Wiaczesław Kuprijanow
Kołysanka
Śpij
we śnie
przez twoje serce
niezauważalnie przejdzie
noc
Zabierze ze sobą
cienie porannych wątpliwości
zwitki dziennych krzywd
strzępy wieczornej trwogi
Rano
znowu w sercu
zagości pogoda
Możesz znowu
wątpić
w świat
Jelena Fanajłowa
[Głosy zostawiły Joannę w ciemnicy]
Głosy zostawiły Joannę w ciemnicy
Może nie przenikały przez kamienie
Albo więźniarka przestała je interesować?
Może pękły jej bębenki
Po torturach?
Może zbzikowała z bólu?
Głosy zostawiły Joannę w spokoju.
Tylko swój skowyt słyszała
tylko rzewny lament
Wciąż powtarzała: jestem ropuchą ropuchą ropuchą
Igor Pomierancew
[– Mamo, mamo]
– Mamo, mamo!
Złóż mi życzenia.
Skończyłam czterdzieści lat!
Jestem twoją córką.
No, mamusiu,
dlaczego milczysz?
To ja – Katia, twoja córka.
No, mamusiu?
Ty płaczesz?
Naprawdę! To i dobrze.
Milczysz?
Czy płaczesz?
Przyciśnij rurkę do ust,
jeszcze bliżej,
oddychaj.
Mama milczy.
Z wizytą u niej
piąty rok
jest doktor Alzheimer.
Andriej Rodionow
[my marynarze poległego kurska]
my marynarze poległego kurska
płynęliśmy pod warstwą słonych dni
tamtego dnia kiedy zeszliśmy z kursu
ogromny gród na dnie ujrzeliśmy
miasto na dnie oceanicznej głębiny
złote iglice zapomnianego miasta Fram
w tym mieście są gigantyczne świątynie
a w samym centrum jest największy chram
żeby obejrzeć przybytek nieznanego kultu
założyłem akwalung i przedostałem się tam,
nieznana rasa podobna do rusałek modliła się do Cthulhu
i piskliwie wołała fhtagn fhtagn!
istoty jeszcze bardziej przerażające niż ta rasa
łapały za rybie ogony tamtych bab
cthulhuje w tym mieście wybierali R’lyeh rasa
R’lyeh rasem musi być ogromny krab
od ohydnego widoku zrobiło mi się tak straszno
że z przerażenia zjeżył mi się włos
a gdy uratowałem się ucieczką od tych paskud
widziałem przez iluminator że krab płakał w głos
ruszą śruby i opuścimy gród ponury
i nie usłyszymy więcej jego dzwonów grzmiących z wież
jego złotych iglic, budowli wielkich jak góry
tak samo jak i nas nikt nie zobaczy też
[Kraj stał mi się dziś bliższy i straszniejszy jeszcze]
Kraj stał mi się dziś bliższy i straszniejszy jeszcze
znów czarna cyrylica jeży się złowieszczo
i siwieją osiki od samych korzeni
i mleko się pod nosem łysych bysiów pieni
tak jak doznana krzywda wzbierająca złością
pomiędzy wspaniałością przeszłości a wielkością
nadchodzącej przyszłości wrzeciono się kręci
i pies świńską szczecinę stroszy zamiast sierści
nagródź mnie panie boże bielmem białkiem jaskry
napój sfermentowanym do cna mlekiem własnym
jesteśmy rozmazani w kadrze wyglądamy
jak rumianek z płatkiem oderwanym
nie kredką woskową węgielkiem wojskowym
językiem do krwi rozdrapanym
Linor Goralik
[Gwałtownie wchodzi druga]
Gwałtownie wchodzi druga.
Widzi pierwszą –
nigdzie się już nieśpieszącą, oswojoną
z tym gęstym ciepłem.
– Bogu dzięki, Natasza! Chodź szybko do mnie, Natasza!
Druga się kołysze,
mgnienie albo dwa.
Ale najpierw prędko przechodzi
do tylnej ścianki lewego płuca,
robi maleńką dziurkę,
wygląda na zewnątrz.
Nie, nie, nie ma tam nic dobrego – zimno, deszcz, huk.
Tak się tutaj śpieszyła, niczego nie obejrzała.
To wszystko takie niespodziewane, rano jeszcze w łódce nabojowej –
a teraz już są dorosłe.
Tak się wystraszyłam.
Jak dobrze, że jesteś tu, Kasiu.
Nie, nie, już się zagrzałam.
Jak dobrze, że jesteś tu, Kasiu.
To takie niespodziewane, nie pożegnałyśmy się nawet.
Myślałam, że cię więcej nie zobaczę.
O Boże, głuptasku, czemu płaczesz?
Przecież widzisz, że nigdzie nie idę, no co tobie?
Jesteśmy w cieple, razem, nic się nam nie przytrafi.
Znasz przecież mamę,
jasne, że mama nas znajdzie.
Przestań, głuptasku, bo inaczej i ja się popłaczę.
Lew Oborin
[Rano koperta znajduje się na jego terytorium]
Rano koperta znajduje się na jego terytorium.
Idzie po kwadratowych płytach wśród ciemnozielonej trawy,
nie przerywając rozmowy telefonicznej.
Słychać: „Wiesz, że to będzie banalne i niesmaczne, powiedzieć, że…”
Zatrzymuje się, trzymając słuchawkę między ramieniem i uchem.
Wyjmuje kopertę ze skrzynki na listy.
„…przechodzimy konieczny etap”.
I z niej rozwinie się światło.
I z niej wykiełkuje odrodzenie.
Czas wsysać korzeniami substancje mineralne.
Nie przychodzi mu na myśl, co dodać: rozmowa się urywa.
Wkłada telefon do kieszeni, powoli rozrywa kopertę.
Na dłoń się wysypują kosmyki siwych włosów.
Igor Biełow
Dywizja radości
Byliśmy raną otwartą i uśmiechem złowieszczym,
przyjeżdżaliśmy do dom w towarzystwie blond dziewczyn,
poznawszy ciebie, stwierdziłem, że od paru już dni
w mym sercu kołacze popiół spalonych przeze mnie wsi.
Ostatkiem siły wołałem do ciebie – achtung, dziecino.
Po czystym rasowo niebie twój cudowny głos płynął,
i może w przeczuciu grozy ziemia runęła w mroczne,
głębokie jak szyby kopalń, kryształowe noce.
Kto wie, w jakim salonie w ogóle została odbita
na twoim śniadym ramieniu owa gwiazda dawida,
w dzień czy w bezbarwny wieczór, czy też o złotym świcie
niemiecką muzyką się stałaś i znikłaś całkowicie?
Uchwyć melodię, ażeby w nocnych klubach nietanich
fala wybuchu miłości tłukła nami o ściany,
by w nocy, żonglując echem oków, systemów, reżimów
Dj Stalingrad podjechał – i całkiem nas rozłożyło.
U bram miasta, gdzie dotąd śnieg zaszczany, zapluty,
w mundurach od hugo bossa będzie leżał mój pluton,
będzie zachód ogromny, a potem ziąb straszliwy,
lecz krew rozcieńczy morze i golfstrom się ożywi.
Słuchając zachrypłych ryków najlepszych radiowych stacji,
porozmawiamy ze sobą – aby się nie zatracić
tam, gdzie nie opłakuje wiatr zmiany miejsc na świecie.
Gdzie nikomu żelazny krzyż południa nie świeci.
Dmitrij Wodiennikow
[Ale właśnie zmarł jeszcze jeden człowiek…]
… Oto dlaczego to lato tak stało
… w gardle jak kość i jak woda:
… pociechą ani szczęściem się nie stało,
…dziękczynieniem – tak, zgoda.
Ale właśnie zmarł jeszcze jeden człowiek, który mnie kochał. I tak jakby serce krwawiło,
lecz wyjdziesz z domu po chleb, a tam – młode długonogie istoty,
i co ich obchodzi nasza szczęśliwa miłość?
I nagle się domyślasz, że życie jest w ogóle nie o tym.
Nie o tym, że ktoś umarł, a ktoś żyje jeszcze,
nie o tym, że ktoś umarł, a komuś ubywa,
a o tym, że wszystkich zalewa światło niebieskie,
i nad nikim się szczególnie nie roztkliwia.
– Bo całe nasze życie – jest tylko pogonią za szczęściem,
ale szczęścia tak wiele, że unieść go nie zdołamy.
Wyjdziesz po chleb – a tu życie minęło ze szczętem:
„To lato, Nastiu. Moje serce kraje się w kawały”.
Odchodzą mężczyźni i kobiety (dlaczegoś),
a ty stoisz na korytarzu i znowu mówisz to zdanie:
– W delikatnej zieleni wczesnego poranka letniego
dobrze zaczynać życie, dobrze zaczynać umieranie…
Matka odchodzi, ojciec się starzeje, pali w drzwiach papierosa,
odchodzą dzieci i wiersze na palcach odchodzą pomału…
A ty mówisz, stojąc w drzwiach: – To lato, to lato, najdroższa…
Moje serce kraje się w kawały.
Maria Stiepanowa
[Nie czekaj w domu, najdroższa]
Nie czekaj w domu, najdroższa,
Na mnie ni na amanta.
Przedstawiam ci sytuację:
Wkoło wojna totalna.
Stacjonujemy w ziemiance,
Na samiutkim dnie ziemi,
Nad nami nawała ognia,
Myśmy uszli z płomieni.
I ci, co są tu dawno,
I ci przybyli świeżo,
I słuchają swojego kina,
Pokotem w ciemności leżąc
I ziemia między nami płynie,
Gęsta jak wino.
My byliśmy ludźmi – jesteśmy
Białkową uchą,
Zapachem spermy i łez my,
Korzeniami i próchnem,
Sam jestem tylko strzępem sukna,
Nadpalonego wokół,
A ten, kto stał z tobą u okna,
Składa się z dziur głębokich.
Gdy na stole pod wieczór
Postawią postne potrawy,
Gdy choinkę zaświecą
I zaśpiewają ave,
Gdy lodową skorupę
Kopytem wielbłąd rozłupie–
Ni kadzidło, ni złoto,
Ni żywica, ni mirra,
Nie zmogą głodu i chłodu,
To znaczy, kłamałaś, miła.
Nie stój tak, nie stój nad tym krzakiem.
Nie ruszaj jego korzeni,
Pustej odzieży jestem skrawkiem,
Spoczywającym w ziemi.
Przełożył Zbigniew Dmitroca