książki / POEZJE

Rezydencja surykatek

Marta Podgórnik

Fragment książki Rezydencja surykatek Marty Podgórnik, która ukazała się nakładem Biura Literackiego 17 lutego 2011 roku, a w formie elektronicznej 7 marca 2018 roku. Książka ukazuje się w ramach akcji „Poezja z nagrodami”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Translacja

dla TD

Kato­lik powia­da, że towa­rzy­skie wier­sze nie są w Jego typie
Tym­cza­sem ja znaj­du­ję pośród Jego wier­szy wier­sze miło­sne
Czy to więc ozna­cza, że gdy­by­śmy czę­ściej upra­wia­li miłość
zamiast gier towa­rzy­skich, mie­li­by­śmy wresz­cie o czym pisać?

Kato­lik chy­ba nie wie. Ja mogę się tyl­ko domy­ślać, że kie­dy
Nie­bo robi się nie­po­ko­ją­co sza­re, czas zamó­wić drin­ki i przy­stać
na sytu­ację, któ­ra nijak nie myśli na nas poprze­sta­wać. No więc:
to Ber­lin, wła­śnie trwa­ją igrzy­ska i roz­pę­tał się wszech­moc­ny

Dan­cing. I tu wiersz się ury­wa.

Masz w tor­bie podróż­nej wię­cej ksią­żek niż ciu­chów, i wię­cej
papier­ków niż kosme­ty­ków, zauwa­ża chło­pak, z któ­rym nic
mnie nie złą­czy, bo co może złą­czyć z oso­bą skłon­ną do takich,
jak zacy­to­wa­ne powy­żej, roz­po­znań? Jeśli coś, to współ­czu­cie.

No więc tak: to War­sza­wa i humo­ry mamy pra­wie szam­pań­skie,
bo przed­tem był Ber­lin i zaro­bi­li­śmy tro­chę pie­nię­dzy, któ­re
moż­na wydać w Zło­tych Tara­sach, czy innej ochu­ja­łej han­dlo­wej
gale­rii. Tak, Dro­gi Kato­li­ku, wier­sze towa­rzy­skie nie mają

racji bytu. Ale ja na dzień dzi­siej­szy nie wzię­łam żad­nych innych.

Mój sza­cu­nek do sie­bie nie ma Tobie rów­nych. Grze­sząc, bywa­my
wszak bar­dziej, niż nie grze­sząc w bli­skiej obec­no­ści. Ale Jego
bli­ska obec­ność nie każ­de­go urzą­dza w taki miły wie­czór. Sto­sun­ki
towa­rzy­skie w ramach naszej gru­py panu­ją w nor­mie i z posza­no­wa­niem

ele­men­tar­nych zasad higie­ny spo­łecz­ne­go współ­ży­cia. Cokol­wiek
mia­ło­by to zna­czyć w naszym świe­cie bez zna­czeń. A pogo­da
dopi­su­je resz­tę; kie­dy się na sie­bie prze­kła­da­my, bo znu­dzi­ło nam się
być nad lub pod sobą.


Naród czeka (Drugi wiersz) dla Marcina Sendeckiego

Pisz wier­sze, naród cze­ka. Pew­nie wyda mu się,
że mamy romans. Prze­ro­bi­li­śmy jed­nak przed­wczo­raj
w pocią­gu pośpiesz­nym lek­cję „Prze­mi­nę­ło z wia­trem”,

i nie mamy roman­sów. My mamy histo­rię.

Jest nowa. Nie­śmi­ga­na. I nie mam w niej szan­sy
patrzeć na Cie­bie, kie­dy piszesz tek­sty do swe­go
Tygo­dni­ka. Ale go zaku­pię.

Chcia­łeś pić sam w hote­lu, piłeś sam w hote­lu. W ogó­le
w grę nie wcho­dzi przy­mus bez­po­śred­ni.

Tak bar­dzo bym Ci chcia­ła opo­wie­dzieć o tym, co się nie
wyda­rzy­ło, lub, że nie pamię­tam. Ale się boję, że zosta­nę
przez to potrak­to­wa­na jak pisar­ka kla­sy B, lub C.


Latynoskie Odcinki

Jej ser­ce pęka na każ­dym zakrę­cie.
każ­de przy­ję­cie zmie­nia się w har­mi­der
roz­cza­ro­wa­nia.
o co cały ten hałas?

Jej ser­ce ma miej­sce w legen­dzie.
z odcin­ka na odci­nek har­tu­je się metal
i żel­be­to­we prę­ty
tną ją na pohy­bel.

zewsząd wysta­ją meta­lo­we prę­ty

ktoś ordy­nar­nie strze­pu­je na dywan
popiół z jej ręki

kie­dyś mia­ła zabaw­kę magicz­ne trój­ką­ty
coś w rodza­ju
popu­lar­na cze­ska

zabaw­ka z począt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych.

w dół ale nie tędy
tak ład­nie pro­sił szyb­ko

potem dłu­go pła­ka­ła paląc papie­ro­sy
na scho­dach prze­ciw­po­ża­ro­wych

unik­nąć sta­rych błę­dów

robi nowe błę­dy


Chelsea Hotel No. 5

Kie­dy wspo­mi­nam Cię, widzę tani hotel
Pysko­wa­łaś tak pięk­nie i słod­ko
W wymię­tej poście­li kocha­li­śmy się
A tak­sów­ki cze­ka­ły pod pocz­tą

I nie było spra­wy, trzy­ma­li­śmy twarz
Pie­nią­dze i sła­wy i seks
Miło­ści w zaba­wy nie włą­czał nikt z nas
I nikt nie był cie­ka­wy, czy jest

Ty poszłaś w piz­du, stra­ci­łaś się
Ola­łaś widow­nię i świat
I nigdy o Tobie nie powie nikt, że
Go kochasz, go nie kochasz
Czy temu podob­nych ple ple

Kie­dy wspo­mi­nam Cię, widzę tani hotel
Byłaś zna­na z kolej­nych miło­stek
Wciąż śmia­łaś się, że wiel­ki świat krę­ci Cię
Ale dla mnie zro­bi­łaś wyją­tek

I głos drżał Ci, gdy piłaś za tych jak my
Prze­trą­co­nych przez kanon uro­dy
Maki­jaż robi­łaś po dro­dze do drzwi
Płaszcz zmię­ty wło­ży­łaś, mówi­łaś: Chuj z tym,
Mamy ser­ca, więc po cóż nam mody

I poszłaś w piz­du, stra­ci­łaś się
Ola­łaś widow­nię i świat
I nigdy o Tobie nie powie nikt, że
Go kochasz, go nie kochasz
Czy temu podob­nych ple ple


Ragazza

Chał­tu­ra na pro­win­cji, prze­ce­na – tusz do szmin­ki
Pyta­łaś sie­bie: Ile ja mam lat?
Minę­ły ser­ca bicia, nic nie ma do ukry­cia
Na czy­imś lustrze przy­siadł szmin­ki ślad

On był gwiaz­do­rem roc­ka, Ty w takich się nie kochasz
Lecz znał pio­sen­ki, któ­re zna­łaś Ty
Stro­bo­skop zami­go­tał, rzęs dywan zatrze­po­tał
Błysk iskry wskrze­sił pożar w Two­jej krwi

Nie odda­łaś mu na tam­tej pierw­szej rand­ce
Ani ser­ca, ani cia­ła, nic a nic
I myśla­łaś na przy­stan­ku wcze­snym ran­kiem
O kimś innym, i o innych déja vu

Minę­ły pory roku, znik­nę­ły Ci z wido­ku
Ser­co­we chan­dry i poża­ry krwi
I mówisz: Ach, to głup­stwo,
Jest prze­cież jakieś jutro
Z pew­no­ścią lep­sze od takie­go dziś

On nigdy Ci nie powie, że się zako­chał w Tobie
Nic nie da, i nicze­go nie chce brać
Zapo­mnij o pier­ścion­ku, kon­cer­tach, bia­łym dom­ku
Zmień pościel, weź tablet­ki, kładź się spać

Gwiaz­dor roc­ka musi bywać i nagry­wać
A Ty musisz pisać, spać, mniej tro­chę pić
Jeśli jakaś się rysu­je per­spek­ty­wa (na spo­tka­nie)
To na wywiad do któ­re­goś z Two­ich pism

Nie odda­łaś mu na tam­tej pierw­szej rand­ce
Ani ser­ca, ani cia­ła, nic a nic
I myśla­łaś na przy­stan­ku wcze­snym ran­kiem
Że dla Cie­bie, że dla Cie­bie gra Lou Reed


Dziewczynka w czerwieni

Nigdy nie wyglą­da­łaś tak pięk­nie jak w zeszłą sobo­tę.
Nigdy nie błysz­cza­łaś takim bla­skiem. Byłaś nie­moż­li­wa.
Nigdy ciu­chy tak świet­nie na Tobie nie leża­ły,
a Two­je wło­sy nigdy nie ukła­da­ły się tak ide­al­nie.
A może to ja byłem śle­py?

Dziew­czyn­ko w czer­wie­ni,

nigdy tylu chłop­ców nie marzy­ło o cho­ciaż­by jed­nym
tań­cu z Tobą. Nigdy tylu chłop­ców nie było goto­wych
dla Cie­bie na wszyst­ko. I nie mie­li szans.
Nigdy tyle osób nie zabie­ga­ło o Two­je towa­rzy­stwo,
więc kie­dy odwró­ci­łaś się do mnie,
zapar­ło mi dech.

Dziew­czyn­ko w czer­wie­ni,

nigdy nie czu­łem się tak, jak pro­wa­dząc Cię
tam­tej nocy przez par­kiet do wyj­ścia,
wśród zazdro­snych spoj­rzeń.

O autorze

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.

Powiązania