Czcze obrzędy
Noc się wczoraj dłużyła,
bo umierał ojciec.
A dziś noc się już skraca,
bo nie ma kto umrzeć.
Pusta noc jest piękniejsza, niż wspólny papieros.
Muzyka się rozlega, to pustka rozległa.
Mieszkanie jest jak kieszeń
u wytartych spodni.
Znajdę w nim tylko nitkę, paprochy,
może parę drobnych.
Pijany byłeś wczoraj, lecz łaskawy
nadal, więc nie wiem
co tak przychodzi i boleć zamierza.
Jest bardzo różnie, choć miało różowo.
I więcej mi to mówi, niż nasze śpiewanie.
Bo czy to, że się zmienię
cokolwiek tu zmienia?
Jest uśmiech wymuszony i ostrzenie noży.
Znowu kran cieknący
i psa słychać czasem.
W pokoju mam bałagan,
a w nim znów szukamy
czegoś, co by można
jeszcze przeżyć razem.
Skaleczenie chłopca
Rzuciłem palenie i kobiety,
wyznałem to ojcu, ale tatuń
źle mnie zrozumiał, bo pomyślał
o mnie, że jestem „pedałem”,
i powiedział, że zawsze
byłem, bo jedynie kręcę się
i kręcę. A później złapał za
pasek. Nie wymagam rzeczy
niemożliwych, chcę tylko
skorzystać z okazji zrobienia
świata pięknym i prostym.
Z miłości do tego, co idealne.
To, że przynoszę kwiaty, to
jak się uśmiecham, jak mówię,
jak na ciebie patrzę, cudowne.
Nasza historia to zajęcie dla IPN‑u.
Struganie kijaszka, sen przy
korze drzewa, wspólny papieros,
owady w trzcinie, noc wielka,
ogromna jak stacja CPN‑u.
Gryf
Chyba odbiło się na mnie twoje osłuchanie.
Chrabąszcz wkręcił się
we włosy, świerszcz
przed nocą zaśpiewał.
Wiatr wyciągnął mnie z domu
i strasznie chciało się czegoś,
co potrafi być blisko,
jak pożar, kiedy chłopak
sikawką dotyka stosów
chrustu, a dym plącze się
jak nitka i szalenie
chce się do czegoś nawiązać.
Wczoraj było mnie coraz
więcej. Dzisiaj inaczej.
Nie można nic zamazać,
najbardziej palcem.
Wczoraj nie wiedziałem,
co ci powiedzieć o tobie,
byłem ślepy jak ojczym.
I chyba już nawet nie wiem,
czym jest brzoza, ciemność
i dziecko, i obojczyk,
nawet miejsce, gdzie śpimy,
i też pewnie nie wiem,
czym nie są, czym nie jest.
Pigularz
W nocy, kiedy babcia się załatwia
i szeleści papierem, myślę
że to wiatr. Później,
kiedy dziadek podejdzie
do nocnika dowiem się,
czym jest deszcz. Taki głośny,
prawdziwy. Bez żartów.
Szybko się uczę. Moje
małe miasto wygląda jak
apteka. Ojciec pigularz,
matka lekarka. Byliśmy
młodzi i zdarzył się dramat.
Ścięto drzewo, przy którym
podawałem ci wszystkie
możliwe lekarstwa. Jadłeś je
z ręki, chciałeś być zdrowy,
żeby zawsze mnie kochać.
Dziś brak mi lekarstw,
brak twojego głosu. Musimy
sobie o wszystkim nie mówić.
Zgodność dawcy i biorcy
Wyciągnąłem siostrę z domu
jak strunę. Nie wydała dźwięku.
Siostra bawi się w pociąg,
ciągnie się i ciągnie,
bez przerwy w rozjazdach.
Nic nie wiem ze świata,
nic z niego nie mam, chociaż
jesteś naprzeciwko, blisko,
ale nie świata.
Człowiek nie może dostać
tyle, ile sam oddał.
Przykładem moja siostra,
która nie umie być jak wiatr,
wejść do pomieszczenia
bez hałasu. Albo jak alkohol.
On to świetnie zna wnętrza.
Gdyby tak człowiek mógł
znać człowieka. A tymczasem
trzeba sobie mówić proste,
czułe słówka.
Jestem ci wdzięczny, że się
do mnie wdzięczysz, i będziemy
jeszcze razem
znaczyć dużo dla innych.