
Co literatura daje, co zabiera?
debaty / ankiety i podsumowania Piotr MatywieckiGłos Piotra Matywieckiego w debacie „Kroniki osobiste”.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Romantyczność. Współczesne ballady i romanse inspirowane twórczością Adama Mickiewicza, która ukaże się w Biurze Literackim 5 września 2022 roku.
Kamila Janiak
I.
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
pytała: kobieto z mostu, kiedy to się skończy?
niedługo, rzeko.
zanim twoje wody spłyną elektryczną krwią knajpianych lampek.
zanim wszystkie mosty w mieście zadrżą
pod ciężarem turystów z warszawy.
zanim powietrze wypełni się, rzeko, zapachem smażonej ryby.
nie stąd
(jestem tak daleko),
ale ze starych zamrażalników,
z najdalszych ich zakamarków, do których nikt,
ale to nikt nie zaglądał od zeszłego roku
(jesteś tak daleko).
rzeko mieniąca się różem i fioletem,
światłem led, które łykasz zachłannie,
a które spada ku tobie z barów, telefonów i reklam.
twoi ludzie chcą na tobie zarobić,
a ty kołyszesz kolejne rejsy i chlupiesz o betonowy brzeg.
kobieto z mostu, słyszysz?
rzeko, rzeko szumiąca, od urodzenia do śmierci
ty nam, rzeko, monitorujesz funkcje życiowe osiedli,
domów, baraków i lasów.
i wiszącym w lasach
na skrzypiących gałęziach
sprawdzasz puls.
bo las jak rzeka, szumi, szumi,
w lasach też słychać szum umierania.
igła przewodzi kolejnej igle, elektryczne spowiedzi
pacjentów z leśnego szpitala.
a szpital jak rzeka, szumi, szumi
i nikt nie wchodzi do niego dwa razy.
rzeko, posypana złotem z nadbrzeżnych latarni.
kobieto z mostu, kiedy to się skończy?
niedługo, rzeko spracowana,
co kryjesz topielców w miękkich łóżkach z mułu
pod pościelą z rogatka, kocem z wywłócznika.
czy oni wiedzą, rzeko, że pleciesz warkocze
z rdestnicy i one połyskują, och, jak błyszczą, błyszczą,
żeby wskazać drogę tym, co jeszcze szukają?
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zrobiło się całkiem ciemno,
a światło latarni odbiło się w świeżo zrobionych paznokciach
(na pewno czarne, kochanie, czarne?
jak ziemia, jak ziemia, jak gnijący trup?
może po prostu wydrapiesz ziemi dół?)
i tylko ciepły wiatr przypominał o istnieniu słońca.
II.
gdy była mała, kobiety powtarzały,
że jest za duża. duża, duża i nieładna. babka i matka,
obie drobne, zamiast owijać swoje chude po przodkach ramiona
wokół jej smutnej szyi
i głaskać wilgotne od smarków włosy,
machały ręką na jej męskie rysy.
duża, duża i nieładna.
jak brat, jak drugi, trzeci, czwarty brat.
w dniu osiemnastych urodzin,
gdy ona, jej brat i jej drugi, trzeci i czwarty brat
nad rzeką pili wino ofiarne,
dziękczynne,
urodzinowe
i rzucali białe kwiaty w wodę
(och, rzeko, weź te kwiaty
i wymień je na szczęście,
jeśli chcesz czegoś więcej,
czegoś więcej, szepcz,
pluskaj o wierzby tonące gałęzie),
pojawił się on.
ciemny i stary.
o oczach czarnych jak czarne drewno wyłowione z dna jeziora białego
i błyszczących jak jego wody.
białe, białe wody w księżycową noc.
o policzkach spuchniętych jak brzuch topielca
i o dłoniach wielkich jak liście nenufarów. (och,
rzeko, weź te kwiaty
i wymień, i wymień je na szczęście)
powiedział, że przychodzi z daleka,
że nogi go bolą od piaszczystej drogi,
że oczy go pieką od patrzenia w słońce
i uszy, uszy już nie mogą znieść trzeszczenia światła.
przewrócił się i wpadł
głową w wodę.
(och, rzeko, weź tę głowę,
szepcz, pluskaj o czymś więcej)
cisza.
i tylko ciepły wiatr przypomina o ich istnieniu.
III.
przyglądał się jej, a ona widziała w nim siebie.
powiedział: dziecko, będziesz moją żoną,
matką naszych dzieci, babką ich dzieci,
prababką, grobem, piachem z tych ziem.
przyglądał się jej, a ona myślała o czymś więcej.
(rzeko, och, rzeko)
wesela nie było, rodzina nie przyjechała.
mówił, że jest sam jak pęcherzyk powietrza
na środku jeziora,
jak środek jeziora,
jak ostatni ruch ust, rybich ust,
zaraz przed śmiercią.
(rzeko, och, rzeko
z którego jeziora?)
powiedziała: kocham cię, bo ty mnie pokochałeś,
a nikt inny by tego nie zrobił.
byłabym sama z wielkimi nogami,
męskimi rysami, matkami, babkami,
którym ze śmiechu, śmiechu ze mnie drgały chude łokcie.
słyszałam ten stukot nawet przez sen.
i tylko ciepło między nogami,
ciepło, ciepło.
dzieci urodziła trójkę.
każde jak grążel, żółte i okrągłe.
wychodziła ze szpitala nie z dziećmi, mówili,
a z bukietem rzecznych kwiatów.
on czekał jak cień. ciemniał, ciemniał, pochmurniał.
wychodziła z szumu i wchodziła w szum.
igła igle podawała słowo,
aż do rzeki, aż do rzeki,
nowe dzieci, nowe dzieci.
dziesięć lat siedziała w mieszkaniu socjalnym
i czekała na niego, aż praca go puści.
a puszczała często.
czekała na niego i liczyła drzazgi.
znała na pamięć podwórko z psem i piachem,
sklep dwie ulice dalej i las.
(igła igle podawała łzy,
aż do rzeki, aż do rzeki)
gdy wracał, zawsze coś przynosił.
czekoladę, długi, kabel, pięść, a czasem nóż.
mówiła, krwawiąc z nosa: kocham cię, bo ty mnie pokochałeś.
odpowiadał: nikt inny by tego nie zrobił.
trzask, trzask!
a dzieci, każde jak grążel, żółte i okrągłe,
chowały się w ostatnim pokoju.
wychylały czasem zza drzwi nie głowy,
a pąki.
trzask, trzask!
w całym mieszkaniu pachniało jabłkami.
IV.
pewnego dnia, gdy wrócił z pracy,
próbował powiesić ją na drucie.
próbował powiesić ją pod prysznicem.
próbował powiesić ją.
(a igła igle podawała łzy,
aż do rzeki, aż do rzeki)
V.
przyglądała się wodzie z kranu, a woda przyglądała się jej.
pytała: kobieto z drutem na szyi, kiedy to się skończy?
(kropla kropli podawała słowo,
aż do rzeki, aż do rzeki)
VI.
postoję, poczekam, rzeko, policzę.
dodam kroki do kroków,
minuty do minut,
drzewo do drzewa w szumiącej siatce podsłuchów.
już ja wiem, kto na czyim jest terenie.
liść do liścia, rzeko, igła igle poda.
i tak zarysuje się trasa, która wygląda, rzeko,
jakby kiedyś już do mnie płynęła.
przeklinam ponownie ten szary, szary beton.
posklejam odległości z miasta do miasta,
jak naklejki na kaflach w starym domu na wsi,
ach, rzeko,
prześledzę drogi leśne, gruntowe,
przeplotę suchymi ścieżkami,
przesypię piach z jednej na drugą,
dodam sklep nocny,
szumiący neon
i smutny, smutny beton.
będę czekać w cieniu.
kobieto ze śladem na szyi, kiedy to się skończy?
zanim zgaśnie światło w domu, który mijasz spieniona,
to żółte, rzeko, żółte, nad nenufarami.
i zanim zamkną się w mieście drewniane okna
i zanim uśmiechać się zaczną i przepraszać i wzruszać
turyści, którzy otoczą najbliższy bankomat.
i uśmiechać się zaczną i przepraszać i wzruszać,
a ja będę w cieniu ciemna, ciemna, pochmurna.
VII.
gdy wyszedł z auta, noc zgasła, połknęła gwiazdy i łkała.
szedł, warczał, rozsypywał krople.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
gdy wszedł do mieszkania, był jak pies, mokry, gotowy do walki.
warczał, łypał, rozsypywał krople.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
usiadł w kuchni i pokręcił łbem. nie woda, a muł się na szybach osadzał.
rozsypywał krople, na szafki, na blat.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
skąd jesteś? włączyła mały palnik. kim byłeś? nastawiła zupę.
milczał, milczał, rozsypywał krople.
że musiałeś uciekać, kim? pytała.
z ziemi? z bagien? nalała po brzegi. kim byłeś? prawie rozlała.
otworzyła szufladę. warczał, łypał.
jadł, a ona milczała, milczała.
zakrztusił się. najdroższy, czy czujesz?
pachniesz trupem, kochany, kochany,
tym kundlem, co utonął w bagnach na wiosnę,
zaschniętym skrzydłem na asfalcie rozgrzanym,
martwym zaskrońcem. najdroższy, czy czujesz?
noc ze strachu odeszła od okien,
och, rzeko, czy już jesteś porządnie spieniona?
czy nenufarom zamknęłaś oczy,
czy szarpiesz piach, wpadając w zakola?
skąd jesteś? podeszła. kim byłeś? przecięła
mu gardło. zacharczał, błotem spryskał ściany,
nie krwią, bo nie miał krwi
i cieszą się nenufary:
przecięła mu gardło!
przecięła mu gardło!
VIII.
rano
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zanim przyjadą, przewrócą,
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zanim zapukają do drzwi i nikt im nie otworzy,
ale ktoś inny im powie, rzeko,
że te drzwi tak naprawdę nigdy nie były zamknięte,
i zanim wejdą, przewrócą,
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
jest pięknie, rzeko, na białe ściany wybiegły kropelki światła
i migają zajączki jak kawałki szkła.
ktoś odkręcił kran piętro wyżej i szumią ściany jak las:
jesteś już blisko, tss, tss
widzimy wszystko, tss, tss.
(a igła igle mówiła: śmierć
aż do rzeki, aż do rzeki.
a kropla kropli mówiły: wejdź
i zabierz dzieci, żółte dzieci)
Z Ballad i romansów pożyczyłam mrok, tajemniczą przyrodę i dramatyzm. Historię umieściłam w miejscu mi znanym. Mogłabym napisać dedykację dla osoby, której ukradłam kawałek życia, ale na szczęście jej historia skończyła się dużo, dużo lepiej. Moja fantazja poszła jak zwykle dalej. Nie ma więc sensu żadna dedykacja, a jej życzę wszystkiego dobrego! Aha, przy okazji pisania tego tekstu zabiłam mnóstwo rymów. Nie miałam litości. Cięłam, kasowałam, wyśmiewałam, a i tak wymknęły się spod mojej kontroli.
Edward Pasewicz
Lindo, tak piętnasta pięć, Sławkowska
jest pełna świerszczy i efebów, głównie
ukraińskich efebów z ranami postrzałowymi
i bez ran postrzałowych. Jakiż to chłopiec
piękny i młody siada przy mnie, to nie wiem,
bo jedynie chłód czuję, chłód piękny i młody,
jakby spod Iziumu, jakby spod Charkowa,
młody jest strzelcem w tamtejszym batalionie.
Ktoś mówi, nie wiem, czy ja słyszę, polscy chłopcy
siedzą na murkach, żywi, Anton nalewa mi piwo.
Jakiż to chłopiec piękny i młody siada tutaj,
ja nie wiem, jaki jest język zastrzelonych chłopców,
ja nie wiem, chociaż się zastanawiałem nad
językami żywymi i martwymi, i dlaczego
chciałbym dotykać językiem chłopca żywego,
tego, który w bramie naprzeciwko skręca
trzeciego papierosa, ale jest ich tu wielu
pięknych i młodych, jakby spod Kijowa,
jakby z Mariupola. Siedzimy chłopcy przy piwie,
patrząc na ulicę, każdy z ranami postrzałowymi
lub bez ran postrzałowych, żywy Maksym
i jego martwy Oleg. Jakiż to żywy cień,
jakiż to martwy blask idą skrajem ulicy.
Nikt nie woła, bo i po co wołać?
W lokalu na Sławkowskiej 23 bywają i pracują ukraińscy chłopcy, geje, bi, hetero. Byli tu raz nawet ukraińscy żołnierze, którzy mieli tygodniowy urlop od walk pod Kijowem. Co kilka dni w szumie rozmów w lokalu i przed nim, pojawia się śmierć. Nie da się uciec od niej w tym towarzystwie. Maksym traci rodzinę, Anton przyjaciela, a Oleg jest martwy od wielu dni, ale nie do końca martwy, bo zostały jego śmieszne filmiki na TikToku i Instagramie. Do Lindo przychodzi się o różnych porach dnia. Po południu siedzi się przed lokalem i chłonie świat. Nocami siedzi się w piwnicy lokalu i obcuje z demonami. To jak nic mickiewiczowskie jest. Szczególnie demony, martwi chłopcy z ranami postrzałowymi lub bez.
Joanna Mueller
tym z rzezi, nie świtezi
nie każdej dane szklane zasklepienie
lej kras-kras gdy w sekundę zasysa wrzask miasta
nie każdej głos z matni niewodu poeta wymota w balladę
nie każda skrytobójcza stroiczka sieje trupem
car ziele za gwałt na tafli newsów nie każdej
sinieje wykwit twarzy
Nie kryję: nie było mi z nim nigdy ani po drodze, ani po manowcach. Może to przez moją wrodzoną podejrzliwość wobec poetyckich liderów, a może po prostu nigdy nie zgrały się nam wrażliwości i głosy. Z trzech wieszczów za mistrza miałam tego, który zawsze przegrywał na improwizacje, a potem łzawo dissował przeciwnika w Beniowskim. A i tak najważniejszy był ten, co na wielką trójcę się nie załapał, bo dziwaczny i niedorozumiany, a dla mnie stał się językowo źródłowy. Licealna niechęć do autora Pana Tadeusza została podsycona podczas studiów – także, nie ukrywam, za sprawą hermetycznych intuicji Joanny Salamon, która tropiła ukryte nurty w polskiej literaturze, rozgrywając przeciw sobie dwa bieguny, „dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi”: team Kochanowskiego, Słowackiego i Gombrowicza kontra team Mickiewicza i Miłosza. W tych zawodach, zdając sobie oczywiście sprawę z umowności opozycji i spiskowości teorii Salamon, kibicowałam jednoznacznie pierwszej z drużyn.
Teraz patrzę na literaturę mniej agonicznie niż w młodości, która się kazała przeciw innym oskrzydlać. Nie znaczy to, że do Mickiewicza mi bliżej. A jednak muszę zmodyfikować rzucone przed chwilą wyznanie o źródłowości Norwida w moim myśleniu o poezji. Norwid był ważny dla świadomej już licealistki i studentki, ale źródło pierwszych czytanych przeze mnie samodzielnie wierszy wybijało gdzie indziej – w babcinej zakazanej szufladzie, do której jako sześcioletnia okularnica zakradałam się, żeby czytać brulion babci, a w nim przerażające wersy o pani, która zabiła pana. Tak, Mickiewiczowska ballada „Lilije”, przepisana do zeszytu pięknym babcinym pismem, była z pewnością jednym z pierwszych wierszy, których siła mnie, dziewczynkę ledwie wtedy literującą, uderzyła, oszołomiła i kazała do zakazanej szuflady wciąż wracać i wracać.
Wróciłam do szuflady z balladami Mickiewicza w wierszu „lark mirror (cremaster)” z mojej książki Hista & her sista, gdzie Karusię z „Romantyczności” posiestrzyłam z Histą i jej kompankami od „ballad apaszowskich”. Wróciłam do niego także przy okazji rocznicowej, jak wielu. Tym razem – wiosną 2022 roku – nie uderzyła mnie historia mężobójczyni, nie oszołomiła szalona dziewczyna, opornica przeciw „szkiełku i oku”. Tym razem obezwładnił mnie „Świteź” – gminna historia o cudzie i zemście, o wojnie i gwałcie, którą czytałam, nie mogąc odwrócić szkiełka i oka od doniesień z Buczy, Mariupola i innych miast walczącej Ukrainy, gdzie nie zdarzył się – a przynajmniej zdarzył się „nie każdej” – świteziański cud.
Joanna Roszak
przed domem ślady na śniegu
zwierzęce to czy ludzkie
coraz widniej
dojrzewają zakopane dzwony
mrowiska jeszcze śpią
zwierzęta nie kładą rąk na ludzkich głowach
deszcz pachnie ziemią
na nastroszonych kartkach
zachodzą na siebie ślady ludzi i zwierząt
nic co leśne nie jest nam obce
oglądamy się za siebie
by zdobyć bezpieczniejszą przeszłość
iglastą liściastą mieszaną
w drodze po rozpylonych kamieniach
nieba bez pokrycia
ziemie bez pokrycia
wody bez pokrycia
we wszystkim był cały świat
we wszystkim jest cały świat
„A kto dziewczyna? Ja nie wiem”. Ta linijka ze „Świtezianki” wracała do mnie wielokrotnie. Jednak z całą mocą ożywa mi ta rusałczana ballada w pamięci, gdy znajduję się nad jeziorami i w lasach. Także nad poznańskim jeziorem Rusałka. Rozpisywały się o nim media, gdy kilka lat temu zaczęło oddawać fragmenty macew, którymi więźniowie żydowscy z Kraju Warty pod nadzorującym spojrzeniem nazistów brukowali dno akwenu podczas II wojny światowej. Wtedy nazwano go Elsensee. Spoglądamy na macewy, odszyfrowujemy fragmenty napisów. Mężczyzna to czy kobieta? Dziewczyna? Kto? Ja nie wiem.
Aktualizują się Mickiewiczowskie ballady, gdy rozmyślamy dziś o deficycie drzew i wody, także o rozpylonej intensywności poezji. Intensywność versus wytrzebione lasy, mętne jeziora. Już nie głucho i ciemno, ale za jasno i za gwarno wszędzie. Autostrady zamiast puszcz. Komunały zamiast tajemnicy.
Piotr Matywiecki
I
Kiedy się rodził
były cudowne znaki.
Na walijskim pastwisku krowa skubnęła źdźbło.
W Ameryce rozwrzeszczało się niemowlę.
Bóg widział wszystkie miejsca na Ziemi.
Właśnie w tej chwili umarł paryski żebrak.
Komuś cierpiącemu na zanik pamięci
przypomniało się pewne słowo.
Papież Pius VI wyjrzał przez okno.
Znalazła się igła w stogu siana.
II
To dziecko zewsząd wszystkiemu mówiło,
że jest wszystkim. Jak każde dziecko.
I cokolwiek spotykał
– krajobrazy, rzeczy, ludzi –
było mową
o każdym spotkaniu.
Dlatego nie da się dzielić jego życia
spisanym kalendarium.
Każda chwila jest słowem.
Ale tylko to dziecko
wydoroślało razem z taką mową.
III
15 sierpnia 1820 roku w Szczorsach
do bawiącego tam Franciszka Malewskiego
„wpada z hukiem Adam”.
– Tak w liście napisał Malewski do Jeżowskiego.
IV
1798–1855
„A po drodze poczty biegą”,
rozsyłają to życie.
V
ROMANTYCZNOŚĆ
Stare licho kuśtyka ekstazami,
grzęźnie w porzekadłach.
Nasłuchuje, jak prawda
w litewskich bagnach bulgoce.
Duszny opar
jak obłok strącony
w zimnym powietrzu.
Usta zamknięte.
Z litewskich bagien
wygadała się prawda,
trupia, lozańska.
VI
Mówi w sobie,
ale to nie znaczy, że do siebie.
Zresztą to nie jest ani „w”, ani „do”.
Mówi sobie samą treść
tego, kim jest
bez miejsca i kierunku.
Wyobraża sobie
nieznanego słuchacza,
może Boga. A jeżeli nie Boga,
to Nikogo. Jeżeli nie Nikogo,
to samosłyszącą się mowę
zatopioną w sobie.
Ostatnie, niesłyszalne, wiersze Mickiewicza.
VII
Pan Odrzywolski,
członek Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych,
tak się ze Sztuką spoufalił,
że zaprojektował i wykonał
sarkofag Mickiewicza.
Ozdobny, z cennego kamienia.
A Mickiewicz
zwyczajniej niż ktokolwiek
nie żyje.
W 1855 roku Mickiewicz przed wyjazdem do Konstantynopola spalił papiery. Było tam wiele wierszy. Jeśli nawet nie powodowało nim przeczucie śmierci, to z pewnością przeczucie śmiertelności słów. Nie miał przed oczami ognia oczyszczającego, niweczącego to, co zbędne, aby pozostawić Dzieła. Raczej był to ogień Milczenia, które jest w słowach i w braku słów, ogień, który w jeden popiół przemienia to, co wyrażone, i to, co zaniechane w wyrażeniu, nie-napisane. A może także „nie-uczynione”? Wyjeżdżał działać, tyle kart zamieniwszy w popiół, w milczące nic, że i działanie zaraził milczeniem, nie-dokonaniem. Śmierć przyszła, żeby prze-milczeć jego milczenie.
Od tamtej chwili mówią chórem – Mickiewicz i śmierć.
Stąd dzisiaj niepowtarzalne brzmienie jego słowa – niebędącego już nawet poezją. W tym chórze nie ma nuty dla Czasu, Czas wyczerpał się w życiu i w słowach życia. Kiedy Mickiewicz to odczuł (przeczuł na pośmiertną przyszłość, na wiecznie teraźniejszą śmierć przyszłości) – spalił papiery. Dał swojej Księdze inny papier, inną okładkę – milczenie, śmierć. I z tak śmiertelnej okładki wydobywa się Słowo Słów.
Miłosz Biedrzycki
Z romantycznością mało co się równa,
i ja jej chciałem dla siebie.
Bowiem wiedziałem, że kto przymiot ów ma,
na ziemi żyje jak w niebie.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława
przy tym są, co romantyczny.
Dni jego płyną jak jedna zabawa
wśród uciech i wzruszeń licznych.
*
Tutaj przystanę, by rozpiąć kilka haftek
w gorsecie formy. Bo romantyczność
na bieżąco i z marszu ustala własne normy.
Niewykluczone, że później zdejmę go całkiem
i stanę wobec słowa nagą duszą i każdym brzucha wałkiem.
Wszystko zaś po to, by zamieszkać w księstwie ducha,
w sensie: mówisz do dzieweczki, a ona wtedy słucha.
*
Pierwsza rzecz – środki. Mówiąc wprost: kapusta.
Trudno o romantyczność, kiedy kieszeń pusta.
Trza, jak Juliusz, na giełdach nastrugać bekonu
albo, niczym Zygmunt, być ładowanym z domu.
To drugie mi nie grozi, więc wprzęgam myśl lotną
i dłoń Midasową ćwiczę, by nią świata dotknąć.
Akcje! opcje! fundusze! wykres palnej świécy!
nie kryją już przede mną żadnej tajemnicy.
Skonstruowałem portfel i czekam na skutki.
I rzeczywiście – mejlik przychodzi malutki.
„Nie mamy pańskich pieniędzy, i co pan nam zrobi?”
Cóż, trzeba romantyczność inaczej sposobić.
Trzeba potrząsnąć, myślę, jakimś nowym kwiatem.
W stronę tej jutrzenki kieruję się zatem,
gdzie intelektu nowego bije zdrój przeczysty:
pragnę albowiem zdobyć zawód programisty.
Mocno chwytam rydwanu swojego lejce oraz jelce.
Po niedługiej chwili znam intymnie if, then i else.
Po drugiej – trzeszczą w falach kodu klawiatury wręgi,
a ja pewnie dzierżę w dłoniach tej harmoniki kręgi.
Na szklanny ekran oko natężam ciekawie,
aż uderza mnie myśl – do ziemi zginam się prawie.
„Człowieku, co robisz – szepcę do siebie wargami blademi –
Tyś przecież miał czuć czuciem, wierzyć wiarą wielu,
a nie formułować zapytania w SQL‑u”.
Na co żwawy (agile) mistrz ciżby (scrum master)
na wpół do mnie mówi, a na wpół się śmieje:
„Oj, coś pan chyba u nas miejsca nie zagrzeje!”.
Bez hajsów, bez pracy, jak szkielet w prysiudy
puszczam się ulicami dzielnicy ułudy.
Patrzę: idzie dzieweczka, a takiej urody,
że natychmiast zaczynam łaknąć jej, jak wody
łaknie farys od tygodni trzech na pustyni.
„To jest to – myślę – tak się romantyczność czyni!”
Zraszam ją zaraz głosu mego dźwięczną pianką:
„Bogdanko! czy chcesz być moją kochanką?”.
Ona obraca ku mnie swoje oblicze dziewicze:
„Jeśli mnie koleżanki oraz sosziale nie mylą,
to jesteś od dawna żonaty ze swoją Marylą”.
„Przez grzeczność nie zaprzeczę – odpowiadam skromnie –
lecz na romantyczności mi zależy ogromnie.
Więc by się móc zatracić w miłosnym amoku,
pragnąłbym mieć też młodą bogdankę na boku”.
„Już lepiej nic nie mów – ona na to – albowiem
głębiej w dziaderstwo pogrążasz się z każdym słowiem[1]”.
„Ależ, dzieweczko” – zaczynam, a ona: „Tralala, nie marudź mi tu
i nie zapominaj, że teraz jest hasztag #MeToo!”.
Czmychnęła i być może, że aż dotąd czmycha,
ja zaś na wpół się śmieję, a na poły wzdycham.
„Rzeczywiście, to lubię, czegóż nie lubić, tralala.
Romantyczność dwa zero i jeszcze dwadzieścia dwa!”
„Na Strasznam sudzie ŭsim u sraku budzie” – tak pewnego dnia, kiedy byłem bardziej czynny w soszialach niż teraz, ogłosiła moja koleżanka Maryja, a chodziło mniej więcej o to, że na Sądzie Ostatecznym wszyscy dostaniemy… no, w kość. „Sama prawda, Maryjko, i życiowa” – odpowiedziałem. „A toż to nasz Adam!” „Jaki znowu Adam?” „No Mickiewicz przecie”. Co się okazało: Adam usłyszał takie zdanie gdzieś na wiosce, czy może usłyszał je któryś z jego towarzyszy zabaw i jambów i powtórzył mu, a on sobie zapisał w notatniku. A teraz jest przytaczane jako przykład mowy, która jakiś czas później wykrystalizuje w białoruski język literacki, przykład nobilitowany miejscem w notatniku przyszłego wieszcza mowy sąsiedzkiej. „No patrz, nic nam o tym w szkole nie mówili” – ja na to. „A nam (Maryja chodziła do szkół z białoruskim językiem nauczania, co, jak wiadomo, nie jest w Białorusi czymś oczywistym) mówili!” No i tak. Jednym mówią to, drugim tamto, jeszcze innym nic nie mówią i – frrr! – odlatują. A ten jakiś przedziwny kwiatek, wyrosły na splątanej masie korzeniowej Reczy Paspalitaj, podglebnie złączonej z paneuropejską grzybnią rytmów i miar wierszowych, po dziś dzień kogo wkurza, kogo tumani, przestraszać raczej już nie przestrasza, chyba że dziatwę szkolną przed klasówką, złocistą główką kiwa, a słowa płyną, płyną, płyną…
Przypisy:
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Urodzony w Kostrzynie nad Odrą. Poeta, pisarz i kompozytor. Laureat głównej Nagrody w Konkursie Bierezina 2001. Nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia (2007, 2009) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2009). Mieszka w Krakowie.
Urodzona w 1979 roku. Poetka, eseistka, redaktorka. Wydała tomy poetyckie: Somnambóle fantomowe (2003), Zagniazdowniki/Gniazdowniki (2007, nominacja do Nagrody Literackiej Gdynia), Wylinki (2010), intima thule (2015, nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i do Silesiusa), wspólnie z Joanną Łańcucką Waruj (2019, nominacje do Silesiusa i Nagrody im. W. Szymborskiej) oraz Hista & her sista (2021, nominacja do Silesiusa), dwie książki eseistyczne: Stratygrafie (2010, nagroda Warszawska Premiera Literacka) i Powlekać rosnące(2013) oraz zbiór wierszy dla dzieci Piraci dobrej roboty (2017). Redaktorka książek: Solistki. Antologia poezji kobiet (1989–2009) (2009, razem z Marią Cyranowicz i Justyną Radczyńską) oraz Warkoczami. Antologia nowej poezji (2016, wraz z Beatą Gulą i Sylwią Głuszak). Członkini grupy feministyczno-artystycznej Wspólny Pokój. Mieszka w Warszawie.
Urodziła się w 1981 roku. Poetka, badaczka. Pracuje jako profesor w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk oraz jako nauczycielka języka polskiego w jednej z poznańskich szkół. Współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. Ostatnio wydała: Miejsce i imię. Poeci niemieckojęzyczni żydowskiego pochodzenia, Słyszysz? Synagoga. Wychodząc spod poznańskiej synagogi przy Wronieckiej oraz Żuraw z origami. Opowieść o Józefie Rotblacie. Redaktorka wielu książek zbiorowych (poświęconych m.in. Ingeborg Bachmann, Paulowi Celanowi czy Fernandowi Pessoi). Autorka tomów poetyckich: lele, wewe, tego dnia. W Biurze Literackim opublikowała zbiory wierszy: przyszli niedokonani (2018) oraz ploso (2020), a dekadę temu – złożoną z wywiadów (m.in. z Edwardem Balcerzanem, Stanem Borysem, Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem, Ewą Sułkowską-Bierezin, Janem Stolarczykiem, Marianem Grześczakiem) – książkę W cztery strony naraz. Portrety Tymoteusza Karpowicza. Redagowała także tom esejów Tymoteusza Karpowicza, który ukazał się w 2019 roku we Wrocławiu.
W 2007 wydała książkę poetycką frajerom śmierć i inne historie w Staromiejskim Domu Kultury, a w 2009 kto zabił bambi? dzięki fundacji MAMMAL. W 2016 planuje wydać trzecią książkę, pt. zwęglona jantar. Publikowała wiersze w „Odrze”, „Akcencie”, „FA-arcie”, „ArtPapierze”, „Opcjach”, „Ricie Baum”, „Wakacie”, „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku”, w „83 Ściana Wschodnia Zine” i innych, których nie pamięta. Jej teksty pojawiły się w antologii Solistki i paru innych zbiorowych wydawnictwach, których też niestety nie pamięta. Pisze też teksty i śpiewa :w grungowym We Hate Roses, hc punkowym Posing Dirt, w electro-industrialnym Das Moon, w heavy folkowym Delira & Kompany, a także z Kamilem Strzyżewskim w lirycznym projekcie Tak Zwani Mordercy.
Autor książek poetyckich pisanych w języku polskim; tłumacz, przeważnie poezji, ze słoweńskiego i angielskiego. Chodził tu, chodził tam, patrzała na niego kamera. Poznali się z Alešem Štegerem, kiedy obydwaj byli młodzi i pełni zapału, obecnie pozostał tylko ten ostatni. Mieszka w dzielnicy Nowa Wieś na trzecim piętrze.
Urodzony 5 czerwca 1943 roku w Warszawie. Poeta, eseista, krytyk literacki, autor antologii poetyckich, edytor. Wieloletni pracownik Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1980–1989 działacz Solidarności jawnej i w konspiracji. Autor wielu tomów poezji, m.in. Zdarte okładki – wiersze zebrane (2009), a ostatnio Poematy biblijne (2020) i Cykle (2024). Napisał kilka książek eseistycznych, w tym Kamień graniczny (1994) poświęcony filozoficznym i egzystencjalnym problemom Zagłady Żydów, a niedawno tom esejów o sztukach wizualnych Własne oczy (2024).