In Absentia
dzwieki / RECYTACJE Katarzyna FetlińskaWiersz z antologii Połów. Poetyckie debiuty 2011, zarejestrowany podczas spotkania „Połów 2011” na festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejFragment e-booka Sekstaśmy Katarzyny Fetlińskiej, wydanego w Biurze Literackim 23 sierpnia 2016 roku.
Jesteś piękna. Jak przypadkowe spotkanie na stole
sekcyjnym starego Singera i ścięgien obszytych
żeberkowym ściegiem. Mon
ami: dawniej haftowani śniegiem (ludzcy do szpiku)
dłubaliśmy w zębach, poszukując fikcji, zaś teraz musimy
wieść się w powieść i żywot
niepoczciwy. Dolejmy oliwy do ognia: bóg nie chce, aby
kto złym był, więc zróbmy sobie dobrze. Dobierzmy do
tchawicy i znajdźmy
na językach, pieszcząc się przez zaśnieżone szyby
ekranów. Następnie zaśnijmy – bez fonii, bez wizji
na przyszłość. Kocham cię
i chcę przy tobie umrzeć. Mam mnóstwo marzeń,
omamów, jak przypadkowe spotkanie na stole sekcyjnym,
wnętrze we wnętrze, ciebie
i starej Unitry. Kineskopowe spazmy, napięcie,
rozbłyski i kablami okręcone najgęsiejsze szyjki.
Bądź przy mnie, proszę; a wetknę
ci tak głęboko, że włosy zaczną iskrzyć. Jesteśmy
dla siebie stworzeni. Jesteśmy złudzeni. Od dawna
monochromatyczni, zamknięci
za szybą. Pragnę, by wypełnił cię ciekły kryształ.
Lazuryt. Ametysty. Nasz sen musi się ziścić –
zamiast obrzmiałych sutków
niech stanie się światło. Niech staną się przyciski,
poczujmy napięcie, rozkosz oraz nagły przypływ
elektryczny. Niech spali się
Belweder. Stworzymy własne Kroniki Wypadków
Miłosnych – przypadkowe kobiety nagle przebite
kolumną kierownicy i wytrysk
benzyny na plac pokryty makadamem. Kochanie –
musimy zaakceptować, że nie znajdziemy fikcji
w zębach ni w żadnej nocnej
transmisji. Ona jest wszystkim. Jedyne, co zostało,
to plany, tęsknoty i radosne wizgi spadających samo-
lotów. Ofiary, poślizgi,
telefon drżący w pochwie. No, odbierz mnie, a potem
pogrzebmy razem w ropie i w głowach, szukając
resztek. Rzeczywistych.
Marioli
Siedzą zaszkleni, oddzielni. On dzierży skrzyni
biegów wyślizgane berło, ona – dama z fretką
przyciśniętą do piersi. Kiwają się głowy rzędu
małych piesków, lazurowym wybrzeżem
nadmorska sosenka, dyndające drzewko
z nutą kadzidła i mirry. Odbija się słońce,
póki z ulgą nie stwierdzimy, że jednak nie byli
całkiem obcy – na jej udzie powoli zasycha
lepki odcisk ręki. Łudząc drżeniem palców,
trwają w przedłużeniu – jej pleców tapicerka,
stóp szlachetne drewno, papieros jak wydech,
konie mechaniczne w piersi. W trzewiach świece,
sprzęgło. Karesy w karoserii. Bezimiennie się
pieszczą, opatrzeni tabliczką: trzy litery, numer.
Co po nich zostało? Licznik kilometrów i kropla
oleju jak łza zapomniana w betonie, dystrybutor
benzyny, zgnieciona butelka i kamienie spod
kół pryskające śmiercią. Nic nie znaczą,
ze strachem zerkając w domniemane lusterko,
za nimi wzbiera śpiew syren, pochyla się drzewo.
Alicji
Otworzyć, aby spotkać cię znowu zamarłą
ze srebrnym lisem na ramieniu. Przed domem
wyliniałym od słońca wciąż ta sama
sterczysz jak palec serdeczna; w śniegu
bądź w życie (artystycznie dusząc kocię) –
pokłosie pokoleń podagry, sznurów i alergii.
Nad tortem, przy zdmuchniętej świeczce,
wśród stęknięć i smarków wmawiam sobie, że
to koniec – nie powtórzymy się więcej. Kolejny
raz wyciągam cię z folii. W wannie, z pianą
we włosach tłuczesz ramionami, urządzając próbę
tego, co dziesięć lat później zacznie się
haustem i skurczem. No i wszyscy przeszli –
ciotki, sympatyczni sąsiedzi z niespodzianką
w piwnicy, pieski śpiące w mule śródpolnej
studzienki. Mamy tylko przeszłość i resztki
pamięci między papierem a okiem. Odbitki
rozsypane od śmierci do śmierci wywołanej
pod powieką. Nad rodzinnym ogniskiem pieczesz
kiełbasę, w tle umorusane dzieci, słońce
kopnięte pod stół i ślepa pewność, że nic w tym
nie ma trudnego, by życie i miłość uwiecznić.
Hani
Obracają się migiem wokół własnej osi,
gęsiego, przyklejeni do grzbietów
cwałujących kuców, samochodów,
strusi bądź ciężarnych
słonic – zależnie od kontekstu. Wbici
w fotel, w szezlong, między skrzydła
kościołów. Nikt się nie podnosi,
ale wszyscy pędzą
w uniesieniu nad ziemią: ktoś się
krztusi dropsem, komuś spadły lody.
Chichoczą podlotki usadzone okrakiem,
przypadkowo przeszyte
orgazmem kołyszą biodrami i drapie je
w płucach, bo wessały kometę. Ktoś nabija
się z kogoś, przędąc cukier, lecz nikomu
dosyć: powtórzeń,
wciąż tej samej plaży wzdłuż innego
brzegu, wciąż tych samych punktów
na plecach pieszczonych jednakim
dotykiem, choć cudzą
dłonią. Iskają się dziewczęta, mrucząc
o wojażach, wojakach z wieńcem róż
pod pachą, włochatych i czułych.
Nie nudzą wyprawy
w przestrzeń, gdzie kwitną kartofle,
psy dupami szczekają oraz baby
wyją do księżyca. Gdzie niedzielny
kierowca ma dosyć
wiraży, połączeń od matki, z głową
pod spódnicą. Pocałunki, podchody,
podjadanie malin w opłotkach działek
i wdychanie benzyny,
aż zakręci się w płucach, aż zachce się
rzygać. Będą tańczyć, rozpędzoną sanną
wirować po zmrożonym rżysku, krzyżować
dłonie, by nie upaść;
choć pewnikiem upadną prędzej, później
z rykiem. Będą chcieli stanąć, zgorzkniali
i głodni, ustąpiwszy zdrowszym,
młodym. I nie będą mogli.
Sobie
Za szybą przyprószoną łupieżem szronu usiadła, przeglądając
fryzjerskie broszury, a szum sznura suszarek przerywał jej z rzadka
ważki ciąg rozważań: czy ściąć, czy rozjaśnić, czy sprostować po prostu
pokręconą przeszłość – przynajmniej tak mogłam przypuszczać
na podstawie postury: zgarbiona zaludniała lustro iluzjami zmian
kompletnych niby mariaż koka oraz kokard z blondem; ombre;
a może balejaż zrobimy dziś pani? – wybiegłszy wzrokiem na skwer,
gdzie, świeżą skrzypiąc bielą, mróz różom zmarszczył skórkę
i skurczył jarzębinie nieścisłości jagód, przytaknęła, aż z nożyc
zwartym zgrzytem pospadały włosy, lakier wokół loków zaskrzył się
kurzawą – i wtedy dałam się, niestety, oszukać opaczności
odbicia, które udając oddane, obiektywne, zastąpiło pokój srebrną
gładzią szkła, gdzie cień dublował ciało, stratę – nowe dzieło; a co
skrył zyskany przez nią splendor, zachwyty, objęcia – dopóki
nie wyszła, znów brnąc w zgrozę grudnia – nie miałam pojęcia.
Nini
Rozchwiany stolik w kuchni, dwa kulawe krzesła,
dwa talerze z obiadem – banalna sceneria,
w której odpychamy się od siebie, jakby nasze ciała
posiadały tożsame ładunki po tych kilku latach
bycia razem; i tylko spiętrzony brzęk naczyń,
stukot tłuczka, syk tłuszczu, lakoniczny dialog
pozwala nam wierzyć, że wciąż między nami iskrzy,
że cokolwiek zostało z minionej bliskości i
słów wcale nie trzeba, żeby się zrozumieć.
A jednak w gardle coś więźnie. Wiatr wzdyma firany,
wdziera się do domu wartki, rześki strumień
wrześniowego powietrza – kubki, szklanki dygoczą,
jakby było zimno, i nagle goryczą coś serca ścina
bądź trwogą, że już się nam nie zdarzy
poczuć głodu, pragnienia – gdzieś nad morzem,
grzmiącym przez słoną ciemność, tępą finką rozwierać
muszle ostryg; jak niegdyś, na kacu, na kempingu
w Karwi, wsuwać z przyjemnością grube pęta kaszanki
lub wtranżolić ze szczeciną ślunski galert z nóżek –
a jednak, siorbiąc dystyngowanie i chuchając w łyżki,
jemy obiad w milczeniu. Stygnie kawa w imbryku.
W fusach czarne myśli. Już nie jestem głodna –
bąkasz w końcu, po cichu, i choć – na pewno – by mogła
tak się zacząć poważna dyskusja, coś każe odpowiedzieć:
zjedz, skarbie, chociaż mięso. A ziemniaczki zostaw.
Filipowi
Tutaj strzelaliśmy z procy: drętwiały nam ręce i pociło się sprężyste, leszczynowe drewno,
dopóki ciężki pocisk z kulki od łożyska nie świsnął przez prześwit w nasiąkniętych liściach:
łup spadał w roślinność, nawisła z drzew rosa tłukła niby w werbel w baldachim łopianów,
a my, rozwrzeszczani w jeżynach i wrzosach – minuta za minutą oraz metr po metrze –
przetrząsaliśmy lasu niewzruszoną przestrzeń: tu spadł dziki gołąb, tam wiewiórka odprysła
od gałęzi świerku jak rdzawy wiór, iskra, co zamiast wzniecić pożar – wygasza podszycie.
Myszy, króliki, ropuchy, łasice – wszystkie próbowały przedłużyć swój żywot,
powierzając chaszczom piski, sierść, dygot skrwawiony igliwiem. Pamiętam dzień, w którym
ktoś przypadkiem dostrzegł kuropatwę w trawie: bezbronna w bezruchu, udawała kamień.
Podeszłam, strzeliłam. W przedśmiertnym obłędzie trzepotały skrzydła, skrzyły skrzepy w piórach –
aż zdychając, zgniotła wszystkie jaja w gnieździe. Dropiata, cienka, popękana skorupa
odsłoniła pisklęta – wielkookie i śliskie przyciągały muchy. Zrobiliśmy ognisko.
Ktoś powiedział, że zdobycz warto upiec w glinie. Ubabrane i niepatroszone ptaszysko
prażyliśmy w żarze, by obedrzeć je później ze zwęglonej skóry (która była przynętą
na gryzonie, jaszczurki, jeże, różne zwinne stworzonka) i żuć, milcząc, mięso
twarde, suche, niesmaczne. Ktoś ze złością szepnął, że to moja wina; ktoś zapłakał, dodając,
że jestem zwyrodniała, a piękno przyrody zasługuje na więcej. Wtedy, z całej mocy,
urwałam się biegiem przez złowrogą zieleń. Za mną! W pogoń ruszyli niby-przyjaciele.
Grażce i Jarkowi
Fortuna się kołem nie toczy,
fortuna się toczy owocem.
Kasia Kowalska
Ciągną je za rączkę, obiecują mule
z chili na jachcie i schadzki w mercedesach,
czule pieszcząc liczniki. Każdy pragnie
szczęścia – kilka dodatkowych zer, premia,
trzy węgierki na stole – i już
są w Las Vegas jurni hazardziści
w klapkach od Kubota. One – nadrabiają
różem, pozłacanym cieniem, chłodzą łokcie
w oknach. Byle do soboty, byle w snach
zobaczyć, jak kwitną marakuje; czy
naprawdę istnieją? Czekają na wygasłych
przystankach, w pustych kieszeniach
zaciskając pięści; nauczone na przyszłość
odkładać uczucia – aż zblakną pogięte
niczym stare znaki. Dojrzałym
wystarczy jedna dłoń i cytryny jędrne
na wysokość piersi, mechaniczna wnęka,
aby wkładać częściej, więcej. Inwestować
w przyszłość, wypełniając pustkę. Niektórym
się udaje: nowa żona, meble
z wiśni japońskiej w designerskim roomie,
chromowane felgi (już nie tak srebrzyste),
i znów biedni siedzą – zaszczani, zaślinieni
jak zmięte kupony; jak automat
bezwiedni, losowi jak numer.
Urodzona 15 czerwca 1991 w Ciechanowie.W 2011 roku została laureatką projektu „Połów. Poetyckie debiuty”. Autorka tomów poetyckich „Glossolalia” (2012) oraz „Sekstaśmy” (2015), wydanych nakładem Biura Literackiego. Ukończyła filologię angielską na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.
Wiersz z antologii Połów. Poetyckie debiuty 2011, zarejestrowany podczas spotkania „Połów 2011” na festiwalu Port Wrocław 2012.
WięcejKomentarze Marty Podgórnik, Katarzyny Fetlińskiej, Anny Kałuży, Romana Honeta do wierszy z książki Julii Szychowiak Naraz, wydanej w Biurze Literackim 4 kwietnia 2016 roku.
WięcejAutorski komentarz Katarzyny Fetlińskiej do wiersza „Kraksa” z książki Sekstaśmy, która ukazała się 21 czerwca nakładem Biura Literackiego.
WięcejGłos Katarzyny Fetlińskiej w debacie „Jak zapodawać poezję”.
WięcejRozmowa Katarzyny Fetlińskiej z Bronką Nowicką, towarzysząca premierze książki Nakarmić kamień, wydanej 29 czerwca 2015 roku w Biurze Literackim.
WięcejEsej Katarzyny Fetlińskiej towarzyszący premierze antologii poetek brytyjskich Poetki z Wysp w wyborze i przekładzie Jerzego Jarniewicza oraz Magdy Heydel, która ukazała się 11 maja 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejGłos Katarzyny Fetlińskiej w debacie „Wakacje z książkami”.
WięcejZ Filipem Zawadą o książce Trzy ścieżki nad jedną rzeką sumują się rozmawia Katarzyna Fetlińska.
WięcejRozmowa Katarzyny Fetlińskiej z Martą Podgórnik, towarzysząca premierze książki Nic o mnie nie wiesz, wydanej nakładem Biura Literackiego w 2012 roku.
WięcejAutorski komentarz Katarzyny Fetlińskiej do wiersza „In Absentia” z książki Glossolalia, która ukazała się 21 czerwca 2012 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejGłos Katarzyny Fetlińskiej w debacie „Co dał mi Połów?”.
WięcejRecenzja Katarzyny Fetlińskiej z książki Muszle w kapeluszu Andrzeja Kopackiego.
WięcejZ Katarzyną Fetlińską rozmawia Maciej Taranek.
WięcejAutorski komentarz Katarzyny Fetlińskiej do wiersza „Kraksa” z książki Sekstaśmy, która ukazała się 21 czerwca nakładem Biura Literackiego.
WięcejEsej Joanny Żabnickiej towarzyszący premierze książki Sekstaśmy Katarzyny Fetlińskiej, która ukazała się 23 września 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejEsej Joanny Żabnickiej towarzyszący premierze książki Sekstaśmy Katarzyny Fetlińskiej, która ukazała się 23 września 2015 roku nakładem Biura Literackiego.
WięcejRecenzja Marty Podgórnik z książki Glossolalia Katarzyny Fetlińskiej.
WięcejRecenzja Marcina Jurzysty z książki Glossolalia Katarzyny Fetlińskiej.
Więcej