
że tylu ich przyj­dzie, to się nie spo­dzie­wał nikt
kie­dyś wszyst­ko uło­ży się ina­czej
gdy będę two­rzyć maj­stersz­tyk


Znad Czerwonych Strug
Red River Shore

Któ­reś z nas gasi świa­tła, leży­my więc
sma­ga­ni przez księ­ży­ca blask
któ­reś z nas po ciem­ku na śmierć lęka się
że za anio­ła­mi wzle­ci do gwiazd
sie­dem razy sie­dem dziew­cząt przy­by­ło wraz
pró­bu­jąc wejść w cha­ty mej próg
lecz nie chcia­łem, by mnie chcia­ła któ­ra­kol­wiek z nich
prócz dziew­czy­ny znad Czer­wo­nych Strug

Sia­da­łem przy niej, sta­ra­łem się dłu­gi czas
żonę swo­ją uczy­nić z niej
ona zaś mi dała naj­lep­szą z rad
mówiąc: „Wróć do sie­bie, w spo­ko­ju żyj”
dotar­łem tam, gdzie czar­nych wichrów grzmi ryk
dotar­łem aż na zachód, na wschód
lecz nie zdo­ła­łem dotrzeć dale­ko tak
z dziew­czy­ną znad Czer­wo­nych Strug

Od chwi­li, gdy mój wzrok padł na nią, wie­dzia­łem, że
oto mojej wol­no­ści kres
to jed­no spoj­rze­nie wystar­czy­ło, bym
wie­dział, że chcę życie z nią wieść
lat temu wie­le już wyblakł mój sen
gdzie prze­padł, wie jeden Bóg
a praw­dzi­wym się zdał, jak praw­dzi­wa była ta
dziew­czy­na znad Czer­wo­nych Strug

Miło­ści odrzu­co­nej pozna­łem smak
odzia­ny cho­dzę w nie­do­li płaszcz
a zzię­bły uśmiech tak pasu­je mi
przy­wo­ły­wa­ny na twarz
jeden wszak obraz prze­śla­du­je mnie
gdy myśl błą­dzi przez wspo­mnień dukt –
obraz tej bli­skiej, uwiel­bia­nej do dziś
dziew­czy­ny znad Czer­wo­nych Strug

Blak­ną­ca prze­szłość rzu­ca na nas swój cień
pożo­gą tra­wi nas czas
ja ludziom się sta­ra­łem nie czy­nić krzywd
wyple­nić z duszy występ­ku chwast
po wszyst­kim nie wiem wciąż, czy zyska­łem coś
czy może na kon­cie mam dług
a każ­dy dzień to kolej­ny dzień bez
tej dziew­czy­ny znad Czer­wo­nych Strug

Jam cudzo­zie­miec, wokół mnie obcy kraj
lecz wiem, że w nim osią­dę już
o nią chcę wyso­ko grać, nucąc pieśń
co spły­nie do mnie ze wzgórz
nie roz­po­zna­ję żad­nych wido­ków i miejsc
a prze­cież bywa­łem tu
bywa­łem tysiąc i jed­ną noc wstecz
z dziew­czy­ną znad Czer­wo­nych Strug

Chcąc wytłu­ma­czyć się z daw­nych spraw
wybra­łem się raz tam, gdzie jej dom
każ­dy, kto znał nas wte­dy, zaprze­czał, by
koja­rzył w ogó­le ją
już daw­no temu zapadł nade mną zmrok
zna­leźć do niej nie umiem dróg
o, gdy­bym mógł spę­dzić swe­go żywo­ta dni
z tą dziew­czy­ną znad Czer­wo­nych Strug

Ponoć przed laty hen żył taki ktoś
co cię­żar udręk wciąż musiał nieść
ów czło­wiek umiał wskrze­sić każ­de­go, kto
wyzio­nął ducha, napo­tkał śmierć
jakiej uży­wał mowy, nie wiem do dziś
i czy gdzieś żyje mistrz takich sztuk
zresz­tą może nikt nigdy nie spo­tkał tu mnie
prócz dziew­czy­ny znad Czer­wo­nych Strug


Woody’emu
Song to Woody

Dom swój zosta­wi­łem tysią­ce mil stąd
przede mną stóp wie­le szło dro­gą tą
na świat twój patrzy­łem, kie­dym tak szedł
świat panów, pachoł­ków, świat bie­siad i bied

Hej, hej, Woody Guth­rie, dla cie­bie coś mam
pio­sen­kę o świe­cie, co toczy się tam
roz­dar­tym i głod­nym, peł­nym smut­ków i skaz
co się led­wie uro­dził, a już mar­twy jak głaz

Hej, Woody Guth­rie, lecz ja wiem, że ty wiesz
wszyst­ko to, o czym mówię, inne spra­wy znasz też
śpie­wam ci, lecz prze­cież nie muszę, wierz mi
bo nie­wie­lu doko­na­ło tak wie­le jak ty

Na cześć Cisco, Sonny’ego, Lead Belly’ego gram
wszyst­kich tych, co wraz z tobą zjeź­dzi­li ten kraj
ich rąk, serc i sumień, ludziom tym śpie­wam tak
co jak pył się zja­wia­ją i prze­mi­ja­ją jak wiatr

Wyru­szam znów jutro, choć mógł­bym i dziś
dro­ga mnie wzy­wa, więc już trze­ba iść
i tyl­ko ci powiem, bo nie wiem, czy wiesz
ja sam w kościach wie­le szla­ków mam też

autor muzy­ki: Woody Guth­rie

O autorach i autorkach

Bob Dylan

Urodzony w 1941 roku w Duluth. Piosenkarz, muzyk, tekściarz, poeta. Debiutował w 1962 roku albumem Bob Dylan, później ukazały się m.in. The Freewheelin’ Bob Dylan (1963), Bringing It All Back Home (1965), Highway 61 Revisited (1965), Blood on the Tracks (1975), Time Out of Mind (1997), Tempest (2012). W sumie wydał ponad siedemdziesiąt płyt (albumy studyjne, koncertowe, kompilacje) i na dobre zapisał się w historii muzyki. Laureat m.in. kilku nagród Grammy, Złotego Globu oraz Oscara (za piosenkę do filmu Wonder Boys), specjalnej nagrody Pulitzera (2008), a także literackiej Nagrody Nobla (2016).

Filip Łobodziński

Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.

Powiązania