książki / POEZJE

Sekstaśmy

Katarzyna Fetlińska

Fragmenty książki Sekstaśmy Katarzyny Fetlińskiej, która ukazała się 21 września 2015 roku nakładem Biura Literackiego.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

High definition

Jesteś pięk­na. Jak przy­pad­ko­we spo­tka­nie na sto­le
sek­cyj­nym sta­re­go Sin­ge­ra i ścię­gien obszy­tych
żeber­ko­wym ście­giem. Mon

ami: daw­niej hafto­wa­ni śnie­giem (ludz­cy do szpi­ku)
dłu­ba­li­śmy w zębach, poszu­ku­jąc fik­cji, zaś teraz musi­my
wieść się w powieść i żywot

nie­po­czci­wy. Dolej­my oli­wy do ognia: bóg nie chce, aby
kto złym był, więc zrób­my sobie dobrze. Dobierz­my do
tcha­wi­cy i znajdź­my

na języ­kach, piesz­cząc się przez zaśnie­żo­ne szy­by
ekra­nów. Następ­nie zaśnij­my – bez fonii, bez wizji
na przy­szłość. Kocham cię

i chcę przy tobie umrzeć. Mam mnó­stwo marzeń,
oma­mów, jak przy­pad­ko­we spo­tka­nie na sto­le sek­cyj­nym,
wnę­trze we wnę­trze, cie­bie

i sta­rej Uni­try. Kine­sko­po­we spa­zmy, napię­cie,
roz­bły­ski i kabla­mi okrę­co­ne naj­gę­siej­sze szyj­ki.
Bądź przy mnie, pro­szę; a wetknę

ci tak głę­bo­ko, że wło­sy zaczną iskrzyć. Jeste­śmy
dla sie­bie stwo­rze­ni. Jeste­śmy złu­dze­ni
. Od daw­na
mono­chro­ma­tycz­ni, zamknię­ci

za szy­bą. Pra­gnę, by wypeł­nił cię cie­kły krysz­tał.
Lazu­ryt. Ame­ty­sty. Nasz sen musi się ziścić
zamiast obrzmia­łych sut­ków

niech sta­nie się świa­tło. Niech sta­ną się przy­ci­ski,
poczuj­my napię­cie, roz­kosz oraz nagły przy­pływ
elek­trycz­ny. Niech spa­li się

Bel­we­der. Stwo­rzy­my wła­sne Kro­ni­ki Wypad­ków
Miło­snych
– przy­pad­ko­we kobie­ty nagle prze­bi­te
kolum­ną kie­row­ni­cy i wytrysk

ben­zy­ny na plac pokry­ty maka­da­mem. Kocha­nie –
musi­my zaak­cep­to­wać, że nie znaj­dzie­my fik­cji
w zębach ni w żad­nej noc­nej

trans­mi­sji. Ona jest wszyst­kim. Jedy­ne, co zosta­ło,
to pla­ny, tęsk­no­ty i rado­sne wizgi spa­da­ją­cych samo-
lotów. Ofia­ry, pośli­zgi,

tele­fon drżą­cy w pochwie. No, odbierz mnie, a potem
pogrzeb­my razem w ropie i w gło­wach, szu­ka­jąc
resz­tek. Rze­czy­wi­stych.


Kraksa

Mario­li

Sie­dzą zaszkle­ni, oddziel­ni. On dzier­ży skrzy­ni
bie­gów wyśli­zga­ne ber­ło, ona – dama z fret­ką
przy­ci­śnię­tą do pier­si. Kiwa­ją się gło­wy rzę­du
małych pie­sków, lazu­ro­wym wybrze­żem
nad­mor­ska sosen­ka, dyn­da­ją­ce drzew­ko

z nutą kadzi­dła i mir­ry. Odbi­ja się słoń­ce,
póki z ulgą nie stwier­dzi­my, że jed­nak nie byli
cał­kiem obcy – na jej udzie powo­li zasy­cha
lep­ki odcisk ręki. Łudząc drże­niem pal­ców,
trwa­ją w prze­dłu­że­niu – jej ple­ców tapi­cer­ka,

stóp szla­chet­ne drew­no, papie­ros jak wydech,
konie mecha­nicz­ne w pier­si. W trze­wiach świe­ce,
sprzę­gło. Kare­sy w karo­se­rii. Bez­i­mien­nie się
piesz­czą, opa­trze­ni tablicz­ką: trzy lite­ry, numer.
Co po nich zosta­ło? Licz­nik kilo­me­trów i kro­pla

ole­ju jak łza zapo­mnia­na w beto­nie, dys­try­bu­tor
ben­zy­ny, zgnie­cio­na butel­ka i kamie­nie spod
kół pry­ska­ją­ce śmier­cią. Nic nie zna­czą,
ze stra­chem zer­ka­jąc w domnie­ma­ne luster­ko,
za nimi wzbie­ra śpiew syren, pochy­la się drze­wo.


awkwardfamilyphotos.com

                          Ali­cji

Otwo­rzyć, aby spo­tkać cię zno­wu zamar­łą
ze srebr­nym lisem na ramie­niu. Przed domem
wyli­nia­łym od słoń­ca wciąż ta sama
ster­czysz jak palec ser­decz­na; w śnie­gu

bądź w życie (arty­stycz­nie dusząc kocię) –
pokło­sie poko­leń poda­gry, sznu­rów i aler­gii.
Nad tor­tem, przy zdmuch­nię­tej świecz­ce,
wśród stęk­nięć i smar­ków wma­wiam sobie, że

to koniec – nie powtó­rzy­my się wię­cej. Kolej­ny
raz wycią­gam cię z folii. W wan­nie, z pia­ną
we wło­sach tłu­czesz ramio­na­mi, urzą­dza­jąc pró­bę
tego, co dzie­sięć lat póź­niej zacznie się

hau­stem i skur­czem. No i wszy­scy prze­szli –
ciot­ki, sym­pa­tycz­ni sąsie­dzi z nie­spo­dzian­ką
w piw­ni­cy, pie­ski śpią­ce w mule śród­pol­nej
stu­dzien­ki. Mamy tyl­ko prze­szłość i reszt­ki

pamię­ci mię­dzy papie­rem a okiem. Odbit­ki
roz­sy­pa­ne od śmier­ci do śmier­ci wywo­ła­nej
pod powie­ką. Nad rodzin­nym ogni­skiem pie­czesz
kieł­ba­sę, w tle umo­ru­sa­ne dzie­ci, słoń­ce

kop­nię­te pod stół i śle­pa pew­ność, że nic w tym
nie ma trud­ne­go, by życie i miłość uwiecz­nić.


Ostre cięcie

Sobie

Za szy­bą przy­pró­szo­ną łupie­żem szro­nu usia­dła, prze­glą­da­jąc
fry­zjer­skie bro­szu­ry, a szum sznu­ra susza­rek prze­ry­wał jej z rzad­ka
waż­ki ciąg roz­wa­żań: czy ściąć, czy roz­ja­śnić, czy spro­sto­wać po pro­stu
pokrę­co­ną prze­szłość – przy­naj­mniej tak mogłam przy­pusz­czać
na pod­sta­wie postu­ry: zgar­bio­na zalud­nia­ła lustro ilu­zja­mi zmian

kom­plet­nych niby mariaż koka oraz kokard z blon­dem; ombre;
a może bale­jaż zro­bi­my dziś pani? – wybie­gł­szy wzro­kiem na skwer,
gdzie, świe­żą skrzy­piąc bie­lą, mróz różom zmarsz­czył skór­kę
i skur­czył jarzę­bi­nie nie­ści­sło­ści jagód, przy­tak­nę­ła, aż z nożyc
zwar­tym zgrzy­tem pospa­da­ły wło­sy, lakier wokół loków zaskrzył się

kurza­wą – i wte­dy dałam się, nie­ste­ty, oszu­kać opacz­no­ści
odbi­cia, któ­re uda­jąc odda­ne, obiek­tyw­ne, zastą­pi­ło pokój srebr­ną
gła­dzią szkła, gdzie cień dublo­wał cia­ło, stra­tę – nowe dzie­ło; a co
skrył zyska­ny przez nią splen­dor, zachwy­ty, obję­cia – dopó­ki
nie wyszła, znów brnąc w zgro­zę grud­nia – nie mia­łam poję­cia.


Wesołe miasteczko

Hani

Obra­ca­ją się migiem wokół wła­snej osi,
gęsie­go, przy­kle­je­ni do grzbie­tów
cwa­łu­ją­cych kuców, samo­cho­dów,
stru­si bądź cię­żar­nych

sło­nic – zależ­nie od kon­tek­stu. Wbi­ci
w fotel, w szez­long, mię­dzy skrzy­dła
kościo­łów. Nikt się nie pod­no­si,
ale wszy­scy pędzą

w unie­sie­niu nad zie­mią: ktoś się
krztu­si drop­sem, komuś spa­dły lody.
Chi­cho­czą pod­lot­ki usa­dzo­ne okra­kiem,
przy­pad­ko­wo prze­szy­te

orga­zmem koły­szą bio­dra­mi i dra­pie je
w płu­cach, bo wessa­ły kome­tę. Ktoś nabi­ja
się z kogoś, przę­dąc cukier, lecz niko­mu
dosyć: powtó­rzeń,

wciąż tej samej pla­ży wzdłuż inne­go
brze­gu, wciąż tych samych punk­tów
na ple­cach piesz­czo­nych jed­na­kim
doty­kiem, choć cudzą


Kuchenne rewolucje

Nini

Roz­chwia­ny sto­lik w kuch­ni, dwa kula­we krze­sła,
dwa tale­rze z obia­dem – banal­na sce­ne­ria,
w któ­rej odpy­cha­my się od sie­bie, jak­by nasze cia­ła
posia­da­ły toż­sa­me ładun­ki po tych kil­ku latach
bycia razem; i tyl­ko spię­trzo­ny brzęk naczyń,
stu­kot tłucz­ka, syk tłusz­czu, lako­nicz­ny dia­log
pozwa­la nam wie­rzyć, że wciąż mię­dzy nami iskrzy,
że cokol­wiek zosta­ło z minio­nej bli­sko­ści i
słów wca­le nie trze­ba, żeby się zro­zu­mieć.

A jed­nak w gar­dle coś więź­nie. Wiatr wzdy­ma fira­ny,
wdzie­ra się do domu wart­ki, rześ­ki stru­mień
wrze­śnio­we­go powie­trza – kub­ki, szklan­ki dygo­czą,
jak­by było zim­no, i nagle gory­czą coś ser­ca ści­na
bądź trwo­gą, że już się nam nie zda­rzy
poczuć gło­du, pra­gnie­nia – gdzieś nad morzem,
grzmią­cym przez sło­ną ciem­ność, tępą fin­ką roz­wie­rać
musz­le ostryg; jak nie­gdyś, na kacu, na kem­pin­gu

w Kar­wi, wsu­wać z przy­jem­no­ścią gru­be pęta kaszan­ki
lub wtran­żo­lić ze szcze­ci­ną ślun­ski galert z nóżek –
a jed­nak, sior­biąc dys­tyn­go­wa­nie i chu­cha­jąc w łyż­ki,
jemy obiad w mil­cze­niu. Sty­gnie kawa w imbry­ku.
W fusach czar­ne myśli. Już nie jestem głod­na –
bąkasz w koń­cu, po cichu, i choć – na pew­no – by mogła
tak się zacząć poważ­na dys­ku­sja, coś każe odpo­wie­dzieć:
zjedz, skar­bie, cho­ciaż mię­so. A ziem­niacz­ki zostaw.


Survival

Fili­po­wi

Tutaj strze­la­li­śmy z pro­cy: drę­twia­ły nam ręce i poci­ło się sprę­ży­ste, lesz­czy­no­we drew­no,
dopó­ki cięż­ki pocisk z kul­ki od łoży­ska nie świ­snął przez prze­świtw nasiąk­nię­tych liściach:
łup spa­dał w roślin­ność, nawi­sła z drzew rosa tłu­kła niby w wer­bel w bal­da­chim łopia­nów,

a my, roz­wrzesz­cza­ni w jeży­nach i wrzo­sach – minu­ta za minu­tą oraz metr po metrze –
prze­trzą­sa­li­śmy lasu nie­wzru­szo­ną prze­strzeń: tu spadł dzi­ki gołąb, tam wie­wiór­ka odpry­sła
od gałę­zi świer­ku jak rdza­wy wiór, iskra, co zamiast wznie­cić pożar – wyga­sza pod­szy­cie.

Myszy, kró­li­ki, ropu­chy, łasi­ce – wszyst­kie pró­bo­wa­ły prze­dłu­żyć swój żywot,
powie­rza­jąc chasz­czom piski, sierść, dygot skrwa­wio­ny igli­wiem. Pamię­tam dzień, w któ­rym
ktoś przy­pad­kiem dostrzegł kuro­pa­twę w tra­wie: bez­bron­na w bez­ru­chu, uda­wa­ła kamień.

Pode­szłam, strze­li­łam. W przed­śmiert­nym obłę­dzie trze­po­ta­ły skrzy­dła, skrzy­ły skrze­py w pió­rach –
aż zdy­cha­jąc, zgnio­tła wszyst­kie jaja w gnieź­dzie. Dro­pia­ta, cien­ka, popę­ka­na sko­ru­pa
odsło­ni­ła pisklę­ta – wiel­ko­okie i śli­skie przy­cią­ga­ły muchy. Zro­bi­li­śmy ogni­sko.

Ktoś powie­dział, że zdo­bycz war­to upiec w gli­nie. Uba­bra­ne i nie­pa­tro­szo­ne pta­szy­sko
pra­ży­li­śmy w żarze, by obe­drzeć je póź­niej ze zwę­glo­nej skó­ry (któ­ra była przy­nę­tą
na gry­zo­nie, jasz­czur­ki, jeże, róż­ne zwin­ne stwo­rzon­ka) i żuć, mil­cząc, mię­so

twar­de, suche, nie­smacz­ne. Ktoś ze zło­ścią szep­nął, że to moja wina; ktoś zapła­kał, doda­jąc,
że jestem zwy­rod­nia­ła, a pięk­no przy­ro­dy zasłu­gu­je na wię­cej. Wte­dy, z całej mocy,
urwa­łam się bie­giem przez zło­wro­gą zie­leń. Za mną! W pogoń ruszy­li niby-przy­ja­cie­le.


Los Milionos

Graż­ce i Jar­ko­wi

For­tu­na się kołem nie toczy,
                          for­tu­na się toczy owo­cem.

Kasia Kowal­ska

Cią­gną je za rącz­kę, obie­cu­ją mule
z chi­li na jach­cie i schadz­ki w mer­ce­de­sach,
czu­le piesz­cząc licz­ni­ki. Każ­dy pra­gnie
szczę­ścia – kil­ka dodat­ko­wych zer, pre­mia,
trzy węgier­ki na sto­le – i już

są w Las Vegas jur­ni hazar­dzi­ści
w klap­kach od Kubo­ta. One – nad­ra­bia­ją
różem, pozła­ca­nym cie­niem, chło­dzą łok­cie
w oknach. Byle do sobo­ty, byle w snach
zoba­czyć, jak kwit­ną mara­ku­je; czy

napraw­dę ist­nie­ją? Cze­ka­ją na wyga­słych
przy­stan­kach, w pustych kie­sze­niach
zaci­ska­jąc pię­ści; nauczo­ne na przy­szłość
odkła­dać uczu­cia – aż zblak­ną pogię­te
niczym sta­re zna­ki. Doj­rza­łym

wystar­czy jed­na dłoń i cytry­ny jędr­ne
na wyso­kość pier­si, mecha­nicz­na wnę­ka,
aby wkła­dać czę­ściej, wię­cej. Inwe­sto­wać
w przy­szłość, wypeł­nia­jąc pust­kę. Nie­któ­rym
się uda­je: nowa żona, meble

z wiśni japoń­skiej w desi­gner­skim roomie,
chro­mo­wa­ne fel­gi (już nie tak sre­brzy­ste),
i znów bied­ni sie­dzą – zaszcza­ni, zaśli­nie­ni
jak zmię­te kupo­ny; jak auto­mat
bez­wied­ni, loso­wi jak numer.

O autorze

Katarzyna Fetlińska

Urodzona 15 czerwca 1991 w Ciechanowie.W 2011 roku została laureatką projektu „Połów. Poetyckie debiuty”. Autorka tomów poetyckich „Glossolalia” (2012) oraz „Sekstaśmy” (2015), wydanych nakładem Biura Literackiego. Ukończyła filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.

Powiązania

In Absentia

dzwieki / RECYTACJE Katarzyna Fetlińska

Wiersz z anto­lo­gii Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2011, zare­je­stro­wa­ny pod­czas spo­tka­nia „Połów 2011” na festi­wa­lu Port Wro­cław 2012.

Więcej

Cztery razy (o) Naraz

recenzje / KOMENTARZE Różni autorzy

Komen­ta­rze Mar­ty Pod­gór­nik, Kata­rzy­ny Fetliń­skiej, Anny Kału­ży, Roma­na Hone­ta do wier­szy z książ­ki Julii Szy­cho­wiak Naraz, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 4 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Komentarz do wiersza „Kraksa”

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Fetlińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Fetliń­skiej do wier­sza „Krak­sa” z książ­ki Sek­sta­śmy, któ­ra uka­za­ła się 21 czerw­ca nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Chciałabym, żeby żywi ludzie byli mniej martwi

wywiady / o książce Bronka Nowicka Katarzyna Fetlińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Fetliń­skiej z Bron­ką Nowic­ką, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nakar­mić kamień, wyda­nej 29 czerw­ca 2015 roku w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Dziennik podróży (jednodniowej) na Wyspy

recenzje / IMPRESJE Katarzyna Fetlińska

Esej Kata­rzy­ny Fetliń­skiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze anto­lo­gii poetek bry­tyj­skich Poet­ki z Wysp w wybo­rze i prze­kła­dzie Jerze­go Jar­nie­wi­cza oraz Mag­dy Hey­del, któ­ra uka­za­ła się 11 maja 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Jeśli to przez tę rozmowę w korytarzu

wywiady / o książce Filip Zawada Katarzyna Fetlińska

Z Fili­pem Zawa­dą o książ­ce Trzy ścież­ki nad jed­ną rze­ką sumu­ją się roz­ma­wia Kata­rzy­na Fetliń­ska.

Więcej

Swoimi słowami

wywiady / o pisaniu Katarzyna Fetlińska Marta Podgórnik

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Fetliń­skiej z Mar­tą Pod­gór­nik, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Nic o mnie nie wiesz, wyda­nej nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go w 2012 roku.

Więcej

Komentarz do wiersza „In Absentia”

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Fetlińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Fetliń­skiej do wier­sza „In Absen­tia” z książ­ki Glos­so­la­lia, któ­ra uka­za­ła się 21 czerw­ca 2012 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Szkic o szkicu, wiersz o wierszu

recenzje / ESEJE Katarzyna Fetlińska

Recen­zja Kata­rzy­ny Fetliń­skiej z książ­ki Musz­le w kape­lu­szu Andrze­ja Kopac­kie­go.

Więcej

Wywiad z samą Tobą, samym Tobą

wywiady / o pisaniu Katarzyna Fetlińska Maciej Taranek

Z Kata­rzy­ną Fetliń­ską roz­ma­wia Maciej Tara­nek.

Więcej

Komentarz do wiersza „Kraksa”

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Fetlińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Fetliń­skiej do wier­sza „Krak­sa” z książ­ki Sek­sta­śmy, któ­ra uka­za­ła się 21 czerw­ca nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Język uwagi

recenzje / IMPRESJE Joanna Żabnicka

Esej Joan­ny Żab­nic­kiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sek­sta­śmy Kata­rzy­ny Fetliń­skiej, któ­ra uka­za­ła się 23 wrze­śnia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Język uwagi

recenzje / IMPRESJE Joanna Żabnicka

Esej Joan­ny Żab­nic­kiej towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Sek­sta­śmy Kata­rzy­ny Fetliń­skiej, któ­ra uka­za­ła się 23 wrze­śnia 2015 roku nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go.

Więcej

Echolalia czy iluminacja?

recenzje / NOTKI I OPINIE Marta Podgórnik

Recen­zja Mar­ty Pod­gór­nik z książ­ki Glos­so­la­lia Kata­rzy­ny Fetliń­skiej.

Więcej

Kto się boi słowika?

recenzje / ESEJE Marcin Jurzysta

Recen­zja Mar­ci­na Jurzy­sty z książ­ki Glos­so­la­lia Kata­rzy­ny Fetliń­skiej.

Więcej